Złociste promienie listopadowego słońca oblewały dom Haruno, wlewając się do jego wnętrza przez duże okna. Ostatnie dni miesiąca z całych sił próbowały ucieszyć mieszkańców Konohy ciepłem, które nie potrafiło już sobie poradzić z chłodem, zwiastującym nieuniknioną i srogą zimę. Mróz malował na szybach przepiękne zawijasy.
Ogień w kominku tańczył wesoło, wydając z siebie co jakiś czas znajomy trzask rozżarzonego drewna. Duży, hebanowy zegar wskazywał piętnastą czterdzieści sześć, w telewizji leciał jakiś popularny program kulinarny, którego prezenterka z uporem maniaka próbowała przygotować przepyszny jabłecznik na ciepło, idealny na ową porę roku.
W kącie wielkiej kanapy drzemała Sui, zwinięta w kłębek i spokojnie mrucząca, wyzbyta wszelkich kocich trosk. Obok niej, zawinięta w koc i wymęczona cholernie ciężkim tygodniem, spoczywała Sakura, łaknąca choćby krótkiego wypoczynku.
Od momentu, kiedy Kakashi stał się jej współlokatorem, minęły już dwa, dłużące się w nieskończoność tygodnie. Hatake w cholernie zaskakującym tempie wrócił do zdrowia i cieszył się co raz lepszą kondycją. Sen mężczyzny również uległ dużej poprawie, choć przez pierwszy tydzień Sakura niemalże co noc musiała wstawiać się w jego sypialni i próbować zaradzić coś na nękające go koszmary. Szwy zostały zdjęte, leki przestały być jakąkolwiek koniecznością i na dobrą sprawę nie musiał już żyć pod niczyim nadzorem. Niestety powrót do jego starego mieszkania okazał się niemożliwy.
Piętro pod jego lokum wybuchł pożar, który strawił prawie cały budynek. W wyniku tego nieszczęśliwego wypadku, Kakashi został bez dachu nad głową. Sakura, przyzwyczajona już do jego obecności, z chęcią wyraziła zgodę na to, by mężczyzna pozostał mieszkańcem jej domu przynajmniej do momentu, póki nie odkuje się finansowo i nie znajdzie dla siebie odpowiedniego mieszkania. Nadal uważała, że od kiedy Hatake z nią zamieszkał, dom stał się żywszy i weselszy, a przede wszystkim wypełniony czyjąś obecnością, bez której byłoby jej na powrót cholernie ciężko. Z początku nie był przekonany co do tego pomysłu, jednak po kilkugodzinnej dyskusji pod okiem wypitej Tsunade, przystał na ową propozycję, zajmując na stałe sypialnię naprzeciwko pokoju Sakury.
W międzyczasie, Sakura przyzwała ninkeny. Radości nie było końca, a same psy pozwoliły się odwołać dopiero po ponad dwóch dobach. Oczywiście bez najmniejszego ociągania się zwróciła Kakashiemu pełne prawo do zwierząt, doskonale wiedząc, że to właśnie od był i będzie ich prawowitym właścicielem.
Haruno wróciła z powrotem na stanowisko pani ordynator w konoszańskim szpitalu, natomiast Kakashi dużo czasu spędzał w siedzibie ANBU lub u Tsunade, przez co tak naprawdę widywali się tylko przy śniadaniu i to też nie zawsze, a wieczorami wciąż się mijali; gdy jedno wracało do domu, drugie już spało zmęczone dniem lub wciąż go nie było.
Tym razem jednak była sobota. Oboje liczyli na dzień pełen spokoju, poświęcony na wypoczynek, jednak Kakashi dostał pilne wezwanie na spotkanie, gdzie niezwłocznie się udał. Planował powrót na godzinę piętnastą, jednak wciąż go nie było, mimo i ż zegar miał zamiar wybić szesnastą.
— Gdzie on się podziewa... — Zastanawiała się, wyglądając co jakiś czas przez okno.
Usiadła z powrotem na kanapie, stawiając duży kubek kawy na stoliku i z powrotem owinęła się kocem. Wpatrując się w kolorowy ekran, gryzła opuszkę kciuka, mrużąc w zastanowieniu oczy. Nie to, żeby ją obchodziła gdzie dorosły mężczyzna się włóczy, jednak nie mogła odgonić się od niewygodnych pytań.
Drzwi frontowe w końcu się otworzyły, dało się słyszeć ciężkie kroki.
— Sensei, to ty? — zapytała, nie odrywając wzroku od telewizora.
— Ta.
Odwróciła głowę, czując dziwne dreszcze przez ton, jakim się posłużył. Minął bez słowa salon i skierował się na piętro. Haruno zdążyła jednak dopatrzeć się w przejściu stanu, w jakim się znajdował. Stanu, w jakim cholernie dawno go nie widziała. Był wściekły? Nie, to mało powiedziane. Ciemne oczy pociemniałe bardziej, niż zazwyczaj. Ściągnięte brwii i ta złowroga energia, której cholernie nie lubiła. Zaciskał dłonie w pięści; dosłownie walił stopami o stopnie, akcentując wszystko zatrzaśnięciem drzwi sypialni.
— Co go ugryzło? — mruknęła, patrząc na rozbudzona kocicę. Jej otępiałe spojrzenie nie wniosło niczego ciekawego do sytuacji.
Dziewczyna wstała i ruszyła na górę, zastanawiając się wciąż, o co mogło chodzić.
— Mogę wejść? — Zapytała, gdy tylko zapukała do drzwi.
— Jeśli to konieczne — fuknął, na co zassała do wewnątrz policzki. Nie lubiła, gdy ludzie bez powodu wyciskali na nią swoją frustrację.
Mimo jego próby zniechęcenia, wślizgnęła się do środka. Zamknęła wejście i oparła się o nie, spoglądając w jego kierunku. Leżał na łóżku, gapił się w sufit, krzyżując ramiona pod głową.
— Co się stało? — zapytała luźno, mając nadzieję, że będzie w stanie mu jakoś pomóc.
— Nic — odparł zdawkowo, nawet na nią nie patrząc.
— Sensei, bądź poważny. Przecież widzę, że coś nie gra.
— Cholera. — Przekręcił głowę w jej kierunku. — Mówię, że nic. Gorszy dzień.
Zmarszczyła czoło i wyszła bez słowa. Przestała się martwić jego złośliwościami i często je po prostu zupełnie olewała. Dziś jednak miała nadzieję spędzić ten wieczór w spokoju i miłej atmosferze, czego Hatake by jej nie zapewnił. Doszła do wniosku, że nie będzie wtykać nosa w nieswoje sprawy i odpuści.
Weszła do swojego pokoju i wciągnęła na nogi czarne spodnie, a do nich błękitną bluzę. Spięła włosy w wysokiego kucyka i ubrała kurtkę oraz szalik kremowego koloru. Zerknęła w lustro i wyszła korytarz,
— Wychodzę! — rzuciła pod jego drzwiami i zaczęła kierować się na dół.
— Dokąd idziesz? — Zaskoczył ją. Wsuwała na nogi ciepłe, ocieplane buty i spojrzała w kierunku schodów. Ledwo go dostrzegała w tych ciemnościach.
— Jakie to ma znaczenie? — Wyprostowała się, poprawiła kurtkę i złapała w dłoń klucze. — Nie ważne, niedługo będę z powrotem.
— Wydaje mi się, że jednak waż…
— Mi też się wydawało, że coś się stało — przerwała mu i złapała za klamkę. Po chwili słyszał już skrzypnięcie starej furtki, które cholernie go zirytowało.
< < ♥ > >
— Myślałam, że już nigdy nie przyjdziesz, wielkoczoła. — Prychnęła Yamanaka, podając przyjaciółce duży kubek z gorącą czekoladą. — Masz, zmarzłaś.
— Dziękuję. — Skinęła głową i zaczęła brać małe łyczki napoju. — Fajnie tu macie — dodała, rozglądając się — mieszkanie może nie jest jakieś gigantyczne, ale w sam raz dla was. No i dobrze wyposażone.
— To prawda. — Blondynka westchnęła, opadając na kanapę. — Od razu się zaklimatyzowałam, to cudowne uczucie mieć takie swoje gniazdko.
— Ino, będę za jakieś dwie godziny. — W progu niewielkiego saloniku pojawił się Shikamaru, który zapinał zamek kurtki. — Dacie sobie radę, co nie?
— Dobrze — odparła, dmuchając w górę, by niesforny, blond kosmyk odkleił się od jej czoła. — Kup ten proszek do prania!
— W porządku! — krzyknął z przedpokoju, z którego po chwili się ulotnił.
— Widzę, że się dogadujecie. — Różowowłosa uśmiechnęła się ciepło.
— Nawet lepiej niż zwykle! — Dziewczyna podniosła podekscytowany głos.
— Powiedziałaś mu już?
— Nie… — odpowiedziała buńczucznie, tracąc entuzjazm. — Ale przynajmniej się już tak nie martwię. Podstępnie poruszyłam temat dzieciaków i nie wyglądał na takiego, co by oponował.
— Widzisz? Mówiłam ci, to nie. Najlepiej pisać czarne scenariusze.
— Uprzedził mnie, że przyszły piątek ma wolne i chciałby go poświęcić nam. Podobno ma mi coś ważnego do powiedzenia.
Zielone oczy ukazały całą swoją głębię.
— Ty — mruknęła, odstawiając kubek na etażerkę — co jeśli będzie chciał się oświadczyć?
Blondynka zupełnie zdębiała, najwyraźniej nie biorąc pod uwagę takiej opcji.
— Nie pomyślałam o tym...
— Takiej to dobrze. — Haruno rozsiadła się wygodniej i zwiesiła do tyłu głowę. — Tylko pozazdrościć takich miłostek.
Yamanaka zaśmiała się radośnie i sama obiegła sufit wzrokiem.
— Słuchaj, rozmawiałam wczoraj z Hinatą... Może przeszłybyśmy się do tego klubu nocnego, który niedawno otworzyli? Dawno nie doświadczyłam cudownego odczucia rozrywki i z chęcią bym się trochę poruszała. Naruto i Kiba też o tym wspominali.
— Nie wiem, czy mam ochotę.
— Oj, nie daj się prosić.. Może ktoś ci tam wpadnie w oko? Wiesz, tam jest ciemno, nikt nie będzie w stanie zauważyć tak szybko twojego czoła! — Dziewczyna zachichotała.
— Może i masz rację, przydałoby się trochę rozrywki — Westchnęła, zbywając głupie docinki, do których już dawno przywykła. — W końcu coś nowego..
— A może weźmiesz też Kakashiego?
— To chyba głupi pomysł.... On nie lubi taki spędów, zupełnie do niego nie pasują…
— Oj przestań! Asuma i Kurenai od razu się zgodzili, a Yamato raczej ma dość swoistej samotności. Jeśli się dowie, że oni mają zamiar się wyrwać, to pewnie sam nabierze ochoty.
— Być może.
— Coś się stało. — Blondynka bardziej oznajmiła, niż zapytała. Przyglądała się bacznie przyjaciółce.
— Wrócił dziś ze spotkania w ANBu i zabijał wzrokiem. Nie wiem co tam się stało, ale odbiło się to na mnie. — Sakura zaczęła bawić się guzikiem poduszki, którą trzymała na kolanach. — Czasem jest taki nieznośny.
— Ach, ten Kakashi — żachnęła się niebieskooka. — Zrobił się strasznie nerwowy od powrotu. Cieszę się, że żyje, wiem ile przeszedł, rozumiem że może być przewrażliwiony, jednak powinien okazywać ci nieco więcej szacunku. Nie wiem czy ktokolwiek inny przyjąłby go pod swój dach. Opiekowałaś się nim jak małym dzieckiem.
— Nie umiem na niego wpłynąć. Jest jak bomba zegarowa. Nic tylko czekać aż wybuchnie i zepsuje humor wszystkim dookoła. — Zaśmiała się.
Na kolejnych dyskusjach, wspominkach, radach i kretyńskich wymianach zdań spędziły kilka godzin. Nawet Shikamaru zdążył do nich dołączyć. Nim Sakura się zorientowała, zegar wybijał już dziesiątą wieczorem. Pożegnała się, podziękowała przyjaciołom za gościnę i mile spędzony czas, po czym wolnym krokiem ruszyła w stronę domu, cholernie dużo rozmyślając. Przez chwilę gryzło ją sumienie, że zostawiła mężczyznę na pastwę samotności, ale gdy tylko przypominało jej się, jak zimno ją znowu potraktował, od razu gryzła się w język.
Ulice oświetlały latarnie, które biły ciepłym, pomarańczowym kolorem, co wcale nie przekładało się na temperaturę panującą na dworze. Mogła przysiąc, że termometry wskazywały jakieś… Zero stopni? W wielu domach nie paliło się już światło; ludzie wypoczywali po ciężkim tygodniu pracy.
Zastanawiała się jak przekazać Kakashiemu nowinę, dotyczącą wyjścia następnego wieczora. Doszła do wniosku, że nie będzie go do niczego namawiać, sam zdecyduje czy będzie chciał wyjść do ludzi, czy kisić się ze swoją frustracją w domu.
< < ♥ > >
— Czemu tak późno? — Nie zdążyła otworzyć dobrze drzwi, a już natknęła się na jego sylwetkę.
Zastanawiała się, czy stał tam tyle godzin czy po prostu wyczuł to, że się zbliża. Skonsternowana jego zachowaniem, a tym bardziej pytaniem, sterczała nieruchomo w miejscu, wpatrując się tępo w jego twarz,
— Sensei — fuknęła, nadymając policzki. Zatrzasnęła drzwi, podparła się pod boki i zlustrowała go wzrokiem. — Nie przypominam sobie, abyś był moim ojcem.
Obserwował, jak ze złością cisnęła butami o ścianę i zaczęła wspinać się na górę po schodach.
— Po prostu się martwiłem — powiedział, podążając za nią. — Nawet nie wiedziałem, gdzie poszłaś.
— Nie miałeś o co. — Odwróciła się energicznie w progu swojej sypialni. — Dwa lata dawałam sobie bez ciebie ra…
Och, głupia kretynko — pomyślała. Za późno ugryzła się w język, gdy spuścił niepewnie wzrok, a potem spojrzał w bok, wsuwając dłonie w kieszenie dresu. Nagle odwrócił się do niej plecami.
— Masz rację — prychnął cicho. Złapał za klamkę swojej sypialni po czym pchnął delikatnie drzwi. — Masz świętą rację, Sakura. Przepraszam za dziś i dobranoc.
Tamtego wieczora nie spotkała go już nigdzie. Ani w kuchni, czy w salonie. Nawet na korytarzu. Słyszała tylko, jak wyszedł raz do łazienki, ale zanim wyłączyła telewizor, światło; zanim pognała na górę — znowu ujrzała tylko zamykające się drzwi.
Jakoś w granicach drugiej w nocy, coś ją obudziło. Poderwała się i popatrzyła na kotkę, która jeżyła kark, spoglądając w kierunku drzwi. To tylko dołożyło do faktu, że jej sen rzeczywiście został przerwany przez coś konkretnego. Siedziała w ciszy i bezruchu, czekając, patrząc na drzwi. Dopiero po kilku chwilach usłyszała, jak drzwi sypialni Kakashiego leniwie się otwierają; moment po tym dotarł do niej dźwięk głuchego upadku. Zrzuciła z siebie kołdrę, zerwała się na nogi i wyskoczyła prędko na korytarz. Nie zarejestrowała zapachu krwi, obecności osób trzecich. Zapaliła światło i doskoczyła do Hatake, leżącego twarzą do drewnianej podłogi.
— Sensei, co się stało? — Próbowała pomóc mu wstać, ale dziwnie przelewał jej się w ramionach.
— N-nic — bąknął, wspierając się jedną dłonią o ścianę. Nie rezygnował jednak z pomocy dziewczyny.
Otworzyła szerzej oczy i zmarszczyła czoło. Zrezygnowała z delikatności i pełna złości, zaczęła nim dosłownie szarpać, aż w końcu postawiła go na jako-takie, równe nogi. Jednak opadł plecami na ścianę i spuścił głowę, jakby jego kark wykonany był z waty. Złapała za jego policzki i uniosła jego twarz, by móc jej się przyjrzeć z bliska.
— Hatake! — syknęła, zaciskając zęby. — Czy ty jesteś pijany?
— Nie, nie. — Pokręcił energicznie głową, bełkocząc cicho. Błądził oczami po jej twarzy, na co nie specjalnie zwróciła uwagę.
— Przecież widzę! — huknęła, chwytając go za barki. Uderzyła lekko jego ciałem o boazerię i oddychała wściekle. Jednak musiała mu uwierzyć. Nie wyczuła nawet słabej woni alkoholu.
— Nie piłem, przysięgam — mruknął. Jego głos wciąż jednak podpowiadał coś innego. Haruno miała w głowie istny mętlik. — Wziąłem tę tabletkę…
— Jaką znowu tabletkę?
— Tę, co dałaś mi w-wtedy… Na sen.
Sakura cholernie głośno westchnęła, zwieszając do tyłu głowę z bezsilności. Zamknęła powieki, uspokoiła się i chwyciła za zgięcie w jego ramieniu, by zaprowadzić go do łazienki. Gdy już udało jej się go do niej wtoczyć dała mu chwilę, by zaraz z powrotem zaprowadzić go do sypialni. Runął na łóżko i się uśmiechał, sam do siebie, bez konkretnego powodu, po prostu, co szczególnie irytowało młodą kunoichi, próbującą jakoś sensownie nakryć go kołdrą.
— Lubię, jak się mną zajmujesz — mruknął, wodząc za nią wzrokiem.
Dziewczyna z osłabienia mimowolnie się uśmiechnęła, lecz nie uraczyła go żadnym spojrzeniem. Poprawiła poduszki pod jego głową i w końcu przysiadła na brzegu łóżka, tuż przy nim.
— Kakashi-sensei. Te tabletki są bardzo, ale to bardzo silne — zaczęła spokojnie, spoglądając w kierunku okna, gdzie księżyc chwalił się swoją siłą. — Nie uśpią cię bez otumanienia, osłabienia, a nawet utraty świadomości. Ma się po nich silne zawroty głowy, niedowład ciała czy halucynacje. Powinieneś leżeć w łóżku i się z niego nie ruszać.
Nie odpowiedział jej, tylko wpatrywał się w nią jak w jakiś obrazek.
— Widzę, w jakim jesteś stanie. — Jej głos nabrał poważniejszego wyrazu. — Nie wziąłeś tylko jednej kapsułki.
— Bo byłaś zła… — bąknął i przekręcił się na bok, by mieć na nią lepszy widok. — Znowu, na mnie. Jak zawsze, ciągle sprawiam kłopoty, co?
— Ile ich wziąłeś?
— Wiesz, że nie chcę cię denerwować specjalnie…
— Ile?
— T-trzy...
Uchyliła usta i westchnęła bezradnie.
— Gratuluję głupoty, panie Hatake. Wiesz, że mogłeś zrobić sobie krzywdę? A nawet się zabić?
— Widzisz? Znowu jesteś zła.
— Nie zła… — mruknęła, podnosząc się. — Martwię się o ciebie, sensei. A ty robisz takie rzeczy. Śpij już, jutro porozmawiamy.
— Hai, hai...
< < ♥ > >
— Naprawdę nie wiem, co we mnie wstąpiło. Chciałem zasnąć, nie myśleć… Nie wiem. — Próbował się tłumaczyć i nie patrzeć przy tym na poważną minę Haruno, która siedziała po drugiej stronie stołu z założonymi na piersiach ramionami.
— Wkurza mnie to, że robisz takie rzeczy, jak wczoraj. Masz dwadzieścia sześć lat, a zachowujesz się jak szesnastolatek.
— Wiem...
— Czemu, gdy masz jakiś problem, to nie chcesz o tym porozmawiać? — Oparła się o stół i przyjrzała mu się, zmuszając tym samym, by na nią w końcu spojrzał. — Co złego jest w rozmowie z kimś bliskim? Uwierz mi, to jest stokroć lepsze rozwiązanie, niż wyżywanie się na mnie. — Zaskoczyła go swoim pretensjonalnym tonem.
— Są rzeczy, o których nie mogę z nikim rozmawiać. — Westchnął i skrył twarz w dłoniach. — Nawet jeśli bardzo bym tego chciał.
— Jeju! — Uderzyła lekko pięścią w blat. — To co to za problem powiedzieć, że nie możesz rozmawiać? Lepiej kręcić głupa, co nie, sensei?
— Od tej pory będę tak robić — mruknął żałośnie, przecierając twarz. Spojrzał na kosz wypełniony owocami, który stał na stole. Dostrzegł też inne, nowe produkty. — Czemu nie obudziłaś mnie rano, bym poszedł na zakupy z tobą? Tylko teraz? — Zerknął na zegarek i zmrużył oczy, widząc godzinę siedemnastą.
— Ha! — Zaśmiała się, kręcąc głową. — Po takiej dawce leków nasennych może doczołgałbyś się do furtki, nie dalej.
Wiedział, że zrobił źle, ale jej dogadywanie było cholernie denerwujące. Powiódł za nią wzrokiem gdy wstała, by dostać się do kuchenki i nastawić wodę na herbatę.
Poderwał się z krzesła, które cholernie głośno przesunęło się po ziemi, gdy dziewczyna potknęła się o nogę stołu i runęła w dół. Kolejny raz jego refleks uratował jej głowę przed rozbiciem.
Coś tym razem jednak było nie tak. Znieruchomiała, czując w podbrzuszu coś cholernie dziwnego. Taki przyjemny, gorący, pulsujący ucisk, przez który wypuściła z siebie nadmiar powietrza. Ten dziwny stan zaczął obejmować całe jej ciało, po same koniuszki palców, mrowiąc przy tym każdy jego fragment.
Co się dzieje? — pomyślała. Silne ramię mężczyzny uwijało jej smukłą talię, a plecy przylegały do szerokiego torsu, którego mięśnie i ciepło miały styczność z jej ciałem. Nie ruszali się jakiś czas; jego oddechy wpływały w burzę różowych włosów; miała wrażenie, że jej serce znajduje się w głowie. Jego głośne bicie obijało się w jej wnętrzu, tłocząc krew, pulsując w uszach.
Nagle ją puścił i odsunął od siebie, lekko popychając. Pisnęła z niezadowoleniem, wyciągając przed siebie ramiona, by przypadkiem nie zaliczyć zderzenia z lodówką. Zerknęła na niego kątem oka, zdążył się odwrócić do niej profilem. Mimo to, była pewna, że spod maski wypływają gorące rumieńce, i że nie potrafi skupić na niczym wzroku.
Rzuciła krótkim dziękuję i ulotniła się szybciutko z kuchni.
Objął brodę dłonią i wlepił wzrok w okno.
— Odbija mi — szepnął, zamykając powieki. — Odbija.
Po piętnastu minutach usłyszał, jak dziewczyna schodzi na dół. Stanęła w progu, mechanicznie zwrócił ku niej wzrok, siedząc przy stole i przeglądając gazetę. Miała śmieszną minę; próbowała być poważna, jednak nie specjalnie jej to wychodziło.
— Idziemy wieczorem do klubu, by trochę się rozerwać — wyrzuciła w końcu z siebie. Podeszła do kuchenki, by zrobić wcześniej zaplanowaną herbatę. — Wybierzesz się z nami?
— A nie jestem na to ciut za stary? — bąknął, przenosząc wzrok z powrotem na gazetę.
— Dwadzieścia sześć lat to starość? — mruknęła, wyciągając z szafki kubki. — Z takim nastawieniem powinnam się czuć już jak na półmetku.
Zaśmiał się cicho, przekręcając strony papieru.
— No, Yamato też będzie — kontynuowała, szukając cukiernicy.
— Nie mam się w co ubrać — sparował nagle.
— Nie kombinuj, sensei! — obruszyła się, odwracając w końcu w jego stronę. — Masz w co się ubrać! Osobiście układałam twoje ubrania w szafie, gdy przyniesiono ocalałe rzeczy z twojego mieszkania. Z resztą nikt nie musi ubierać się jak na bankiet, to tylko wieczór w klubie.
Nie odrywał wzroku od nudnej lektury. Nawet nie pamiętał, że przeglądał miesięcznik już kilka razy. Nagle został on brutalnie wyrwany z jego dłoni, przez ją jęknął niezadowolony i spojrzał na złodziejkę.
— Rusz to dupsko, staruchu — warknęła, mnąc gazetę. — Wyjdź do ludzi, a nie wciąż ANBU i ANBU. Ile można?!
Popatrzył na nią zaskoczony i westchnął głośno, dając jej tym samym do zrozumienia, że zaszczyci ich swoim towarzystwem.
< < ♥ > >
Nienawidziła tego etapu przygotowań do wyjść. Doskonale wiedziała, że ma w szafie nadmiar ubrań, których jeszcze nigdy nie miała na sobie, ale i tak wmawiała sobie, że nie ma się w co ubrać. Kakashi siedział za nią na łóżku i leniwie wpatrywał się w jej plecy. Wykąpany i gotowy do wyjścia nudził się, czekając w salonie i przyszedł się z niej ponabijać. Miał na sobie czarne bojówki i szarą koszulkę, oraz nieodzowny element jego garderoby — maskę. Wertował strony książki, co jakiś czas zerkając na Haruno. A szczególnie cieszył oczy widokiem jej długich nóg.
Nie udzielał się w jej monologu, póki nie oberwał w głowę wieszakiem.
— Pomógłbyś mi — warknęła z naburmuszoną miną.
— Sama powiedziałaś, że mam się ubrać tak, jak chcę — mruknął, masując okolice czoła. — Ty też tak zrób, niech będzie ci wygodnie.
— Ale one wszystkie pewnie będą w kieckach! — syknęła, zaciskając piątki.
— A ty jesteś “one wszystkie”? — Rzucił mrukliwie, spoglądając na nią z uniesioną brwią. Poczerwieniała lekko przez jego uwagę i odwróciła głowę. — Ubierz się jak chcesz, Sakura.
— Ale nie chcę wyglądać jakoś pospolicie.
— Ładnemu we wszystkim ładnie — stwierdził i wrócił do lektury.
Gorący rumieniec zlał ją już całkowicie. Postanowiła jednak pójść za własną radą. Nie zważając na mężczyznę, który leżał już na jej pościeli, zaczęła wciągać na siebie spodnie w kolorze powszechnie uważanym za standardowy — ciemno-niebieski. Gdy nachyliła się półkę niżej w poszukiwaniu jakiejś konkretnej bluzki, Kakashi nie omieszkał nie zerknąć na jej pośladki, które były idealnie podkreślone przez materiał jeansu. Gdy się wyprostowała, udał zupełnie nią niezainteresowanego.
— Mam! — rzuciła triumfalnie, wybiegając z pokoju.
Został sam, a na łóżko wskoczyła Sui. Jego nastawienie do kotów pozostawało niezmienne, jednak ta kocica jakoś mu nie przeszkadzała. Tak samo jak Haruno dostrzegał w niej jakieś inne cechy, które dalekie były zwykłym kocurom. Pogłaskał ją i skupił się ponownie na końcówce rozdziału książki.
— I jak? — Dziewczyna przerwała mu, stając w końcu w progu.
Na nogach miała swoje ulubione trampki oraz spodnie, które tego dnia uzyskały miano ulubionych Kakashiego. Czarna, luźna bluzka spływała z jej lewego ramienia, odsłaniając czarne ramiączko stanika. Szyję ozdabiał cienki, srebrny łańcuszek z wisiorkiem, przedstawiającym jaskółkę. Włosy upięła w wysokiego kucyka, podkreśliła lekko oczy i usta.
— Dobrze — mruknął, choć po głowie obijały mu się dziesiątki innych, ciekawszych, bardziej dystyngowanych określeń. — Nawet bardzo dobrze.
Ubrana na swój sportowy, luźny, dziewczęcy sposób — urzekała go najbardziej.
— No to w drogę! — Wykonała ramieniem śmieszny gest i wyszła z pokoju. — Nie ładnie się spóźniać!
— Już, już...
< < ♥ > >
Całą drogę rozmawiali — o dziwo paplanina całkiem dobrze im się kleiła, jednak nie prowadziła do żadnych sensownych wniosków. Mimo to, oboje nie mogli pozbyć się przeczucia wewnętrznego niepokoju.
Pod klubem dziewczyna momentalnie od niego odłączyła, biegnąć w kierunku przyjaciółek.
— Ale się wystroił — szepnęła filuternie Ino. — Zawsze był przystojniachą, ale dzisiaj to już przeszedł samego siebie.
— Daj spokój, wygląda normalnie — skwitowała Haruno, wzruszając ramionami.
Yamanaka prychnęła wesoło i machnęła ręką, dodając jakieś zgryźliwości.
Sakura zaśmiała się głośno wchodząc z resztą przyjaciółek jako pierwsze. No, może nie przyznała Ino, że myślała dokładnie tak samo… Chyba nie chciała nigdy spoglądać na Hatake w takich kategoriach.
Jednak faktycznie, Kakashi wyglądał tego wieczora bardzo pociągająco. Często przyłapywała się na tym, że bacznie go obserwowała, by pocieszyć swoje oczy. Gorzej bywało wtedy, gdy przyłapywał ją na tym właśnie on. Cóż, nie był niewinny — robił dokładnie to samo względem niej, jednak stokroć bardziej dyskretnie.
W klubie panowała duchota i huk, jednak nie zniechęcało ich to do brnięcia przez tłum w kierunku schodów, prowadzących na balkony. Haruno dostrzegała tam wielu młodych ludzi z wiosek położonych nieopodal Konohy. Ino, zaabsorbowana taką ilością młodych mężczyzn, co i rusz wskazywała Sakurze jakiegoś potencjalnego partnera do tańca czy łóżka. Sama była obserwowana przez wielu przedstawicieli płci jej przeciwnej. Uśmiechnęła się nieśmiało do każdego z nich, gdy tylko ten robił to samo w jej kierunku. Nie miała pojęcia, że spoczywa na niej czujny wzrok Hatake, który zrozumiał już pochodzenie tego niepokoju, który dawał się im odczuć w ten sam sposób. Sakura jednak jeszcze nie odkryła jego źródła.
— Czyli piwko dla każdego? — Kelner odhaczył coś w swoim kajeciku i uśmiechnął się do Yamanaki.
W miejscu w którym już się znajdowali, było dużo ciszej niż na dole, gdzie ludzie tłumnie szaleli na parkiecie.
— Ja podzię... — zaczęła Ino, lecz Haruno ją szybko powstrzymała.
Poczekała, aż mężczyzna się oddali i popatrzyła na blondynkę, która gromiła ją oburzonym spojrzeniem.
— Już całkiem ci się poprzewracało w tej wielkiej głowie? — warknęła, nachylając się nad nią. — Wiesz, że nie mogę pić!
— Wiem, wypije za ciebie — odparła spokojnie Haruno.
— Jesteś pewna? — spytała, przyglądając się przyjaciółce. — Ouu, ktoś tu chce dzisiaj zabalować?
— Ano. — Mruknęła słodko, robiąc głupkowatą minę. — Mogę, co nie? Z resztą, wszyscy nabrali by podejrzeń, gdybyś odmówiła.
— Masz rację.
Zabawa i wstępna alkoholizacja trwała już dobrą godzinę. Mimo to, nadszedł w końcu moment, kiedy dziewczęta zdecydowały się na to, by zagrzać w końcu miejsce na parkiecie. Pomaszerowały na dół, a zaraz za nimi podążyli Kiba i Lee. Reszta została, by w spokoju spożywać kolejne trunki i móc sobie pogawędzić. Rozmowy nie ustawały, Naruto bawił towarzystwo w najlepsze. Hatake również dobrze się bawił, mając okazję w końcu na spokojnie porozmawiać ze swoimi przyjaciółmi.
Przyszedł jednak moment, gdy leniwie podniósł się z kanapy i podszedł do barierki balkonu. Zaczął błądzić wzrokiem po bawiących się na parkiecie ludziach.
— Nikt jej tu nie zje, spokojnie. — Usłyszał nagle. — Kiba przy niej jest, wiesz, że nie da na nią ręki podnieść.
— Wiem — odmruknął, odbierając od Yamato kufel z resztą piwa. — Ale nigdy nie wiesz, co się może nagle zdarzyć. Do tego była już mocno wstawiona, jakbyś nie zauważył.
Tenzou zaczął odruchowo rozglądać się razem z przyjacielem.
— W sumie… To klub nocny, tu się robi od młodych, napalonych małolatów — stwierdził luźno szatyn.
— Nie pomagasz mi, wiesz? — jęknął spoglądając na niego.
— No niby nie — zaśmiał się nerwowo. Jednak po chwili się uspokoił i ponownie wbił wzrok w tłum. — Ale to jednak Sakura. Wiesz, że nie da się nikomu.
— Tak? — warknął z dziwną ironią, na co Yamato od razu na niego popatrzył. — To popatrz tam, przy lewej kolumnie pod sceną. — Wskazał palcem owe miejsce.
Sakura bawiła się naprawdę dobrze w gronie swoich przyjaciółek, nie zważając na to, że jakiś chłopaczek uparcie się za nią wije i zaczepia.
Ino zgarnęła Hinatę i Tenten, pozostawiając przyjaciółkę sam na sam z jej tanecznym partnerem. Nie robiła tego w złej wierze, wręcz przeciwnie. Starała się znaleźć przyjaciółce kogoś, na kim mogła zawiesić oko, a ten sam się do nich przyczłapał.
Wysoki szatyn skorzystał z okazji i energicznie obrócił w swoją stronę Haruno, która nadmiernie wypita, od razu dała mu się prowadzić.
— Jak masz na imię piękna?! — Nachylił się do jej ucha, próbując przekrzyczeć huk.
— Sakura! — odkrzyknęła, uśmiechając się przy tym słodko. Nie mogła powiedzieć złego słowa o jego aparycji; silny, przystojny i uśmiechnięty. — A ty, “piękny”?
— Heiko!
Jego uśmiech od razu ją onieśmielił. Był niesamowicie seksowny i ponętny, przyciągał jej uwagę i i dziwnie rozpalał zmysły, kryjąc za sobą coś jeszcze.
Czas płynął nieubłaganie. Kakashi starał się nie obserwować Haruno, wmawiając sobie, że w sumie nic nie obchodziły go jej sprawy prywatne. Mieszkali pod jednym dachem, okej. Przyjaźnili się, okej. Mieli wspólną przeszłość, okej! Ale nie mieli najmniejszych praw do tego, by ustawiać sobie wzajemnie życie.
Mimo to, nie potrafił pozbyć się tego dziwnego uczucia, jakie mieszało jego wnętrzności. Nie był to alkohol, nie wypił go na tyle dużo, by zacząć tracić panowanie nad organizmem. Po prostu sobie ze sobą nie radził. Yamato — jako jedyny rozumiejąc zaistniała sytuację, do której notabene Kakashi nie chciał się za nic przyznać — poił przyjaciela alkoholem i starał się z całych sił odwracać jego uwagę od byłej uczennicy. Ta jednak w końcu wbiegła zdyszana po schodach i domagała się zimnego piwa, ćwierkając wesoło do Ino.
Chłopcy wykorzystując fakt, że wszystkie dziewczyny zebrały się na górze, postanowili samo na trochę zejść na dół i przy okazji poszukać w tłumie Lee, który niemiłosiernie napity szalał gdzieś w tłumie. Haruno siedziała na kanapie i obserwowała stopy wyciągniętych przed siebie nóg, jednocześnie wciągając piwo przez słomkę. Była cholernie pijana i doskonale o tym wiedziała. Obraz dwoił się i troił, dźwięki dochodzące z otoczenia bywały zniekształcone, jednak wciąż było jej mało. Ostrość jej spojrzenia w końcu się wzmocniła, gdy spostrzegła, jak Yamato ciągnie na dół Hatake. Uśmiechnęła się do niego, jednak ten odwrócił od niej znudzony wzrok, co ubodło ją w serce.
— Wiesz co, Sakura… — Usłyszała słaby głos przyjaciółki, która wyłapała zachowanie Kakashiego.
— Tak? — mruknęła, zagryzając policzki.
— Może to troszkę głupio zabrzmi, ale wydaje mi się, że on jest o ciebie… No wiesz… — Standardowe, zawstydzone zachowanie Hyuugi tym razem nie było słodkie, a przezabawne. Mimo to, Haruno nie potrafiła się uśmiechnąć. — Zazdrosny?
— Zaraz, że niby kto? — obruszyła się, odstawiając szklankę. — Kakashi?
— Tak… — Fiołkowe oczy skrzyżowały swoje spojrzenie z zielonymi. — Naruto mi powiedział, że jak byłyśmy na dole, to nie spuszczał z ciebie wzroku i podobno się zdenerwował, gdy zobaczył cię z tym chłopakiem.
Sakura patrzyła na dziewczynę, nie kryjąc swoje zdumienia. Zamrugała kilkukrotnie oczyma i poderwała się nagle z miejsca, by stanąć przy barierce. Bardzo szybko odnalazła go w tłumie; jakaś wysoka, czarnowłosa dziewczyna tańczyła przy nim i spoglądała zaczepnie. Coś się w niej zagotowało; próbowała wmówić sobie, że to złość przez spostrzeżenie Hinaty, jednak widok czarnuli działał jak oliwa dolewana do ognia.
— Masz. — Ino podała jej piwo, które Haruno dopiła szybkim haustem. — Coś mi tu nie gra i chyba nawet wiem co.
Haruno jednak patrzyła prosto na mężczyznę. Na początku nie zwracał nawet najmniejszej uwagi na kołyszącą się obok niego dziewczynę, lecz gdy spostrzegł, że Sakura się w niego wpatruje, dosłownie zagadał do nowej koleżanki.
— Co za głupia suka — warknęła, zaciskając palce na barierce.
— O tym mówię — skwitowała luźno Yamanaka.
— Co masz na myśli? — Różowowłosa fuknęła na przyjaciółkę, gwałtownie zwracając w jej kierunku głowę. Rzecz jasna, było to błędem, bo momentalnie zrobiło jej się niedobrze.
— Dziewczyno, między wami jest jakaś chemia — mruknęła Ino, nachylając się nad dziewczyną. — Nie zaprzeczysz temu. Skąd inaczej wzięłyby się te szczeniackie zachowania?
— Ty chyba żartujesz, głupia idiotko — prychnęła, spoglądając znowu na tłum.
— Spójrz, jak się zachował. Jak ty się zachowujesz. Był zazdrosny, teraz chce, abyś ty też była.
— Ja m-mu — czknęła, zwracając się na pięcie — pokażę z-zazdrość.
Ino i Hinata wymieniły się pełnym złych przeczuć wzrokiem.
Zeszła na dół i zaczęła się przeciskać przez tłum, co nie przyszło jej zbyt łatwo, zważając na jej stan. Mimo wszystko, udało się wykrzesać resztki sprytu; dostać się do Heiko w taki sposób, by Kakashi ją widział. Plan się spełnił; Hatake błądził za nią wzrokiem, który doskonale na sobie czuła. Przestał ją jednak obserwować, gdy tylko chwyciła za ramię szatyna, by porwać go do tańca i nie ukrywać, że się z nim naprawdę dobrze bawiła.
Powoli traciła świadomość, nie obchodziło jej to, że alkohol zupełnie odebrał jej świadomość i panowanie nad ciałem, oddawała się mężczyźnie; wręcz wystawiała jak na tacy. Nie rozróżniała już tego co jest dobre, a co złe. Nie obchodziło ją to, co działo się dookoła. Czuła w końcu jakąś przyjemność, ciepło i rosnące podniecenie, którego za nic nie chciała przerywać.
Zarzuciła ramiona na szyję partnera i zamknęła powieki, dając mu się prowadzić. Trzymał ją w pasie, blisko siebie. Gdy odchyliła do tyłu głowę, od razu wpił się w jej szyję. Wzdychała głośno, gdy całował jej obojczyki czy ramiona. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak karmiła wściekłość, rosnącą w Hatake. Szczególnie, gdy posłusznie podążyła za Heiko, gdy złapał ją za ramię i zaczął gdzieś prowadzić przez tłum.
Chłopak nic nie mówiąc, przeciskał się bez słowa przez tłum, mocno trzymając dziewczęcy nadgarstek. W końcu wyszli na zupełnie ciemny korytarz, który kończyło wyjście ewakuacyjne. Śmiała się głośno, choć wcale nie miała dobrego humoru. Pozwoliła, by zamknął ją pomiędzy swoim ciałem a zimną ścianą. Błądził placami po jej twarzy, szyi obserwując, jak dziewczyna cieszy się małymi pieszczotami, łaknie ich więcej. W końcu nikt jej nie dotykał w ten sposób przez długi czas.
I wszystko było wspaniałe, podniecające, cudowne… Dopóki nie zaczęło zacierać granic. Męskie dłonie zaczęły zsuwać się po jej szyi, nie pomijając piersi, do brzucha. Zatrzymały się na jej biodrach, chwilę później wsuwając się pod luźną bluzkę. Naparł na nią mocniej, zmniejszając dostęp do powietrza i w końcu wpił się w jej usta, nie zważając na to, że zaczęła protestować. Przestało być jej przyjemnie, poczuła się cholernie zagrożona, jednak nie potrafiła mu się postawić, bo alkohol zupełnie ją obezwładniał, przez co pozwalała na stopniowe pogłębianie się pocałunków.
Krzyczała w myślach, by ktoś ich zauważył, by ktoś przyszedł, pomógł; przerwał to, co powoli zamieniało się w istne katusze, jednak Heiko wybrał doskonałe miejsce… W jej głowie dudniła muzyka, wymieszana z wrzaskami pijanych ludzi ich śmiechem. Łzy stanęły jej w oczach, coraz bardziej było jej niedobrze. Czuła, jak jego łapska suną się po nagiej skórze w kierunku piersi. Piszczała, gdy jego języka zapychał jej usta, próbowała go od siebie odepchnąć, ale nie potrafiła nawet dobrze zacisnąć palców na materiale jego koszuli. Gdy udawało jej się mocniej szarpnąć, zaraz tłumił to własnym ciałem.
Nie zważał na jej strach, na wielkie, szkliste łzy spływające po policzkach.
Już nie był uśmiechniętym, przyjaznym szatynem. Był katem, który dostał swoje i nie miał zamiaru tego oddać.
< < ♥ > >
— Słuchajcie, nie wiem gdzie jest Sakura — jęknęła Ino, stając naprzeciwko przyjaciół z zaniepokojoną miną. Wszyscy ucichli i popatrzyli na nią zdenerwowani, gdy kręciła się w tę i z powrotem.
Uzumaki poderwał się na nogi, zaraz za nim Hinata i Inuzuka.
— Musimy ją szybko znaleźć — szepnęła Hyuuga, chwytając Naruto za dłoń.
Zbiegli we trójkę na dół i rozeszli się w tłumie. Inuzuka od razu stracił nad sobą panowanie, co blondynka doskonale widziała z góry. Shikamaru i Yamato również podążyli na dół i zaczęli rozglądać się przy barze.
— Pewnie jest ze swoim Heiko — rzucił Neji, czekając przy tym głośno.
Tenten uderzyła go w klatkę i zaczęła go niemiłosiernie ochrzaniać, po czym sama ruszyła na poszukiwania.
Yamanaka dosłownie połykała ze zdenerwowania paznokcie. Wychylała się i wyglądała za przyjaciółką, ale nigdzie nie była w stanie dostrzec jej, piekielnie rzucających się w oczy, włosów. Dostrzegła u szczytu schodów Kakashiego, który rozejrzał się po balkonie; wyraźnie zauważył, że wciąż jej tam nie było.
— Nie ma jej! — Blondynka go dopadła, szarpiąc za materiał koszulki. Ściągnął brwi, widząc, że szklą jej się oczy. — Nie mogę jej nigdzie znaleźć… Ci, którzy są jeszcze w stanie, zeszli na dół i szukają…
Zagryzła dolną wargę i cofnęła się o krok, widząc, jak sharingan błysnął złowrogą czerwienią. Mężczyzna podszedł do balustrady i zaczął rozglądać się po tłumie. Ino jako medyk i ninja o unikalnych zdolnościach, niemalże natychmiast wyczuła jak gniew przesiąka przez jego skórę i wypływa na zewnątrz. Dawno nie czuła czegoś tak strasznego; nie mogła nawet nazwać tego wściekłością.
— Zostań tu — warknął i zerwał się nagle, znikając na schodach.
< < ♥ > >
— A teraz będziesz posłuszna, prawda? — mruknął chrapliwie, prosto do jej ucha.
Prawie mu się wyrwała, jednak ponownie została przybita do ściany. Szarpnął ją i rzucił na ziemię. Złapał za włosy i zaczął szamotać. Krzyczała i wiła się z bólu, a wielkie łzy rozbijały się o podłogę.
Nagle klęknął, wciskając jedną nogę pomiędzy jej uda. Zaczął bezceremonialnie rozpinać jej rozporek.
— Pobawimy się — syknął, gwałtownie ją całując. — Najpierw sprawdzę, jaka jesteś tam niżej, a potem ty będziesz podziwiać mój sprzęt.
Zacisnęła powieki i zawyła głośno. Wolałaby umrzeć, niż teraz tu być. Cholernie żałowała, że wzięła chociaż najmniejszy łyk alkoholu. Bez niego na pewno by się obroniła. Nie! Nie dopuściłaby w ogóle do takiej sytuacji. Do głupich, szczeniackich zachowań względem kogoś, kto przez chwilę stał się kimś innym, na kogo popatrzyła nieco inaczej niż do tej pory. Wszystko przez jej głupotę, przez to, że puściła się wodzy jakiejś głupiej fantazji.
Pękała jej głowa, zaschło w gardle.
— Przestań, skurwielu! — pisnęła, czując jego gorące palce na brzuchu.
Nic. Zamiast tego uderzyła w nią jego żądza, czyste pożądanie. W ciemnych oczach nie malowało się nic ludzkiego, nic co mogłoby wskazywać, że przestanie. Znalazła się w potrzasku.
Szorstkie paluchy zaczęły wsuwać się za krawędź spodni, a ona tylko ponownie krzyknęła, ostatni raz błagając o jakiś cud.
Powietrze wypełniło coś gęstego. Mimo potwornie głośniej muzyki i tłumu, wyłapała w tym wszystkim jakiś dziwny świst, trzask. Dziwny podmuch powietrza poruszył kosmykami jej włosów, które uwolniły się z kucyka.
Coś huknęło, coś się rozwaliło. Potworny łomot sprawił, że ciężko było jej przełknąć ślinę. Głucha na dźwięki dochodzące z wewnątrz kluby, doskonale wyłapała dźwięk łamiących się kości. Była pewna, że zemdlała.
Przeszły ją jednak niesamowite dreszcze, ciało owiał paraliżujący chłód. Ktoś opadł na kolana tuż obok niej, przytulił ją mocno do siebie.
— Już dobrze, Sakura! — wrzasnęła Ino, ściskając ją mocno. Haruno zaczęła głośno płakać. — Jestem tu, jesteśmy… Cssii.
Wtuliła się w blondynkę, zaciskając zęby. Otworzyła jednak szeroko oczy. Coś przecież zmiotło sprzed niej tę kreaturę, a na pewno nie była to Yamanaka. Zwróciła się w stronę źródła chłodu, dostrzegając roztrzaskane drzwi wyjścia ewakuacyjnego.
— Kto? — spytała rozpaczliwie. — Kto to zrobił?!
— Kakashi — odparła zdawkowo blondynka.
Różowowłosa wyplątała się z jej ramion i poderwała na nogi, by pobiec w tamtym kierunku. Gdy tylko stanęła na zmarzniętej trawie, zamarła.
Heiko leżał na ziemi, cały zalany krwią, plując nią i coś charcząc. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że oba jego ramiona są połamane. A Hatake? Stał nad nim z roztrzaskanymi kostkami. Jak kat; oddychał ciężko, a jego barki unosiły się niebezpiecznie od wdechów. Jej zazwyczaj spokojny, stonowany, leniwy, rozwiązujący wszelkie spory za pomocą logiki, ze stoickim spokojem, był nauczyciel, zamienił się w potwora. Chętnego mordu, pełnego nienawiści. Nie wiedziała, co malowało się na jego twarzy; natomiast żyły na przedramionach odsłonięte przez krótkie rękawy koszulki, cholernie mocno się odznaczały.
Zaraz za nią pojawiła się reszta przyjaciół i kilku ochroniarzy, których ściągnęła Yamanaka.
— Już sobie nie pomacasz, skurwysynu — warknął Hatake, wciąż ciężko dysząc. Zamachnął się, chcąc ostatecznie pozbawić Heiko przytomności i kości w nosie.
Nim jednak zdążył to zrobić, drobne ciało wpadło w niego z impetem, obejmując ramionami i przyciskając głowę mocno do jego piersi. Zachwiał się do tyłu po czym złapał równowagę i zszokowany spojrzał na istotę.
— Nie rób tego! — krzyknęła zapłakana. — Nie pozwalaj, byś przez takiego śmiecia stał się mordercą.
— Sakura… — szepnął tym swoim niskim, spokojnym głosem, który zawsze koił wszelkie jej nerwy; uspokajał.
Napięte mięśnie w końcu się rozluźniły; całe napięcie gdzieś uciekło. Złość zeszła na bok, widział tylko jej zaszklone, wielkie, zielone oczy i nie potrafił się im za nic w świecie oprzeć.
— Nie warto… Naprawdę, nie warto, sensei — łkała cicho.
Ochrona podbiegła do Heiko i bez najmniejszego współczucia zgarnęła go do środka. Hatake ujął bladą, mokrą twarz dziewczyny w zakrwawione ręce i spojrzał na nią uważnie.
— Zdajesz sobie sprawę z tego, co chciał ci zrobić? — warknął, mrużąc niebezpiecznie oczy.
— Tak — odparła mimowolnie, puszczając materiał jego koszulki. — Wiem doskonale.
— Więc dlaczego?
— Po co zniżać się do jego poziomu? — jęknęła. Jej ciało stało się wiotkie.
Padła.
Po prostu opadła z sił przez alkohol, płacz, walkę, strach i smutek. Wziął ją na ręce, jak małe, lekkie dziecko i zaczął kierować się w stronę przyjaciół, którzy nie śmiali odezwać się słowem.
— Zabieram ją do domu — zakomunikował, gdy Ino nakryła dziewczynę jego kurtką.
— Odprowadzić was? — zapytał Inuzuka.
— Nie — odparł i skinął do nich głową na pożegnanie.
Po chwili rozpłynęli się w chmurach dymu.
< < ♥ > >
Wniósł ją na piętro, pusty jak studnia. Nie wiedział nawet co powinien w tej chwili czuć. Wszedł do jej sypialni i zapalił barkiem światło, przez co Haruno się rozbudziła. Zadrżała gwałtownie i prawie wypadła mu z rąk, jednak chwycił ją w ostatniej chwili.
— Gdzie on jest? — pisnęła, rozglądając się energicznie po pokoju. Nie była do końca świadoma tego, że odpłynęła na kilka minut.
— Nie ma go tutaj, Sakura — szepnął, zwracając na siebie jej uwagę. — Nie ma.
Była niespokojna, odtrąciła jego rękę, gdy chciał ją uspokoić jakimś przyjacielskim gestem; trochę go to zabolało. Usiadła niepewnie na łóżku wciąż dając upust wielkim, kryształowym łzom.
— Jezu, co ja narobiłam — syknęła, zanosząc się płaczem. — Jaka ja jestem głupia, jaka bezmyślna. Co mnie podkusi… — W tym momencie spojrzała na Hatake, który stał wciąż w tym samym miejscu.
Nie podchodził bliżej, nie chciał sprawiać jej dodatkowego stresu. Wiedział, że jej reakcje mogły być bardzo spontaniczne. Zaprowadził ją do łazienki, a gdy się w niej zamknęła, zleciał na dół by rozpalić ogień w kominku. Przygotował również łóżko, by mogła się od razu położyć.
Czekał pod drzwiami, rozmyślając. Bał się, że teraz przez długi czas będzie bardzo bojaźliwa, nie pozwoli nikomu się do siebie zbliżyć. Nieważne jak silna była fizycznie, jej psychika zbyt wiele razy została wystawiona ciężkim próbom przetrwania w jednym kawałku. Gdy drzwi pomieszczenia się otworzyły, wyszła stamtąd cała roztrzęsiona, nieswoja. Ledwo stała na nogach, które niesamowicie drżały, grożąc upadkiem. Twarz blada jak mleko, a oczy nie posiadały żadnego wyrazu. Nie krył się w nich już nawet strach. Zachwiała się i oparła czołem o jego klatkę piersiową. Nie wykonał żadnego ruchu, nawet nie kiwnął palcem; miał wrażenie, że dziewczyna zbudowana jest w tej chwili z cholernie kruchego materiału.
— Nie mam siły — szepnęła zachrypniętym, cichym głosem, który sprawił, że coś zacisnęła się wokoło jego gardła.
Ponownie tego dnia, ostrożnie wziął ją na ręce i zaniósł prosto do łóżka. Nakrył ją kołdrą, mając wrażenie, że sam rozpada się na kawałki. Wyciągnął dłoń do jej głowy, by pogłaskać jej włosy; zrobić cokolwiek, co mogłoby jej pomóc. Ta jednak odruchowo uderzyła męską dłoń, odpychając ją od siebie ze strachem
— P-przepraszam — jęknęła, chowając twarz w poduszkę.
Nie miał jej tego za złe. Wszystko rozumiał.
Opuścił pokój, kątem oka widząc, jak dziewczyna wciąga pod kołdrę Sui i skierował się prosto do łazienki. Wziął prysznic, a dziesięć minut później leżał już we własnej pościeli i mordował wzrokiem sufit.
Nie zabił go tylko dlatego, że mu na to nie pozwoliła. Gdyby nie jej reakcja, rozerwałby go na strzępy, był cholernie zdeterminowany do takiego posunięcia. Chyba nigdy nie był tak wściekły, tak bardzo obojętny na konsekwencje, tak cholernie oddzielony od logicznego myślenia. Wciąż nim nosiło, wciąż czuł jak jego serce głośno kołacze w klatce piersiowej. Zacisnął dłonie na koszulce i napiął całe ciało. Zamknął oczy i próbował wyrównać oddech, który ponownie przyspieszył na wspomnienie Heiko dobierającego się do ciała Sakury.
Rozluźnił się momentalnie, czując, że zaczynają łapać go skurcze i zauważając, że w progu stała Haruno. Bez słowa obeszła łóżko, a on tak samo cicho ją obserwował, puszczając materiał koszulki tak, by przypadkiem nie zobaczyła w jakim był stanie. Ciągnęła za sobą własną kołdrę; wczołgała się na łóżko obok niego, wyciągnęła spod niego poduszkę i położyła ją obok tej, której musiał użyć jako własnej. Położyła się, nakryła pierzyną i patrzyła na niego półprzytomnym wzrokiem, leżąc na prawym boku. Obrócił się w jej kierunku i popatrzył w oczy.
— Dziękuję… — szepnęła, niemalże bezgłośnie. — Za wszystko.
— Nie masz za co, Sakura — odpowiedział nieco głośniej, zamykając powieki.
— Mam i przepraszam — dodała, łamiącym się głosem.
Położył dłoń na jej policzku, na co nie protestowała i przeraził się tym, jak bardzo jej skóra była lodowata.
— Przestań… — mruknął zaniepokojony. — Za co?
— Za to wszystko, za głupotę…
— Sam nie byłem lepszy — prychnął. — Jesteśmy kwita.
Przerzucił się na plecy, nie mogąc się dłużej w nią wpatrywać. Żal ściskał jego serce, co tylko dokładało bólu. Drobna dłoń jednak chwyciła jego koszulkę i zacisnęła się na jej materiale.
— Boję się.
Obrócił twarz w jej kierunku i wyprostował ramię nad jej głową, zachęcając tym samym do tego, by się do niego zbliżyła i przytuliła. Nie oponowała.
— Nie bój się — szepnął, zamykając oczy. Coś było nie tak, znowu czuł się cholernie dziwnie. Zwłaszcza, gdy jej gorące oddechy przesiąkały przez materiał bawełnianej koszulki. — Już nigdy nie spuszczę z ciebie oka, rozumiesz? Do końca swoich dni, obiecuję.
— Jestem w najbezpieczniejszym miejscu na ziemi, sensei... — mruknęła półprzytomna i wcisnęła nos w jego pierś. — Nie chcę z niego już nigdy wychodzić.
Był tak zszokowany, że naprawdę nie przychodziły mu do głowy żadne słowa. Przycisnął ją mocniej do siebie, długo myśląc.
— Nie musisz go opuszczać — szepnął w końcu, doskonale wiedząc, że już śpi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz