wtorek, 8 kwietnia 2014

8. Opowiedz mi

Sakura otworzyła nagle oczy. Coś brutalnie wyrwało ją ze snu. Niebo przeciął oślepiający blask, który dostał się do pokoju przez zasłony, a chwilę po nim rozszedł się potężny grzmot, który zatrząsł szybami w oknie. Kotka niespokojnie patrzyła w ową stronę i domagała się miejsca pod kołdrą, które służyło jej za schronienie. W pokoju panował półmrok. Dziewczyna spojrzała na zegarek. Było po dziewiątej, a czarne chmury nie chciały dopuścić do wioski światła. Nie próbowała już zasnąć, wiedziała, że będzie to bezskuteczne przy takim hałasie. Usiadła na łóżku i rozciągnęła się. Zrzuciła z siebie kołdrę, czego po chwili pożałowała. W domu panował nieopisany chłód, a jej skąpa piżama, składająca się na nieco za dużą koszulkę Naruto i spodenki, nie dawała wiele ciepła. Wstała jednak, zarzuciła na siebie flanelę i wyszła na ciemny korytarz. Pierwsze co rzuciło się jej w oczy, to otwarte drzwi sypialni rodziców. Była pewna, że Kakashi nie ruszał się w nocy z pokoju, który okazał się być pustym.
— Gdzie on jest... — syknęła, rozglądając się po pomieszczeniu.
Łóżko było ładnie pościelone, a na kołdrze leżała narzuta w bordowym kolorze ścian. Przecież jej się nie przyśniło, że przyjęła go do domu. Zajrzała do łazienki, gdzie również nie zastałą żywej duszy.
— Cholera jasna... — klęła cicho, zeskakując ze schodów.
Na parterze było ciepłej niż na górze, co przeczyło w jakiś sposób prawom fizyki i jednocześnie świadczyło o tym, że ktoś musiał niedawno napalić w kominku. Grzmoty nasiliły się; mimo tłumienia przez grube ściany budynku i tak brzmiały bardzo groźnie. W kuchni również go nie było. W ostateczności skierowała się do salonu, w myślach wciąż modląc się o jego obecność.
— O matko. — Westchnęła głośno, opierając się o ścianę. Przyłożyła dłoń do piersi, chcąc uspokoić poruszone serce.
Siedział tam, na podłodze przed kominkiem i dzierżył w dłoni pogrzebacz. Przerzucał nim rozżarzone fragmenty drewna, wpatrując się w wesoło tańczące płomyki.
— Nie chciałem, by było zimno — mruknął, zerkając na nią przez ramię.
Podeszła bliżej, chcąc usiąść na kanapie, ale gdy zauważyła, jak mężczyzna się podnosi i chwiejnie staje na nogach, skierowała się prosto do niego. Przerzuciła męskie ramię nad szyją, jakby przyzwyczajona do takiego działania i pociągnęła lekko za sobą.
— No i chciałem się odwdzięczyć za wczorajszą pomoc — dodał, kierując się z nią do kuchni.
— Sensei — powiedziała stanowczo — ja tu jestem od pomagania i nie liczę na żadne odwdzięczanie się, naprawdę. To taki mój mały obowiązek względem tylu lat czerpania korzyści z twojej obecności. — Pomogła mu usiąść na krześle i uśmiechnęła się ciepło. — Teraz kolej na mnie.
Cofnęła się kawałek, by zapalić światło. Ponura pogoda na dworze nie sprzyjała dobrej widoczności. Popatrzyła na mężczyznę, którego oczy wciąż były czerwone i podpuchnięte.
— Tym razem chyba kawę, co? — zapytała, napełniając czajnik wodą.
— Tak... — mruknął, zerkając na nią ukradkiem gdy nie patrzyła.
Wdzięczność za pomoc, która się w nim piekliła, nie mogła znaleźć żadnego sposobu na uzewnętrznienie. Wolał nie mówić już nic, niż rzucić jakąś głupotą. Dziewczyna miała swoje życie i obowiązki, a zajmowała się nim, co szczególnie uwłaczało jego dumie. Mimo wszystko, wolał spędzać czas z kimś, kogo znał bardzo dobrze, niż pod opieką obcej pielęgniarki, która drażniłaby go na każdym kroku. Haruno wiedziała kiedy może mówić, a kiedy powinna milczeć i o nic nie pytać. Znała większość jego nawyków, co ułatwiało niewerbalną komunikację. Czuł się dobrze. Na tyle dobrze, na ile pozwalał jego stan fizyczny.
— Co? — zapytał, słysząc jakby przez grubą, betonową ścianę strzępki słów.
— Ile słodzisz, sensei? — Zmrużyła oczy. — Zdążyło wylecieć mi z głowy.
— Dwie.
Dziewczyna znowu zajęła się szykowaniem gorących napojów i myśleniem nad śniadaniem, a on wsparł głowę o dłoń i ją obserwował. Zupełnie nie zważał na to, że dziewczyna doskonale to wyczuwa i nieco ją to onieśmiela, ale oderwanie wzroku od jej długich nóg, byłoby po prostu grzechem.
— Czemu nie spałeś? — Zapytała nagle, chcąc jakoś rozładować napięcie, które rosło w niej przy każdym niesubtelnym ruchu. Zresztą, o tej godzinie zazwyczaj brakowało jej subtelności.
— Skąd wiesz? — Zapytał, odstawiając kubek po dużym łyku kawy. Nie był zaskoczony, wiedział, że nic jej nie umykało.
— Twoje oczy w ogóle nie wypoczęły — szepnęła, krojąc wędlinę na kanapki. — Jeżeli źle ci się tam śpi, możemy się zamienić.
— Nie, nie, nie! — Pokręcił głową, a w jego głosie można było odkryć trochę rozbawienia. — Łóżko jest niesamowicie wygodne, nic więcej mi nie potrzeba, naprawdę.
— Ale? — zapytała, stawiając mu talerz pod nosem i patrząc na niego wyczekująco.
— Nie wiem — odparł zrezygnowany. — Może to przez to, że znajduje się w nowym miejscu. A burza szaleje od trzeciej.
Wiedziała, że kłamie.
— Jak uważasz... — mruknęła, podchodząc do reklamówki z lekami, które pozostawiła jej Tsunade i zaczęła wyciągać tabletki, bacznie badając kartkę z instrukcjami.
— Trzymaj. — Postawiła przed nim po chwili mały, plastikowy pojemnik z pięcioma różnymi kapsułkami i szklankę z wodą. Wciąż patrzyła na papier i zaczęła z zamyśleniem: — Popiej je wszystkie po jedzeniu, oprócz tej zielonej. Ją łyknij w trakcie posiłku.
Skinął zgodnie i leniwie głową, jak to miał w zwyczaju. Usiadła na przeciwko niego i wzięła łyka kawy.
— Nie jesz? — zapytał, spostrzegając, że nie ma przed nią nic oprócz kubka.
— Nie potrafię jeść z rana. Zresztą, nie najlepiej się czuję — odparła, przyglądając się czemuś w dłoni. — Jak zjesz, muszę posmarować tym twoje blizny. — Pomachała zieloną tubką, uśmiechając się przy tym filuternie.
— Ona śmierdzi… — warknął ponuro.
— Spokojnie, ta jest bezwonna. — Odłożyła maść na blat i objęła gorące naczynie dłońmi. Spojrzała na okno, a jej usta wygięły się w lekkim uśmiechu.
Nie umknął mu on, bardzo go lubił. Wprawiał w jakiś taki weselszy stan. Niestety, od kiedy wrócił, spostrzegł, że rzadko pojawiał się on na jej buzi.
— Więcej. — Jego cichy głos sprawił, że popatrzyła na niego pytająco.
— Słucham? — Ściągnęła brwi.
— Uśmiechaj się więcej. — Westchnął ciężko i wzruszył ramionami.
Dziewczyna poczerwieniała, mimowolnie spełniając jego życzenie i wbiła spojrzenie w kotkę, siedzącą na parapecie. Deszcz rozlał się na dobre, błyskawice cyklicznie przecinały niebo, a wiatr szarpał koronami drzew, budząc poczucie grozy.
— Zaraz wrócę — oznajmiła, podnosząc się.
Wskoczyła na górę, chcąc się nieco odświeżyć. Dopiero tam uświadomiła sobie, że miała okazję zobaczyć jego twarz. Po powrocie zastała już pusty talerz i kubek.

— Sakura, zrób to szybko. Proszę cię — jęknął zmarnowany, kryjąc twarz w dłoniach. Siedzenie przy niej w samych spodniach i odsłanianie ponownie wszystkich blizn i sińców, poważnie go drażniło.
— Staram się, jak mogę — szepnęła, wyciskając maść na plce.
Zaczęła delikatnie rozprowadzać ją po szytych, kilka dni temu, przez Tsunade ranach. Tym razem nie przechodziły go już przyjemne dreszcze związane z jej dotykiem, tylko dosyć nieznośny ból.
— Jeszcze jedna... — jęknęła dziewczyna, chcąc jak najszybciej ukrócić mu cierpienia. Widziała jego grymasy, które przynosiły jej tony stresu.
Gdy skończyła, pozostawiła go na miejscu, a sama poszła do kuchni odłożyć lek i umyć dłonie. Nagle do obu pomieszczeń wpadł bardzo jasny błysk, po nim grzmot i... Pojawiła się totalna ciemność.
— O matko — warknęła — teraz?
— Masz jakieś świece? — krzyknął z salonu.
Sakura zaczęła po omacku szukać małych podgrzewaczy. Bardzo nie lubiła gdy odcinali jej prąd, ale z tego co zaobserwowała przez okno, cała jej dzielnica została go pozbawiona. Weszła do salonu i postawiła w różnych miejscach kilka małych, okrągłych świeczek. Widząc, że Kakashi sięga po jakąś książkę, jedyną lampę naftową postawiła na szafce obok fotela, w którym miała zamiar go zaraz posadzić. Wiedziała, że musi mu jakoś zająć czas, a doskonale zdawała sobie sprawę, że rozmowa na dłuższą metę im nie wyjdzie. Jeszcze się ze sobą do końca nie oswoili.
Pomogła mu założyć koszulkę, po tym jak maść wyschła. W momencie, gdy miała już odchodzić, mężczyzna zaczął podnosić się z pufy, zahaczył stopą o dywan, który się pod nią zawinął, lecąc tym samym na Sakurę. Jego ciężar sprawił, że ona również straciła równowagę. Gdy wiedział, że nieuniknionym będzie upadek, dostrzegł, że w miejscu w którym dziewczyna znajdzie się zaraz głową, jest kant stolika. Niewiele myśląc, ku jej jeszcze większemu zaskoczeniu, złapał ją w pasie i w locie ich zwinnie obrócił. Odepchnął ich ciała nieco w lewo, by jego własna głowa nie spotkała się ze stolikiem. Gdy już runęli na ziemię, ciało dziewczyny nieco go przygniotło.
Rozwył się w myślach. Nie była małym, lekkim dzieckiem. A on nie był zdrowy i bez skazy na ciele. Chociaż sam nie wiedział, czy w większości odczuwał ból, czy może niesamowite zawstydzenie. Spojrzał na rozsypane na klatce, różowe włosy. Zaczęła powoli unosić ku górze głowę, a jej oczy były szeroko otwarte.
— Nic ci nie jest? — zapytali równocześnie, poważnie martwiąc się o siebie nawzajem.
Sakura sturlała się z niego na dywan i wbiła spojrzenie w sufit, nic nie mówiąc. Próbowała uspokoić przyspieszony oddech, który oszalał w momencie styczności z jego ciałem. Gorąco, które pulsowało w jej brzuchu również niespecjalnie było na miejscu.
— Przepraszam — mruknął, nie mogąc na nią spojrzeć. — Mam nadzieję, że moje niedorajstwo długo nie potrwa.
— Nie ruszaj się — syknęła, wbijając spojrzenie w jego brzuch.
Hatake nie widział o co chodzi, spojrzał w miejsce na swoim brzuchu na które patrzyła dziewczyna. Biały materiał jego koszulki zaczął mocno nasiąkać krwią. Dopiero teraz poczuł ból.
— Nie ruszaj — powtórzyła, podrywając się na nogi. Zerwała z siebie koszulkę, nie zważając na to, że pozostała przy nim w samej bieliźnie i zwinęła ją, po chwili przyciskając do męskiego brzucha. — Uciskaj. Biegnę się ubrać i wziąć dla ciebie jakąś bluzę. Musimy pędzić do szpitala — krzyknęła, opuszczając pokój. Kulała, obiła sobie kolano.
Pozostał na miejscu, jednak odsunął koszule i podwinął materiał. Szwy puściły przy jednej z poważniejszych ran. Wiedział, że Tsunade ich zamorduje. Jednak nie to go najbardziej rozdrażniło; przewrócił oczami, zły na siebie. Znowu narobił Sakurze kłopotów, czego strasznie nie lubił. Po kilku chwilach była przy nim z powrotem. Pomogła mu usiąść na nieszczęsnej pufie i założyła mu prowizoryczny opatrunek, by w drodze do szpitala nie stracił za dużo krwi. Pomogła mu również założyć bluzę, kurtkę i buty, następnie sama odziała się w wierzchnie ubranie, zgasiła wszystkie świece i silnie trzymając go swojego boku, opuścili mieszkanie.


< < ♥ > >


— Nie chcę nawet pytać, jak to się stało — mruknęła Piąta, szyjąc na nowo ranę.
Sakura siedziała przy łóżku z marną miną, okładała kolano lodem i zastanawiała się co powiedzieć, by przypadkiem Tsunade sobie za dużo nie pomyślała.
— To moja wina, jak wstawałem... — zaczął szarowłosy, drapiąc się po karku.
— Potknęłam się po ciemku, gdy pomagałam sensei schodzić po schodach. — Kakashi w tym momencie był bardzo zaskoczony postawą dziewczyny, zwłaszcza, że oboje widzieli, że Piąta nie jest dzisiaj wcale a wcale w dobrym humorze.
Tsunade spojrzała po nich z nutą podejrzenia.
— Zaczynam się zastanawiać, czy oddanie ci go pod opiekę było dobrym pomysłem.
— Ja osobiście nie narzekam — wtrącił Hatake.
— Ciebie o zdanie nie pytałam — warknęła blondynka.
Sakura odłożyła worek na szafkę i popatrzyła chwilę na mężczyznę. Uśmiechnęła się blado i wstała. Założyła bluzę i przeprosiła ich, twierdząc, że zaraz wróci. Wyszła na korytarz, chwilę pomyślała i skierowała się dwa piętra wyżej, do sali, w której leżał jej przyjaciel.


— Sakura! — Entuzjazm Kiby wypełnił pomieszczenie.
— Jak się czujesz, biedaku? — zapytała, całując go w policzek i siadając przy łóżku.
— Dobrze, dziś po południu wychodzę. W końcu do domu — westchnął. — Gdybyś wtedy nie wpadła do sali, nie wiem co by się ze mną stało.
Zacisnęła na chwile powieki, przypominając sobie tamte wydarzenia. Rzadko miewała takie ataki paniki, że nic nie pozwalało jej się ruszyć, a owa sytuacja mocno na nią wpłynęła.
— Nic nie zrobiłam Kiba. Strasznie się bałam, to Ino i Shikamaru cię uratowali. — Posmutniała jeszcze bardziej.
— Przestań — mruknął, podnosząc jej głowę, za pomocą palca popychającego jej czoło do tyłu. — Gdyby nie ty zabiliby mnie od razu! — żachnął się.
— Na szczęście żyjesz... Gdzie Akamaru? — zapytała, rozglądając się wkoło.
— Mama zabrała go do domu, był nieźle poturbowany... Ale też już wraca do siebie. — Uśmiechnął się, po chwili zmieniając wyraz twarzy na bardzo podejrzliwy. — Słyszałem, że mieszkasz z Kakashim..
— No — zawahała się. — Na razie tak, ale tylko póki nie stanie na nogi.
— No, takiemu to dobrze... — zaśmiał się. — Ale. Po tym wszystkim co mu się tam przytrafiło... Dobrze, że to właśnie ty przy nim jesteś. Najszybciej wróci do zdrowia, będąc w twoich rękach. — Uśmiechnął się ciepło.
— Tak — szepnęła, odwzajemniając wyraz twarzy. Miała wrażenie, ze już wszyscy wiedzą o tym, co przeszedł Hatake, tylko nie ona. — Zobaczymy, jak na razie leży dwa piętra pod nami.
— Jak to?! — Otworzył szeroko oczy. — Przecież jeszcze wczoraj się żegnaliśmy, gdy dostawał przy mnie wypis od Piątej.
— Pękły mu szwy — jęknęła, przypominając sobie sytuację z salonu.
Przeszedł ją dziwny dreszcz.
Do sali weszła pielęgniarka, która poprosiła dziewczynę o opuszczenie pomieszczenia, gdyż miała ona zrobić Kibie ostatnie badania. Przyjaciele pożegnali się, a Sakura wyszła i podążyła wolnym krokiem na dół.
Gdy weszła do pomieszczenia zastała tam tylko Kakashiego i dyżurującą pielęgniarkę, która doglądała jego ran. Leżał na łóżku, oparty o poduszkę i czytał książkę. Spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się. Wiedziała, że jest już lepiej od ich pierwszej rozmowy i mogła starać się teraz tylko o to, by to się nadal poprawiało.
— Jak się czujesz? — zapytała, siadając na łóżku obok.
— Dobrze... — mruknął i odłożył książkę. — A jak twoja noga? — zapytał, zerkając na jej kolano.
— Spuchło, trochę boli — odpowiedziała cicho z delikatnym uśmiechem.
— Zaniosę cię do domu — mruknął.
— No chyba ja ciebie, sensei — zaśmiała się. — Możemy już wracać?
— Piąta powiedziała, że muszę tu trochę posiedzieć. Poszukaj lepiej Ino. Jak się dowiedziała, że jesteśmy w szpitalu to przyszła tu i pytała o ciebie. Była czymś mocno zaniepokojona.
— No dobrze. — Ściągnęła brwi, zastanawiając się, czego Yamanaka może od niej chcieć. — Niedługo po ciebie wrócę.
— Nie śpiesz się. Nie możesz być teraz ode mnie uzależniona — szepnął — masz swoje życie.
— I obowiązek wobec mojego sensei, który nie sprawia mi żadnego problemu. Już o tym rozmawialiśmy — mruknęła, podnosząc się.
— To nie zmienia faktu, że mi cholernie głupio.
— Niech nie będzie. — Uśmiechnęła się i złapała za klamkę. — Do zobaczenia.


< < ♥ > >


Sakura weszła do swojego gabinetu w nadziei, że może przyjaciółka tam na nią czeka. Jednak było w nim pusto, zamknęła więc drzwi i ruszyła do pokoju dyżurnego.
— Cześć dziewczyny, nie wiecie gdzie może być Ino? — zapytała wesoło po tym jak zajrzała do pomieszczenia.
— Ma dziś wolne pani Haruno — odpowiedziała jedna z pielęgniarek.
Sakura skrzywiła się lekko i wycofała z pokoiku, zamknęła drzwi i zwróciła się na pięcie. Gdy podniosła wzrok zauważyła przed sobą Yamankę, bladą jak ściana. Jej skronie i czoło ozdabiały drobiny potu.
— Ino, szuka... — zaczęła, lecz blondynka prędko jej przerwała.
— Musisz mi pomóc — jęknęła cicho, rozglądając się po pustym korytarzu.
— Co się dzieje?


— Ładnie — mruknęła różowowłosa, naciągając na dłonie rękawiczki i biorąc do ręki żel.
— Nie pomagasz mi — szepnęła blondynka, leżąc na łóżku z odsłoniętym brzuchem.
Sakura posmarowała okolice jej pępka chłodną substancją i zaczęła jeździć po nim również nieprzyjemnie zimnym urządzeniem. Okna pomieszczenia, wychodzące na hol zasłonięte były szczelnie żaluzjami, tak aby z korytarza nikt ich nie zauważył, a drzwi zamknięte na klucz.
— Ino — westchnęła zielonooka.
Yamanaka przełknęła ślinę, obserwując przyjaciółkę, w której oczach odbijał się obraz z monitora.
— To już czwarty tydzień — zwróciła się do niej spokojnie.
— O matko... —Głowa blondynki opadła na poduszkę, a oczy zaszkliły się mocno.
— Nie rozumiem do końca czemu tak bardzo się tego boisz... — Zamyśliła się. — Wiem, że dwadzieścia lat to może być dla niektórych za wcześnie... Ale jeżeli kobieta jest taka odpowiedzialna do tego ma faceta, który nie zostawi jej choćby nie wiem co, to nie ma się czym tak naprawdę przejmować.
— Sakura, wiem o tym. Jednak, dopiero trzy dni temu wprowadziliśmy się z Shikamaru do nowego, własnego mieszkania. — Otarła łzy chusteczką, która podała jej przyjaciółka. — Mimo tego, że tak mocno się kochamy, boję się.
— Czego? Ino, powiedz mi czego. — Przewróciła oczami.
— Że on nie będzie chciał tego dziecka. Że ucieknie. O matko. — Łzy spłynęły ponownie po polikach blondynki, ciągnąc za sobą delikatną, czarną smugę z tuszu.
— O co to, to nie. Shika jest jaki jest, ale cię nie zostawi. Już ci to powiedziałam. Jestem pewna, że ucieszy się z dziecka, chociaż na początku może być zszokowany. Nie martw się tym tak do cholery. Przecież wiesz, że we wszystkim ci pomogę. Hinata i Tenten również, nie mówiąc już o chłopakach. Naruto będzie wniebowzięty w roli wujka. — Rozpromieniła się.
— Masz rację, ale bać będę się dalej — żachnęła się — nic mu na razie nie powiem. Poczekam... Zakręcę się wokół tego tematu, by go sprawdzić. — Zerknęła na Haruno. — Proszę nie mów nic nikomu.
— Dobrze, jednak uważam, że Piąta akurat musi wiedzieć. Nie możesz się teraz przepracowywać w szpitalu. Już nie mówiąc o tym, że na razie wykluczasz jakiekolwiek misje z życia.
— Pójdziesz ze mną? Proszę, boję się jej reakcji — wyszeptała przestraszona.
— Pewnie. — Podniosła się z krzesła. — Chodźmy od razu, póki mam chwilę.


< < ♥ > >


W sali w której paliła się już lampka rozległo się pukanie.
— Proszę! — Hatake zamknął książkę.
— Witaj Kakashi! — Yamato przywitał go promiennym uśmiechem.
Mężczyzna wszedł do sali, zamknął za sobą drzwi, uścisnął rękę z przyjacielem i usiadł na parapecie okna.
— Jak się czujesz? — zapytał.
— Dobrze — mruknął szarowłosy, odkładając książkę na łóżko obok biodra. — Mam wspaniałą opiekę.
— Właśnie widzę, już z powrotem jesteś przez nią w szpitalu — zaśmiał się.
— No popatrz, wylądowałem tu w sumie z mojej winy — odpowiedział, podnosząc się wyżej na łóżku — Yamato...
— Coś cię trapi... — podniósł jedną brew do góry.
— Czy ona naprawdę tak bardzo we mnie wierzyła? — zapytał cicho, wbijając wzrok w ścianę naprzeciwko.
— Skoro udało ci się z nią telepatycznie powiązać, to o co ty mnie jeszcze pytasz?! — zarechotał. — Przyjacielu... Była gotowa rzucić wszystko, by cię odnaleźć — mruknął już spokojniej — każda wieść na twój temat ją interesowała. Po każdej wizji z twoim udziałem, krzyczała, że nie może zwlekać. Tam na placu, gdy ją uratowałeś. Widać było w jej oczach, że coś znowu tchnęło w nią życie. Była gotowa oddać ci całą swoją krew. Od kiedy ją znam, nigdy nie widziałem w niej takiej determinacji. Przez to wszystko z dnia na dzień miałem wrażenie, że przeskoczyła ze schodka na schodek. Z nastolatki na kobietę.
— Zdumiewające... — szepnął — żałuję, że nie dane było mi obserwować jej przemiany.
— Zmieniła się dzięki tobie. A czasem mam wrażenie, że dla ciebie... — Szatyn uśmiechnął się pogodnie. — Mówiła o tobie jak o kimś, kto żyje, jest gdzieś daleko i za nim tęskni. A nie za kimś, kto odszedł. Było jej ciężko, ale uparcie dążyła do tego, by udowodnić nam, że trzeba cię szukać, a nie z góry wszystko przekreślić.
— Kiedy się zorientowałeś, że żyję? — Hatake zerknął na przyjaciela.
— Już od razu, po jej pierwszym śnie przy mnie. Sposób w jaki mówiła, stan który ją ogarnął. Nie odzywałem się, bo wiedziałem, że ona i Naruto mogą zrobić coś głupiego. Pewnego wieczora powiedziałem jej, że żyjesz i dajesz jej znaki, by nie traciła wiary. Całe zmęczenie, smutek, obawy, strach z niej uciekły, w mgnieniu oka ujrzałem przed sobą zupełnie innego człowieka.
— Anioł, nie człowiek... — szepnął Kakashi, zamykając powieki i opierając głowę na poduszce.
— Dokładnie... Powiedz mi — mruknął — opowiedziałeś jej już o wszystkim?
— Nie, nie naciskała na to, jednak wiem, że to ona po tym wszystkim powinna się dowiedzieć pierwsza.
— Dokładnie i lepiej się pośpiesz, bo zrobi to za ciebie ktoś inny, a na to dziewczyna nie zasługuje... — Yamato przyjrzał się z uwagą przyjacielowi. — Ile spałeś od powrotu do wioski?
— Prawie w ogóle... Nie mogę stanąć na nogi przez zmęczenie, nie ból... Nie mogę usnąć. To wszystko dalej się mnie trzyma. Chyba się boję. — Przejechał dłonią po twarzy. — Mam koszmary, nie daję sobie rady.


< < ♥ > >


— Powie coś Czcigodna czy nie? — mruknęła Sakura, za którą chowała się Ino.
Piąta nie odezwała się słowem od momentu, kiedy różowowłosa przekazała jej radosne wieści. Patrzyła na byłą uczennicę z przymrużonymi oczyma.
— Który tydzień? — zapytała nagle.
— Czwarty... — odparła zielonooka.
— A czemu to ty ze mną rozmawiasz, a nie ta mała pinda, która się za tobą chowa?
Ino wzdrygnęła się i zachłysnęła powietrzem, cofając się krok w tył.
— Hokage-sama... — zaczęła Sakura.
— Dziewczyny, przestańcie. — Kobieta wyprostowała się na krześle. — Nie jestem zła, nic z tych rzeczy. Po prostu zastanawiam się, czy oprócz wyłączenia cię z misji i ograniczenia twoich zajęć w szpitalu, nie powinnam też trochę odpuścić Shikamaru.
— Nie, na razie nie... — jęknęły obydwie, kręcąc przecząco głowami.
— Rozumiem, że to ma na razie zostać ścisłą tajemnicą? — zapytała Kage.
— Hai — odparły równocześnie, kiwając głowami.
— Dobrze. Obiecajcie mi tylko, że Sakura będzie kontrolować twoje badania i zajmie się tym. O ile to nie jest problem, ze względu na Kakashiego.
— Żaden problem, sama przyjemność — Haruno uśmiechnęła się do przyjaciółki.
— Ino, masz o siebie dbać, rozumiesz? — warknęła Tsunade.
— Wiem, wiem... — odparła Yamanaka.
— I pamiętaj, że jak będziesz potrzebować pomocy, masz od razu dać nam znać. Od tego są przyjaciele. — Piata posłała jej delikatny, wręcz matczyny uśmiech i podniosła się na nogi.
Obróciła się tyłem do nich i wyjrzała przez okno.
— Zmykajcie... Zaraz będzie tu starszyzna, nie chce by i wam zepsuł się humor.
Ino podziękowała za pozytywne przyjęcie wiadomości, po czym obie się pożegnały i wyszły na korytarz.


< < ♥ > >


— Jeżeli tak sprawa się ma, to musisz się od niej trochę odseparować. — Yamato wyjrzał przez okno. — Chociaż... Nie wiem.
— Gdyby to było takie proste Tenzou — odparł Kakashi. — Będę z nią teraz przebywać prawie bez przerwy, nie ma szans na to, by cokolwiek stało w miejscu.
— Wiesz, osiem lat to nie jest taka tragiczna przepaść... — zaśmiał się, odwracając w jego stronę.
— Zgłupiałeś? — syknął Hatake.
Drzwi otworzyły się, a do sali weszła uśmiechnięta Haruno.
— Do jutra, wpadnę tak jakoś o osiemnastej — rzuciła przyjaciółce na odchodne i zwróciła się do mężczyzn po zamknięciu drzwi.
— O, witaj kapitanie! — Uśmiechnęła się.
— Cześć Sakura — odparł, zerkając na przyjaciela.
— Tsunade powiedziała, że jeżeli już się lepiej czujesz, to mogę cię zabierać. — Podeszła do łóżka.
— To chodźmy — odpowiedział Hatake, zsuwając się z materaca na zmęczone nogi.
Po chwili znalazł się obok niego szatyn.
— Pomogę ci, odprowadzę was do domu — zaproponował Tenzou.
— Dziękuję — odpowiedział krótko szarowłosy, próbując ukryć ból.
Yamato spojrzał znacząco na dziewczynę. Wiedziała, że chce jej coś powiedzieć, ale nie może póki Kakashi z nimi jest. Przygryzła wargę i zaczęła się zastanawiać.
— Sensei, może pójdziesz jeszcze do łazienki, bo planowałam dziś jakieś małe zakupy. — palnęła, z przygłupim uśmiechem, wymyślając na poczekaniu byle jaki podstęp.
— To dobry pomysł, zważając na to, że ta pielęgniareczka wcisnęła we mnie chyba ze trzy filiżanki herbaty — odparł ku jej zdumieniu.
Szatyn odprowadził go do łazienki na korytarzu po czym doskoczył szybko do uczennicy.
— Sakura, musisz coś zrobić, żeby on dziś zasnął. Przyznał mi się, że od powrotu prawie w ogólne nie śpi, a jego osłabienie wynika z niewyspania, a nie zmęczenia bólem. On boi się spać.
— Jak to "boi"? — Otworzyła szerzej oczy.
— Ma koszmary. Lęki. Nie daje sobie rady.
— Dobrze. — Zamrugała, wciąż będąc zaskoczoną. — Wymyślę coś.
Co oni ci tam zrobili? — pomyślała. Gdy Hatake wyszedł z łazienki ruszyła wolno za nimi, obmyślając plany na dzisiejszy wieczór. Na zewnątrz dopiero dostrzegła, jak ten dzień szybko zleciał. Burza ustała tak jak deszcz i wiatr, które zostały zastąpione mleczną mgłą. Zegar na głównej wieży wskazywał na osiemnastą piętnaście. Gdy znaleźli się już przed marketem, Sakura wysłała ich do domu pod pretekstem tego, że nie chce się potem wlec z zakupami i sama weszła do budynku po tym jak chłopcy zniknęli jej z oczu.


< < ♥ > >


— Jestem już! — krzyknęła, ściągając buty w przedpokoju, ucieszona z powrotu prądu.
— W porządku! — usłyszała z salonu.
Weszła do kuchni w której czekała na nią głodna kotka.
— Dla ciebie też mam coś dobrego. — Uśmiechnęła się.
Wypakowała zakupy do lodówki i szafek, wstawiła pół czajnika wody i dała Sui jakiś nowo zakupiony koci specjał.
— I jak, wymyśliłaś coś? — zapytał cicho Yamato, wchodząc do pomieszczenia.
— Coś tak... Jak nie zadziała, to go uśpię własnoręcznie — mruknęła z determinacją.
— Powodzenia. — Uśmiechnął się. — Zmykam do domu. W razie czego nie ma mnie jutro. Saia i Naruto również, idziemy do wioski dzień drogi stąd. Jeszcze nie wiem po co, ale Tsunade coś wymyśliła.
— Tylko uważajcie na siebie — powiedziała z przejęciem, idąc za nim do przed pokoju.
— Wy też — parsknął z nieopisaną ironią.
— Żarcik ci się wyostrzył, kapitanie — warknęła.
— Nawet bardzo. — Usłyszała za sobą.
Kakashi stał obok, opierając się barkiem o framugę drzwi salonu, z założonymi na piersi rękoma i zamkniętymi oczyma.
— Już, już... Żartowałem tylko. — Założył kurtkę. — Dobranoc żuczki. — mruknął i zamknął za sobą drzwi.
— Czasami jest nieznośny — powiedziała, zamykając za nim zamek i łańcuszek.
— Czasami... — mruknął.
— Co chcesz na kolację? Od rana nic nie jadłeś.
— A mogę ją dziś zrobić ja?
— To raczej zły pomysł — odpowiedziała, kręcąc głową i wchodząc za nim do kuchni.
— Sakura, przestań. — Mężczyzna widocznie się zirytował. Matkowanie strasznie go drażniło. — Niedługo zapomnę, jak się robi kanapkę, jak będziesz tak przy mnie skakać.
Znała to doskonale. Naruto obchodził się z nią tak samo, jak ona z Kakashim. Wiedziała, że to jest strasznie denerwujące, więc postanowiła mu zaufać.
— Dobrze, tylko uważaj proszę. I wołaj od razu, gdy będziesz potrzebował pomocy. Zrozumiano?
— Hai, hai. Idź już sobie, bo się nie skupie. — Machnął na nią ręką otwierając drzwi lodówki.
Dziewczyna opuściła kuchnię i ruszyła na górę. W pokoju zdjęła bluzę i przewiesiła ją przez krzesło. Zaalarmowana porannym incydentem, wygrzebała z szafy czarne, ciepłe getry i kremową bokserkę po czym ruszyła do łazienki. Mijając schody usłyszała jak Hatake radzi się kotki co do przyrządzenia dania z głową w lodówce. Zaśmiała się pod nosem i weszła do wyznaczonego wcześniej pomieszczenia.


— Gdzie go znowu wcięło? — mruknęła, zwabiona do kuchni cudownym zapachem, jednak nikogo w niej nie zastała.
— Salon... — Usłyszała przeciągłe mruknięcie z dużego pokoju.
— O jak pysznie! — Klasnęła w dłonie, czując jak jej kubki smakowe szaleją. Na stole, obok pustego, jeszcze, talerza i kubków z gorąca herbatą stała mała taca, pełna bardzo apetycznie wyglądających, zwiniętych naleśników.
— Te na dole są z czekoladą, te wyżej z dżemem truskawkowym — mruknął patrząc na telewizor. Rozbawił ją. Zaśmiała się, ściągając na siebie jego uwagę. Udawał poważnego i niewzruszonego, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego jacy są faceci. Wręcz drżał, czekając na to, co powie na temat przygotowanego przez niego dania.
Usiadła obok niego, zastanawiając się, kiedy właściwie ostatnio jadła coś tak dobrego. Wyprawa z Naruto zmuszała ją do jedzenia śmieciowego żarcia w spelunach, gdzie mało kto mógłby na nich reagować, a sama szykowała sobie raczej dania na szybko.
— No jedz — rzucił pretensjonalnie, wykonując dłonią zabawny gest.
— A Ty? — zapytała, widząc tylko jeden talerz.
— Zgłodniałem w trakcie — mruknął, zerkając z powrotem na telewizor.
— Rozumiem, nie tłumacz się. — Bez zbędnego gadania, chwyciła talerz i nałożyła sobie sporą porcję. Już po pierwszym kęsie wyraźnie dała mu znać, że jest zachwycona.


— Nie myślałeś o tym, by zająć się tym zawodowo? — zapytała siedząc i masując pełny brzuch. Wypchała się ponad możliwości i była pewna, ze najmniejszy, gwałtowny ruch może sprawić, że wybuchnie.
— Gotowaniem? — mruknął nie odrywając oczu od kolorowego ekranu. — Nie, za nudne na moje progi.
— Ale to jest naprawdę dobre! — skwitowała wesoło, próbując unieść dłoń.
Mężczyzna wyraźnie się uśmiechnął, wypuszczając przy tym głośno powietrze.
— W takim razie… — Westchnęła i podniosła się na nogi. Zaczęła zbierać naczynia. — Ja też mam małą niespodziankę.
Kakashi popatrzył na nią zastanawiająco i odprowadził wzrokiem do przejścia w kuchni, gdzie zniknęła mu z oczu. Gdy tylko wróciła, uniósł brew do góry.
— Wino? — szepnął, oglądając dokładnie wręczoną mu butelkę. — Tyle czasu nie miałem w ustach alkoholu...
— Widzisz? — mruknęła, wyciągając z gabloty dwa, długie, kryształowe kielichy, a z szuflady pod nią korkociąg, po czym wręczyła go mężczyźnie. — Czyń honory.
— Upijesz mnie dziś... — mruknął, zakładając narzędzie na czubek butelki.
— Taki mam zamiar — oznajmiła stanowczo. — Dziś piątek?
— Owszem.
— No to może nawet znajdziemy jakiś dobry film. — szepnęła biorąc do ręki pilota i siadając z powrotem na kanapie obok niego. Westchnęła głośno skacząc po kanałach.
Mężczyzna otworzył butelkę. Zapach słodkiego wina rozpieścił ich nozdrza w mgnieniu oka. Rozlał napój do kielichów i podał jeden Haruno.
— Dziękuję. — Uśmiechnęła się wdzięcznie i zajrzała do środka. — Mam nadzieję, że będzie smakować.
— Na pewno, słodkie to moje ulubione. — Podniósł lampkę do góry. — Za udany wieczór?
Sakura uśmiechnęła się i stuknęła szkłem o szkło.
Serce zabiło jej mocniej. Choć odwrócona była do niego bokie, kątem oka obserwowała jego poczynania. Właśnie miał zamiar ściągnąć swoją maskę. Przy niej, nie kryjąc się po kątach, nie czekając na dogodne momenty. Nawet się nią nie przejmował. Złapał palcem wskazującym za koniec materiału, osadzony na nosie, i zaczął go zsuwać, sprawiając tym samym, że wewnętrzna euforia, skrywana pod pozorną powagą, miotała sercem dziewczyny.
— Sam nie wiem czemu to robię... — mruknął. — Zakładam, że pierwsze co zrobilibyście z Naruto po mojej śmierci, to zajrzeli co pod nią jest.
Sakura czuła jak rumieniec oblewa jej buzię. Nie mogła zrzucić winy na alkohol, bo nawet go jeszcze nie spróbowała. Kątem oka dostrzegła, że maski już nie ma. Odwróciła się do niego. Pierwszy raz w życiu, po tylu latach, widziała całą jego buzię. Bliznę na oku już znała, a teraz ujrzała jego niesamowicie męskie rysy twarzy. To już nie było to samo spojrzenie, którym go obdarowywała. Nie patrzyła na niego jak na nauczyciela, czy mistrza tylko na normalnego mężczyznę. Mężczyznę, który niebywale, od zawsze, urzekał ją swoją niepodważalną siłą, męską sylwetką, inteligencją. Fascynował ją.
Teraz pierwszy raz widziała jego uśmiech. Niegdyś potrafiła tylko odczytać radość z jego oczu, a w tamtej chwili, w końcu dane jej było poznać jego prawdziwe, wizualne oblicze. Nie rozumiała, dlaczego je krył. Wstydził się pieprzyka? Pieprzyka, który dodawał mu jeszcze… Tego czegoś?
— Aż tak źle? — zapytał, widząc jak dziewczyna wbiła wzrok we własne uda, siedząc na nogach.
— Nie, nie o to chodzi — szepnęła cicho.
— Jeżeli czujesz się źle, założę ją. — Złapał już z powrotem za cienki materiał.
— Nie, jest okey! — Podniosła wzrok i uśmiechnęła się. — Naprawdę. Nie zwracaj na mnie uwagi, chyba zrozumiałe, że mogę być skonsternowana. Tyle lat ta tajemnica spędzała mi sen z powiek, a teraz…
— A teraz?
— A teraz nadal będzie — jęknęła z niezadowoleniem. — Myślałam, kryjesz tam coś strasznego.
— Wybacz, że nie spełniłem twoich oczekiwań — zaśmiał się, sprawiając, że i ona parsknęła z rozbawieniem.
Wzięli po kilka pierwszych łyków.
— Brakowało mi tego.. — mruknął smakując resztki, pozostałe w buzi — Naprawdę dobre. Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło i sama wzięła kolejny łyk.
— Sensei, chciałabym, abyś dzisiaj normalnie zasnął.
Zerknął na nią dosyć podejrzliwie. Nie patrzyła na niego, zawiesiła wzrok na płomieniach, które wesoło tańczyły w kominku. Za oknami wiatr powoli zaczął nabierać na sile, ponownie tego dnia.
— W tym domu nic ci nie grozi — szepnęła, zwracając spojrzenie ku niemu.
Zacisnął palce mocniej dookoła szkła. Nie pamiętał czasów, kiedy ktokolwiek się o niego martwił, dbał. Kto liczył się z jego uczuciami na tyle, by próbować otoczyć go opieką. Do tej pory to on miał się tego dopuszczać.
Od zawsze wiedział, że oddałby za nią życie. Za swoją uczennicę, z którą zapisał wiele kart w swojej księdze przeszłości. Teraz też by to zrobił, bez żadnego, najmniejszego wahania. Jednakże Sakura nie była już jego podopieczną, a kompanem. Nie była kimś, kim mógł pomiatać, komu mógł powiedzieć, by uciekała. Przecież i tak by tego nie zrobiła, a stała ramię w ramię i walczyła do ostatniej kropli krwi. Nie mógł jej lekceważyć. A rozkazywać jedynie wtedy, kiedy zostałby obarczony mianem kapitana.
Zyskał do niej ogromny szacunek, od kiedy stała się tak silna. W sumie, nie próbował nawet podważać faktu, że uczennica Tsunade nie będzie potężna.
— Sensei? — Wyrwała go z zamyślenia.
— Tak?
— Przyznaję. — Odstawiła kielich i ułożyła ramiona w geście przysięgi. — Kupiłam to wino, by cię uśpić. Jeśli ono jednak nie pomoże...
— To? — Wciął się bezceremonialnie w jej zdanie.
— To nie zawaham się wcisnąć ci w gardło, bardzo silnej tabletki na sen. — Uśmiechnęła się kąśliwie.
— Sakura… — jęknął, przewracając lakonicznie oczyma.
— Mówię poważnie. Nie śpisz. W ogóle... Myślałeś, że Yamato mi nie powie?
Spuścił oczy na kieliszek.
— Nie robię nikomu na złość... — szepnął. — Po prostu nie mogę spać.
— Musisz zacząć. — Chwyciła z powrotem naczynie i usiadła wygodniej. — Sen to podstawa regeneracji. Bez niej będziemy stać w miejscu. — Ostatnie słowa dodała bardzo cicho, dolewając do jego lampki wina. — Chce ci tylko pomóc.
Znowu poczuł w środku coś dziwnego.
— To jak będzie? — zapytała, zaglądając pod jego włosy, którymi zasłonił buzię.
— Jeżeli wino nic nie da, zgodzę się na leki.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Zaczęła skakać po programach, tonąc w niezręcznej ciszy, jaka między nimi zapanowała. Czy czułą w głowie pustkę? Niezupełnie. Wciąż myślała tylko o jednym.
— Czy… Opowiesz mi? — szepnęła niewinnie.
— Co dokładnie?
— Kto ci to wszystko zrobił? Gdzie byłeś, czemu nie uciekłeś? Jak to robiłeś, że cię widziałam, słyszałam? Wszystko... — Patrzyła na stolik, obracając kielich w dłoniach.
— Zastanów się najpierw, czy chcesz tego słuchać. — Drgnęła. Nie znosiła, gdy nagle zmieniał swój ton z tego łagodnego, na zimny.
Poczuła się prawie tak samo, jak wtedy w szpitalu. Od tamtej pory, ani razu do teraz, nie zwrócił się do niej w taki sposób. Wiedziała, że popełniła wtedy duży błąd, ale do tej pory starała się być miła, grzeczna. Chciała pokazać skruchę. Czemu więc znowu to robi? Czy on dalej trzyma urazę?
— Przepraszam — chrząknęła, spoglądając znowu na telewizor.
Podniosła się, odstawiła kieliszek i bez słowa opuściła salon, zostając odprowadzoną wzrokiem do wyjścia.


— Wyjdź, proszę. — Jego cichy głos przebił się przez drewniane drzwi łazienki, w której siedziała już od ponad kwadransa.
Nie płakała, ale próbowała tego nie zrobić. Miała mokrą twarz, którą zwilżyła zimną wodą, by nieco ochłonąć.
— Przepraszam, Sakura — odezwał się ponownie, opierając się bokiem pięści o wejście.
Wytarła leniwie buzię i odłożyła ręcznik na pralkę. Nie wiedziała, czy w ogóle chce wychodzić. Zajmowała się nim, spędzała wolny czas, którego musiała mu jeszcze naprawdę wiele poświęcić, a on miewał naprawdę dziwne nastroje, które nie należały do przyjemnych.
— Wyjdź, bo je wyważę — powiedział stanowczo, na co powieki zielonookiej rozszerzyły się.
Westchnęła i doskoczyła do drzwi, doskonale wiedząc, że jest w stanie to zrobić. Odsunął się kawałek, słysząc jak zamek wydaje z siebie cichy szczęk. Stanęła w progu i patrzyła na niego bez żadnego wyrazu, czekając na jakieś słowa.
— Chodź na dół. — Skinął na schody i zaczął zwracać się ku nim. Wszystko ci opowiem, tylko nie zostawiaj mnie więcej samego.
Oczy dziewczyny okazały nutę zakłopotania, jednak ruszyła za nim na dół. Gdy już znaleźli się w salonie, usiadła w rogu kanapy i podwinęła nogi. On podał jej wino, usiadł na drugim końcu, oparł nogi na pufie obok i wbił wzrok w telewizję.
I gdy już myślała, że znowu odpuścił, ten westchnął głośno i zamknął oczy.
— Infiltrowaliśmy, co już na pewno wiesz — zaczął cicho, zwieszając do tyłu głowę. — Wszystko szło naprawdę dobrze. Nie natykaliśmy się na żadne przeszkody, niechciane utrudnienia. Moi… Towarzysze, bo tak ich w sumie mogłem nazywać, byli cholernie posłuszni, co uśpiło nieco moją czujność. Rzecz jasna, nie ufałem im od samego początku, jednak przestałem się na nich specjalnie skupiać. Po każdym powrocie do kryjówki, spotykałem się z Pakkunem, by wszystko mu mówić. Jak się później okazało, to był cholernie dobry pomysł, zważając na późniejsze okoliczności. Każdy patrol stawał się coraz cięższy. Ninja Deszczu uświadomili sobie, że są obserwowani. Dokładnie ci sami ludzie, którzy napadli na Sunę, Konohę i Kumę. — Na chwilę przestał mówić. Otworzył oczy i obiegł spojrzeniem cały sufit. — Tamtejsze klimaty nie sprzyjały utrzymaniu dobrego stanu zdrowia. Ciągły deszcz i wiatr sprawiły, że w końcu poległem, a nie mieliśmy ze sobą medyka. Gorączka powoli mnie wykańczała i nic nie mogłem z tym zrobić. Któregoś razu podczas zdawania raportu Pakkunowi, jeden z kompanów mnie przyłapał. Reszta spała, a ja wyszedłem wtedy na zewnątrz; widocznie moja nieobecność mu się nie spodobała i polazł za mną. Zaczął wrzeszczeć, że o wszystkim dowie się Danzou, że będę zniszczony, że Tsunade zostanie zdegradowana za knucie. A przez jego wrzaski, znajdujące się niedaleko patrole Deszczu, bardzo szybko nas wykryły. Byli u nas w ułamku sekundy, nawet nie wiem ilu. Nie potrafiłem zliczyć, nie byłem w stanie, ledwo widziałem na oczy, a każdy ruch sprawiał mi trudności. Jednego z nas zabili na naszych oczach. Buntownik-chojrak uciekł, i jak się dowiedziałem, trafił do Konohy. Nie wiem co z trzecim. Założyli mi na głowę worek i ogłuszyli.
Sakura siedziała nieruchomo, obserwując jego usta i otwarte oko. Mówił to wszystko tak spokojnie... No tak, przecież opowiadał to już wszystkim, przywykł do tych wspomnień — pomyślała. Nie spojrzał na nią ani razu. Dawał jej odczuć chłód który opanował jego samego. Z każdą chwilą miała coraz większą ochotę uciec z tego pokoju.
— Obudziłem się w lochu — kontynuował po wzięciu łyka wina. Zakręcił jego resztką na dnie naczynia, które obserwował. — Miałem wrażenie, że nie ma tam żadnego wyjścia. Tak jakby mnie zamurowali. Żadnych krat, niczego. Ciemność. Zimno. Trzymali mnie przez miesiąc w zupełnej niewiedzy. Zawsze gdy się budziłem, na środku leżała taca z jedzeniem. Ściany odporne były na wszystkie znane mi techniki czy zwykłą siłę. Nie mogłem nic zrobić. Albo umrzeć albo czekać, na rozwój wydarzeń. Każdy dzień, czy noc. Nawet nie wiedziałem kiedy co było. Mój umysł był wyłączony, zgłupiałem tam. Pewnego razu usłyszałem huk. Jedna ze ścian rozstąpiła się, a do tego pomieszczenia w końcu wpadło jakieś światło. Wtedy dopiero dostrzegłem, że każdy skrawek lochu pokryty był pieczęciami nie do złamania. Ktoś do mnie wszedł, dwie osoby. Wywlekli mnie wtedy stamtąd i zaczęli gdzieś prowadzić. Nie miałem pojęcia dokąd, nic nie potrafiłem wyczuć. Moje zmysły wysiadły. Do momentu, aż stanąłem przed jakimiś drzwiami. Zza nich dobijała do mnie cholernie zła charka. Sprawiała, że odechciewało się żyć. Za nimi siedzieli, nie kto inny, niż Akatsuki. Pełny skład. Nikogo nie zabrakło. — Uśmiechnął się ironicznie.
Dziewczyna chciała przełknąć ślinę, jednak w jej ustach zapanowała istna susza. Wiedziała, że to cud, że teraz przed nią siedzi, skoro tak się miała sytuacja. Mimo tego, że zdawała sobie sprawę, iż jest jednym z najsilniejszych znanych jej ninja. Ale jeszcze lepiej zdawała sobie sprawę, że dalszy ciąg tej historii, mógł mieć bardzo zły wpływ na jej samopoczucie.
— Pain zadał mi naprawdę dużo pytań, dotyczących naszej misji, i tego ile zdążyłem się dowiedzieć i przekazać Tsunade. Na każde dostawał w odpowiedzi tylko milczenie. Nic poza tym. Nie zdenerwował się wtedy, powiedział tylko, że on też będzie sobie ze mną pogrywał. — Dziewczyna spostrzegła dziwny grymas na jego twarzy. — Regularnie, dzień w dzień, wyprowadzali mnie z tej celi do pomieszczenia w którym dosłownie mnie torturowano. Wykonywano różnego rodzaju techniki, którym nie potrafiłem się oprzeć. nawet sharingan nie był w stanie mi pomóc. Znęcali się z najprawdziwszą radością… Choć nie wszyscy. Ta od origami, nie tknęła mnie ani razu. Razem z Itachim przynosiła mi jedzenie. Ran nawet próbowała przemycić mi jakieś silniejsze lekarstwa, bo te które mi podawali, nie miały mnie wyleczyć, a przytrzymać przy życiu. Sam Pain również nie podniósł na mnie ani razu ręki. W każdym razie, nie usłyszeli ode mnie słowa, od samego początku, do samego końca.
Haruno zacisnęła dłonie na materiale bokserki, którą na sobie miała czując, jak zaczyna jej się robić niedobrze.
— Obrali potem nieco inną taktykę. Grożenie atakiem na panów feudalnych, na Konohę, na Tsunade, Naruto... — Przeniósł nagle wzrok na zielone oczy, sprawiając, że dziewczyna aż zachłysnęła się powietrzem. — Na ciebie.
Miała nieodzowne wrażenie, że Hatake właśnie zabił ją wzrokiem.
— Złapiemy tę różowowłosą, przyprowadzimy tu — cytował szeptem, zamykając powoli powieki — będziemy ją na twoich oczach tłuc, kaleczyć, gwałcić. A ty będziesz na wszystko patrzeć. — Jego głos lekko się złamał.
Ciało Haruno objęło istne przerażenie. Zrobiło jej się zimno, miała dreszcze, zakręciło jej się w głowie i bardzo, ale to bardzo zachciało jej się wymiotować. Hatake zauważył, że dziewczyna bardzo mocno zbladła. Zapytał czy ma skończyć, jednak ta pokręciła przecząco głową.
— Muszę chyba… — szepnęła, podnosząc się. — Na dwór.
Zatoczyła się do drzwi, a on od razu podążył za nią. Złapał za zgięcie jej ramienia i pomógł wyjść na zimne, drewniane podłoże tarasu, gdzie wiatr zaczął rozrzucać jej różowe kosmyki, a drobiny deszczu cicho dudniły o plastikowy dach.
— Oddychaj — szepnął. — Oddychaj głęboko.
Podparła się o uda i spuściła do dołu głowę.
— Nie powinienem mówić ci jednak wszystkiego, co? — prychnął, patrząc w głąb podwórka. — Miałem te głupią potrzebę, bo w sumie nikomu, poza tobą, nie sprzedawałem takich pikantnych szczegółów.
— Nie, w porządku — sapnęła — możesz mi podać fajki?
— Nie będziesz przy mnie palić — oburzył się. — Jeszcze w takim stanie.
— Wszystko jest w porządku — mruknęła hardo, czując lekkie poirytowanie. — Zakładam, że to od wina.
Stali tak kilka chwil, aż Kakashi wyczuł pod palcami gęsią skórkę.
— Lepiej? — zapytał cicho.
Weszli z powrotem do środka i powrócili na kanapę. Dziewczyna od razu chwyciła za kieliszek.
— Możesz kontynuować?
— Nie wiem, czy powinienem.
— Chyba oboje chcemy mieć to za sobą, no nie?
— No ta… — mruknął i ponownie zamilkł na jakiś czas. — Któregoś razu puściły mi nerwy. Wyrwałem się i doszło do szamotaniny z Kakuzu. — Podciągnął w górę materiał koszulki i wskazał na największą bliznę, którą Tsunade musiała ponownie zszywać. — Wtrącił mnie wtedy znowu do lochów. W tamtej chwili postanowiłem wziąć się znowu w garść. Wiele myślałem, doszedłem w końcu do tego, jak kiedyś, pod wodzą Minato, dowiedziałem się, że istnieje taka możliwość, by móc się porozumieć z kimś telepatycznie. Ale tylko wtedy gdy ma się z tą osobą silną więź emocjonalną. I wymagało to czasu. Może to głupie, ale od razu pomyślałem wtedy o tobie. Ku mojemu zaskoczeniu, bardzo łatwo przyszło mi się z tobą skontaktować. Widziałem twoje sny; nie wszystkie, ale ten wtedy, w tej jaskini z trupami. Był istnym koszmarem. Wyciągnąłem cię wtedy stamtąd, pamiętasz? Yamato powiedział mi, że widziałaś mojego sharingana, co tylko dało mi znać o tym, że jest szansa na porozumienie. A moment gdy ratowałaś tę dziewczynkę? — Cały czas patrzył w jej przestraszone oczy. — Widziałem to wszystko. Nie wiem jak, nie mam pojęcia na jakiej to działa zasadzie, ale widziałem. Czułem się jakbym tam był, jakbym stał za twoimi plecami. Chciałem dotknąć twojego ramienia, mimo, że wiedziałem, iż nic to nie da. Krzyczałem, prawie się modliłem, byś mnie usłyszała. Dziś dowiedziałem się dlaczego to wszystko było tak rzeczywiste. Yamato powiedział mi, że nie dałaś ani razu za wygraną w mojej sprawie. Ciągle wierzyłaś, myślałaś, planowałaś. — Spuścił wzrok po czym zerknął na płomienie w kominku. — Najsilniejsze połączenie przyszło wtedy, gdy wracaliście z Suny. Wtedy, gdy zabroniłem ci szukania mnie.
Sakura poczuła jak oblewa ją rumieniec, jednocześnie będąc bardzo zdumioną.
— Tego dnia też dowiedziałem się, że grozi ci niebezpieczeństwo. Wysłali swoich ludzi by zabić Tsunade, a ciebie pojmać. Sakura, cholera jasna… Jeżeli spadłby ci włos z głowy... — Jego dłonie zacisnęły się na oparciu kanapy i jego kolanie. — Nie wiem czego bym się dopuścił, gdyby cię skrzywdzili. Nie mam, kurwa, pojęcia.
Dziewczyna wygramoliła się spod koca i zbliżyła do niego. Złapała w dłonie jego palce i popatrzyła mu w oczy, siląc się na jak najszczerszy uśmiech.
— Kakashi-sensei, jestem tu, prawda? Nic mi nie jest! — szeptała, próbując go jakoś uspokoić. — Wszystko dzięki tobie.
Popatrzył chwilę na nią, czując jak coś dziwnego uciska jego gardło, nie chcąc go puścić. Chyba by sobie nie darował, gdyby pokazał przy niej łzy.
— Wtedy nastąpił przełom. Uciekłem. — Westchnął, próbując odwrócić od niej wzrok. — Uciekłem im. Gonili mnie, do samego końca. Dopiero pod bramą Konohy odpuścili, żegnając mnie ostrzeżeniem, że już się spóźniłem. Wtedy wbiegłem do wioski i zacząłem cię szukać. I znalazłem. Dosłownie ułamek sekundy i straciłabyś przeze mnie życie.
Zamilkł. Nie wiedział, czy to dlatego, że znowu pomyślał o możliwej śmierci swojej podopiecznej i o tym, że nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby nie zdążył. Czy dlatego, że uwiesiła się ona na jego szyi, mocno oplatając ją ramionami. Buzię wtuliła we własną rękę, ale czuł jej oddech pod uchem. Gorąc uderzył w jego twarz.
— Nie mów tak — mruknęła. Nie szlochała, jednak z jej oczu wytaczały się łzy. — Nie mów.. Przybyłeś w samą porę, uratowałeś mi życie. Tak jak zawsze. Jesteś najlepszy, niezastąpiony. Jesteś moim sensei! — Krzyknęła i nim potrząsnęła. — Wierzyłam w ciebie, bo tego mnie uczyłeś.
— To ty mnie uratowałaś. Gdyby nie twoja wiara, nie byłoby mnie tu teraz. W ogóle by mnie nie było.
Pierwszy raz w życiu czuł się potrzebny. Nie po to, by tylko chronić wioski, służyć jako pionek. Nie jako znany, Kopiujący Ninja. Czuł się potrzebny jako człowiek. Jako ktoś, kto jest potrzebny drugiej osobie tylko i wyłącznie po to, by ta osoba była szczęśliwa, by żyła.
Odsunęła się delikatnie od niego, ale nie zabrała ramion. Widział jak jej policzki outla ciepły rumieniec. Położył na nich dłonie i otarł kciukami łzy.
— Nie płacz, głupia. Czuję się winny — szepnął zachrypniętym głosem.
— To nie chrzań więcej takich głupot — załkała.
— Postaram się. — Uśmiechnął się i poklepał ją po głowie.


< < ♥ > >


Leżała na łóżku i nasłuchiwała. Tak bardzo chciała, by w końcu się wyspał. Przed snem dała mu tabletkę. Wolała mieć pewność; przecież alkohol nie zawsze działał usypiająco. Nie wytrzymała i podniosła się z łóżka, po czym podreptała do jego sypialni.
Spał. Leżał na brzuchu, zwrócony twarzą w stronę drzwi. Kołdra nakrywała go od bioder w dół, odkrywając jego nagie, silne, mocno umięśnione plecy. Oddychał równomiernie, spokojnie. W końcu. Po tak długim czasie.
— Mam nadzieję, że nie śnią mu się żadne koszmary — szepnęła, wchodząc do swojego łóżka.
Nakryła się kołdra po samą szyję i bardzo szybko zasnęła.
Tylko po to, by po godzinie zbudził ją huk. Nie wiedziała czy był to krzyk, czy jęk. Zerwała się na nogi i wpadła do jego pokoju. Widziała w ciemności tylko męską sylwetkę. Siedział na brzegu łóżka, opierał ramiona łokciami o uda, chował twarz w dłoniach. Podeszła do niego ostrożnie i usiadła obok na łóżku.
— Nie chcę już o tym śnić — szepnął łamiącym się głosem. — Naprawdę, kurwa, nie chcę.
Dziewczyna wiedziała, że to już nie są żarty. Taki człowiek jak on w takim stanie? Ona tu nie pomoże, tu trzeba specjalisty, terapii. Spojrzała na zegar.. Nie było tak późno, pierwsza trzydzieści. Wiedziała, że jutro cały dzień mieli w spokoju spędzić w domu. Układała w głowie plan. W pewnym momencie coś rozświetliło jej umysł. Naruto, kiedyś ci za to podziękuję — pomyślała.
Wiedziała, że może to być głupi pomysł, ale oboje są dorośli i znają wszelakie granice. W końcu był jej tak samo bliski jak Naruto do czego wymagał pomocy.
— Połóż się... — szepnęła.
— Nie chcę.
— Zrób to... Pokażę ci coś.
Mężczyzna ciekawy pomysłu Haruno, wsunął się na łóżko. Dziewczyna nakryła go kołdrą i wyszła z pokoju. Wróciła po chwili z grubym kocem.
— Jeżeli to ci nie pomoże, to jutro idziemy do kolejnego lekarza — mruknęła, wchodząc na łóżko z drugiej strony. — Ułóż się wygodnie.
Kakashi posłusznie przyjął pozycję embrionalną. Położył się na lewym boku i obserwował dziewczynę. Ta nakryła się kocem i przysunęła do niego. Siedziała, opierając się plecami o poduszkę.
— Śpij.. — szepnęła — Będę tu cały czas, póki spokojnie nie uśniesz.
Minęło trochę czasu zanim odpłynął.. Sakura nie odrywała oczu od jego lekko uchylonych ust. Jego oddech był jeszcze spokojniejszy niż wcześniej, gdy go widziała.

— Jestem tu — szepnęła gdy zobaczyła grymas na jego twarzy. — Jestem... — powtórzyła, przeczesując jego włosy palcami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz