środa, 25 marca 2015

Epilog

Stąpałem lekko po nierównym podłożu splamionym krwią tysięcy naszych towarzyszy. Mijałem martwe ciała ludzi, którymi los zasiał ziemię. Żegnałem się z nimi w niemy sposób, czując jak determinacja wzrasta we mnie za każdym razem, gdy zauważyłem zwłoki z otwartymi oczyma.
Bywało naprawdę różnie podczas każdej kolejnej Światowej Wojny Shinobi, jednak Czwarta niosła za sobą zniszczenie, które z każdą chwilą stawało się coraz bardziej nieodwracalne. Ludzie masowo ginęli, a wraz z nimi cały świat. Mężczyzna, który wypowiedział nam walkę, okazał się być kimś innym niż tym, za kogo go uważano.
Obito Uchiha. Uznawany za martwego od wielu lat. Chłopak, który ciągnął za sobą zemstę.
Jego przodek, Madara, wskrzeszony za pomocą Edo Tensei jak i setki dawnych wojowników, stał u jego boku i szykował się na dwie, ostatnie bestie, które nie należały jeszcze do nich.
Naruto i Killer Be zostali ukryci, jednak nie na długo. Teraz walczyli na otwartym froncie, a my, rozrzuceni po kontynencie - nie mieliśmy pojęcia, kto z naszych bliskich żyje, a kto patrzy już na nas z góry.
Plaga białych Zetsu została pokonana, a wszyscy ranni ściągani byli do punktów medycznych. Jeden z nich rozciągał się przede mną, okryty poświatą pochodni. Jounini pilnowali go z każdej możliwej strony, uniemożliwiając wejście komukolwiek, nienależącemu do sojuszu.
Nie chciałem tam iść. Naprawdę.
Niosłem ze sobą wiadomość, której za żadne skarby tego świata, nie chciałem dostarczyć. Nie mogłem jednak jej oszukiwać.
Doszedłem do pary strażników, którzy skinęli do mnie głowami, rozpoznając mnie z daleka. Opaska kołysała się na mojej szyi. Przemieszczałem się pomiędzy namiotami, próbując wyczuć chakrę Księżniczki i gdy w końcu mi się to udało, przystanąłem w miejscu.
Harmider walki znajdował się jakąś godzinę drogi stąd. Mimo to, nawet tu słychać było wybuchy, a ziemia co jakiś czas lekko drżała pod moimi łapami. Nie powinienem schodzić z frontu, ale nikt inny nie mógł jej o tym powiedzieć. To był trzeci raz, kiedy tak bardzo się bałem. Pierwszy był podczas ataku Manabu i Mizukage. Drugi, gdy zniknęła na kilka miesięcy, porwana przez pseudo Madarę.
Trzeci. Właśnie teraz... w chwili gdy miałem ją złamać.
— Wyjdźcie stąd! Muszę się skupić! — Jej wrzaski rozchodziły się po całym obozie. — Shizune zajmij się rannymi z namiotu czternastego!
Szatynka wybiegła ze środka i uśmiechnęła się do mnie w bardzo zmęczony sposób, po czym zaczęła nawoływać innych medyków.
— Wejdź! — Ach. Wiedziała, że tam byłem.
Co się odwlecze, to nie uciecze.
Wkroczyłem do środka i od razu zauważyłem Kibę, leżącego na pryczy. Sakura stała za nim i majstrowała przy jego plecach. Jej twarz odbijała zieloną poświatę chakry, a oczy emanowały determinacją.
— Aż tak oberwałeś? — spytałem chłopaka, gdy ten zaciskał mocno powieki.
— Przyjąłem na siebie jakąś technikę, by osłonić Hinatę. Do tej pory nie wiem co to było — wychrypiał. — Jak wygląda sytuacja?
— Nie najlepiej — odparłem, czując po chwili napór spojrzenia zielonych oczu.
Nie potrafiłem nic powiedzieć. Dziewczyna w międzyczasie skończyła leczenie i obciągnęła w dół koszulkę Inuzuki, po czym wbiła we mnie wyczekujący wzrok.
— Menma — szepnęła po kilka chwilach, ściągając mnie na ziemię. — Coś się stało, prawda?
— Nigdzie go nie ma — wyparowałem, bez dłuższego zastanowienia. Nie mogłem użyć dodatkowych minut do trzymania jej w niepewności, chociaż moja niespodziewana wizyta nie mogła wróżyć niczego przyjemnego.
Kiba cofnął do tyłu głowę i ściągnął brwi, siadając na łóżku polowym. Różowowłosa nawet nie drgnęła. Tylko jej spojrzenie utorowało sobie inną drogę. Otępiało, zmatowiało. Jej dusza była właśnie w innym miejscu.
Kręciła pierścionkiem zaręczynowym na palcu.
— Przeniósł siebie i Obito z pomocą Kamui do innego wymiaru — kontynuowałem, zbliżając się do niej. — Uchiha wrócił mocno poturbowany, ale Kakashiego wciąż nie ma...
Cisza.
Nie odpowiadała mi, nawet na mnie nie spojrzała. Nie wiem czemu, czułem się winny. A może byłem? Mogłem go chronić i nie pozwalać na takie poświęcenie. Tymczasem wszystko się popierdoliło.
Podniosła się nagle i zrzuciła z siebie fartuch. Opadł na ziemię, a ona wyszła przed namiot. Kiba wciągnął na siebie kamizelkę i razem ze mną podążył za nią, lekko utykając na prawą nogę.
— Shizune! — krzyknęła, biegnąc w kierunku jednego z wyjść. — Opuszczam stanowisko, przejmujesz tutaj dowodzenie!
— Co?! — Kobieta wybiegła na alejkę i powiodła wzrokiem za Haruno. — Gdzie idziesz?! Sakura?!
— Jestem potrzebna na froncie! — Nie wiem dlaczego, ale miałem wrażenie, że nie do końca przyjęła mój przekaz. Założenie było proste. Kakashi nie żył. Chciała się mścić? — Poradzisz sobie!
— Sakura, co ty wyprawiasz?! — Kiba złapał ją dopiero jakiś kilometr poza bazą. — Nie powinnaś opuszczać punktu, potrzebują cię tam... Poszukam go.
— Nie powinnaś? — mruknąłem. Stanąłem przy nich i spojrzałem prosto w oczy dziewczyny. — Ty, nie możesz, tam iść.
Wyprostowała się i uwolniła od Inuzuki. Stała przez chwilę w miejscu i wbijałą we mnie wzrok. Tylko my wiedzieliśmy, bo byłem w stanie to wyczuć...
— Nie możesz — powtórzyłem twardo. Nie mogła być tak głupia. Nie mogła ryzykować.
— Przepraszam, ale nie umiem inaczej — odparła.
Empatia i racjonalne myślenie. Coś, co w tej chwili gryzło się na tyle mocno, by naprawdę nie wiedzieć co wybrać. Pozostało mi tylko ją wspierać. Musiałem ją chronić, ale nie odwlekać od jej decyzji.
— Masz nie odstępować mnie na krok, rozumiesz? — spytałem, skupiając chakrę. — Wskakujcie na mój grzbiet.
Weszli na mnie, a ja powiększyłem się do rozmiarów bijuu i skierowałem się w stronę głównego pola walki.
— Pamiętaj, że nie możesz ryzykować — mruknąłem, biegnąc przed siebie. — Dlatego zostałaś w jednostce stacjonarnej.
Słuchała mnie, jednak nadal nie była skora do rozmowy. Kiba chwycił jej dłoń, nieświadom sytuacji i starał się okazać jej wsparcie.


Przywitał nas widok monumentalnego dołu. Walka musiała wejśc na wyższy szczebel. Wszędzie słychać było krzyki i nawoływania żołnierzy. Najbardziej znajome sylwetki zaczynały rzucać mi się w oczy, jednak nadal wśród nich nie szło spostrzec Hatake.
— Cholera! — krzyknął Inuzuka, wbijając wzrok w tłum. — To nasi, Konan jest ranna!
Zmniejszyłem się do normalnych rozmiarów, zrzucając ich przy okazji z siebie po czym pognaliśmy w kierunku towarzyszy. Sakura wpadła tam i upadła na kolana, tuż przy ciele niebieskowłosej. Wielka rana, zdobiąca jej brzuch dawała upust krwi.
— Gdzie Itachi? — spytałem, rozglądając się za mężczyzną.
— Dołączył do Naruto, Sasuke i czwrórki Hokage — odparła Ino.
Dziewczyna cały czas martwiła się o Hikari, która pozostała w wiosce z babcią. Świat chylił się co raz bardziej ku zagładzie, ojciec Shikamaru i Ao byli już martwi, tak jak większość potężnych shinobi.
— Sakura, wynoś się stąd — wychrypiała Konan, chwytając za jej rękę.
Zielonooka nie zwróciła na nią jednak uwagi i leczyła ją w pełnym skupieniu.
— Sakura... on cię szuka — dodała. Różowowłosa w końcu przeniosła spojrzenie na jej twarz. — Mści się na nas, nie odpuści póki cię nie znajdzie.
— Nie mam dla niego żadnego znaczenia, skoro zamordował Kakashiego — rzuciła, wracając do leczenia. Byłem w szoku... nie. Wszyscy byliśmy! Przyjęła tę wiadomość do siebie i nie walczyła z nią? — To na nim chciał się odegrać moim kosztem. Teraz, to już bez sensu. Póki mogę was ratować, będę to robić.
Chwile mijały w zupełnej ciszy pomiędzy nimi, którą zakłócały odgłosy walki. Zdążyłem się zorientować w tym, że Hashirama i Hiruzen próbowali stłamsić Madarę, a Minato wraz z Tobiramą, towarzyszyli Uzumakiemu i rodzeństwu Uchiha. Obito w formie Jinchurikiego Juubiego był nie do pokonania. Dodatkowo, nie miałem pojęcia gdzie jest. Do chwili, w której kwintesencja złej energii przeszyła moje ciało.
— Twojej chakry nigdy nie zapomnę! — usłyszeliśmy ryk mężczyzny, a nasz wzrok skierował się ku górze.
Tobi parł w naszą stronę z góry, a jego głównym celem była właśnie Sakura. W ostatniej chwili wpadł w nią Kiba i porwał przed siebie. Ja zrobiłem to samo z Tenshi i Yamanaką. Rozbiegliśmy się w różne strony, przez co straciłem Haruno z oczu. Te chwile stały się grozą, która odebrała mi możliwość poruszania się.
Mam. Chwilę po zlokalizowaniu, stałem już przed nią, a moja sierść pałała białą poświatą. Uchiha pozbył się Inuzuki, odrzucając go gdzieś w dal. Szczerze? Nie miałem wtedy pojęcia, czy chłopak jeszcze żył.
— Zejdź mi z drogi kundlu — syknął, nie spuszczając wzroku z dziewczyny.
Nie zrobiłem tego.
Do dziś zastanawiam się, jak szybko bym zginął. Wiedziałem, że moje szanse były naprawdę nikłe. Obito natarł na nas z szaleństwem, wymalowanym w oczach. Nigdy nie myślałem, że miłość może przerodzić się w takie piekło; stać się tak destrukcyjna. Siła zemsty potrafiła być najcenniejszym, drogim paliwem napędzającym człowieka, jak maszynę.
Jego poszarzałe, odmienione ciało parło na nas jakby w zwolnionym tempie. Nigdy nie przewidywałem dla siebie tak rychłego końca, a świadomość tego, że nie będę w stanie ochronić Sakury, wypompowała ze mnie resztkę jakiegokolwiek strategicznego myślenia. Nie byłem w stanie nic zrobić. Miałem zostać starty na proch i nie dotrzymać swojego danego słowa. Już nikogo nie mogłem ocalić. Tak właśnie miało być.
Jednak nad naszymi głowami pojawiło się jakaś jasna poświata, której promień z każdą nanosekundą malał, jakby zbliżało się w naszą stronę, prosto z nieba. Towarzyszyły mu wyładowania, trzaski i dziwny szum, który wypełnił moją głowę i obijał się w jej wnętrzu zgrzytliwym echem. Piach podniósł się ku górze, ziemia dosłownie zadrżała. Miałem wrażenie, że jej powłoka pęka, a piekło zaraz pochłonie nas wszystkich. Na twarzy Sakury pojawił się dziwny, błogi uśmiech, który był w tej sytuacji dla mnie zupełnie nie zrozumiały. Nie patrzyła w górę, a przed siebie. Na nic konkretnego, jakby spoglądała przez szybę na poranne niebo, doszukując się na nim jednej, ulubionej gwiazdy z tego nocnego granatu, który teraz wznosił się nad ziemią, budząc wrażenie nieskończonego niepokoju.
Wdarł się między nas.
Szybki jak błyskawica, jak światło, którym niemalże się stał, oddzielił nas od Uchihy. Zadał mu ciosy, cechujące się nadludzką siłą, oddalając tym samym od nas wroga. Po obu moich stronach pojawili się Naruto i Czwarty, którzy razem z Sasuke i Tobiramą natarli na Obito, kończąc dzieło. Itachi zabrał mnie stamtąd, a błysk porwał Sakurę i zniknął razem z nią.
Tym razem się nie martwiłem.
Była bezpieczna.


< < ♥ > >


Dyszał.
Głośno, ciężko, spazmatycznie. Czuła te gorące oddechy na swojej zmęczonej twarzy, a ta mimo wszystko emanowała euforią, której próbowała za wszelką cenę z siebie nie wypuścić. Jego pięść wbiła się w pień, z którego odłamki opadły w dół. Rozrzedzone kroplami potu smugi zaschniętej krwi, spływały po jego twarzy, gdy drżące źrenice uczepiły się jej zielonych tęczówek.
— O-sza-la-łaś? — wycedził przez zaciśnięte zęby, patrząc prosto w jej zamglone oczy.
Złapał ją za ramiona i zacisnął na nich palce, sprawiając jej lekki ból, który zdawał się być dla niej tak bardzo zbawienny. Realny, bo przecież on sam już miał taki nie być... Klęła na siebie w myślach za to, że w ogóle dopuściła do siebie takie myśli...
— Chciałam mieć pewność... — szepnęła, zamykając oczy. — Pewność, że wciąż tu jesteś.
Przełożył dłonie na jej plecy i przycisnął do siebie bardzo mocno, gwałtownie. Pierwszy raz od kilku dni mógł ją zobaczyć i skontrolować, czy nic jej nie jest. Mógł jej dotknąć, utwierdzić się w tym, że jest cała i nadal zupełnie jego. Mógł patrzeć w jej oczy i myśleć o tym, że gdy to wszystko się skończy...
— Sądzisz, że tak łatwo dałbym się zabić? — Nachylił się, zamknął powieki i oparł głowę o jej czoło. Jego mięśnie spinały się i rozluźniały naprzemiennie, jakby chciał coś wykrzyczeć, a może tylko wyszeptać... Mówić o miłości, która nigdy się nie skończy. Ale ona zdawała się nadal być nieobecna. Czekała na coś, a jej usta lekko drżały. Zauważył to w końcu, odsunął się lekko i westchnął głośno. — Jesteś tu po coś jeszcze, prawda? Wiesz, że nie chcę byś walczyła na froncie.
— Wiem... Wiem też, że nie mogę, choćbym chciała. I sądzę, że nie możesz dać się zabić w ogóle... — Uśmiechnęła się i sięgnęła po jego brudną dłoń. W jej oczach szkliły się łzy, a w nich kryły się jakieś słowa, które zaraz miały go uskrzydlić lub... zniszczyć. Szorstkie opuszki dotknęły jej brzucha, przez cienki materiał jedwabnej bluzki. Wyczuł ją, dodatkową energię, która do tej pory dla niego nie istniała. — Nie możesz nas zostawić, Kakashi.


Od autorki: Drogi czytelniku, który jakimś cudem zjawił się tu lata po oryginalnym zakończeniu tejże jakże zacnej powieści, zajrzyj do zakładki o blogu. Będzie fajnie, mówię Ci.