niedziela, 1 czerwca 2014

24. Trucizna

Przebudziła się. Poranne promienie słońca przedzierały się przez pokryte szronem szyby i docierały do jej zamkniętych powiek. Leżała na boku, głęboko oddychając, by dostarczyć do organizmu jej ulubioną woń. Jego spokojny oddech przebiegał po dziewczęcym karku, pobudzając przy tym zmysły. Otworzyła oczy i spokojnie przewróciła się na plecy, by zawiesić zamglony wzrok na wąskich ustach. Uśmiechnęła się, błądząc spojrzeniem po męskiej twarzy i przeczesała dłonią szare kosmyki. Był zupełnie bezbronny gdy spał. Potężny Kakashi Hatake wyglądał jak najbardziej niewinna, czysta dusza, która przenigdy nie doświadczyła zła — szkoda, że były to tylko zwykłe pozory.
— Kakashi, czas wstawać — wyszeptała, widząc na jego buzi grymas. Słysząc jej głos poruszył się i westchnął głośno. Leżał na brzuchu, przeciągnął się leniwie i otworzył powiekę zdrowego oka, by spróbować skupić na niej zaspane spojrzenie. — Już dziesiąta.
W milczeniu wciąż jej się przyglądał, wtulając policzek w poduszkę. Dźwignął się w końcu na ramionach i przeniósł wyżej, bliżej dziewczyny. Przełożył pod jej głową jedno ramię, a drugim objął talię, by po chwili zachłannie przyciągnąć delikatne ciało do siebie.
— Zostańmy tutaj dziś... — wymruczał chrapliwie, wywołując na jej ciele gęsią skórkę. — W łóżku... Proszę.
Jego głos działał na nią jak środki odurzające. Szczególnie wtedy, gdy był taki zaspany, ochrypły. Drażnił jej cierpliwość dłonią, błądząc nią po jej boku. Zamknął powieki, a palce wsunął pod materiał bluzki.
— Nie możemy... — odparła cichutko, oddychając płycej. Przymknęła powieki, oddając się jego ciepłu. — Obowiązki.
— Przecież mamy dzisiaj wolne... — Musnął nosem jej skroń, by moment później delikatnie ją ucałować. — Zostań tu ze mną.
— Muszę być na piętnastą w szpitalu.
— Sakura. — Ton jego głosu nie wyrażał już spokojnej prośby. Nalegał, by pozostała przy nim dłużej. Dużo dłużej. Nachylił się i musnął jej szyję; raz, drugi, trzeci, przez co dziewczyna cała się napięła i westchnęła głośno, niekontrolowanie chwytając dłonią za jego napięte ramię. — Zostań.
— Muszę przebadać Ino. — Walczyła ze sobą; nie mogła mu się tak szybko poddawać.
Mruknął pod nosem coś niezrozumiałego. Delikatnie ujął jej buzię ręką i odwrócił w swoją stronę, by zajrzeć w zielone oczy.
— Nie możesz jutro?
— Nie mogę... Wiesz, że jej ciąża była zagrożona, muszę ją badać regularnie.
— Dobrze — przytaknął, nie kryjąc niezadowolenia. Mimo to, na jego buzię wstąpił dziwny uśmiech, a męskie usta znalazły się tuż pod jej uchem. — Tak czy owak, masz jeszcze pięć godzin. Nigdzie ci się nie spieszy.
— Muszę zrobić śniadanie... — Nie zdążyła otworzyć ust, by dokończyć, a przyległy do nich jego ciepłe wargi. Na krótką chwilę. Podniecającą chwilę. — Wypić kawę... — Ponownie jej przerwał, przy pomocy tego czułego gestu. — Ogarnąć się...
Tym razem przywarł do niej na dobre. Wciągnął ją gwałtownie na siebie i mocno objął ramionami, które po chwili nieco się rozluźniły. Wielkie, ciepłe, męskie dłonie dostały się pod koszulkę. Uwielbiał dotykać jej gładką, rozgrzaną skórę. Czuła naprężone wybrzuszenie w jego bokserkach, ale ani jej, ani jego to jakoś nie onieśmielało. Wręcz przeciwnie; sprawiło, że ich ochota na siebie jeszcze bardziej wzrosła. Pogłębiła pocałunek i poruszyła biodrami, ocierając się o niego i pobudzając do reszty. Oderwała się od niego, gdy zacisnął dłonie na jej bokach. Spotkała jego zamglone spojrzenie; to był już drugi raz, gdy patrzył na nią w ten pożądliwy sposób, który wręcz zapierał jej dech.
Nie mogła się powstrzymać. Kołysała lekko biodrami, zagryzając dolną wargę. Z całych sił starał się nie rzucić na nią jak zwierzę. Z zafascynowaniem obserwował, jak pasma różowych włosów uciekają zza jej ucha i spływają delikatnie w dół. Miał ochotę ją rozebrać, pieścić każdy skrawek je ciała. Pragnął jej, cholernie mocno. Tak samo jak ona jego.
Wpiła się nagle w jego usta i po chwili zwinnie uciekła z jego ramion, by nieporadnie stanąć na ziemi; władanie nad nogami często ją zawodziło w takich sytuacjach. Getry idealnie opinały się na jej pośladkach, koszulka zsuwała się z ramienia, a zaczesane do tyłu włosy dodawały jej jakiegoś dziwnego pazura, który pociągał Hatake.
— Idę zrobić kawę — szepnęła, uśmiechając się do niego zadziornie.
— Uważaj — mruknął stanowczo.
Wyszła spokojnie z pokoju, w zastanowieniu marszcząc czoło. Zeszła po schodach na dół, skubiąc koniec koszulki; dawno nie czuła się tak... Tak dobrze. Do kuchni weszła ze spuszczoną głową i nim zorientowała się w sytuacji, oderwał ją od ziemi, chwytając pod kolanami.
— Witaj kochanie — szepnął, całując jej brodę — co mi zrobisz na śniadanie?
— Przestraszyłeś mnie. — Położyła dłonie na jego policzkach i cmoknęła go w usta.
Posadził ją na kuchennym stole i zaczął smakować skórę jej szyi. Nogi, którymi oplatała jego biodra, zacisnęły się jeszcze mocniej, a ręce przywarły do szerokich pleców. Wzdychała cichutko, nieco zawstydzona. Pomrukiwała słodko, gdy ciepłe dłonie znowu błądziły po jej nagiej skórze.
— Kakashi...
— Tak? — zamruczał, trącając nosem płatek jej ucha.
Nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, sielankową atmosferę przerwało pukanie do drzwi. Hatake przewrócił oczyma i oparł się dłońmi o blat, dotykając kciukami jej ud. Pochylał głowę do przodu, łaskocząc jej twarz włosami. Nadął policzki, by po chwili głośno wypuścić z siebie nadmiar powietrza.
— Nie ma nas — powiedział cicho, podnosząc na nią wzrok.
Skarciła go wzrokiem. Westchnął głośno i naciągnął na buzię maskę, zmierzając do wejścia. Nie potrafił się skupić, wyczuć tego kto znajdował się po drugiej stronie wrót. Mimo to, zupełnie nie spodziewał się widoku, który zastał po ich otwarciu. Zastygł w bezruchu i spoglądał na gościa w iście gniewny sposób.
Haruno siedziała wciąż na kuchennym blacie, przebierając nogami. Cisza panująca na korytarzu ją jednak zbawiła, a zastały tam widok — sparaliżował.
Sasuke stał na schodkach; choć jego ciemne oczy jak zawsze nie wyrażały niczego poza wzgardliwym podejściem do otoczenia, to jego twarz oddawała swego rodzaju zdziwienie. Drzwi domu Sakury otworzył mu Kakashi. Kakashi ubrany w dres i koszulkę. Kakashi zaspany, poczochrany, zły. Za nim, w cieniu, kryła się Haruno, odziana w rzeczy, w których raczej nie przyjmuje się gości. Uchiha zmrużył oczy, czując osobliwą konsternację; w głowie mu się nie mieściło to, że ta dwójka tak luźno się przy sobie czuła.
— Cześć — mruknął nagle.
— Czego tu chcesz? — wypalił bez ogródek Hatake.
— Przyszedłem zapytać o coś Sakurę. — Brunet wyjrzał na dziewczynę.
— Możesz zapytać mnie. Nie widzę żadnej przeszkody. — Palce szarowłosego zacisnęły się niebezpiecznie mocno na framudze drzwi, która głośno zatrzeszczała. Sakura z niedowierzaniem spostrzegła, że odpryśnięty lakier zsypał się na ziemię. — No? Nie mamy całego dnia.
Sasuke popatrzył na niego prowokacyjnie; wyglądał, jakby chciał rzucić mu się do gardła.
— Spokojnie, Kakashi — szepnęła dziewczyna, stając w progu obok mężczyzny, który torował jej dalszą drogę ramieniem. Brunet popatrzył na nich zaskoczony, słysząc, że jego dawna przyjaciółka zwróciła się do byłego sensei po imieniu. — Daj spokój — syknęła i wciągnęła Hatake do środka. — Idź i wstaw wodę na kawę, ja się tym zajmę. W końcu przyszedł do mnie nie do ciebie — nakazała szeptem.
— Jeżeli cię dotknie...
— Wynocha do kuchni! — Zacisnęła wargi w cienką kreskę.
Wyminął ją, przepełniony złością. Sama nie wiedziała, czy dobrze robiła, jednak stanęła w wejściu i popatrzyła na chłopaka. W żaden sposób nie przypominał takiego, co to przyszedł z zamiarem zabicia jej.
— Potrzebujesz czegoś?
Jak bardzo by się nie starała, nie potrafiła pozbyć się nieprzyjemnego, chłodnego tonu. Postanowiła przynajmniej spróbować okazać trochę mniej wrogich uczuć niż jej poprzednik.
— Właściwie, to tak.
— A dokładnie? — Uśmiechnęła się. Normalnie, naturalnie, okalając się własnymi ramionami. Był cholernie silny mróz.
— To się może wydać naprawdę kretyńskie, ale potrzebuję odkurzacza — powiedział, wciskając dłonie w kieszenie spodni. Popatrzył gdzieś w dal, biorąc wdech. — Mój stary nie chce działaś, a w domu idzie utonąć od kurzu. Mieszkasz najbliżej, więc chciałem zapytać o to, czy nie użyczyłabyś mi swojego.
Dziewczyna skinęła głową, aby wszedł do środka, po czym wprowadziła go w głąb korytarza. Kakashi nawet na nich nie popatrzył. Siedział przy stole i gapił się pusto w okno, próbując oczyścić umysł. Haruno otworzyła drzwi zakamarka i wskazała na sprzęt, cofając się jednocześnie krok do tyłu, by pozwolić mu na swobodne wyciągnięcie odkurzacza.
— Dziękuję — szepnął, odwracając się do wejścia. — Jak tylko skończę, to go odniosę.
— Nie spiesz się — uspokoiła go, odprowadzając z powrotem do drzwi.
Pożegnał się krótko i oddalił w swoją stronę. Dziewczynie mina zrzedła, od razu poszła do kuchni.
— Obiecałeś, że będziesz normalny.
— Kurwa, Sakura. Obiecałem, że nie oszaleję. — Zwrócił wzrok w jej stronę. — Tymczasem on ma czelność przychodzić do twojego domu. Nawet nie wiemy, co by się stało, gdyby mnie tu nie było.
— On chciał tylko pożyczyć pieprzony odkurzacz...
— Mówisz? — parsknął i przybrał znienawidzony przez nią, ironiczny wyraz twarzy.  — Nie wiesz jakie miał zamiary. Był w szoku, kiedy otworzyłem drzwi.
Zacisnęła palce na łyżeczce, po czym cisnęła nią o zlew. Mężczyzna poderwał się na nogi, zaalarmowany takim zachowaniem.
— Wiesz co? To już jest przesada!
— To, że się martwię?!
— Jest gruba granica, pomiędzy troską a obsesją, Hatake!
Nic więcej nie mówiąc, opuściła pomieszczenie i pognała na górę, gdzie zamknęła się w łazience. Złapał się za włosy, odchylając do tyłu głowę.
— Kurwa mać...


Sakura opuściła łazienkę dopiero po pół godzinie. Przeszła od razu do pokoju i zamknęła się w nim, porywając się nawet na przekręcenie kluczyka. Podeszła do okna i otworzyła je szeroko, wpuszczając do środka mroźne powietrze. Zaczęła grzebać w szafie i zastanawiać się, czy nie wyjść z domu wcześniej niż planowała, jednak nie miała się gdzie podziać. Jej planowanie przerwał dziwny, wygłuszony dźwięk. Coś ciężkiego opadło na śnieg za oknem. Wyjrzała zza drzwi szafy i podeszła bliżej.
— Naruto? — Zdziwiła się widząc chłopaka. Był ubrany w dres i samą bluzę. — Co ty robisz?
— Nie mogłem spać całą noc — mruknął, drapiąc się po czerwonym od mrozu nosie. — Już nawet nie chodzi mi o jakieś domysły, względem jego podejrzanego powrotu. Po prostu za nic w świecie nie potrafię sobie wyobrazić, jak my się z nim mamy dogadać.
Zsunął się z parapetu i wszedł do środka, ściągając zaśnieżone buty. Dziewczyna zamknęła za nim okno, a gdy się odwróciła, ten leżał już na jej łóżku i gapił się w sufit.
— Był tu dziś — rzuciła, wracając do szafy.
— Co chciał?
— Odkurzacz — prychnęła, jakby to był oczywiste. — Kakashi mało go nie rozszarpał.
— Mmm, zazdrośnik — zaśmiał się, kiwając stopą.
— Niech będzie, ale to w żaden sposób nie upoważnia go do atakowania ludzi, którzy zupełnie nic nie zrobili.
— Pogodzi się w końcu z tym, że Sasuke wrócił. Musisz mu dać trochę czasu, no nie? — Podniósł się do siadu. — Nie obrazisz się, jeżeli trochę u ciebie pokimam?
— Śpij. — Machnęła ręką, naciągając na siebie czarną bluzę.
Wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
— Co robisz? — Hatake stał przed nią i był nieco przybity.
— Naruto... Śpi u mnie. — Nie wiedziała jak skleić sensowne zdanie; zastanawiała się, jak długo mężczyzna na nią czekał. Wyminęła go jednak i ruszyła ku schodom. — Nie spał całą noc, nie budź go.
Zeszła na dół i zerknęła na zegar w salonie. Miała jeszcze cztery godziny do wyznaczonej wizyty w szpitalu. Przeszła do kuchni, by wypić w końcu kawę i coś zjeść. Zrobiła sobie dwie kanapki i poszła razem z nimi do salonu. Włączyła telewizor i momentalnie wciągnęła się w jakiś program przyrodniczy. Nie minęło wiele czasu, gdy silne ramiona owinęły się wokoło jej szyi, a gorący oddech owiał jej policzek.
— Przepraszam. — Wtulił twarz w jej szyję.
— Tak będzie cały czas? — zapytała szeptem, nie reagując tym razem w żaden sposób na jego dotyk. — Awantura, fochy, przepraszanie i kolejna awantura?
— Nie — odparł, odsuwając się. Przekręciła lekko głowę, by móc go dojrzeć. — Postaram się jakoś nad tym zapanować.
Skrzywiła się, zwracając wzrok ku telewizorowi.
Przeskoczył nad oparciem sofy, by na niej spocząć. Wcisnął się jej kąt i podciągnął jedną nogę, obserwując dziewczynę.
— To trochę nudne. — Westchnął, spoglądając na własną dłoń, której palce na zmianę prostował i zaciskał. — Nawet bez tego, co jest aktualnie między nami, byłoby mi ciężko zaakceptować jego powrót i przebywanie w twojej okolicy. To po prostu nie jest bezpieczne. Nie chcę, by cokolwiek ci się stało.
— Trzymaj nerwy na wodzy. — Zwróciła głowę w jego stronę. — To powinno wystarczyć.


< < ♥ > >


Sakura przekroczyła próg szpitala i podążyła korytarzem pełnym ludzi, kierując się do pokoju socjalnego.
— Jest już Ino? — zapytała, po zajrzeniu do pomieszczenia.
— Czeka na panią w sali — odpowiedziała krępa pielęgniarka, pochylająca się nad stosem papierzysk.
Dziewczyna wycofała się stamtąd i ruszyła do umówionej sali. Czekały w niej Yamanaka i Hyuuga, zaaferowane jakąś rozmową. Haruno przywitała się z nimi, zdjęła kurtkę i rzuciła ją na pobliskie krzesełko, zwracając się wówczas w ich stronę z jednoznaczną miną.
— Opowiadaj! — krzyknęły jednocześnie.


— O matko... — Westchnęła blondynka, wachlując twarz dłonią. — Kto by pomyślał, że z naszego kochanego sensei jest taki kociak.
— Daj spokój — prychnęła Sakura. Opowiedziała im o poprzednim wieczorze jak i poranku, nie szczędząc szczegółów. — Gdybym się w porę nie powstrzymała, na pewno zaczęlibyśmy się kochać.
Na samo wspomnienie jej ciało zadrżało.
— No i? Co w tym złego? — żachnęła się blondynka, zakładając kosmyk włosów za ucho.
— Przecież jesteście razem... — wtrąciła Hinata — seks jest wskazany.
— Wiem... — Różowowłosa wzruszyła ramionami. — Sęk w tym, że nie chcę, by to wszystko się tak szybko rozegrało. Gdzieś tam w mojej głowie wciąż kołacze się myśl, że jeszcze do niedawna był moim nauczycielem. To nie takie proste, jednak... — Odchyliła go tyłu głowę i zamrugała kilka razy, wpatrując się w biały sufit. Czuła na sobie wyczekujące spojrzenia przyjaciółek. — Jednak tak się nie da. Same pocałunki potrafią mnie otumanić. Głupie spojrzenie sprawia, że tracę nad sobą kontrolę. Oboje nie specjalnie kryjemy się z pożądaniem, boję się wrócić do domu.
— Im dłużej będziecie zwlekać, tym bardziej napięcie będzie wzrastać, a w rezultacie jeszcze się w tym łóżku pozabijacie. — Ino prychnęła gromkim śmiechem, widząc minę Hyuugi. — Ach, przez to wszystko nabrałam ochoty na seks.
— Przepraszam, że przerwę waszą sielankę, ale jak wygląda sytuacja z Sasuke? — Hinata przyglądała się przyjaciółce z nieopisaną uwagą. — Kakashim musi miotać ze złości.
— Dajcie spokój. — Nastrój Sakury wrócił na ponure tory. — Gdyby mógł, to najchętniej by go zabił. Gołymi rękoma. Albo wzrokiem, a tego jest już bliski.
— Będzie ciężko, cóż zrobić?
— Już jest ciężko.
Sakura zabrała się w końcu za badanie, rozprawiając z dziewczynami na wszelkie, zaległe tematy. Pocieszały ją jak mogły, chcąc odwrócić jej uwagę od problemu zazdrości, jednak wszystkie wiedziały, że nic nie są w stanie wskórać.
Nagle oczy blondynki otworzyły się szeroko.
— Zaplanowaliśmy z Shikamaru ślub! — zawyła radośnie. — Gdzieś na początku września!
— Już?!
— No!
— Kiedy idziemy szukać kiecki? — zaśmiała się Haruno.
— Już niedługo. — Yamanaka uśmiechnęła się błogo, kryjąc pod powiekami rozmarzony wzrok. Popatrzyła jednak na przyjaciółki. — Dziewczyny... Mam nadzieję, że mogę liczyć na waszą pomoc, co?
— Głupio pytasz... — Hinata popatrzyła na nią pobłażliwie. — Przecież wiesz, że zrobimy wszystko, byś była najszczęśliwsza na świecie.
— Dokładnie tak — dodała Sakura, wypisując coś w karcie ciężarnej. — Wiesz, że niedługo wyplujesz z siebie to maleństwo? Za tydzień będziemy ustalać datę twojej próby bólu.
— Bardzo śmieszne! — krzyknęła oburzona Ino. — Wiesz, że i tak się boję!
— Nie wiem czego — skwitowała Hyuuga, opierając się o parapet okna, z kubkiem kawy w dłoni.
— Osobiście odbiorę poród — oznajmiła Haruno — więc nie masz się czego bać.
— Właśnie zaczęłam bać się jeszcze bardziej.


< < ♥ > >


Kroczyła z wolna wąską, konoszańską ulicą, ściskając pod pachą plik papierów. Była siedemnasta, słońce powoli żegnało wioskę skąpaną w śniegu. Marzec zbliżał się do kraju wielkimi kroczkami, zwiastując nadchodzącą wiosnę, jednak mrozy nadal dawały się we znaki.
Dziewczyna kierowała się do domu. Chciała w końcu zjeść coś ciepłego i zabrać się za papierkową robotę, którą zleciła jej Tsunade. Mimo czystego nieba, wiatr szarpał skrzypiącymi koronami drzew. Schowała buzię w szaliku, z uporem maniaka obserwując własne stopy, aż do momentu, gdy na kogoś wpadła. Runęła tyłkiem w śnieżną zaspę, nie przejmując się tym za specjalnie. Z przerażeniem doglądała, czy żadna z kartek przypadkiem się nie zmoczyła.
Podniosła wzrok, chcąc posłać komuś kilka nieprzyjemnych słów, jednak widok nieco ją sparaliżował. Nie wiedziała, czy nadal miała tam siedzieć, czy może wstać i się przywitać. Pozostawała jeszcze opcja zerwania się do biegu, co by nie narobić sobie zbędnych kłopotów. Męska dłoń skierowała się w jej stronę, zapraszając do skorzystania z pomocy. Chwyciła ją i dźwignęła się na nogi, po chwili otrzepując tył z białego puchu.
— Przepraszam — burknęła pod nosem. — Nie zauważyłam się.
— Ja również nie patrzyłem pod nogi — odparł spokojnie, taksując ją wzrokiem. — Na co ci tyle dokumentów?
— Papierkowa robota hokage.
— Którą zajmujesz się ty?
— Dokładnie.
Sasuke naprawdę wydawał się być innym, niż wcześniej. Jego uśmiech nie był już szyderczy, czy po prostu nieszczery. Kryło się za nim zawsze dziwne zawstydzenie i niewiedza na temat zachowania w danych sytuacjach. Ten chłopak niemo wołał o zrozumienie, przebaczenie. Pragnął chwili, w której wszyscy uwierzą, że zwrócił bez złych intencji.
Milczenie stawało się nieznośne. Westchnął w końcu i wcisnął dłonie do kieszeni kurtki.
— Miłego wieczoru — rzucił, wymijając ją.
— Sasuke.
Zatkało ją. Nie miała pojęcia czemu to robiła, jednak jakiś wewnętrzny głos kazał jej działać w ten, a nie inny sposób.
— Tak?
— Gdybyś potrzebował pomocy... Wiesz, poza pożyczaniem odkurzacza...
— Dziękuję — sparował zdawkowo, posyłając jej kolejny uśmiech.
Szybko zniknął za rogiem. Stałą chwilę w miejscu, by nagle rąbnąć dłonią w czoło i westchnąć z rezygnacją. Była głupia i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Zwróciła się na pięcie, marszcząc gniewnie czoło; chciała do domu. Szybciutko.
— Zaproś go od razu na kawę. — Doskonale znany głos zabrzęczał w jej czaszce, natychmiast układając rozbiegane myśli do kupy.
— Przesadzasz. Znowu — wycedziła, przyciskając do siebie mocniej papierzyska. — Jak długo mnie śledzisz?
— Wystarczająco, by wiedzieć, że słusznie — prychnął.
Zatrzymała się i wbiła w niego mordercze spojrzenie.
— To już nie jest zazdrość. — Zagroziła mu palcem wskazującym, jak małemu dziecku, mimo, że swoim wzrostem sięgała mu ledwo do brody. — To jest choroba. Choroba, która zaczyna przesłaniać ci wszystko inne.
— Nic nie poradzę — odparł lekceważąco, jak gdyby nigdy nic, ruszając dalej. — Tak szybko tego nie zmienię.
Podreptała za nim i w milczeniu skierowali się do ich lokum.
Prędko ruszyła do sypialni. Odłożyła papiery na komodę i przebrała się w ciepłe, domowe ciuchy i związała włosy w koński ogon. Gdy znalazła się z powrotem na dole, nie było go tam. Miała wrażenie, że było to dobre wyjście, bo mogła się w pełni skupić na papierkowej robocie. Zrobiła sobie kawę, włączyła cicho telewizor i nie czekając dłużej, rozpoczęła swoją pracę. Mężczyzna zszedł na dół ze dwa razy i krzątał się po kuchni, nie zaglądając do niej nawet na chwilę.


Popatrzyła na zegar. Dochodziła dziewiętnasta, a na zewnątrz panowała dziwna cisza. Wzdrygnęła się, gdy ciche pukanie do frontowych drzwi rozeszło się echem po mieszkaniu. Podniosła się i ruszyła do wejścia, trzymając w dłoni jakiś dokument. Śledziła zapisany na kartce tekst, maniakalnie gryząc końcówkę długopisu. Nie odrywając nawet na moment wzroku od papieru, otworzyła drzwi, wpuszczając do środka przenikliwe zimno.
— Tak? — zapytała, wciąż gapiąc się na dokument.
Nikt jej jednak nie odpowiedział. Zmarszczyła czoło i zerknęła przed siebie, nikogo wówczas nie dostrzegając. Już chciała zamykać, kiedy krótki szelest dotarł do jej umysły w dziwnym, zwolnionym tempie. Uniosła ku gorze spojrzenie, a tuż przed jej nosem wiatr bawił się pożółkłym skrawkiem papieru, który tańczył w powietrzu.
— O kurwa — wydała z siebie krótko, zatrzymując oddech.
Długopis odbił się od paneli, a dokumenty upadły na buty. Zdążyła skrzyżować przed twarzą ramiona, by jak najbardziej zniwelować zagrożenie twarzy. Wybuchowa notka eksplodowała z potężną siłą, wpychając dziewczęce ciało w głąb domu, jak zwykłą kukłę. Niepowtarzalny huk rozniósł się po okolicy; naczynia stojące w kuchni rozprysły się w drobny mak. Jej uszy wypełniał okropny pisk, wszystko było dziwnie wygłuszone. Rąbnęła głową o schody, na których zatrzymało się zatrzymała. Rzuciła ostatnie, zanikające spojrzenie w kierunku wyjścia, gdzie nikogo nie było. Drażliwy pył dostał się do jej dróg oddechowych, miała wrażenie, że znała ten zapach.
— Kakashi... — wykrztusiła, niemalże niemo.
Przeskoczył nad nią, wybijając się prosto do drzwi. Nikogo nie zauważył. Nikogo nie wyczuł. Gdy był na górze, nie pojawiło się nic niepokojącego. Zaciskał pięści, rozglądając się energicznie dookoła z pomocą sharingana. W oddali rozległ się kolejny wybuch, ale był na tyle rozkojarzony, że nie potrafił zlokalizować jego lokalizacji. Przed furtką przemknęło kilkoro jouninów.
— Co się dzieje?! — wrzasnął za nimi.
— Nie wiemy! Idziemy obstawić bramę! — odkrzyknął mężczyzna. — ANBU przeczesują wioskę!
Wbiegł z powrotem do mieszkania i prędko znalazł się przy dziewczynie.
— Sakura? Sakura! — mówił do niej, dokonując powierzchownej oceny jej stanu. — Ocknij się, Sakura!
Spróbowała skupić na nim wzrok, jednak za nic w świecie nie chciało jej to wyjść. Dostrzegała tylko ciemną plamę, powstałą przez jego dres i jasną, przez koszulkę.
— Czemu otworzyłaś te drzwi, głupia?! — zapytał hardo, biorąc ją na ręce.
— Bo to mój dom... — wybełkotała.
— Mogłaś mnie zawołać!
— Do otwarcia drzwi?! — ożywiła się nieco, chwytając za własną głowę. — Nie zaczynaj!
Wyszedł z nią przed dom, ponownie taksując okolicę. Oboje nie rozumieli co się działo; jaki był cel tego ataku i kto nim był. A, co najważniejsze, kto za nim stał?
— Muszę cię zabrać do szpitala...
— Musisz — przytaknęła, czując jak coraz bardziej kręci jej się w głowie.
— Kurwa, dlaczego nie może być spokojnie? — warknął, wskakując na murek, a potem na gałąź wielkiego dębu.


< < ♥ > >


— To nie są bezpośrednie ataki — mruknął Yamato, opadając na krzesło. — Już ich nie ma. Wynieśli się. To wyglądało jak pieprzone podchody. Tak jakby tylko dano o sobie znać.
Piąta doglądała ran Sakury, która ledwo siedziała na jej biurku. Kakashi siedział na parapecie okna, a Uzumaki kręcił się po gabinecie, z opatrunkiem na brzuchu i głośno dumał, nie zważając na resztę.
— To wygląda na ostrzeżenie — rzucił Hatake.
— I to dosadne — warknął Naruto. — Notkami załatwili tylko mnie i Sakurę.
— Akatsuki? — Piąta plątała się we włosach podopiecznej.
— Nie wiem... Zaatakowano część osób, która była na Hiyochang. — Blondyn się zamyślił. — Shikamaru dostał kilka ciosów w brzuch, Kiba ledwie uniknął salwy kunai, a Gai i Lee prawie spłonęli żywcem na polu treningowym.
— Czyżby odwet za zniszczenie wyspy? — Tenzou przebiegł wzrokiem po zebranych.
— Jeżeli to ma być ostrzeżenie, to wojna murowana — oznajmił Kakashi. — Ludzie, którzy rządzili tą wyspą z zewnątrz mają zajebiście wykwalifikowanych żołnierzy. Miejmy więc nadzieję, że to ktoś inny. Może warto skontaktować się z Gaarą? — Popatrzył na Godaime. — Może u nich dzieje się podobnie? Lub będzie się dziać, przynajmniej ich ostrzeżemy.
— Zaraz wyślę jastrzębia. — Skinęła głową.
— Sakura, jak było z tobą? — Naruto stanął przy przyjaciółce.
— Wypełniałam papiery... Ktoś zapukał — mamrotała, przechylając do granic możliwości głowę, gdy Piąta wciąż leczyła jej rany. — Podeszłam do drzwi, otworzyłam i nikogo za nimi nie zastałam. Oprócz tej pieprzonej notki! Za późno się zorientowałam co to za świstek. Siła wybuchu była potężna, zatrzymałam się dopiero na schodach.
— U mnie to samo. — Westchnął. — Pukanie, cisza, notka, wybuch, ten dziwny zapach. Miałem o tyle więcej szczęścia, ze nie otworzyłem do końca drzwi i nieco mnie osłoniły.
— A co z Sasuke?
Oczy wszystkich zebranych, zwróciły się ku Yamato. Mężczyzna bujał się na krześle, uparcie masując podbródek.
— Naprawdę go podejrzewasz? — Tsunade podparła boki i zmrużyła powieki; jego słowa dały jej do myślenia.
Haruno niebezpiecznie zmarszczyła czoło.
— W wiosce był spokój — kontynuował jonin. — Uchiha wrócił, a na drugi dzień dzieje się coś takiego. Może to niekoniecznie on, ale co, jeśli jest poszukiwany? A ktoś chce się z nim rozliczyć, polując na jego... Dawnych przyjaciół.
— Przestańcie. — Cichy, aczkolwiek hardy szept przebiegł przez pomieszczenie. Popatrzyli na Haruno, wszyscy. Wszyscy, prócz Hatake, który prychnął cicho pod nosem i wyjrzał za okno, zaciskając dłoń w pięść. Obiecał sobie, że będzie spokojny i chciał dotrzymać słowa, jednak jej dalsze słowa sukcesywnie wyprowadzały go z równowagi. — Nie chcę, żeby to wyglądało tak, jakbym go broniła. Ale naprawdę, od kiedy wrócił, wszystko co złe spada na jego barki. Odpuśćcie mu trochę, bo mam wrażenie, że wpadacie w jakąś paranoję. Stara się wywrzeć dobre wrażenie, a wieszacie na nim psy.
— Sakura, jakby nie było. Sasuke jest przestępcą. Wciąż widnieje w księdze Bingo — stwierdził Tenzou.
— Musiałam kontaktować się z resztą kage i poniżać się przed nimi, by tylko anulowali pościgi. — Godaime oparła się o szafkę, zakrywając dłonią zmęczone oczy. — Może to ludzie, którzy nie mogę się pogodzić z tym, że go uniewinniono?
— Ale co do tego mieliby Naruto i Sakura?
— Kakashi, chcę do domu.
W sali zapanowała, po raz kolejny z resztą, grobowa cisza. Ton Sakury zrobił się dziwny; pretensjonalny, piskliwy. Tenzou popatrzył na nią i z uwagą przyjrzał zamglonemu, zielonemu spojrzeniu.
— Zaraz pójdziemy — odburknął znudzony Hatake, wciąż wpatrując się panoramę konoszańskiej niziny. — Niech Piąta skończy cię...
— Kakashi! Do domu! — huknęła dziewczyna.
Odwrócił się ku niej, z rozgniewaną miną, która po chwili zelżała i zamieniła się w coś bliskiego przerażeniu. Sakura chwyciła się za głowę i zacisnęła mocno zęby na dolnej wardze; do tego stopnia, że krew momentalnie spłynęła po brodzie. Niepewnie zeskoczyła z łóżka, a jucha zaczęła również wydostawać się z dziewczęcego nosa. Zachwiała się do przodu, jednak hokage chwyciła uczennicę, nim ta uderzyła o ziemię. Jej oddechy były płytkie i przyspieszone, ciało lodowate i drżące.
— Co się dzieje?! — Kakashi przeskoczył sprawnie nad łóżkiem i przejął ukochaną we własne ramiona.
— Naruto!
Działo się z nim dokładnie to samo; plama szkarłatu powiększała się na płytkach, tuż przy jego głowie.
— Tsunade! — ryknął Hatake. Nie miał pojęcia co robić, gdzie patrzeć, co mówić. Czuł rosnącą w jego wnętrzu próżnię, która odbierała mu świadomość i moc racjonalnego myślenia. Widział, jak z Haruno uchodziło życie, jak ginęła na jego rękach, wyginając się z bólu. Nigdy nie czuł się tak cholernie bezradny, jak w tamtym momencie. — Jezu, zrób coś!
— Mają te same objawy... — wyszeptała, zaglądając pod powiekę Uzumakiego. — Cholera, czy na pewno tylko oni oberwali notkami?!
— Tak — potwierdził Yamato, podnosząc chłopaka z ziemi.
— D-do d-domu — wycharczała dziewczyna, przenosząc pozbawiony życia wzrok na mężczyznę — do d-domu, K-kakashi...
— Kurwa mać, Sakura... — Przejechał dłonią po jej twarzy, chcąc zaczesać różowe włosy do tyłu. Rozmazał krew po jej porcelanowych policzkach. — Sakura...
— Zabieramy ich! Piętro niżej, szybko! — Piąta wybiegła na korytarz, nawołując lekarzy i pielęgniarki.
— Tsunade! Co się dzieje?! — krzyknął, podążając razem z Yamato tuż za nią.
— Trucizna — warknęła, zaczynając biec. — Sprowadzić Shizune!


< < ♥ > >


Czerwone światło nad wejściem na sale operacyjną żarzyło się jakieś cztery godziny. Yamato siedział na krześle, podpierając czoło pięściami. Czuwała obok niego przerażona Ashi; trzymała się kurczowo jego ramienia i próbowała uspokoić wciąż nieustabilizowany oddech.
Kakashi stał pod ścianą dobre pół godziny. Opierał się o nią czołem, z ulgą przyjmując jej chłód. Za każdym razem, gdy wahadłowe drzwi się otwierały, jego serce zatrzymywało się na kilka sekund. Nikt nie chciał mu nic powiedzieć. Nikt nie miał czasu, każdy był zabiegany, przerażony. Każdy odmawiał udzielenia choćby najmniejszej informacji.
Czuł się dziwnie sparaliżowany. Wpatrywał się w prawą dłoń, na której wciąż była zaschnięta krew Sakury. Każdy nerw w jego ciele był odrętwiały, myśli kotłowały się w głowie jak szalone, a on sam przypominał bombę zegarową. Bombę, której zegar rozpoczął odliczanie, gdy Sasuke pojawił się na korytarzu. Uchiha kroczył z wolna, śledząc oczami tekst na jakimś dokumencie. Zatrzymał się jednak i dziwnie zaniepokojony uniósł wzrok, z zaskoczeniem doglądając obecności mężczyzn.
— Wiecie może, gdzie jest Hokage? — zapytał niepewnie. — Podobno ma dzisiaj nockę.
— Operuje — szepnęła Tokuno, zerkając na niego.
Popatrzył na jej spuchnięte powieki. Przyglądał się ich dziwnemu zachowaniu, próbując to rozgryźć. Brakowało między nimi starych kompanów, a przecież od kiedy wrócił, ci wszyscy ludzie byli nierozłączni. Podszedł do Kakashiego, który wciąż podpierał głową ścianę. Próbował spojrzeć mu w oczy, wybadać jego minę; cokolwiek!
— Co się dzieje? — zapytał cicho. Miał to na dnie umysłu, ale cholernie nie chciał dopuścić tego do świadomości. Musiał mieć pewność. Hatake jednak nawet nie drgnął, więc złapał go delikatnie za ramię. — Powiedz mi proszę. Gdzie Naruto i Sakura?
Szarowłosy wciągnął wściekle powietrze, jakby gotowy do zdetonowania. Jago barki uniosły się niebezpiecznie, a ciało gwałtownie napięło.
— Kakashi! — Sasuke podniósł głos.
Mężczyzna oderwał czoło od zimniej powłoki i błyskawicznie złapał go za bety. Uniósł go i cisnął jego ciałem o ścianę z taką siłą, że tynk zsypał się ze ściany na podłogę.
— Leżą tam i walczą o życie! — ryknął, wskazując na salę operacyjną
— Co?! — wykrztusił Uchiha, w panice spoglądając na drzwi.
— Kakashi! — Yamato podbiegł do nich i chciał odciągnąć przyjaciela, ale miał wrażenie, że ten wrósł w podłoże; nawet nie drgnął.
— Zaatakowano nas kilka godzin temu — wycedził Hatake, kontynuując tyradę — nie wiemy dlaczego i kto się tego podjął, ale na nich poszedł zamach specjalny... — Zbliżył twarz do buzi bruneta, obdarzając go morderczym spojrzeniem. Bał się swojego obłędu, swojej słabości, jaką stała sie ta dziewczyna. Był gotów mordować bez zastanowienia. — I wcale się, kurwa, nie zdziwię, jeżeli okaże się, że to twoja wina...
Sasuke przełknął głośno ślinę. Nawet nie próbował uwolnić się z rąk byłego sensei, patrzył tylko w jego oko i czuł, jak powoli zaczyna brakować mu powietrza.
— Puść go! — huknął Yamato, tracąc cierpliwość w próbach rozdzielenia ich. — Spójrz na niego! Nawet nie wie o co chodzi!
Ashi z przerażeniem zakrywała usta. Jej oczy szkliły się od kolejnych łez.
— Kakashi! — jęknęła.
Mężczyzna obrócił głowę w jej stronę, zwabiony słabym, dziewczęcym głosem. Tenzou wykorzystał moment tej nieuwagi; użył drewnianej techniki i chwycił Kakashiego w pasie. Oderwał go od bruneta, który upadł z łoskotem na ziemię i trzymał się za gardło, nie mogąc złapać powietrza. Tokuno doskoczyła do niego, chcąc sprawdzić, czy nie potrzebne jest wezwanie jakiegoś medyka.
Yamato rąbnął Kakashim o ziemię i podbiegł do niego, dysząc wściekle.
— Czyś ty do reszty oszalał? — warknął, chwytając go za rękaw bluzy. — Sakura ma rację! Tobie rozum odjęło! Zachowujesz się gorzej niż pieprzone szczenię! Wiesz dobrze, że rozumiem sytuację, ale twojego postępowania nie da się zrozumieć! — Złapał Hatake za przegub i uniósł jego rękę w górę; tak, by szarowłosy mógł popatrzeć jeszcze raz na krew dziewczyny, ostałą na jego skórze. — Niedługo z tej zazdrości sam zrobisz jej krzywdę.
Mężczyzna poderwał wzrok i z przestrachem popatrzył na pouczającego go przyjaciela. Uświadomił sobie w tamtym momencie jedną, bardzo ważną rzecz. On już ją krzywdził. Od momentu, kiedy zaczął ją traktować jak własność.
Drzwi sali otworzyły się gwałtownie, a na korytarzu pojawiła się Tsunade.
— Co z nimi? — Ashi poderwała się na nogi.
Jako jedyna była opanowana. Wszyscy z zapartym tchem patrzyli na blondynkę, a ta zaś spoglądała na zebranych. Nie pytała — domyślała się, co miało tam miejsce. Westchnęła głośno i podeszła do nich bliżej.
— Udało mi się pozbyć większości trucizny z ich organizmów, jednak wciąż nie są w stanie samodzielnie oddychać — oznajmiła, z wyraźnym zmęczeniem. — Nie jestem w stanie nic więcej zrobić. Musimy czekać. Ale wszystko wskazuje na to, że będzie dobrze.
Kakashi z ulgą oparł głowę o ścianę i wziął głęboki wdech, zamykając powieki.
— Wracajcie do domów — kontynuowała kobieta. — Dzisiaj i tak już was do nich nie wpuszczę. Zostaną przeniesieni na oiom, nie mogę odłączyć ich od pomp.
Sasuke dźwignął się z ziemi, nie spuszczając wciąż wzroku z Kakashiego. Tokuno podeszła do Tenzou, który pomógł wstać szarowłosemu.
— Wyjdą z tego — szepnął szatyn.
Na korytarzu rozległ się jednak nagły wybuch; z chmur pyłu wyskoczył rozwścieczony Menma. Jego oczy pałały pomarańczowym światłem, a sierść jeżyła się niebezpiecznie na karku.
— Gdzie jest Sakura?! — ryknął, wbijając spojrzenie w zaskoczoną kobietę. Przeniósł jednak wzrok na Ashi i Yamato. — Gdzie jest?! — zawył wściekle, zdradzając swoje przerażenie. Przechylił głowę w stronę Hatake. — Gdzie Sakura, Kakashi?!
Wilczy wzrok zgasł i pociemniał, dziwnie się wyostrzając. Uniósł wargi, ukazując wszystkim ostre, białe zębiska i mechanicznie zwrócił się do Sasuke.
— Jeżeli ją tknąłeś... — syknął w tak obłędny sposób, że każde z obecnych cofnęło się w tył o krok, czując bijące fale nieprzyjaznej aury — wyrwę ci flaki.
— To nie ja! — warknął rozzłoszczony brunet. — Nie wiedziałem nawet, że coś się stało. Gdybym wiedział, ruszyłbym na pomoc. — Nie dało się nie zauważyć, że był poważny i jednocześnie nieco rozbity.
— Menma, to nie on... — odezwał się Kakashi.
Yamato miał wrażenie, że dostał obuchem w łeb; był zaskoczony nagłą zmianą przyjaciela.
— Gdzie ona jest? — powtórzyło wilczysko.
— Leży nieprzytomna w tamtej sali, operowałam przed chwilą ją i Naruto — oznajmiła spokojnie kage.
— Mogę do niej iść?
— Niestety nie. Może jutro rano, zależy w jakim będą stanie.
— Kto  to zrobił?
— Nie wiemy. Podejrzewamy odwet za Hiyochang — wtrącił Tenzou.
— A co z Naruto?
— To samo, oberwali zatrutymi notkami. Wybuch rozproszył w powietrzu truciznę, która momentalnie dostała się do ich dróg oddechowych i przejęła krwiobieg. — Tsunade przysiadła na krześle. — Na całe szczęście oboje tu byli i mogłam natychmiast zareagować. Zwiadowcy i ANBU przeczesują już okolice... Bądźcie gotowi na wezwanie.
— Czcigodna, chcesz puścić Kakashiego do miejsca, z którego go dopiero wyciągnęliśmy przed wyrokiem śmierci? — Szatyn cofnął zaskoczony głowę.
— Kakashi był w innym miejscu. Obowiązywały go jakieś absurdalne prawa. Teraz pójdzie z wolną ręką. — Popatrzyła na Hatake, który kiwnął zgodnie głową, wiedząc co miała na myśli. — Teraz sio, do domów. Widzimy się jutro. — Przetarła dłońmi twarz i z powrotem stanęła na zmęczonych nogach. — Ach, Kakashi i Menma, chodźcie jeszcze na chwilę ze mną. Ale najpierw ty Sasuke... Pokaż mi te papiery.
Brunet ruszył za kobietą, jednak po kilku krokach odwrócił się do pozostałych, którzy ze zrezygnowaniem wbijali spojrzenia w ziemię. Tylko wilk podniósł na niego wzrok. Nie pałał już nienawiścią. Wyglądał, jakby stracił coś bardzo ważnego.


< < ♥ > >


— Zdaję sobie sprawię z tego, jakim ciosem był... — Zamilkła, zamykając powieki. — Nadal jest jego powrót. Ale Sasuke jest pod stałą obserwacją oddziału Tetsuyi, czyli nie powinniśmy się martwić. Gdyby cokolwiek zrobił, dowiedziałabym się o tym pierwsza i logicznym byłoby to, że przekazałabym wam tę informację od razu.
Piąta siedziała na biurku i ciągnęła swój monolog, obserwując mężczyznę i wilka.
— Nie życzę więc sobie więcej takich sytuacji, jak te dzisiejsze na korytarzu. Oskarżanie osoby, do której żywi się personalną urazę, nie daje wam żadnych upoważnień do nieludzkich zachowań. Kakashi, wiem, że twoja sytuacja ma się trochę inaczej, jestem w stanie cię zrozumieć, ale nie mogę być obojętna na twoje kolejne wybuchy.
— Wiem. Przepraszam — odparł cicho.
— Wydaje mi się, że to nie mnie powinieneś przepraszać. — Odwrócił głowę gdzieś w bok; nie wierzył w to, że była na tyle głupia, sądząc, że za cokolwiek przeprosi Uchihę. Widząc jego reakcję, cmoknęła z niezadowoleniem. — Rozumiem. Menma, ciebie też się to tyczy. Wiem, że osobiście nie znasz Sasuke, czujesz niepokój przez opowieści, jakie usłyszałeś od nas i przez zamglone wspomnienia Haruno... Mogłeś sobie przez to wszystko wyrobić niesympatyczne zdanie na temat tego chłopaka, ale to nie zmienia faktu, że twoja kwestia była zbędna.
Zwierze skinęło z pokorą głową.
— Rozumiem, jednak... Nie do końca chodzi o moje własne odczucia.
— A o co? — zapytała z niezrozumieniem.
— Mój instynkt nie kieruje się własnymi odczuciami. To Sakura na początku wywołuje u mnie reakcje; jej zachowania, uczucia, myśli... Wszystko, czego nie pokazuje wam, kryje w sobie i uwydatnia tylko dla mnie. — Usiadł i podrapał się tylną łapą za uchem, wywołując u Hatake dziwną, odpychającą reakcję. — Gdy byliśmy tu wczoraj rano, opętało ją takie przerażenie, że samym mną zaczęło telepać. Więc powinniście zrozumieć... Skoro tak bardzo się go boi, ja automatycznie reaguję agresją. — Spoważniał nagle, marszcząc skórę pomiędzy ślepiami. — Nie rozumiem jednak tego, że nie wyczułem nadchodzącego zagrożenia. Tego, że w ogóle coś się z nią stało. Ogarnąłem, że coś się stało, gdy zastałem drzwi wejściowe w stanie... Niemiłym dla oka.
— Może to przez to, że została otruta? — Kobieta założyła nogę na nogę. — To nie jest tak impulsywne, jak cios.
— Czy ja wiem? Przecież wybuchowa notka eksplodowała tuż przed jej twarzą. Jeszcze do tego rozbiła sobie głowę. Powinienem to poczuć, tymczasem... Martwię się o jedną rzecz. — Zarówno Kakashi, jak i Piąta popatrzyli na niego wyczekująco. — Zauważyłem, że Sakura ma skłonności do narażania się i bardzo nie lubi, gdy jej bliscy cierpią. Do tego wpada w szał, gdy cokolwiek dzieje się z nimi z jej winy. Mam wrażenie, że zorientowała się, iż jej cierpienie promieniuje na mnie i próbuje mnie z siebie wyprzeć.
— To znaczy? — Kakashi opadł na fotel, stojący w rogu pomieszczenia.
— Jest świadoma, że odczuwam jej ból. Może przez tę nadopiekuńczość próbuje się ode mnie odłączyć. Boi się o mnie, automatycznie nie pozwalając na to, bym mógł bez przerwy nad nią czuwać, a to mi nie na łapę. Nie mogę wtedy dokonywać szybkich reakcji, by ją chronić... No cóż, gdy tylko się wybudzi, muszę z nią zamienić kilka słów w tej sprawie.
Godaime westchnęła głośno i zerknęła na zegar, wskazujący prawie trzecią w nocy.
— Mam nadzieję, że do jutra odzyskają przytomność... Jeżeli nie, to znaczy, że ich stan się pogorszył — wyszeptała zaniepokojona. — Idźcie już. Będę przy nich czuwać, rano mnie tu znajdziecie.
— Dobrze, księżniczko — odparło wilczysko.
Kakashi jednak milczał. Przechylił się do przodu i spuścił głowę, splatając palce dłoni.
— Obwiniasz się?— zapytała kobieta, choć bardziej brzmiało to jak stwierdzenie.
— Tak — sparował na wydechu.
— To nie była twoja wina, skąd mogłeś wiedzieć, że coś takiego będzie mieć miejsce? — Podeszła do niego i przykucnęła tuż przed nim.
— No właśnie o to chodzi, Piąta. — Podniósł głowę. Spostrzegła, że jego oko kryło w sobie nieznany dotąd błysk. — Wiesz, że jestem kurwa czujny, jak mało kto. Powinienem wyczuć to, że coś się szykuje. Że ktoś jest w pobliżu. To ja powinienem leżeć na tym stole. Nie ona.
Był rozgoryczony. Zaciskał szczeki, cholernie mocno, póki nie poczuł ciepłego futra na swoim policzku. Menma oparł o niego głowę, zamykając oczyska.
— Jesteście siebie warci — mruknął i wyszczerzył kły w wilczym uśmiechu —założę się, że gdybyś ty tam teraz leżał, ona rzucałaby się po tym pokoju jak głupia i zarzucała sobie winę.
Twarz Tsunade również rozjaśnił delikatny uśmiech.
— Dokładnie tak by było — szepnęła i położyła dłoń na kolanie przyjaciela. — Dokładnie tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz