niedziela, 25 maja 2014

22. Hiyochang

Nie zdążyłem jej wtedy powiedzieć czegoś bardzo ważnego. Nie zdążyłem jej wtedy powiedzieć, o swoich uczuciach, mimo, że w końcu byłem na to gotowy. Wszystko przemyślałem, wszystko, co wydarzyło się do tej pory. Każdy dzień, który spędziłem przy niej, od mojego powrotu... A nawet te dni, kiedy jej nie było... Każda minuta była ważna, była wypełniona myślą o niej, o jej bezpieczeństwie, samopoczuciu. O tym, że istniała, żyła, była gdzieś niedaleko, w zasięgu wzroku, ręki czy myśli. Te kilka tygodni było inne, niż wszystkie dotychczasowe lata. Przez ten, porównywalnie, krótki czas zrozumiałem wiele rzeczy. Miałem plan. Plan — prawie — doskonały. Żyć z nią, przy niej, dla niej. A teraz? Teraz nie mam na to już najmniejszej szansy. Teraz jest za późno. Teraz wszystko przepadło. Teraz wiem, że już nigdy jej nie zobaczę. Byłem głupcem, zwlekałem. Miałem ją przy sobie. Najlepszą, najpiękniejszą, jedyną, niepowtarzalną, idealną. I nie potrafiłem jej pokazać tego, co kryło się w moim, na nowo bijącym, sercu. Została mi godzina życia, zostałem sam. Bez niej. Bez jej głosu, ciepła, zapachu, uczucia, śmiechu. Bez mojego całego świata, jakim się stała.
— Sakura — szepnął do siebie i przejechał dłonią po twarzy.
Leżał na niewygodnym, cienkim materacu, którego sprężyny nieprzyjemnie wbijały mu się w plecy. Cela była mała, zimna i cholernie nie przyjemna. Mimo to, przywykł do tych warunków, ceniąc sobie osobliwą samotność — nawet pomimo nieszczelnych, żelaznych drzwi, przez które mroźne powietrze wciąż tu wpadało. Ciepłe ubrania i koce nie były więc zbyt wielką pomocą.
Przejście wyprowadzało na długi balkon, ciągnący się od jednego końca budynku, do drugiego — wznosił się on nad gigantyczną, otwartą przestrzenią, na której więźniowie z reguły spacerowali. Alejki stworzone z brzydkich, nierównych, betonowych płyt, przykryte były wydeptanym, brudnym śniegiem. Nienaruszony puch oblewał rozpadające się konstrukcje ławek, którym brakowało kilku desek. Jedne ginęły śmiercią naturalną — próchniały, a inne wyrywane były siłą i służyły jako mordercze narzędzia podczas bójek. Wszystko wyglądało jak stary, zniszczony deptak, na którego środku miała się rozegrać tragedia.
Usłyszał szczęk żelaznego zamka; nawet nie drgnął, nie miał po co. Nauczył się pozostawać niewzruszony, bierny na ich obecność. Strażnik wkroczył do pomieszczenia, roznosząc po nim stukot obcasów — dźwięk ten cholernie irytował Kakashiego, napawając go chęcią mordu, dosłownie. Szczupły, mogłoby się wydawać, że wychudzony mężczyzna, stanął nad nim.
— Porucznik pyta, jakie jest twoje ostatnie życzenie przez egzekucją — rzucił służbista, z założonymi na piersi rękoma.
Nie mieli tu szacunku do nikogo, nawet do siebie nawzajem. Byli stokroć gorsi niż więźniowie, zesłani tam za morderstwa czy gwałty. Zadawali mu to pytanie każdego dnia, od kiedy wtrącili go do celi, a jego odpowiedź zawsze brzmiała dokładnie tak samo:
— List.
— Korespondencja jest niedozwolona — odburknął brunet. — Wykaż wreszcie trochę inwencji twórczej, szaraczku.
— List — mruknął, zamykając powieki. — Jeśli nie otrzymuję zgody, wyjdź.
Poczuł nagle miażdżący ból brzucha; strażnik z całej siły uderzył go drewnianą pałką, na której widniały stare, zaschnięte plamy brunatnej krwi.
— Grzeczniej śmieciu — wycedził, dysząc głośno. Po chwili opuścił celę, wysyłając pod adresem Hatake kolejne bluźnierstwa.
Wejście huknęło, a Kakashi przewrócił się na bok, oplatając brzuch ramionami. Zaciskał z bólu powieki i zęby. Prosił o ten list już tyle czasy, a tak na dobrą sprawę nie miał pojęcia, co w nim zamieścić. Chciał napisać, że ją kochał, bo tylko to przychodziło mu do głowy. A kochał ją nad życie, byłą wszystkim co miał — była jego szczęściem, miłością, życiem. Jego pożądaniem. Jego wszystkim. Wszystkim co miał.
Zamknął oczy. Przypomniał sobie moment, gdy pierwszy raz zobaczył ją na oczy. Małą, słodką, niewinną i bezbronną. Pamiętał też, jak zakładał na jej ciele pieczęć i ile przy tym cierpiał. Dzień gdy okazało się, że będzie w jego drużynie. Pierwszy raz, kiedy osłonił jej drobne ciało przed demonicznymi braćmi.
Widział jak dorastała, jak stała się medykiem, jak dorównała siłą samej Godaime, jak zabiła członka Akatsuki. Jak dowiedziała się o śmierci rodziców i trafiła w jego objęcia.
Wrócił również do dnia, kiedy odchodziła z Naruto z wioski. Czuł wtedy przepełniającą go pustkę, nie mógł się odnaleźć. Nie wiedział wtedy tego, co teraz. Nie wiedział, że już wtedy był do niej przywiązany, że brak jej obecności i niewiedza o jej stanie, dosłownie go wyniszczała.
Przyszło również wspomnienie pobytu u Akatsuki. Jej brak, strach i wszystko, co najgorsze. To, jak ją uratował i uciekł od nich, by wpaść w jej ramiona. Jej pierwszy widok, zapach, dotyk, łzy, strach, ale i nieopisane szczęście. Wszystko się wtedy budziło na nowo, rozwijało inaczej niż dotychczas; pojawiło się drugie, niezrozumiałe dno, które zaczęło wypełniać się gorącymi uczuciami. Pojawiły się wielkie miłostki, zawstydzające chwile, żenujące momenty, dziwne nawyki, które stały się wspólne. Czuł, jak się przy niej zmieniał, jak doszło do pierwszego aktu czystej agresji, płynącej z serca, a nie poczucia obowiązku.
Jestem w najbezpieczniejszym miejscu na ziemi.
Te słowa sprawiły, że jego stała otoczka zimnego skurwysyna opadła w dół i roztrzaskała się już bezpowrotnie. Każdy jej dotyk, jej słowo; to jak o niego dbała, jak rozmawiała, jak na niego patrzyła i jak reagowała na jego wzrok — wszystko to było niepozorną grą, która zmieniła wszystko.
— Kurwa — syknął, łapiąc się za serce.
Nowy rok. Powrót do domu, awantura, pocałunek. Najwspanialszy, najgorętszy, jedyny taki, który przeżył. Był to wybuch niemego przekazu uczuć, jakie się w nich kłębiły; jakie od dawna chciały zostać wypowiedziane. Nigdy nie czuł tego, co czuł do Sakury. Nigdy.
— Kocham ją — zawył, zaciskając powieki. — Kurwa, kocham...
Cena miłości była jednak bolesna, im większa odległość ich dzieliła.
Zamilkł, zdusił w sobie jęknięcie — huk, który rozległ się na zewnątrz sprawił, że przepływ jego krwi na moment ustał. Zaczęli przygotowywać na placu widowisko, wszyscy powoli się tam zbierali. Oprócz niego, miały dzisiaj stracić życie jeszcze cztery osoby. Wiedział doskonale, kto miał być jego oprawcą; mściciel, który odebrał mu wolność. Satoshi Ao, a u jego boku kochany braciszek — Heiko. Ten, którego mało nie zabił. Odwiedzali go każdego dnia, opowiadając o tym, co spotka Sakurę, gdy tylko się go pozbędą.
Drżał, przebiegł wzrokiem po suficie.
— Nie uratowałem jej — warknął. — Więc na nią nie zasługiwałem. Naruto, dbaj o nią. Chroń; zawsze, do upadłego. Do końca.
Zgrzytliwy pisk mikrofonu dosłownie rozdarł jego bębenki, gdy został do niego przyniesiony echem przez stare głośniki. Zaczęły docierać do niego pierwsze słowa.
— Yuno Asou. — Znał go, spotkał kilka razy na korytarzu, zdążyli wymienić kilka słów. Był starcem, w podeszłym wieku. Zabrali go z Chmury, czterdzieści lat wcześniej. Pozostawił ukochaną żonę i córeczkę. Za co? Za nic. —  Jaka jest twoja ostatnia wola?
Kakashi nienawidził głosu porucznika, zwłaszcza, gdy był dodatkowo zniekształcony przez stary sprzęt. Ofiara nie odpowiedziała na zadane jej pytanie, a Hatake doskonale wiedział, co będzie dalej. Zacisnął powieki — rozległ się pierwszy dźwięk wystrzału, a z głośników dobiegło tępe uderzenie ciała o drewniany podest.
Kolejne nazwisko zadziałało na niego z dziwnym impulsem.
— Himene Kyo. — Zerwał się z łóżka i podbiegł do drzwi. Znajdowały się w nich kraty, których się chwycił i wyjrzał na zewnątrz.
— Przecież to jeszcze dziecko! — warknął. Obok porucznika stał Satoshi; jego oczy się śmiały. Wyraźnie był podekscytowany, czekał własnie na niego. Młoda nastolatka drżała, jednak miała dumnie uniesioną do góry brodę.
— Co jest twoja ostatnią wolą? — Padło po raz drugi.
— Żeby moja mama wiedziała, że ją kocham — odparło dziecko.
Kakashi miał wrażenie, że chcą go złamać; czemu to dziecko było winne? Nie miał pojęcia skąd ta dziewczyna się tu wzięła, ale więźniowie i strażnicy sobie jej używali, jak tylko chcieli.
Padł kolejny strzał — miał wrażenie, że to był lepsze niż życie w hańbie, jaką tu otrzymywała.
— Nanami Igemura. — Trzecie nazwisko.
— Niewinna — szepnął Hatake, opierając czoło o kraty. — Ta kobieta trafiła tu przez przypadek...
— Co jest twoją ostatnią wolą?
— Zgnij skurwielu, niech cię zeżrą robale — syknęła rozjuszona kobieta.
Strzał.
— Ayate Kurashi. — Rozległo się nagle.
Serce Kakashiego pękło. Uderzył pięścią w żelazne drzwi, czując w gardle wstrętną, nieprzyjemną gulę; nie mógł złapać oddechu, a jego ciało odrętwiało. Ostatnią, poprzedzającą go ofiarą, był mały chłopiec, mający zaledwie siedem lat. Uprowadzili go podczas ostatnich zamieszek, pochodził z niewielkiej wioski obok Suny.
— Co jest twoją ostatnią wolą? — W Hatake buchnęło gorąco najczystszej nienawiści.
Opadł na kolana, czując zupełną niemoc i bezradność. Złapał się za głowę, czując rozrywający ból.
— Chcę się obudzić! — ryknęło dziecko.
Hatake zasłonił uszy i pochylił się do przodu, wijąc się z nieopisanego bólu serca.
— To się nie dzieje naprawdę — szepnął przez zaciśnięte zęby. — Nie dzieje się, nie dzieje, nie dzieje...
Jego ciałem coś wstrząsnęło. Nie... To wszystko dookoła niego drżało. Na jego głowę spadł kawałek tynku, który oderwał się od pękniętego sufitu. Otworzył szeroko oczy, słysząc coraz głośniejszy szum. Nim odwrócił głowę w kierunku drzwi, przez wszelkie możliwe szpary do środka wpadł rozjuszony śnieg.


< < ♥ > >


Mały chłopiec klęczał w śniegu, splamionym krwią jego poprzedników, których los miał zaraz podzielić. Pistolet wciąż był wymierzony prosto w jego głowę, jednak dzierżący go porucznik, był już martwy. Ostatnie, cielesne skurcze utrzymywały jego ciało na nogach; przez jego głowę, na wylot, przechodził ostry, cienki, drewniany kołek, który wyrósł z dłoni zdyszanego, wściekle oddychającego mężczyzny. Dziecięce ślepia skupiony były na jego twarzy, jednak po chwili przeniosły się w kierunku dziedzińca, gdzie dwa, potężne wybuchy zamiotły tonami śniegu.
Z gigantycznych kłębów dymu wyłoniły się nagle dwa, monumentalne stworzenia, mierzące minimum po pięćdziesiąt metrów wysokości. Pomarańczowo-zielona żaba z fajką i puchaty, biały wilk, którego pomarańczowe oczyska wodziły wzrokiem po zebranych na placu ludziach. Na stworzeniach znajdowali się ludzie; dwie osoby, ubrane w głośno szamoczące się na wietrze płaszcze, z wyniosłą pogardą rozglądali się dookoła. Posiadacz żaby miał już na oczach pomarańczowe cienie, a źrenice przybrały kształt poziomych kresek. Czoło posiadaczki wilka zdobił drobny, fioletowy punkt. Pieczęć Yin została nagle aktywowana, a fioletowe wstęgi oplotły twarz kunoichi.
Na Hiyochang jeszcze nigdy nie panowała tak przerażająca, martwa cisza. Na dachach budynku i wieżyczek, zaczęli pojawiać się inni ludzie, gotowi do walki. U stóp wilczyska stał młody chłopak, którego czerwone włosy były mierzwione przez wiatr. Wokół niego wiły się wstęgi jasnego piasku, który szeleścił groźnie, jakby zwiastując nadciągające piekło.
— To Konoha... — krzyknął jakiś mężczyzna, który leżał w zaspie śniegu. Podniósł się ospale na nogi, wpatrując w szatyna, który chwycił na ręce małego chłopca. — Konoha! Jesteśmy uratowani!
Dziedziniec zaczął wypełniać się łoskotem ciężkich, metalowych butów strażników, którzy nawoływali się nawzajem i parli w kierunku swoich wrogów. Tenzou odbił się prędko od ziemi, wyskakując jak najwyżej potrafił, by po chwili znaleźć się obok Sakury, dookoła której tworzyły się krystaliczne wstęgi wody. Jej złość i bojowe nastawienie wyczuwalne było ze sporej odległości. Zielona oczy emanowały nieopisaną agresją i rządzą krwi. Za jej plecami znajdował się Neji, a za Uzumakim stałą Hinata; oboje energicznie obracali głowami, badając każdy fragment budynku. Menma wzniósł głowę i wyszczerzył kły, na co wiele znajdujących się pod nim osób, zaczęło krzyczeć ze strachu.
— Powiedzcie, że się nie spóźniliśmy — warknął Yamato, odstawiając przestraszonego chłopca na puszyste podłoże.
— Nie wiem — wycedził Neji, nie przerywając swojego zajęcia. Haruno zacisnęła pięści i wypuściła głośno powietrze. — Szukam.
— Hinata? — mruknął Uzumaki.
— Csiii... — Mrużyła powieki, a pot skraplał się na jej czole. Oboje z kuzynem byli wycieńczeni szukaniem wyspy.
Gwardie straży wdarły się na plac, nie szczędząc sobie okrzyków. Szykowali się do pierwszych ataków, rozganiając wszystkich więźniów.
— Uciekajcie na dachy — szepnęła Sakura, składając dłonie do pieczęci. — Byle szybko.
Wykonali jej rozkaz w trybie natychmiastowym, zeskakując na spadziste zadaszenia,  Sakura i Naruto wykonali po kilka pieczęci, po czym Menma zmalał do swoich, i tak nienaturalnych, rozmiarów, a Gamabunta został odwołany. Zeskoczyli lekko na ziemię, obok Gaary, który wciąż spoczywał w bezruchu w centrum dziedzińca.
— Musimy grać na czas, Kazekage — mruknęła zielonooka, wyłamując palce. — Shikamaru, Shino, Tenten, Kankuro i Temari rozkładając już ładunki wybuchowe na skałach. Muszą to jeszcze sprawnie połączyć. Dopiero wtedy będziemy mogli się stąd spokojnie wydostać.
— Tak, wiem... — odparł, w skupieniu obserwując zbliżających się ludzi — ty lewo, ja prawo, Naruto bierz front.
Bez zbędnych słów wystartowali w swoich kierunkach i natychmiast przystąpili do walki. Yamato zeskoczył na jeden z balkonów, na których stała Shizune i przekazał jej pod opiekę chłopca. Dał znać wszystkim towarzyszom, że czas zejść na dół i pomóc walczącej trójce. On, Ashi, Kiba i Lee, osłaniali Hinatę i Nejiego, a reszta ruszyła w morderczy bój. Gai skakał po swoich przeciwnikach niczym dziecko po kałużach, a przy murach po wschodniej i zachodniej stronie, Chouji i jego tata przy użyciu jutsu ekspansji, wyburzali kamienne cele, dając drogę ucieczki więźniom.
Haruno ciskała nienawiścią i determinacją, w spektakularny sposób pozbawiając życia swoich wrogów. Gdy spostrzegła, że liczba przeciwników wcale się nie zmniejszała, razem z Menmą przystąpili do opracowanego na statku tricku. Dziewczyna wykonała kilka pieczęci, a spore zasoby śniegu uniosły się w górę i zamieniły w wodę, oblewając wszystkich strażników. Chwilę później wilk otworzył pysk, przed którym otworzył się bardzo silny, jasny ładunek elektryczny, który w połączeniu z wodą, był zabójczy. Nadawało się to do masowych mordów, jednak zużywało dużo energii, więc większość ataków wyprowadzali w zwarciu.
Gaara dusił swoje ofiary piachem, a Naruto wraz z kilkunastoma klonami, osłaniał ich jak tylko mógł, jednocześnie nacierając na innych. Nie zdawali sobie sprawy z tego, jak wielu przeciwników jeszcze przed sobą mieli; zatajone informacje o Hiyochang były dużo przeszkodą, ograniczającą ich wiedzę i możliwości do wcześniejszego obmyślenia planu.
Sakura zadała ostateczny cios jednemu z wrogów, wbijając mu w pierś dłoń. Ta utkwiła w jego ciele; podziwiała swoją siłę, którą napędzała najczystsza nienawiść. Zabijanie przychodziło jej z nieopisaną łatwością i nie wiedziała już, czy było to złe, czy może jednak dobre. Odepchnęła od siebie nogą ciało denata, uwalniając ramię. Przebiegła wzrokiem po walczącym tłumie, czując w nim znienawidzoną chakrę. Dwie osoby obserwowały ją z uporem Maniaka; czuła się zagrożona. Gwizdnęła głośno, przywołując do siebie Menmę.
— Ktoś mnie obserwuje... — mruknęła, odskakując to tyłu, gdy w miejsce, gdzie jeszcze chwilę wcześniej stał jej wróg, wbił się gruby pień Yamato.
Wilczysko zastygło w bezruchu i zmrużyło powieki, w skupieniu rozglądając się po otoczeniu. Dziewczyna osłaniała go przed atakami, cierpliwie czekając na rezultaty, w czym pomagali jej Tenzou i Ashi.
— Są oboje — zagrzmiał nagle, przez co Tokuno przeszły dreszcze.
— Kto? — zapytała moment po tym, jak przekuła wrogie serce swoją kataną.
— Bracia Satoshi — syknął szatyn, zatrzymując się w miejscu i patrząc w tym samym kierunku, co zwierzę. — Heiko i Ao.
Dziewczęta zacisnęły mocno zęby; obie miały do czynienia z którymś z nich. Obie ledwo wymknęły się przed ich dzikimi żądzami. Obie ich nienawidziły.
— Sakura! — wrzask rozległ się z oddali, ledwo przeciskając się przez harmider walki.
Dziewczyna oderwała się zamaszyście od martwego przeciwnika i niemalże natychmiast odnalazła wzrokiem białookie kuzynostwo.
— Tam! — Neji wskazał ręką na jeden z balkonów. — Cela dwieście pięćdziesiąt siedem!
Haruno poczuła dziwne ukłucie w sercu. Strach, obawy, niepewność. Bardziej przerażało ją to, że nie będzie chciał na nią spojrzeć, niż możliwa konfrontacja z Ao. Nie potrafiła przestać obarczać się winą za to, że nie udaremniła jego porwania. Mimo to, nie zwlekała dłużej i prędko wyskoczyła w górę, by sprawnie dostać się na odpowiednie piętro z towarzyszącym jej Menmą. Gdy tylko stanęli przed odpowiednim, metalowym skrzydłem, straże zaczęły nadciągać z dwóch stron balkonu. Coś jednak runęło po lewej stronie dziewczyny, a jej oczy w mgnieniu oka spotkały się ze zdeterminowanym spojrzeniem Inuzuki.
— Zajmiemy się tym — szepnął, zaciskając zęby. — Wyciągaj go stamtąd!
Menma zatarasował przejście z jednej strony, a chłopak i jego pies z drugiej, nie chcąc nikogo dopuścić do przyjaciółki. Sakura przeniosła wzrok z powrotem na drzwi i zamarła. Widziała go; stał w głębi celi i krył się w cieniu. Jego drżące dłonie przylegały do zimnej ściany, tak jakby kontrolował, czy jego oparcie zaraz nie zniknie. Patrzył na nią dziwnym pociemniałym i martwym spojrzeniem, które ubodło jej serce bardziej, niż jakakolwiek dotychczasowa myśl.
Nie miała nawet grama pojęcia, że ją podziwiał. Za wygląd, za siłę. Ten głupi płaszcz dodawał jej dziwnej monumentalności i respektu, a determinacja przewyższała jego wszelkie oczekiwania. Czuł jej siłę, potęgę. Czuł energię, jakiej jeszcze nigdy w niej nie było.
— Wchodzisz, czy będziesz się tak gapić?! — Usłyszała za sobą.
Yamato stanął na balustradzie, a jego twarz przecinała szeroka ścieżka brunatnej krwi. Dziewczyna wzdrygnęła się, jednak na jego buzi malował się uśmiech. Cieszył się, jego przyjaciel żył, poczuł jak jakiś wielki głaz spada z jego serca. Wyciągnął przed siebie ramię, a grube konary wystrzeliły w stronę wejścia. Zaczęły oplątywać drzwi, dostając się na drugą ich stronę przez szczeliny i kraty. Po chwili szarpnął ręką, wyrzucając płytę gdzieś na dziedziniec. Zeskoczył z barierek, kładąc przy tym dłoń na jej ramieniu, po czym pożegnał ją uśmiechem i dołączył do Menmy.
Przeniosła wzrok z powrotem do wnętrza pomieszczenia; obserwowali się, stojąc nieruchomo. Ich serca łomotały w klatkach piersiowych jak szalone, umysły traciły odpowiednią świadomość.
Czym byłaby miłość bez tęsknoty? Bez strachu o drugą osobę? Czym byłaby bez walki o drugą osobę, bez tych małych radości spowodowanych spojrzeniem, dotykiem, słowem... Czym byłaby miłość bez drugiej osoby?
— Kakashi... — Szept wydarł się z jej gardła, będąc zupełnie niesłyszalnym.
Nie mogła tak dłużej, nie potrafiła. Zerwała się do biegu i wpadła do środka, po chwili wyskakując prosto w jego ramiona. Poderwał ją od ziemi i podniósł energicznie, by z całych swoich możliwych, pozostałych sił, przycisnąć do siebie jej ciało. Opadł plecami na ścianę, wciskając w jej plecy palce.
— Sakura... — załkał, zaciskając powieki. Zakręciło mu się w głowie od jej zapachu. — Sakura, nie wierzę... Ja pierdolę, nie wierzę... — Nie przestawał dyszeć, dotykać jej; jakby się bał, że to tylko mara. — Sakura...
— Myślałam, że nie zdążyliśmy! Że jest za późno! — krzyczała, roniąc łzy.
Kryła buzię w jego szyi i zgrzytała zębami, z jakiejś dziwnej bezsilności. Chwyciła nagle jego twarz w dłonie i spojrzała prosto w otwarte, zaszklone oko.
— Byłem pewny, że to koniec... — warknął, błądząc wzrokiem po jej zapłakanej, czerwonej twarzy. — Byłem pewny, że więcej cię nie zobaczę... — dodał, zakładając kosmyk jej włosów za drobne, dziewczęce ucho.
— Przepraszam — jęknęła chrapliwie, uderzając czołem o jego obojczyk. — Przepraszam Kakashi... Przepraszam! Nic wtedy nie zrobiłam. Nie zareagowałam... Przestraszyłam się, bałam... Byłam taka głupia! — wykrzykiwała, zaciskając pięści na materiale zniszczonej, ciemnej bluzy.
— Przestań, głupia... — syknął, przyglądając jej się. — Miałaś prawo być w szoku, nie rozumieć. Najważniejsze, że nic ci się wtedy nie stało. — Gładził kciukiem skórę jej szyi. — Że to mnie zabrali.
— Kurwa mać... Dopiero co cię odzyskałam — jęknęła, nabierając w płuca dużo powietrza — nie pozwolę, by ktoś znowu mi cię odebrał!
Bez żadnego uprzedzenia i chwili zawahania, przywarła do jego popękanych ust. Przekazała mu dziwną energię, pożądanie, strach, tęsknotę. Wszystko w tym czułym, gwałtownym pocałunku, który z każdą chwilą się pogłębiał, napędzany siłą uczuć tej dwójki. Zamknął ją w żelaznym uścisku, nie chcąc nawet na chwilę wypuścić, pozwolić na to, by się odsunęła. Kołysali się lekko, zupełnie głusi na wrzaski i wybuchy, dobiegające z zewnątrz.
Oderwała się delikatnie i popatrzyła na niego. Rozluźniła uścisk i cofnęła o kroczek, a jego ramiona nagle zleciały w dół. Runął na kolana, jakby gotów na ścięcie i wtulił twarz w jej brzuch.
— Naprawdę tu jesteś — wyszeptał beznamiętnie.
— Jestem — odparła, również kończąc na klęczkach, Ujęła jego policzek w gorącą dłoń tak, by ich spojrzenia się skrzyżowały. — Przyszłam po ciebie, Kakashi. Po ciebie. Po mojego ukochanego mężczyznę, bez którego nie potrafię już żyć. — Uśmiechnęła się rozczulająco, czując jak łzy drążą kolejne ścieżki na policzkach.
Czuł jak serce rozrywa pierś, a ciało bucha gorącem. Nie wiedział co się z nim dzieje. Wiedział jednak, że nie chce znowu ryzykować, tracić jakiejkolwiek szansy. Był pewny, że przyszedł ten najodpowiedniejszy moment w jego życiu. Spojrzał na nią, przełykając głośno ślinę, jednak dziwna gula w jego krtani, nie chciała zniknąć. Złapał ją gwałtownie za głowę, by uciec przed naporem dziewczęcego spojrzenia i wcisnął nos w jej włosy.
— Kocham cię — warknął, zaciskając mocno powieki. Wzdrygnęła się, czując jakby ktoś wstrzyknął w jej ciało porządną dawkę serotoniny. Wszystko ucichło, miała wrażenie, że słyszy tylko jego głos i ich wspólne bicie serca. — Kocham. Chciałem to powiedzieć już wtedy, ale widocznie nie było mi dane. — Odsunął się i ujął w dłonie jej drobne palce, nie potrafiąc spojrzeć jej w oczy. Nachylił się lekko i ucałował zewnętrzną stronę jej ręki. — Kocham całym moim sercem, choć miałem wrażenie, że ten skurwysyński mięsień jest już martwy — prychnął, śmiejąc się nerwowo — myślałem, że nigdy nikt mi nie zawróci w głowie. Jak zwykle musiałaś coś zbroić, co? — Popatrzył na nią pretensjonalnie. — Mimo to, wiem... Że jesteś wszystkim, co mi pozostało. — Zamknął oczy u przyłożył jej dłoń do własnego policzka, zamykając powieki. — Przysięgam, kurwa... Przysięgam na wszystko, że będę cię chronić do upadłego. Nigdy więcej cię nie opuszczę. Nigdy więcej... Rozumiesz?
Dziewczyna rozpłakała się głośno i wtuliła w jego ciało.
— Chcę być z tobą, bez względu na wszystko. Chcę być z tobą, przy tobie. Chcę być tak szczęśliwa, jak byłam do tej pory będąc z tobą. — Oparła czoło o jego usta i westchnęła kilka razy, próbując uspokoić szloch. — Nie obchodzi mnie to, że jestem jeszcze gówniarą... Z tobą wszystko jest lepsze, więc chcę trwać u twojego boku. Walczyć, odpoczywać, śmiać się czy płakać. Też cię kocham, całą sobą.
Ich wzrok się zespawał. Tego nie można było zerwać, nie dało się. Doczekali się tego przełomowego momentu i nie chcieli, by kiedykolwiek się on zakończył. Oboje marzyli o tym, by być już razem, w domu. Siedzieć na głupiej kanapie, oglądać głupią telewizję, milczeć razem, czy rozmawiać. Jednak by do tego doszło, musieli pokonać jeszcze kilka przeszkód.
Ich spokój zaburzył wybuch. Zwrócili się w stronę drzwi, przed którymi nagle przelecieli Kiba i Akamaru, wpadając w Yamato i Menmę.
— Sakura! Wynoście się stamtąd! — zaalarmował Tenzou, pojawiając się w progu.
Po chwili znowu stamtąd zniknął, złapany za kaptur bluzy i brutalnie wyrzucony za balkon. Ktoś zajął jego pozycję. Wielki, umięśniony, tak samo przerażający jak wtedy. Brudny i zakrwawiony. Z jego nozdrzy wydobywał się głośny świst powietrza, dłonie zaciskały się do białości. A obok niego stał jego wierny braciszek, Heiko. Sakura poczuła, ze robi jej się niedobrze.
— Myślałeś, że mi pryśniesz, Hatake? — warknął Ao. — Szykowałem to wszystko dla ciebie. Specjalnie dla ciebie! Miałeś tu zginąć, a niedługo po tobie ona. — Wskazał na Haruno i przyglądał się jej przez chwilę, póki na jego twarz nie wstąpił obleśny uśmieszek. — Ale nastąpi mała zmiana planów. Ja cię złapię, połamię ci wszystkie kończyny, a mój kochany braciszek dostanie to, czego nie otrzymał ostatnio. A ty, Hatake, na wszystko sobie popatrzysz, zgoda?
Młody szatyn wyglądał jak dzikie zwierze, które nie mogło oderwać wzroku od dziewczyny.
— Nie stawiajcie się — syknął Ao, zakasując rękawy i ruszając w ich kierunku — nic wam to nie da.
Kakashi szybkim ruchem cofnął za siebie dziewczynę, by osłonić ją przed nadchodzącym ciosem. Zablokował go ramionami i kopnął napastnika prosto w brzuch, próbując jednocześnie zamaskować swój własny ból. Był nierozruszany i wyczerpany. Mimo to, nie mógł się poddać; doszedł do wniosku, że zrezygnuje z ataków w zwarciu i skupi się na tych dystansowych. Satoshi jednak wciąż był za blisko, przez co Hatake musiał wciąż osłaniać się ciałem. Przez moment jego nieuwagi, wielki złapał go za ramię i cisnął nim o ścianę. Sakura zacisnęła zęby i stanęła hardo na nogach, unosząc lekko dłonie, a śnieg zaczął zbierać się dookoła jej ciała, by chronić ją przed natarciami. Kakashi warknął coś pod nosem i zerwał się na nogi, by po chwili wpaść w Ao. Zaaferowany walką nie spostrzegł, że Heiko zaczyna powoli zbliżać się do Sakury, która mimo świadomości wysokiej przewagi nad chłopakiem, przez głupie wspomnienia poczuła się sparaliżowana. Do celi wpadł jednak rozwścieczony Menma, który wyczuł jej strach i dziwne obawy; projekcja z jej umysłu, dotycząca tamtego wieczora w klubie, dotarła do jego głowy, przez co stracił na sobą jakąkolwiek kontrolę. Płonął zupełnie jak wtedy, podczas walki o Ino. Był na swój sposób piękny i fascynujący, a jednocześnie tak cholernie zabójczy, niebezpieczny. Rzucił się na plecy chłopaka i powalił go na ziemię, by po chwili zatopić w nim swoje kły.
— Zginiesz —  warknął ostrzegawczo, przez zaciśnięte szczęki.
Kakashi, korzystając z czasu, w którym oszołomiony przeciwnik próbował podnieść się z ziemi, zaczął z uwagą przyglądać się zwierzęciu, zupełnie jak Haruno. Nie mogli wyczytać z jego oczu zbyt wiele, bo zamieniły się one w pomarańczowe płomyki. Jednak jego nienawiść wypełniała niewielkie pomieszczenie na tyle, by we wszystkich wzbudzić dreszcze grozy.
Heiko runął twarzą do ziemi, a za jego ciałem powędrowało otępiałe spojrzenie Sakury. Kakashi dostrzegłszy rosnący gniew Ao, chwycił dziewczynę i dał znać Menmie, że czas się wynosić. Wybiegli prędko na balkony, gdzie natychmiast dołączyli do nich Yamato, Kiba i Menma, posyłając Hatake znaczące spojrzenia. To wystarczyło, by wiedział, że wszyscy przybyli tu dla niego. Pokonali prędka barierkę, by zlecieć na ziemię, gdzie ich przyjaciele toczyli bój. Niewiele myśląc, pognali im na pomoc, dostrzegając odznaczające się spojrzenie, ból i rany, których Shizune i Hinata nie nadążały leczyć.
— Szybko się pozbierał! — Kakashi słysząc głos Yamato, odwrócił się w jego kierunku. Spojrzał tam gdzie szatyn i zacisnął szczęki, widząc, jak Ao wskazuje prosto na nich dłonią, a hordy straży kierują się właśnie w ich stronę. — Trzeba osłaniać Sakurę!
Szarowłosy zgodnie kiwnął głowę i po chwili doskoczył w zbiorowisko ludzi, by tylko być blisko dziewczyny. Ta rozejrzała się dookoła i korzystając z okazji, że ma wolne ręce, przyłożyła prawą dłoń do jego tyłu, pomiędzy łopatkami.
— Co robisz? — zapytał, zerkając na nią przez ramię.
— Zwracam ci nieco witalności — Uśmiechnęła się przy zamkniętych oczach i przyłożyła palec do ust.
Mężczyzna czuł, jak obca energia wchodzi w obieg jego krwi i chakry; miał wrażenie, że jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wracały wszystkie jego siły.
Satoshi runął na ziemię nieopodal nich i zaczął powoli kierować się w kierunku Haruno i Hatake. Jego barki unosiły się od wściekłych oddechów, a na twarzy odmalowywała się istna wściekłość i żądza mordu.
— Zabiliście mi brata! — ryknął, zaciskając złowieszczo pięści.
Straż podążała za nim, celując prosto w ich szóstkę. Menma prędko osłonił ciałem zakochanych, a jeszcze przed nim pojawili się Tenzou, Naruto i Sai.
— Załatwmy to szybko i wracajmy do domu — syknął Kakashi, zakasując rękawy. — O niczym innym nie marzę, jak o ciepłym łóżku.
— Z rozmachem, co nie? — zaśmiał się Uzumaki. — Jak na pełen skład drużyny Kakashiego przystało.
Sakura poczuła, jak jej serce zalała fala dziwnej euforii. To prawda, znowu byli razem i znowu mogli walczyć u swego boku. Znowu byli drużyną, i znowu mieli okazję skopać kilka tyłków wspólnie.
— Okay — szepnęła i zabrała dłoń z pleców ukochanego. — Tylko nie szarżuj, twoje ciało wciąż nie jest w odpowiedniej formie.
Kakashi charakterystycznie pokręcił głową, chcąc rozgrzać szyję przed walką. Z niepokojem mrużył oczy, doszukując się w tłumie Ao, który nagle zniknął. Mimo to zajął się wirem walki jak jego kompani, zaczynając rozgramiać żołnierzy. Każde z tej szóstki dawało z siebie wszystko, współpracując z innymi. Gaara osłaniał ich piaskiem, zajmując pozycję bardziej defensywną; był ranny, a Shizune nie pozwoliła mu ruszyć do walki. Reszta młodych nie pozostawała w tyle, jednak wciąż brakowało wśród nich osób odpowiedzialnych za rozkładanie ładunków, a to świadczyło tylko i wyłącznie o tym, że wciąż musieli kupować im czas.
Hatake walczył w niepodobny do siebie sposób; był rozkojarzony i wciąż się rozglądał, marnując wiele siły na rozrzucanie strażników na boki. Energicznie parł przed siebie, widząc pomiędzy nimi swój najważniejszy cel. Miał okazję go zabić i raz na zawsze pozbyć się wszelkich problemów z nim związanych. Choć nie miał pewności, czy starszy mu sił, nie przestawał. Otrzymał od Sakury zastrzyk energii; nie tylko dzięki medycznym technikom, ale samej je obecności.
— Skurwiel — warknął do siebie, gdy Satoshi nagle zniknął. Jego zdrowe oko otworzyło się szerzej; zwrócił się dynamicznie za siebie i zazgrzytał zębami. — Sakura!
Nim zdążył do nich dobiec, ostrzec o nadchodzącym zagrożeniu — Ao pojawił się za plecami Haruno. Oderwał ją brutalnie od ziemi i przyłożył kunai do szyi, przenosząc swoje spojrzenie na rozwścieczonego Menmę, który powoli kroczył w jego stronę razem z Uzumakim.
— Puszczaj ją! — ryknął Naruto, widząc, jak jego przyjaciółka próbuje wyślizgnąć się z żelaznego uścisku, który wzmacniał się przy każdym, mocniejszym szarpnięciu. — Słyszysz?!
Menma powarkiwał groźnie, jednak nie robiło to na mężczyźnie żadnego wrażenia. Uśmiechnął się dopiero, gdy Kakashi pojawił się przed nimi.
— Ja to załatwię — mruknął, nakazując im pozostać w miejscu.
Satoshi wyskoczył z tłumu, a szarowłosy pognał za nim. Wilk i blondyn chcieli pobiec za nimi, jednak powstrzymały ich wielkie, grube konary drzewa.
— To jego walka — syknął gniewnie i skinął głową na główną bramę. — Lepiej pomóżcie ewakuować ludzi, dostaliśmy już znak od Shikamaru.


Ao prowadził Kakashiego na tyły budynku, gdzie znajdował się kolejny, pusty, zniszczony plac. Nie było tam nikogo, prócz nich; wiatr świszczał pomiędzy filarami pustych przejść i rozrzucał wielkie płatki śniegu. Satoshi stanął w końcu w miejscu i odwrócił się w stronę Hatake, przyciskając do siebie Sakurę. Przystawił do jej gardła kunai i z obłędnym uśmiechem wpatrywał się w oczy szarowłosego. Ten zastygł w zupełnym bezruchu, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że każdy niepożądany ruch groził uszczerbkiem na zdrowiu Haruno.
— Zostaw ją — syknął dosadnie, siląc się na względny spokój. — Przecież to mnie chciałeś. Na mojej śmierci ci tak cholernie zależało.
— Mylisz się — odparł wielki, przyciskając ostrze mocniej do dziewczęcej skóry.
Sakura zacisnęła zęby i popatrzyła na Hatake przymrużonymi oczyma. Pragnęła, by ten koszmar się skończył. Cholernie mocno chciała być już w swoim mieszkaniu razem z ukochanym i skryć się na jakiś czas przed całym światem. Tym czasem nawet nie wiedziała, jak długo jeszcze na niego popatrzy; zapach śmierci niósł się po wyspie, niczym dym.
— Grzeczniej tam — warknął Ao, gdy dziewczyna mimowolnie wbiła paznokcie w jego przedramię. Szarpnął nią i wykręcił jej głowę w swoim kierunku, by móc patrzeć prosto w jej oczy. — Bądź posłuszna, albo pożegnamy się szybciej, niż planowałem.
— Puść ją do cholery! — Hatake zrobił kilka kroków do przodu, jednak gwałtowna i agresywna reakcja ich wroga, automatycznie zatrzymała go w miejscu.
— Nie chciałem twojej śmierci — zaczął spokojnie, zamykając powieki — od początku pragnę twojego cierpienia, rozumiesz? Chcę widzieć, jak walczysz z bólem i nienawiścią do mnie. A nie ma na tym świecie lepszego sposobu na twoje cierpienie, niż krzywda tej małej dziwki.
Szarowłosy wciągnął gwałtownie powietrze, poruszony jego słowami. Nienawidził również, jak ktokolwiek zwracał się tak do dziewczyny; obrażał ją, gnoił. Miał ochotę rozszarpać tego człowieka na najmniejsze cząsteczki i właśnie to ustanowił sobie za cel. Mimo to, wciąż nie mógł określić dobrego planu; każdy ruch graniczył ze śmiercią dziewczyny, a negocjacje z tym człowiekiem nie wchodziły w grę.
— Słuchaj... — Oboje zwrócili wzrok na Haruno, która zaciskała powieki i przestała się w końcu tarmosić. — Może dasz mu spokój i wyżyjesz się na mnie? I tak nie mam już nic do stracenia, skoro chcesz mnie zabić.
— Sakura! Oszalałaś?! — Kakashi wyciągnął przed siebie ręce, mając nieopisaną ochotę na to, by potrząsnąć dziewczyną. Była jednak za daleko i okoliczności na to nie pozwalały. — Przestań wygadywać takie głupoty!
Dziewczyna zacisnęła zęby i oczy, dając mu do zrozumienia, że wpadła na jakiś pomysł, chociaż wcale mu się to nie podobało.
— Co masz na myśli? — mruknął Satoshi, chrapliwym głosem. Przejechał końcówką ostrza po jej policzku, sprawiając, że pojawiły się na nim drobne, czerwone kropeczki. — Mógłbym się najpierw do ciebie dobrać, a potem brutalnie odebrać ci życie. — Podniósł wzrok na Kakashiego. — A wszystko to na jego oczach.
Zachłysnęła się powietrzem, z przerażeniem podkurczając nogi. Chciała sprowokować walkę, a nie zachęcić go do dogadzania sobie jej kosztem. Temat zmuszania do stosunków seksualnych był dla niej tabu; nie chciała nawet o tym słyszeć, bo całe jej ciało obejmował paraliż. Nawet w tamtej chwili, cały schemat działania zniknął w odmętach paniki, jaką w niej przebudził. Zwróciła głowę w stronę Hatake, jednak jej oczy nie mogły cieszyć się jego widokiem. Mężczyzna rozpłynął się w powietrzu, czego następstwem musiał stać się jakiś atak.
Zamknęła oczy, w stu procentach oddając się jego działaniu. Czuła, jak jego energia się zbliża, jak planuje zaatakować od tyłu. Kakashi pojawił się dosłownie znikąd; na ugiętych kolanach błyskawicznie się do nich zbliżył, wytrąciwszy z dłoni Satoshiego kunai, gdy ten zdezorientowany rozglądał się dookoła. Chwycił za nadgarstek ramienia, które oplatało talię dziewczyny i wykręcił go mocno, czując chrzęst kości. Ao zachwiał się do tyłu, rozproszony bólem ramienia i puścił Haruno, którą Hatake złapał i odskoczył z nią do tyłu.
Obiegł wzrokiem jej bladą, zmęczoną twarz, by ze spokojem stwierdzić, że prócz niewielkiej rysy, nic więcej jej nie dolega. Przenieśli wzrok na wielkiego, który przez chwilę pochylał się do przodu, by w końcu zwrócić ku nim obłąkane spojrzenie.
— Nadal mnie nie doceniacie — wyszeptał, wyciągając zza pasa dwa zwoje — sądzę, że się wam spodoba.
Wykonał pieczęcie i rozwinął oba pergaminy, wyrzucając je ku górze. Dwa, niewielkie wybuchy spłodziły chmury dymu i coś jeszcze. W czasie gdy kurz opadał w dół, Kakashi odruchowo stanął pół kroku z przodu, by osłaniać kunoichi. Oboje wpatrywali się w zjawisko, póki dwie, spore postacie nie wyskoczyły prosto na nich. Sakura błyskawicznie skojarzyła napastników, z którymi przyszło im się zmierzyć. Niepewnie utrzymywała się na nogach, gdy tylko odskoczyła od ataku. Obie postacie do bólu przypominały oślizgłego stwora z koszmaru, który dokuczał jej podczas drogi do Suny. Były większe od tego wyimaginowanego, szybsze. Wciąż jednak tak samo niekształtne, śmierdzące i odrażające. Ich skórę pokrywał dziwny szlam.
— O-odrażające — stęknęła, naciągając materiał bluzy na nos.
— Nie dotykaj ich! Pod żadnym pozorem! — Usłyszała nagle Kakashiego. Zwróciła ku niemu pytający wzrok. — To połączenie natury ziemi i wody do stworzenia tego płynu. To silny kwas, nie daj się tym ochlapać, żadne twoje techniki tego nie usuną!
Dziewczyna przełknęła ślinę i rozstawiła szerzej nogi, gotowa do konfrontacji. Woda zebrała się dookoła niej; wiedziała, że musiała walczyć na dystans. Z niedowierzaniem spostrzegła, że przeciwnik Kakashiego zwraca się ku niej i razem ze swoim bliźniakiem rozpoczyna natarcie, w czasie gdy obok Hatake pojawił się Satoshi i zagrodził mu drogę.
— Walcz, szaraku! — ryknął Ao, wyrzucając przed siebie pięść.
Jounin odchylił głowę w ostatniej chwili, chwytając za wielkie ramię. Chciał jak najszybciej zakończyć ten nieudany sparing i pomóc ukochanej, jednak jak się okazało, wielki nie miał zamiaru mu zbyt szybko odpuścić. Wymieniali się ciosami, co jakiś czas celnie je wymierzając, a głośny huk, powodowany ich uderzeniami, rozchodził się echem po dziedzińcu.
Kakashi, gdy tylko miał okazję, kontrolował walkę Sakury. Z podziwem doglądał jej finezyjnych uników, jak i ataków. Podziwiał rozwinięte, wodne techniki, którymi osłabiała błotnych przeciwników. Nie chciał tego przyznać, ale rozpierała go cholerna duma.
A potem wszystko pękło. Nie ważnym było to, że dziewczyna jakoś sobie poradziła. Czuł, jak zaczyna go rozsadzać żądza mordu, krwi. W końcu zauważył, że Ao wciąż ją obserwował; wpatrywał się niczym lew w zdobycz, nawet oblizywał. Wstrząsnęło nim to na tyle, by wyprowadzić z równowagi, opuścić wszelkie bariery.
Wymknął mu się. Uciekł, spieprzył; natarł prosto w kierunku samotnej dziewczyny, która leczyła zranione od upadku ramię. Zielone oczy z przerażeniem wbijały się w pędzącą w jej kierunku, olbrzymią sylwetkę. Był coraz bliżej i bliżej; za blisko.
— Doton! Doryuheki! — Ciężki, zdyszany głos Hatake rozplęgł się po całym placu, a ziemia się zatrzęsła. Nim Ao dopadł swojej zdobyczy, oddzielił go od niej wielki mur, a za jego plecami pojawił się sam Kakashi.
— Kurwa — warknął Satoshi, znajdując się w potrzasku. Rozglądał się w poszukiwaniu ucieczki, jednak w końcu zwrócił się do Hatake. — Szybki jesteś, ponownie mnie zaskakujesz.
Haruno wyczłapała zza ściany i przebiegła kilka metrów, by dołączyć do szarowłosego. Stanęła obok niego i wpatrywała się z nienawiścią w wielkiego. Przestraszyła się, gdy w towarzystwie wybuchu, tuż przed nią, pojawił się rząd rozwścieczonych ninkenów, które prawie w ogóle nie przypominały starych, znajomych psów. Wzrok Ao parł prosto na nią, a jego źrenice rozszerzyły się maksymalnie. Oblizał suche usta i syknął głośno.
— Takie ciało, siła, osobowość. Zadziorna suka — wycedził, rozbierając ją wzrokiem.
Różowowłosa wzdrygnęła się i cofnęła o krok, przywierając palcami do czegoś ciepłego i twardego. Czuła na włosach głębokie oddechy, których właściciel próbował je unormować.
— Nie bój się. — Usłyszała tuż przy uchu. — Przecież obiecałem, że będę cię chronić do końca swojego żywota. — Wyprostował się i popatrzył na ich wroga. — Do samego końca.
W jego dłoni coś błysnęło. Sakura czuła jak elektryczność wypełnia powoli powietrze, ale widziała jakąś różnicę. To nie było raikiri. To było coś o wiele potężniejszego; coś co sprawiło, że jej skórę obsypała gęsia skórka, a niepokój w jej wnętrzu wzrastał niemiłosiernie szybko. Zrobiła krok w prawo i spojrzała na mężczyznę. Nie spuszczał wzroku z wroga, a jutsu, które tworzyło się w jego dłoni, emanowało fioletowym światłem. Jego centrum żarzyło się na czerwono, a jej uszy zaczął wypełniać nieprzyjemny pisk. Hatake uniósł do góry rękę, przez co jego technika zaczęła wydawać się dziwnie znajoma; jego sharingan wyglądał inaczej, niż zawsze.
— Kopiujący ninja — oznajmił leniwie znajomy głos, który pojawił się za nimi.
— Menma — mruknęła, odwracając się. Wilk stał za nimi razem z rannym Naruto i Yamato.
— Skubaniec! — żachnął się Uzumaki. — Podprowadził mi technikę i jeszcze śmiał ją ulepszyć?! W zamian masz mnie nauczyć czegoś swojego!
Hatake przymknął swoje czarne, błyszczące oko i uśmiechnął się spokojnie. Haruno wiedziała już, co tworzyło się nad jego głową. Światło formowało się powoli w rasenshurikena Naruto. Różnica polegała na tym, że było dużo mniejsze i wzmocnione błyskawicą.
— Tak więc mam skończyć? — Usłyszeli głos Satoshiego, wciąż stojącego pod nowo-powstałą ścianą. — Szkoda, inaczej to sobie wyobrażałem.
— Taki los spotyka ludzi, którzy na to zasługują. — Szarowłosy westchnął głośno i ruszył w jego kierunku, uśmiechając się cierpko. — Co jest twoją ostatnią wolą? — zakpił gorzko.
— Hatake Kakashi, jak zwykle zabija z zimną krwią, co? — sarknął Ao, czując już siłę techniki, któa miałą go zaraz rozerwać na strzępy.
Choć nie dał po sobie tego poznać, te słowa miały na niego wpływ. Zerknął kątem oka na Sakurę; nie chciał, by właśnie za takiego go miała. Spoglądała na niego wystraszona, wcale nie dodając mu tym razem otuchy.
— Staniesz się przez nią mścicielem? — To tylko podjudziło jego wściekłość.
Nienawidził być do kogoś porównywanym, a to miano kojarzyło mu się tylko z jedną osobą. Męskie serce zabiło mocniej, a zęby starły się o siebie.
— Zdychaj — szepnął, bardziej do siebie, i cisnął świetlistą techniką we wrogim kierunku.
Po zetknięciu z ciałem Satoshiego, rozległ się cholernie głośny i silny wybuch. Jasna kopuła zaczęła się błyskawicznie rozszerzać, wyrywając z ziemi nierówne, betonowe płyty, a męski, zniekształcony wrzask wypełnił ich umysły. Gdy wszystko ucichło, a kurz opadł, ich oczom ukazał się głęboki dół, na dnie którego leżał Ao. Kakashi z niesmakiem stwierdził, że ten wciąż jeszcze dycha i postanowił zejść na dół. Z rękawa jego bluzy wysunęła się świetliste, elektryczne ostrze.
— Zabierzcie ją stąd, proszę — szepnął, patrząc w błękitne oczy Naruto.
Nie chciał spojrzeć na nią; bał się, że jej wzrok sprawi, że postąpi inaczej, a to poniesie za nim bardzo złe konsekwencje. Uzumaki chwycił gwałtownie przyjaciółkę na ręce i odwrócił się z powrotem do walczących na placu ludzi, po czym ruszył w tamtym kierunku, nie pozwalając dziewczynie oglądać się za nich. Menma, Yamato i ninkeny pognali za nimi.
Hatake zjechał po obruszonej ziemi na dół i zaczął kierować się w stronę ledwo żywego wroga. Ostrze wydawało z siebie dziwne trzaski.
— Jakby tak na to popatrzeć z perspektywy czasu — wyszeptał wielki — to wizja śmierci z twoich rąk, nie jest tak uwłaczająca.
— I na co ci to wszystko było? — zapytał Kakashi, stając nad nim. Nakierował ostrze prosto na jego serce. — Jedno ci zawdzięczam. Gdyby nie ty, nie wyciągnęlibyśmy Ashi z tego całego piekła, w jakim musiała żyć, a mój przyjaciel w końcu stał się szczęśliwy.
Wielki prychnął śmiechem, a z jego ust wylała się krew. Przez chwilę milczał, patrząc gdzieś w bok, jednak zwrócił wzrok w stronę szarowłosego.
— Kochasz ją? — szepnął słabo.
— Kocham.
— Jak mocno?
— Z całego serca.
— Jesteś gotów nawet za nią umrzeć, prawda? — zaśmiał się ironicznie.
— Owszem.
Głowa Ao opadła luźno na ziemię. Patrzył w niebo i uśmiechał się; śnieg prószył nieustannie i zatrzymywał się na jego rzęsach.
— Zabij mnie. Zabij i idź do niej. — Zamknął powieki, a na jego twarzy wymalował się delikatny uśmiech. — Nie pozwól, by kiedykolwiek ktoś taki jak ja, dostał ją w swoje ręce.
— Nie pozwolę — szepnął Kakashi.
Wielki uśmiechnął się wyraźniej, po chwili wydając z siebie ostatni wydech.
— Nie pozwolę... — powtórzył słabo.


< < ♥ > >


— Słuchajcie! Nie ma co zwlekać — oznajmił Yamato — wszyscy cywile zostali już ewakuowani, czas to wszystko wysadzić! — ryknął triumfalnie, unosząc ku górze pięść.
Ninja stali niedaleko siebie, skąpani we wrogiej krwi i oddychali ciężko, wyczerpani walką. Haruno sterczała w miejscu i wpatrywała się w jedną z bram, czekając, aż pojawi się w niej Kakashi. Po kilku dłuższych chwilach mężczyzna wyłonił się zza ściany ze spuszczoną głowę i powoli szedł w ich stronę. Na twarzy Sakury pojawił się blady uśmiech.
— W końcu wracamy — powiedziała bezgłośnie, opatulając się szczelniej płaszczem.
Coś odwróciło jej uwagę; wzrok podniósł się i skupił na mlecznej śnieżycy. Tęczówki zaczęły się zwężać, a uśmiech powoli przeistaczał się w czyste przerażenie.
— Kakashi! — ryknęła, pochylając się do przodu. — Biegnij!
Hatake podniósł zdziwiony wzrok i odwrócił się za siebie. Tak samo jak reszta, która słysząc przerażający wrzask przyjaciółki. Z odmętów śniegu wyłoniła się nagle monumentalna, czarna małpa, która szarżowała właśnie prosto na nich. W łapach trzymała kolosalne ostrze, a jej oczy biły czerwonym światłem. Na jej głowie dostrzegali jakiegoś człowieka; był to jeden z generałów.
— To są jakieś jaja?! — warknął Menma, jeżąc sierść.
— Chyba wytoczyli swoją ostateczną broń! — ryknął Naruto, wykonując chaotycznie pieczęci.
Za nimi pojawił się zdezorientowany Gamabunta.
— Mój Boże, Kakashi nie zdąży! — krzyknęła Ashi, przykładając do ust dłonie.
Sakura czuła, jak w jej gardle pojawia się nieprzyjemna gula; nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Hatake zwrócił się na pięcie i zaczął biec w stronę kompanów, jednak stworzenie było o wiele szybsze. Gdy znajdowało się już metry za nim, zamachnęło się ostrzem, które  o chwili z impetem poleciało w dół. Co go jednak powstrzymało.
— Menma! — pisnęła różowowłosa.
Nawet nie zauważyła, kiedy wilk przybrał swoją wielką postać, która z pewnością dorównywała gorylowi. Zwierzę z rozpędem wleciał w małpę, nim ta przekroiła Kakashiego na pół, uderzając głową we wrogi tors i przewracając ją. Żabi szef po chwili dołączył do pojedynku.
— Czy reszta strażników wie, że mamy zamiar ich wysadzić?! — huknął Naruto, gdy tylko szarowłosy do nich dołączył.
— Nie mam pojęcia — odparł Yamato, doglądając walki trójki zwierząt.
— Musimy ich pozabijać, nim dojdzie do wybuchu. Nie mogą się stąd zmyć — wyszeptał blondyn.
Sakura wciągnęła powietrze, biegając wzrokiem po zabłoconej, zakrwawionej powierzchni dziedzińca. Wzięła głęboki wdech i popatrzyła na przyjaciół.
— Wynoście się stąd. Szybko — nakazała, zakasując rękawy płaszcza. — Każdy, bez wyjątku. Zostajemy tylko ja, Naruto i Menma. Musicie jak najszybciej odpłynąć statkiem na bezpieczną odległość, by wybuch was nie dosięgnął.
— Co ty wygadujesz, głupia? — oburzył się Kakashi.
— Spokojnie — odparła, zakładając na ucho słuchawkę. Yamato widząc to, zrobił dokładnie to samo. — Dam wam znać, gdy przyjdzie moment na detonację, byśmy zdążyli zmaterializować się na statku.
— W dupie ci się poprzewracało — syknął szarowłosy, chwytając ją za materiał płaszcza, gdy chciała odejść. — Nie zostaniesz tutaj. Na pewno nie beze mnie.
— To niebezpieczne, Sakura — wtrącił Inuzuka, a Akamaru zawtórował mu skomleniem.
— Sądzę, że nawet z daleka się przekonacie, że damy sobie spokojnie radę. — Naruto poprawił opaskę Liścia.
— Menma! — ryknęła Haruno, na co wilk zwrócił łeb w jej stronę. — Kończ to, jesteś nam potrzebny!
— Zbierajcie się — dodał Uzumaki, poważniejszym tonem.
Przyjaciele im zaufali; zaczęli wskakiwać na dachy, potem na balkony, by jak najszybciej dotrzeć na pokład statku. Tylko Kakashi stał wciąż w miejscu i patrzył na dziewczynę.
— Kakashi, wynoś się stąd — syknęła różowowłosa.
— Ty chyba naprawdę ogłupiałaś do reszty — warknął — nie ruszę się bez ciebie.
— Uciekaj!
— Nie!
— Kakashi! — wycedziła, zbliżając się do niego gwałtownie. — To nie są żarty.
— Każesz mi brać siebie na poważnie, kiedy wiesz, że cię tu nie zostawię! Was!
— Sensei, wynoś się stąd — wtrącił Naruto, który brzmiał coraz groźniej.
— Kakashi... Zaufaj mi, do cholery — wyszeptała dziewczyna.
Zacisnął szczęki i pięści.
— Macie dziesięć minut — rzucił, zbierając się — inaczej po was wracam.
Naruto odwołał Gamabuntę chwilę po tym, jak małpa została przez nich wykończona. W ich stronę zaczęło kierować się zdziesiątkowane wojsko. Menma podszedł do nich, nie zmieniając swoich rozmiarów, i położył łeb na ziemi, by na niego wskoczyli. Wyprostował się w stronę nadchodzącej straży. Sakura miała dziwne wątpliwości.
— Sakurcia, musimy to zrobić — szepnął Naruto — zasłużyli na to.
— Wiem.


< < ♥ > >


Statek znajdował się już kilka kilometrów od wyspy. W nieznacznych odległościacg utrzymywały się również tankowce z innych krajów. Najbliższy, który unosił się dosłownie pięć metrów obok, należał do Wioski Piasku. Gaara i jego rodzeństwo również czekali na powrót przyjaciół. Mały chłopiec, uratowany w ostatniej chwili przez Yamato, spoczywał w ramionach Kazekage.
Z pokładu widać było sporą część wielkiego cielska Menmy, które majaczyło nad dachami więzienia. Sakura pozostawiła włączony mikrofon w słuchawce, a Yamato przeniósł ich na krótkofalówkę, dzięki której każdy mógł ich usłyszeć. Wszyscy sterczeli w bezruchu na pokładzie i z zapartym tchem obserwowali Hiyochang. Śnieg sypał się z nieba, a wiatr nieprzyjemnie kierował go na ich zziębnięte twarze. Każdy nasłuchiwał tego, co rozbrzmiewało w mikrofonie. Shikamaru trzymał w dłoni detonator; Hatake miał wrażenie, że to w nim coś zaraz wybuchnie. Nie zdążył nawet nacieszyć nią oczu, a teraz stał na statku, oddalony kawał drogi , i czekał, aż wyspa na której znajduje się jego ukochana, zaraz wybuchnie.
— Gotowa? — Usłyszeli słaby szept Naruto.
— Tak — Głos Sakury zatrzeszczał w urządzeniu.
Wszyscy obecni skupili wzrok na wyspie.
— Technika Legendarnych Sanninów: Legendarny Trzygłowy Smok!
Po tym wrzasku, który mieści w sobie głosy Haruno, Uzumakiego i Menmy, nad wyspą uniosły się trzy, świetliste punkty, a powietrze wypełniło się dziwną energią.


< < ♥ > >


Nad ich głowami unosiły się trzy, dziesięć razy większe od Menmy — smoki. Jeden stworzony był z wody, drugi z silnie wzburzonego powietrza, a trzeci z płomieni. W momencie gdy zakończyli znaki ostatnią pieczęcią, smoki z impetem targnęły się na wojsko, topiąc ich, dusząc lub paląc. Rozległy się wrzaski bólu, cierpienia i śmierci. Menma przez wykorzystanie ostatnich zasobów chakry buchnął jak purchawka. Sakura osłabła i zaczęła bezwiednie spadać w dół, jednak Uzumaki zdążył uchronić ją przed upadkiem.
— Hej! — W słuchawce rozległ się głos Yamato. — Wszystko w porządku?! Odezwijcie się!
— Detonujcie — nakazała Haruno, próbując stanąć na nogach.
Chwilę to trwało; była pewna, że ten, kto trzymał detonator, walczył sam ze sobą. Po chwili jednak do ich uszu zaczęły docierać pierwsze dźwięki wybuchów. Naruto posłał przyjaciółce szybkie spojrzenie i ulotnił się w momencie, gdy i ona złożyła ręce do pieczęci — miał nadzieję, że zniknął jednocześnie.
Dziewczyna usłyszała jednak dźwięk wystrzału z broni palnej, a sekundę po tym wilczy skowyt. Jej dłonie rozłączyły się, a ciało zwróciło w stronę Menmy. Sparaliżował ją widok białej sierści, która nasiąkała szkarłatną cieszą od rany postrzałowej.
— Menma! — Opadła na kolana, tuż obok niego. — Boże kochany, Menma!
— Uciekaj stąd! — warknął wściekły.
— Nie!
— Wynoś się!


< < ♥ > >


Wszyscy stali w gotowości na przybycie Uzumakiego, Haruno i wilka. Każdego obejmował dresz niepokoju i dziwnych emocji. W końcu nastąpił oczekiwany, cichy wybuch; Naruto z impetem wyleciał z dymu, wpadając prosto w ramiona Kakashiego, który chwycił do i zachwiał się do tyłu, zaskoczony taką potężną siłą odrzutu.
— Wszystko w porządku? — zapytał blondyna.
Naruto nie odpowiedział. Zerwał się na nogi i z przerażeniem rozglądał się dookoła, badając każdą z obecnych twarzy.
— Gdzie ona jest?! — ryknął nagle. — Wykonaliśmy jutsu jednocześnie!
Kakashi poczuł, jak coś miażdży jego serce. Na wyspie rozległ się głośny wybuch; skały i szczątku budynku zsypywały się do wody, tworząc wielkie fale. Miny wszystkich wyrażały czyste przerażenie.
— Sakura! — wrzasnął chrapliwie Uzumaki, a z wysiłku, na jego szyi pojawiły się żyły.
Hatake opadł bezwiednie na barierkę. W jego oczach stanęły słone, piekące łzy. Na wyspie rozległ się kolejny, zabójczy dla duszy wybuch.
— Nie, nie, nie — wyjęczał Naruto, opadając na kolana. Owinął brzuch ramionami i uderzył czołem o ziemię. — Kurwa, nie wierzę.
Wówczas na pokładzie rozległ się kolejny wybuch. Z dymu wypadł Menma, którego Yamato chwycił w ostatniej chwili, nim ten przeleciał nad balustradą. Sakura wyleciała z dymu jak z armaty; Kiba wyskoczył do przodu i chwycił ją. Siłą rozpędu była tak potężna, że przesunęła nim jak pionkiem po oblodzonym podłożu. Uderzył plecami o ścianę i runął na ziemię, z przyjaciółką na rękach.
Wszyscy zaczęli krzyczeć, wręcz płakać i wiwatować. Haruno ocknęła się nagle i zaczęła rozglądać dookoła, w poszukiwaniu Menmy. Hinata już przy nim była i tamowała krew, rozmawiając z Shizune na temat planu, na usunięcie z jego ciała kuli. jej ciało lekko zwiotczało; popatrzyła na Kibę. Ten odgarnął włosy z jej czoła, policzków i uśmiechnął się.
— Nic mu nie grozi — mruknął.
— M-myślałam, ż-że mi się n-nie uda — wymamrotała, schodząc z przyjaciela. Usiadła obok niego i złapała się za głowę. Opadłą na zaśnieżony pokład i próbowała uspokoić oddech. Kakashi i Yamato, oraz ciekawy i wściekły jednocześnie Uzumaki, pojawili się przy niej.
— Co tam się stało? — zapytał Tenzou.
— Wykonaliśmy technikę równocześnie! — parsknął oburzony blondyn.
— Postrzelili Menmę, zdekoncentrowało mnie to — szepnęła, zaciskając powieki. — Przecież bym go nie zostawiła.
— Jak udało ci się was teleportować, skoro nie miałaś już chakry? — drążył szatyn — do tego wpadliście tu, jak wystrzeleni z procy.
— Sęk w tym — wydyszała — że tego nie zrobiłam. Fala wybuchu była tuż przed nami, myślałam, że zginiemy. Nagle puff i nagle jestem w rękach Kiby.
Kakashi i Yamato popatrzyli po sobie.
— Wsteczne przyzwanie? — mruknął szarowłosy.
Menma przyczłapał się, mimo protestów Shizune, do właścicielki i opadł obok niej, kładąc łeb na jej brzuchu.
— Kazałem jej się wycofać, wracać. Poradziłbym sobie sam... — wyszeptał. — Yamato, twoje plecy.
Mężczyzna zaczął się oglądać za siebie w chaotyczny sposób. Hatake złapał go za ramiona i odwrócił tyłem do reszty. Był niesamowicie zdumiony, gdy ujrzał w kołnierzu kamizelki notkę, ze znanymi mu wizualnie pieczęciami.
— Hiraishin no Jutsu... Przecież to czasoprzestrzenna technika Czwartego — Kakashi spojrzał na wilczysko. — Jak?
— Znałeś mojego ojca? — wtrącił Naruto.
— Pewnie — prychnęło zwierzę, a Sakura resztkami sił gładziła jego głowę. — Jedzenie Kushiny jako jedyne mi nie szkodziło.
Naruto popatrzył na Menmę z dziwnym rozczuleniem. Pierwszy raz, z nieco innym nastawieniem. Wilk leżał osłabiony, tuląc się do ciała jego najlepszej przyjaciółki, której uratował życie i wciąż starał się ją chronić. Stał się ich przyjacielem, nieodłącznym elementem całości, jaką była drużyna siódma. Do tego znał jego rodziców...
Wstał i podszedł do zwierzaka, by wciąć go na ręce.
— Co ty wyprawiasz? — oburzył się Menma, patrząc na chłopaka podejrzliwie.
— Idziemy do środka, trzeba ci to wyjąć z ciała. — chłopak uśmiechnął się ciepło.
Kakashi stanął nad Haruno, która wciąż leżała krzyżem na ziemi. Zmierzył ją nieprzychylnym wzrokiem i uniósł ku górze jedną brew.
— O co ci chodzi? — bąknęła, biorąc głęboki wdech.
— Jesteś idiotką. — Westchnął i wziął ją na ręce.


< < ♥ > >


To siebie wyznaczyli jako ekipę od zdania raportu.
Szli korytarzem siedziby; nieśli za sobą śmiech i głośne okrzyki. Hatake kroczył pewnie, trzymając Haruno za kostki. Siedziała na jego ramionach, jak małe dziecko, a na jej twarzy malowało się niewiarygodne szczęście. Odnalazła je dzięki nim i nie chciała ich nigdy, przenigdy stracić. Obok nich szedł Uzumaki, wesoło opowiadając o głupotach, które wszyscy już doskonale znali na pamięć. Był cholernie beztroski, jak zawsze. Ale kochała go. Kochała, jak rodzonego brata. Po jego lewej stronie dumnie kroczył Menma, który nieustannie dokuczał blondynowi. Okazał się silnym wojownikiem, przyjacielem. Był już nieodłączną częścią jej życia.
Po drugiej stronie — Yamato. Głośno rozprawiał o wszystkich zajściach, trzymając mocno dłoń Ashi, która stała się częścią ich wielkiej rodziny. Która udowodniła swoją siłę i możliwość zaufania. No i Sai, którego uśmiech tracił swoją swoistą sztuczność; który również nie raz udowodnił. że ludzie potrafią zmienić się na lepsze.
Byli jej najbliżsi. Byli wszystkim, co miała. Szczęściem.
Jej dłonie spoczywały na szarych, rozczochranych włosach. To on wywrócił jej życie o sto osiemdziesiąt stopni. Pokazał jej, jak bardzo ktoś może ją kochać. Udowadniał to na każdym kroku, choć czasem nie miał już do niej siły. Mimo to, był tym, przy którego boku pragnęła spędzić resztę życia.
Otworzyli drzwi gabinetu i wnieśli do niego swoją wrzawę. Wszyscy uśmiechnięci kończyli swoje tematy i zwrócili się do Tsunade.
— Mamy go! — krzyknął Naruto.
Piąta uśmiechnęła się blado. Sakura momentalnie nabrała pewności, ze coś było nie tak. Tak samo jak Hatake, który odchylił do tyłu głowę i popatrzył na nią porozumiewawczo.
— Cieszę się, że jesteś cały i zdrowy, Kakashi — odezwała się Godaime.
Zielone oczy przeniosły swoje spojrzenie w prawo, gdzie stało dwóch członków ANBU. Uzbrojonych. Zerknęła na Menmę. Jego sierść była cholernie nastroszona.
— Wiecie — zaczęła kobieta — mamy gościa.
Zza ściany wyłoniła się postać w czarnym, długim płaszczu z kapturem, który szczelnie zasłaniał twarz. Wszyscy poczuli silną i dosyć mroczną chakrę. Mało tego, w Sakurę uderzyło dziwne poczucie znajomości. Jej oddech stał się płytki; poczuła jak dłonie Kakashiego zaciskają się na jej bokach. Zdjął ją z ramion i postawił przed sobą, na tyle blisko, by jej plecy opierały się o jego tors. Odwróciła głowę i popatrzyła na niego.
Był zły? Nie, raczej silnie zaniepokojony. Spojrzała na Naruto, wiedziała, że czuł dokładnie to samo co ona. Yamato miał na twarzy dziwny grymas, Ashi się bała, a Sai był gotów do walki.
Menma leniwym krokiem podszedł do różowowłosej; stanął bokiem, tak jakby chciał ją szczelnie osłonić. Napięcie rozsadzało jej głowę.
Gość złapał za granice materiału kaptura i zsunął go z włosów, ukazując tym samym swoją twarz.
— Nie... — szepnęła bezgłośnie zielonooka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz