— Jak wygląda sytuacja? — Kakashi zasunął suwak kamizelki i popatrzył na zdyszanego Asumę.
Mężczyzna odwrócił się do niego, a jego mina nie wyrażała niczego dobrego.
— Gorzej niż źle — odparł — Naruto zdążył dojść do bramy i już pobiegł do szpitala, zanieść tam Hinatę.
— O matko — jęknęła Ino.
— Pewnie przyszli za nim — podsumował Yamato, rozglądając się po pobojowisku.
— Możliwe. — Sarutobi nie stał pewnie na nogach, co przyjaciele od razu spostrzegli. — W każdym razie tuż przed samą bramą zostali zaatakowani salwą shurikenów. To oni wszczęli alarm. Uzumaki wpadł w furię, Shikamaru przekonał go do eskorty Hyuugi, by trochę ochłonął.
Hatake nabrał w płuca powietrza, chcąc ułożyć w głowie logiczny plan działania. Bił się w pierś — nie mógł o niej teraz myśleć. Była bezpieczna i to się dla niego liczyło. Musiał zapanować nad Itachim i Kisame, oraz podać Yamato pałeczkę, w postaci kontrolowania Naruto.
Jego chwilowy zamysł przerwał silny wybuch, którego następstwem był cholernie mocny podmuch wiatru. Zakrył oczy ramieniem i spostrzegł, jak coś leci prosto w niego. W ostatniej chwili wyciągnął przed siebie ramiona, by chwycić drobne ciało Tenten, które uderzyło w niego z takim impetem, że aż przesunął się po wilgotnej ziemi.
— Nic ci nie jest? — sapnął, stawiając ją na ziemi.
— Nie, dzięki sensei — rzuciła, masując tył głowy. — Tam dzieje się istne piekło. Nie wiem o co chodzi, ale próbują dostać się do wioski za wszelką cenę.
Do ich grona dołączył Shikamaru, który opadł na kolano, trzymając się za ranne ramię. Nie spostrzegł Ino, póki ta nie podbiegła do niego przestraszona i nie zaczęła leczyć.
— Co ty tu robisz?! — ryknął wściekle, prawie się przewracając. — Wracaj natychmiast do szpitala!
Ino się odsunęła. Nigdy nie podniósł na nią głosu w taki sposób, miała wrażenie, że chciał ją zabić krzykiem.
— Shikamaru…
Uniósł się na nogi i podszedł do niej. Oparł czoło o jej głowę, gdy w błękitnych oczach pojawiły się łzy.
— Wynoś się stąd, rozumiesz? — szepnął, zaciskając zęby. — Wracaj tam. Zaraz pojawią się tam ranni, tam się przydasz i będziecie… Bezpieczni.
Yamanaka położyła dłoń na brzuchu i załkała głośno, wiedząc, że Nara ma bezprecedensową rację. Mogła narażać swoje życie, ale nie to, które dopiero zaczynało rozwijać się w jej wnętrzu.
— Skoro jest ich tylko dwójka… — Kakashi się zamyślił i ściągnął brwi. — Ashi, wracaj z Ino do szpitala.
Tokuno popatrzyła na niego, marszcząc czoło.
— Zaufaj mi, to bardzo niebezpieczny przeciwnik… My wiemy jak się z nim obchodzić i mamy jakieś szanse. — Popatrzył na nią i uśmiechnął się ciepło. — Przepraszam, ale twoje wykazywanie się musimy odłożyć na inny termin.
— A-ale… — jęknęła zawiedziona.
— Ashi, to potężni ludzie, będziesz tylko w niebezpieczeństwie — zawtórował Yamato. — Idź do szpitala, tam każda para rąk się przyda, musisz pilnować brzemiennej Ino.
— Dobrze. — Skinęła zgodnie głową i podbiegła do Yamanaki, po czym ostatni raz spojrzała na Tenzou. — Uważaj na siebie.
— Yamato, ruszajmy — nakazał szarowłosy.
Mężczyzna skinął głową i powłóczył z nim pod bramę.
— Proszę, proszę! — zarechotał Hoshigaki, doglądając Kakashiego, z włożonymi w kieszenie dłońmi. Mężczyzna informował wszystkich mijanych ludzi, by jak najprędzej się wycofali. — Skoro jest tu Kopiujący, to zaraz skądś wyłoni się nasza różowa wisienka…
— Czego chcecie tym razem? — syknął Tenzou.
— No przecież przy naszej ostatniej pogawędce jasno daliśmy wam do zrozumienia, o co chodzi — rzucił Kisame. — Gdzie Haruno?
— Yamato — szepnął Hatake — coś mi tu śmierdzi. Doskonale wiedzą, że Sakura potrzebuje czasu…
— O czym myślisz?
— Zwiad?
Między mężczyzn wbił się miecz poirytowanego rekinowatego, który poczuł się zlekceważony. Walka zaczęła się dokładnie w tym momencie, kiedy Hoshigaki przyszedł odebrać swoją własność. Kakashi wymieniał ciosy z niebieskim, a Tenzou wspierał go z dystansu, mi to walka wydawała się być bezsensowna, bo nikt nie mógł nikogo trafić. Uchiha za to wciąż stał w miejscu i nie wtrącał się ani w sparing, ani w rozmowę — nie miał ochoty na zwarcie.
Potyczka rozciągała się coraz bardziej w czasie, aż w końcu rozkojarzony Kakashi oberwał bronią przeciwnika i rąbnął o ziemię. Kisame zniknął, jednak Hatake wyczuwał jego obecność; pojawił się w końcu, znienacka chwycił go za kurtkę i cisnął jego ciałem przed siebie, prosto pod nogi Itachiego, a sam wrócił do Yamato.
Szarowłosy odbił się od ziemi w momencie, kiedy Uchiha chciał go wgnieść w ziemię kopnięciem. Stanął na nogi i zdjął kurtkę, którą podarł mi Hoshigaki. Stojąc na tym okropnym mrozie w samej, bawełnianej koszulce, poczuł moc dosłownego orzeźwienia. Nie było mu zimno — złość potrafiła rozgrzać człowieka bardzo szybko.
— Gdzie ona jest? — spytał nagle brunet.
— Sam chciałbym wiedzieć — odparł zgodnie z prawdą.
— Gdzie jest Sakura Haruno? — zapytał ponownie, a Kakashi tylko prychnął w odpowiedzi, co poskutkowało swego rodzaju nieprzyjemnościami.
Itachi w mgnieniu oka pojawił się za Hatake, po chwili wykonując potężnego kopniaka, dzięki któremu Kakashi pokonał drogę w powietrzu, liczącą kilka metrów. Uderzył o ziemię, wyrzucając z płuc resztki powietrza. Zabolało go całe ciało, próbował podnieść się z ziemi, słysząc szum płynącej zaraz obok rzeki. Napiął mięśnie, gdy Uchiha ponownie pojawił się w polu jego widzenia. Podniósł głowę, a potem już tylko zaklął głośno, karcąc się za własną nieuwagę.
Nieuwagę, która pozwoliła przenieść go do świata najgorszych koszmarów; świata Tsukuyomi.
— To drugi raz, kiedy się tu widzimy — rzucił beznamiętnie brunet. — Sądziłem, że ktoś taki po jednym razie jest w stanie się nauczyć, że powinien uważać.
Przykuty do ściany grubymi łańcuchami, spowity wściekłą czerwienią jak cały otaczający go świat, walczący z porażającym bólem czaszki — wbijał wzrok w twarz Itachiego i próbował nie powiedzieć czegoś, czego mógłby pożałować jeszcze bardziej.
— No Hatake, nie mam czasu — fuknął, ściągając płaszcz. Rzucił go na ziemię i zaczął powoli zbliżać się do szarowłosego. — Gdzie ona jest?
Milczał — ilekroć Uchiha zadawał to pytanie i mieszał w jego ciele, sprawiając potężne skurcze w całym ciele, wrażenie płonięcia, przebijania setkami sztyletów — nie odpowiadał, mimo straszliwego cierpienia. Mimo to, miał nieodzowne wrażenie, że brunet nie wkładał w to stu procent swojej siły. Było inaczej niż kiedyś, zupełnie. Wyczuwał w nim jakąś słabość, która go blokowała; nie pozwalała zniszczyć Hatake.
— Kakashi, mów! — syknął, łapiąc go za gardło. — Gadaj, to może oszczędzę twoje beznadziejne życie.
Lecz ten nadal nie wydusił z siebie słowa, a jego oprawca dokładał mu nieprzyjemnych doznań. Szum rozlegający się w jego głowie, przerodził się w ogłuszający pisk, a ucisk w klatce odczuwał jak miażdżenie przez niewiarygodnie ciężki głaz.
— Przestań w końcu zgrywać takiego twardego i honorowego… — Uchiha teraz obok niego i zbliżył twarz do jego ucha. — Wielki Kakashi Hatake, staje w obronie kruchego istnienia. Bezbronnej, małej dziewczynki. Wiesz na co ci się zda to poświęcenie? Na nic, dokładnie — szeptał przepełniony cynizmem. — Kiedyś zniknie, zupełnie jak Rin. Głupia Nohara nie wiedziała, że poświęcanie nic niewartego życia jest bez sensu.
Głowa Kakashiego niebezpiecznie przekrzywiła się w jego stronę.
— Tak samo ty nie poświęcaj siebie dla Haruno. — Westchnął i odszedł kawałek dalej. — Ona nie ma nic. To pospolity żołnierz Kraju Ognia. Zwykłe, dodatkowe źródło chakry, które my wykorzystamy lepiej, niż Konoha.
— Skończ — wycedził przez zęby, zaciskając powieki. Nawet mówienie sprawiało mu ból. — Sakura nie jest narzędziem.
Brunet zatrzymał się w miejscu i odwrócił do niego, bacznie mu się przyglądając.
— Kakashi — szepnął, mrużąc dziwnie oczy — czyżby miłość cię tak wykańczała? Czuję twoje zmęczenie, ból… Nasza walka powinna trwać dłużej. Jesteś na poziomie Kage, a tymczasem… Ty wijesz się przede mną jak szczur. To do ciebie niepodobne, senpai. — Ostatnie słowo mocno zaakcentował.
Kakashi patrzył gdzieś w dal, próbując uciec myślami jak najdalej z tego miejsca, a nóż udałoby mu się jakoś samemu uwolnić z tej cholernej iluzji?
— Zakochałeś się w Haruno? — zapytał Uchiha. — Przecież to nonsens. Ona wciąż kocha mojego młodszego braciszka, który prędzej zmiótłby ją z powierzchni ziemi, niż zwrócił na nią uwagę.
W sercu Hatake pojawił się ból, który przeszywał go do żywego, cholernie mocno… Gorzej niż jakakolwiek sztuczka Itachiego, bo tym razem owa do niego nie należała. To obrzydliwe uczucie wychodziło z głębi jego serca. To był najgorszy moment do uświadomienia sobie, że właśnie doszło do starcia z brutalną rzeczywistością, o której naprawdę zapomniał. Zapomniał o bezkresnej, chorej i nieuleczalnej miłości Sakury do Sasuke.
Był nią tak cholernie zafascynowany ostatnimi czasy, że ta sprawa przeszła na bardzo odległy plan. Jak głupi się czuł, jak cholernie naiwny. Jak pusty i zimny.
Jak samotny.
— Dobra, kończymy to — rzucił Uchiha, obserwując oczy Kakashiego. — Gdzie jest Haruno? Masz pięć sekund, po tym czasie będę musiał cię zabić.
Nie był zbyt przekonujący, znowu. Co ponownie ruszyło umysł Hatake.
Mimo to — wciąż milczał. Nawet wtedy, gdy Itachi zaczął go miażdżyć siłą swojego sharingana. Zabijał go, a on oddany nawet nie śmiał pisnąć czy jęknąć z bólu.
Nagle wszystko stało się bezbarwne. Bez znaczenia. Nieważne.
— Sensei…
Umieram — pomyślał. Słyszał jej głos, a na ramionach poczuł dotyk znajomych, drobnych, ciepłych dłoni. Ktoś szaleńczo dyszał nad jego uchem, ktoś krzyczał. Był pewny, że duchy przeszłości wciągają go właśnie do piekła, gdzie miała rozpocząć się niekończąca katorga, w ramach wszystkich grzechów.
— Kai…
Otumaniony wyczuł mroźne powietrze. Leżał na zamarzniętej trawie; czuł ją pod nagimi ramionami, pod opuszkami palców. Była zimna, mokra; a ziemia twarda jak kamień, bo poddała się już grudniowym temperaturom. Coś łaskotało jego twarz — śmieszne, przyjemne uczucie od którego zachciało mu się kichać. W jego nozdrza uderzył znajomy, słodki zapach, jednak nie mógł go zidentyfikować, bo wydawał się być nieco odmieniony. Mimo to, poczuł się jak balon, w który nagle wprowadzono sprężone powietrze. Wciągnął przez zaciśnięte zęby powietrze i otworzył zmęczone powieki, momentalnie tonąc w zielonej głębi, oddając się jej bez reszty. Błądził oczami po zaczerwienionej, brudnej twarzy, rozpoznając każdą, charakterystyczną rysę. Ciepły uśmiech, przejęte spojrzenie zaszklonych oczu. Długie, różowe włosy kołysane przez wiatr, muskały jego twarz, a drobne palce zaciskały się na jego odkrytych rękach.
— Sakura — szepnął cicho, z trudem mrugając.
Dziewczyna zawyła i opadła na jego klatkę piersiową, łkając bezradnie. Przez chwilę spoglądał w czyste jak łza, granatowe niebo i nie śmiał drgnąć, jednak jakaś nieznana siła przyciągnęła jego ramiona do jej ciała. Owinęły dziewczęce plecy, z każdą chwilą coraz bardziej wzmacniając żelazny uścisk. Zamknął powieki i wziął głęboki oddech, drżąc przy tym.
— To na pewno ty? — Jego głos był cholernie słaby i zachrypnięty. — Czy nadal mnie zwodzi?
— Ja! — pisnęła w koszulkę. — Ja, ja, ja!
Nie wiedział co robił, jego ciało samo wykonywało poszczególne ruchy. Wtulił nos w różowe włosy i wciąż coraz mocniej przyciskał ją do siebie.
— To boli! — jęknęła pretensjonalnie. — Hatake, draniu!
— Zamknij się — mruknął hardo, na co znieruchomiała. Chciał się nacieszyć tą chwilą.
Obrócił leniwie głowę i wbił niespokojne i skonsternowane spojrzenie w wodną celę, jaka unosiła się nad rzeką.
— No ładnie — prychnął, uśmiechając się.
— To go na długo nie zatrzyma… — zaczęła, unosząc głowę.
Gdy skierowała spojrzenie w stronę Uchihy, siedzącego w jej więzieniu, ten zaczął składać dłonie do jakiś pieczęci.
— No stary, różowiutka cię tak załatwiła? — Kisame śmiał się w głos, wychodząc z krzaków. Był nieźle poturbowany, ale to nie zmieniało faktu, że z Yamato mogło być gorzej.
Kakashi i Sakura jak poparzeni zerwali się na nogi; oboje byli wykończeni — Kakashi przez Itachiego, a Sakura przez nieprzerwany bieg, dzięki któremu się tam znalazła.
— Ta mała potrafi więcej, niż się spodziewałem — prychnął Uchiha, gdy w końcu uwolnił się z klatki.
— Nie ma co — rzucił na wydechu Hatake — wiejemy!
Chwycił jej dłoń w swoją i z impetem pociągnął za sobą. Dziewczyna nie miała pojęcia co się właściwie stało, ale ten gest był niesamowicie… Przyjemny. Całe jej ciało buchnęło nieopisanym gorącem i ciężko było jej złapać oddech. Miała wrażenie, że ich palce pasują do siebie niczym dwa, dopasowane kawałki puzzli.
Pędzili przez gęsty las, omijając gigantyczne korzenie, cierniste krzewy i inne przeszkody. Ich wydechy wymieniały się, wciąż narastając — byli pewni, że Akatsuki wciąż depcze im po piętach.
— Tracę siły… — sapnęła.
— Jeszcze trochę, proszę cię! Nie dam rady cię teraz chronić!
— Nie mogę, Kakashi...
Jego ciało przeszedł cholernie dziwny prąd; od stóp, do głów — przejął go do reszty. Miał wrażenie, że do cholery, nikt nigdy tak pięknie nie wypowiadał jego imienia.
Zatrzymał się gwałtownie. Schylając się, by złapać ją pod kolanami, niechcący musnął jej nos, własnym. Gdy wiedział, że już mocno ją przy sobie trzyma, wskoczył na gałąź wysokiego klonu i zaczął się przemieszczać w powietrzu, kiedy Haruno z całych sił pragnęła, żeby jej serce znów zaczęło bić w normalnym rytmie; jego twarz była tak blisko, że owy mięsień przestał na moment pracować.
— Nie masz prawa więcej odchodzić bez słowa — syknął, gdy obserwowała jego profil. — Rozumiesz?
— Uważaj! — ryknęła, zaciskając dłonie na jego koszulce.
Na ich drodze stanął Itachi. Kakashi miał ułamek sekundy na to, by zadecydować o kolejnym ruchu. Odbił się od drzewa najmocniej jak potrafił, by przeskoczyć nad Uchihą. Sam nie wierzył, ale się udało. Gdy zaczęli przeć ku twardej ziemi, poza granicami lasu, dostrzegł, jak sylwetka członka Akatsuki zamienia się w czarnego jak smoła kruka i znika gdzieś pomiędzy łysymi gałęziami.
Stracił siły, nie wiedział, jak sprawić, by ciało dziewczyny nie uszkodziło się przy upadku i gdy już obrócił się własnymi plecami w dół, coś nagle owinęło się wokół ich ciał.
— Nic wam nie jest?! — ryknął Yamato, gdy oboje leżeli na drewnianej, szerokiej płycie. — Sakura, co ty tu robisz?!
Zaczął przyciągać do siebie ich podłoże, aż w końcu opadli bezpiecznie na ziemię.
— Wróciłam — odparła słabo, uśmiechając się do niego.
— Uratowała mnie — mruknął Hatake, podpierając się o własne uda. Patrzył w ziemię i próbował unormować oddech. — Gdyby nie ona, Itachi rozwaliłby mnie Mangekyou… Wręczę sam sobie order świra, za przeżycie drugi raz w Tsukuyomi.
Zielone oczy zwróciły się ku niemu, jednak nie odmalowało się w nich nic z dumy czy zadowolenia. Wiedziała doskonale, że powiedział to, by było jej lepiej, by przytrzymać ją przy sobie — jakby się bał, że zaraz znowu odejdzie, ponawiając swoje słowa z listu. I choć rzeczywiście, gdyby nie ona, Kakashi prawdopodobnie pożegnałby się ze swoim żywotem — nie czuła się w żaden sposób usatysfakcjonowana.
Mimo wszystko, uśmiechała się do swoich przyjaciół, którzy z ulgą powoli się uspakajali. Sakura uniosła dłoń, chcąc coś powiedzieć, jednak jej ciało dosłownie zwiotczało i zaczęło przechylać się w tył, gdzie Hatake w ostatniej chwili je chwycił.
— Sakura! — Tenten doskoczyła do niej, chcąc pomóc mężczyźnie.
Położyli ją na ziemi i zrobili przejście Tsunade, która podeszła prędko do swojej uczennicy i kucnęła przy niej. Dotknęła dłonią jej czoła i zmarszczyła czoło. Po chwili jednak odetchnęła z ulgą, dając wszystkim do zrozumienia, że dziewczynie nic nie jest.
Haruno wyciągnęła w górę ręce i przeniosła półprzytomny wzrok z nieba na Kakashiego, uśmiechając się przy tym pogodnie.
— Zanieś mnie do domu, sensei — mruknęła, śmiejąc się. Jego przejęcie było rozczulające. — Nic mi nie jest… Jestem tylko wycieńczona dwunastogodzinnym biegiem, by zdążyć.
Mężczyzna schylił się i wziął ją na plecy, z pomocą Yamato.
— Skąd wiedziałaś, że coś się będzie dziać? — zapytał Asuma.
— Pani Uruma powiedziała mi, że Akatsuki kierują się w stronę Konohy — szepnęła, opierając ramię na silnym braku Kakashiego. — Myślałam, że uda mi się przybyć tu przed nimi…
— Pogadacie jutro — rzucił szarowłosy, poprawiając uchwyt pod nogami dziewczyny. — Zabieram ją już.
Dziewczyna obróciła buzię i wtuliła nos w zgięcie na jego szyi. Był cały zimny, spędził na mrozie w zwykłej koszulce przynajmniej godzinę, co aktualnie zupełnie mu nie przeszkadzało. Ciepło mimo wszystko wiło się po wnętrzu jego ciała, rozgrzewało serce i krew. Czuł jak gorące oddechy Haruno owiewały jego szyję.
Gdy znalazł się pod drzwiami domu zwinnie zsunął ją z pleców i przytrzymał jedną ręką przy boku, wybudzając ją tym samym z drzemki. Gdy tylko otworzył dom i wślizgnął się do niego, zrzucił buty i wniósł Sakurę na górę, gdzie posadził ją na jej łóżku. Siedziała na jego brzegu i nieudolnie próbowała zdjąć obuwie. Wstrzymała powietrze, gdy mężczyzna klęknął przed nią i zrobił to za nią, odstawiając je pod komodę.
— Prysznic rano? — spytał, uśmiechając się, przy ścieleniu jej łóżka. Dopiero zaczął odczuwać nieprzyjemności związane z techniką Itachiego i mrozu, od którego wręcz szczypała go skóra.
— Mhm — mruknęła, kiwając głową.
Śmiał się, nie była w stanie nawet zdjąć kurtki i bluzy, w czym też musiał jej pomóc. Sprawiała wrażenie pijanej, jednak zdawał sobie sprawę, jak cholernie zmęczona musiała być.
— Sensei — burknęła, opadając na poduszkę. — Zrobisz mi herbatę?
Skinął głową i wyszedł na korytarz. Jakoś się podniosła, by przebrać się w czyste ciuchy. Wciągnęła na nogi ciepłe getry, czując straszny chłód, a na czarny stanik zarzuciła wyłącznie flanelę. Wróciła na łóżko, na którym usiadła i zagapiła się w jeden punkt, wiedząc, że jeżeli się położy — automatycznie zaśnie.
Kakashi za to stał oparty o stół, z założonymi na piersiach rękoma. Wzrok uwiesił się i maltretował bogu ducha winny czajnik, kiedy jego serce ponownie zalała gorzka prawda. Przypomniał sobie słowa Itachiego, które z każdą chwilą nabierały coraz intensywniejszego wygłosu w jego umyśle. Wiedział, że skończyła się jakakolwiek sielanka i radość. Nadszedł czas, by przestać sobie za dużo wyobrażać.
Zalał herbatę, wsypał dwie łyżeczki cukru i ruszył z powrotem na górę.
— Poddała się — szepnął, stawiając kubek na etażerce.
Dziewczyna spała głową w nogach łóżka, a jej stopy zwisały bezwiednie nad podłogą. Był cholernie rozczulony; wziął ją ponownie na ręce, odrzucił kołdrę. Położył ją, próbując nie spoglądać na jej nagi brzuch, gdyż nie zapięta koszula zsunęła się z jej skóry. Ułożył ją i delikatnie nakrył, po chwili przyglądając jej się z uwagę. Otworzyła powieki i przeniosła spojrzenie na jego twarz.
— Tęskniłam — szepnęła słabo.
Jego serce zabiło mocniej — był pewny, że to słyszała. Zaczął zagryzać od wewnątrz policzki, a jego gardło coś cholernie ściskało. Musiał być obojętny, odrzucać od siebie te wszystkie dziwne myśli, bo głos Itachiego z uporem chorego maniaka obijał się po jego głowie.
Ale tak się po prostu nie dało.
Nie rozumiał jego, jej, siebie.
Niczego.
— Ja też — odparł chrapliwie, łamiąc się. — Cieszę się, że wróciłaś.
— Nawet nie wiesz, jak mi teraz dobrze. — Odwróciła się na bok i wtuliła buzię w poduszkę. Była ledwo przytomna. — Nie chcę więcej takiej rozłąki, chyba się od ciebie, sensei, uzależniłam. Bez wyczucia twojej obecności jest mi ciężko.
— Nie pleć głupot — zażartował.
Przynajmniej chciał, żeby brzmiało jak żart. Nie potrzebował tych słów, mając świadomość, że jej serce należało do kogoś innego. Dlaczego w ogóle w jego głowie pojawiły się myśli, dotyczące jej osoby? Odbierał jej gesty niedosłownie, pomijając jej rzeczywistość.
Nadinterpretował ją.
— Śpij Sakura, musisz wypocząć — szepnął, odwracając się do niej plecami. — Do jutra.
Chciał zrobić krok do przodu, jednak jej palce owinęły się dookoła męskiej dłoni i zacisnęły mocno. Spojrzał na nią przez ramię; zamknięte powieki dodawały jej niewinności, wręcz jakiejś niezrozumiałej słabości.
W każdej chwili mogła stać się jego ofiarą.
W tamtej szczególnie.
— Dobranoc, sensei.
< < ♥ > >
— Jeszcze momencik — mruknął Tenzou, grzebiąc w kieszeniach kurtki.
Szukał klucza, stojąc przed drzwiami mieszkania. Ashi stałą tuż za nim, przestępując z nogi na nogę i rozcierając przy tym ramiona. Chłód stawał się nieznośny, wręcz denerwujący.
W końcu dało się słyszeć szczęk zamka, a mieszkanie zostało otwarte. Mężczyzna wpuścił Tokuno pierwszą i zamknął za nimi.
— Leć pod prysznic, a ja zrobię coś na rozgrzanie. — Uśmiechnął się przyjaźnie. — Jakieś specjalne pragnienia?
— Proszę cię, zrób jakiegoś drinka — prychnęła wesoło — muszę się rozluźnić, sytuacja w szpitalu, ranni i w ogóle… Straszna robota.
Skinął głową, a ona oddaliła się do swojej sypialni. Zgarnęła z niej szarą bokserkę i czarne getry, po czym ruszyła szybko do łazienki. Wzięła szybki, gorący prysznic, związała włosy w koński ogon i czmychnęła do kuchni.
— Proszę — mruknął mężczyzna, podając jej szklankę.
Ta bez najmniejszych oporów wypiła ją duszkiem, broniąc się tym, że chce się od razu położyć spać. Pożegnała się grzecznie i czmychnęła do siebie, kiedy Yamato szedł do łazienki.
Pościeliła łóżko, wsunęła się pod kołdrę i zainstalowała wzrok w suficie.
Czuła się dobrze. Wręcz wspaniale…
Czuła się jak w domu.
Wiedziała, że nikt jej tu nie skrzywdzi, nikt nie dotknie, nie powie złego słowa. Będzie szanowana, traktowana jak człowiek. Nie bała się, że nagle w mieszkaniu pojawią się jakieś brudne typy, jak klienci jej matki; nie będzie musiała się już nigdy więcej przed nimi bronić. Czuła ciepło domu, ciepło drugiego, przyjaznego, dobrego człowieka. Czuła się przy nim bezpiecznie. Spotkało ją cholerne szczęście w nieszczęściu, dokładnie jak powiedział wtedy Sai. Uratowali ją i zaprowadzili do lepszego miejsca. Dali jej schronienie, uśmiechy, poczucie własnej wartości, którą myślała, że już do końca straciła.
No i Yamato. Od samego początku był po jej stronie, obnażył przed nią swoją tożsamość, choć to zakazane. Był, wskazał drogę, chronił. Opiekuńczy, kochany, ciut przewrażliwiony… Ale po prostu był i sprawiał, że jej serce biło mocniej, ilekroć o nim myślała. Jako pierwszy, zaraz po jej babci, pokazał jej, że są też dobrzy ludzie, przez co jej życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni.
Poderwała się i podeszła do drzwi. Wzięła głęboki wdech, czując jak jej oczy delikatnie się szklą. Nie byłą pewna tego co robi, jednak pociągnęła za klamkę i zamaszyście otworzyła pokój. Korytarz tonął w egipskich ciemnościach, jednak postanowiła po omacku dojść do wyznaczonego miejsca. Zrobiła krok. Jeden, drugi, trzeci… Aż w końcu uderzyła o coś ciepłego, pachnącego żelem do kąpieli, który zakręcił w jej umyśle przez swoją intensywną woń.
— Ashi? — spytał cicho, łapiąc ją za ramię, by nie straciła równowagi.
Jej oczy przyzwyczaiły się do mroku. Stał przed nią, owinięty tylko i wyłącznie ręcznikiem. Krople wody spływały jeszcze po jego szerokiej klatce; przeszły ją dreszcze.
— Ashi, coś się stało? — powtórzył, patrząc prosto w jej oczy.
— J-ja… — jęknęła i przełknęła ślinę. Zacisnęła pięści i westchnęła. — Chciałam ci jeszcze raz podziękować za to, co dla mnie zrobiłeś i wciąż robisz. Że mi pomagasz, że wspierasz… Że tu jestem. Dzięki tobie czuję, że mogę żyć jak każdy inny, że sprawiasz…
— Sprawiam? — Uśmiechnął się słabo, gdy zamilkła.
— Sprawiasz, że jestem bezpieczna.
Jego dolna warga lekko opadła; cofnął głowę. Zdumiał się, wręcz odczuł dezorientację. Zastanawiał się, czy aby na pewno się nie przesłyszał. Do tego przypomniał sobie, że stoi prawie nagi przed dziewczyną, którą cholernie się zauroczył. I mówiła rzeczy, których nikt nigdy do niego nie zaadresował.
— Przesadzasz… — szepnął, drapiąc się po karku.
— Nie — prychnęła, śmiejąc się nerwowo. — Po prostu nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
— Nie chcę, byś to robiła. Wystarcza mi to, że mogę ci pomóc. — Zmarszczył czoło. — Wydaje mi się, że jednak coś jest nie tak.
— Nie, wszystko w porządku. — Uśmiechnęła się i zaczęła cofać. — Jeszcze raz dobranoc, Yamato.
Zwróciła się na pięcie, jednak chwycił ją za nadgarstek.
— Mów — mruknął, nie puszczając jej ręki.
— Miałeś kiedyś wrażenie, że mimo, iż zobaczyłeś coś lub kogoś pierwszy raz w życiu… To straciłeś dla tego głowę?
— Tak. Jakieś dwa tygodnie temu, kiedy cię pierwszy raz ujrzałem — odrzekł bezceremonialnie.
Jej ciało uderzyło w jego; zarzuciła ramiona na szeroką szyję. Ciepły, delikatny policzek przywarł do jego szyi, tak samo jak włosy przyciągnięte przez krople wody. Objął ją delikatnie i pogłaskał po głowie. Nie miał pojęcia czy to działo się naprawdę, czy może zasnął podczas kąpieli.
Odsunął ją delikatnie od siebie, jedną ręką wciąż trzymając jej ramię, a dłonią dotknął smukłego policzka, unosząc głowę w górę. Zajrzał w fioletowe oczy i uśmiechnął się.
— Już nikt cię nie skrzywdzi.
— Dziękuję, Yamato.
< < ♥ > >
Było po jedenastej. Dzień zapowiadał się wietrznie i pochmurnie, a mróz po raz kolejny zostawił na szybach okien swoje piękne malunki. Haruno siedziała od dziewiątej na kanapie, przy włączonym telewizorze i przeglądała piętrzące się przed nią papiery, które Kakashi przyniósł podczas jej nieobecności.
Jej skupienie przerwało pukanie do drzwi. Podniosła się leniwie z kanapy i ospałym krokiem ruszyła na korytarz.
— Cześć, kapitanie. — Uśmiechnęła się promiennie, otwierając szeroko drzwi. Nieszczęsny mróz szybko przyczepił się do jej ubrań i zaczął przez nie przesiąkać. Jej wzrok momentalnie przeniósł się na rudowłosą kobietę, która stała za nim. Jej pozycja co najmniej wskazywała na zawstydzenie i swego rodzaju strach.
— Dzień dobry. — Usłyszała nagle jej słaby głos. Otworzyła usta, by odpowiedzieć, jednak Yamato momentalnie jej przerwał.
— Możemy wejść?
— Tak… Tak! — Otworzyła szerzej i stanęła z boku, by było im swobodniej. — Wchodźcie szybko, jestem jakaś zaspana.
Szatyn zaskoczył ją swoim szybkim przejściem do rzeczy.
— Sakura, to jest Ashi. — Wskazał na Tokuno. — Ashi, Sakura.
Skinęły do siebie głowami, uśmiechając się dla rozluźnienia sytuacji. Chciały wzajemnie pokazać sobie, że nie są wrogami.
— Wpadliśmy na chwilkę, żeby dowiedzieć się jak twój trening — kontynuował.
Dziewczyna zaprowadziła ich do kuchni, od razu wstawiając wodę na jakieś gorące napoje i pokrótce opowiedziała o naukach Mikashiego. W zamian otrzymała każdy szczegół misji w Trawie, gdzie po raz pierwszy pojawiła się Ashi. Haruno niesamowicie przejęła się historią nowej koleżanki i niemalże od razu znalazła z nią wspólny język, przez co Tenzou poczuł się całkowicie wyłączony z rozmowy.
— A gdzie Kakashi? — zapytał nagle, gdy udało mu się wbić między nie.
— Śpi… — Sakura wzruszyła ramionami. — Nie mam pojęcia dlaczego tak długo… Chyba powinnam to sprawdzić.
Szatyn wskazał głową wyjście kuchni, ponaglając ją.
Miała dobry humor. Wspięła się po schodach, nucąc pod nosem radosną melodię. Weszła do jego pokoju, gdzie leżał tyłem do drzwi, bez górnej części garderoby, przykryty do pasa kołdrą.
Uśmiechnęła się i usiadła na brzegu materaca. Położyła dłoń na jego ramieniu i próbowała go delikatnie obudzić.
Odwrócił się leniwie na plecy; nie miał na twarzy maski, roztrzepane włosy opadały na jego czoło, chcąc skryć przed nią zaspane, ciemne oczy. Wstrzymała mimowolnie powietrze, napawając się jego widokiem. Był cholernie umięśniony, męski i pociągający, czego za wszelką cenę nie chciała przed sobą przyznać. gdy przecierał oczy, otaksowała jego blizny. Po raz kolejny na ten widok przeszły ją dreszcze, jednakże tym razem nie były one spowodowane strachem, żałością. Zrobiło jej się goręcej, miała wrażenie, że jej umysł zawładnęło przejmujące podniecenie. Prężył się na łóżku, gdy przeciągał mięśnie, a każdy z nich napinał się pod jasną skórą i uwypuklał ciemniejsze bruzdy. Dodawały mu niesamowitego charakteru, wręcz do niego pasowały.
Nie kontrolując swoich odruchów, wyciągnęła dłoń w stronę jego brzucha i dotknęła opuszką jedną z większych blizn, która znajdowała się na biodrze. Błyskawicznie zadrżał i się napiął. Westchnął krótko i złapał ją za dłoń, jednak ta zamiast się tym przejąć, skupiła wzrok na gęsiej skórce, jaka obsypała jego ciało. Przeniosła spojrzenie na niego i z przerażeniem dojrzała pociemniałych tęczówek, które wpatrywały się w nią jak myśliwy w swoją zwierzynę.
Patrzył na nią tak, jak nikt nigdy. Tak, jak myślała, że nigdy nie spojrzy. Zamglone spojrzenie przeszywało ją na wskroś i choć wiedziała co oznacza pożądanie u dwojga pragnących się kochanków to i tak tonęła w jego oczach. Dosłownie się w nich gubiła, tak jak on w niej całej.
Uniósł się i gwałtownie przyciągnął do siebie jej ciało. Jego gorący oddech owiewał jej usta, a ciepła dłoń delikatnie przesuwała się po ramieniu w górę. Podkurczyła nogi, czując zalewające jej podbrzusze gorąco; zakręciło jej się w głowie, cholernie mocno. A serce zaczęło tak mocno tłoczyć krew, że dudniło jej w uszach.
Zacisnął jednak powieki i zabrał dłonie, odwracając głowę.
Wciąż pamiętał, że nie jest tak, jak wydawało mu się, że mogłoby być.
— Wszystko w porządku? — zapytała, uspokajając się.
— Tak… — skłamał, bo jakże inaczej. — Która godzina?
— Dochodzi trzynasta i mamy gości.
— Kogo? — Odwrócił twarz z powrotem w jej stronę.
— Yamato i Ashi. Bardzo fajna z niej dziewczyna. — Haruno próbowała rozluźnić sytuację i uśmiechnęła się pogodnie, jednak jego ton wyrwał z niej poczucie jakiegokolwiek szczęścia.
— No, jest w porządku.
Wstała, nie ściągając z niego dziwnego spojrzenia.
— Ubierz się proszę, sensei — szepnęła — i zejdź na dół.
Gdy tylko zniknęła z pola widzenia, runął z powrotem na łóżko. Zbierał myśli, pocierając dłonią podbródek. Wszystko się pieprzyło, choć miał wrażenie, że było coraz lepiej.
Podniósł się w końcu, poszedł pod prysznic po czym zszedł na dół, choć nie miał na to ochoty.
— Gdzie oni są? — zapytał, jakby od niechcenia. Stanął w progu kuchni z przewieszonym przez szyję ręcznikiem i wbił spojrzenie w plecy dziewczyny, szykującej jakiś posiłek.
— Wyszli — mruknęła nieprzystępnie.
— Bo? — Zmrużył oczy.
— Bo nie chciało im się na ciebie sensei wiecznie czekać, a spieszyli się do Tsunade. Ashi zostaje dzisiaj oficjalnie zameldowana jako mieszkanka Konohy.
— Ta, faktycznie.
Zielone oczy zwróciły się ku niemu, jakby chcąc go zamrozić. Była zła, wiedział to doskonale. Ale nie miał pojęcia, jak powinien zacząć funkcjonować.
— No co? — warknął cicho.
Wciągnęła powietrze i odwróciła się z powrotem w stronę kuchenki.
— Nic…
Wiedział, że nie zachowywał się fair, ale był pewny, że robi słusznie. Musiał ją sobie jakoś wyrzucić z głowy, bo im bardziej będzie tonąć w czymś tak nierealnym, tym gorzej będzie mu wypłynąć na powierzchnię.
Wszedł na górę, odłożył ręcznik i cieplej się ubrać, by minutę później zacząć zakładać buty.
— Wychodzę! — rzucił głośno.
— Co? — Dziewczyna wyszła prędko do przedpokoju. — Gdzie? Przecież widzisz, że robię obiad…
— Do Asumy.
Tylko tyle usłyszała, bo tylko tyle był w stanie na szybko wymyślić. Świeże powietrze, które wpełzło do domu owiało jej twarz, a chwilę później drzwi się zamknęły. Czuła jak w jej oczach stają łzy, przez chwilę napinała całe ciało, by w końcu wybuchnąć.
— Co ja ci takiego zrobiłam?! — ryknęła, uderzając plecami o ścianę.
Zjechała w dół, nieporadnie rozkładając nogi. Zaczęła łkać, głośno szlochać. Sui pospiesznie pojawiła się obok niej i weszła na dziewczęce uda, by jakoś pocieszyć właścicielkę, która zaczęła gładzić jej sierść.
— Wszystko co ostatnio robię, robię dla niego… — Westchnęła krótko, próbując się uspokoić. — Czemu on taki jest?
Jej szept przerwał huk.
Cofnęła się jak poparzona do drzwi i zawiesiła wzrok w głębi ciemnego korytarza. Zdziwiła się; choć w tamtej części domu nie było okien, zawsze dało się cokolwiek dostrzec, lecz tym razem panował tam nienaturalny mrok. Drobiny kryształowego wazonu, który stał na komodzie przy schodach, mieniły się od światła wypadającego z kuchni, a woda, która w nim była, zaczęła spływać w jej kierunku. Bała się jej, cholernie. Wyglądała, jak pełzający po ziemi wąż, który chce ją ukąsić. Podniosła z powrotem wzrok przed siebie, a wcześniej panujący mrok znowu był zwykłym, zaciemnionym miejscem.
— Sui! — pisnęła, przykładając dłoń do ust.
Nie rozumiała dlaczego kotka tak spokojnie poszła w tamtym kierunku. Wspięła się na nogi, pomagając sobie ścianą i zapaliła światło. Nikogo tam nie było, miała wrażenie, że zwariowała. Wazon pewnie zsunął się już wcześniej, czego nie zauważyła, dlatego w końcu zleciał. Potrząsnęła głową i ciągnąc nosem, poszła do kuchni po zmiotkę, by posprzątać bałagan.
< < ♥ > >
Gdy wrócił do domu, jego porcja stała w kuchni pod nakryciem. Nie dziwił się, była dziesiąta wieczorem; nie spodziewał się, że będzie na niego czekać. Gdy błądził uliczkami Konohy, doszedł do wniosku, że zajdzie do Yamato. Musiał z nim chwilę porozmawiać, rozładować się i przeprosić za to, że do nich nie zszedł.
Przyznał mu się do tego, jakie uczucie go ogarnęło, po słowach Uchihy. Tenzou cholernie się na niego zdenerwował, tłumacząc mu, jak małemu dziecku, że Itachiemu chodziło o głupią prowokację. Nawet Ashi, będąca świadkiem rozmowy i przysięgająca milczenie, powiedziała, że nie ma innej rady, jak po prostu zapytać Sakury o prawdę.
Usiadł przy stole, by zjeść zimny posiłek — nie chciało mu się go odgrzać. Pochłaniając danie spostrzegł, że koperta, którą znalazł wtedy pod drzwiami, leży otwarta. Długo ją obserwował, zdążył zjeść i zrobić sobie herbatę. Jakiś mały demon, siedzący na jego ramieniu w końcu go przekonał, podjudzając myślami o tym, że może była to jakaś groźba.
Przekonany owym faktem, wmawiając sobie dobre intencje, sięgnął po papeterię i wyciągnął kartkę.
Z każdym słowem jego palce mocniej mięły papier, a oddechy stawały się płytkie. Zaczęło huczeć mu w głowie.
List miłosny od chłopaka, z którym spotykała się przed wyruszeniem na misję z Naruto. Przepełniony miłostkami, ciepłymi słówkami, wyznaniami i zaproszeniem, które całkowicie wybiło jego serce z prawidłowego rytmu. Chyba nie radził sobie z zazdrością, której do siebie dopuścić nie chciał.
Usłyszał, jak drzwi jej pokoju się otwierają i pospiesznie wsunął kartkę w kopertę, odkładając po chwili na miejsce. Haruno jednak nie zeszła na dół, a poszła skorzystać z łazienki. Zmył po sobie i chciał wyrzucić papierową tackę, jednak rozbite szkło, znajdujące się w koszu przykuło jego uwagę. Zmartwił się i przyspieszył swoje czynności, by prędzej znaleźć się na górze.
Zdążyła wrócić do siebie, gdzie spod drzwi wydobywało się światło lampki nocnej. Wszedł do siebie, przebrał się w szarą koszulkę i ciemny dres. Myślał przez chwilę co powinien zrobić.
Skończyło się na tym, że zapukał do jej drzwi, zaciskając przy tym mocno zęby.
— Mogę wejść? — zapytał, uchylając drewniane skrzydło.
— Już wszedłeś, sensei — mruknęła, wypowiadając ostatnie słowo z wyraźną niechęcią.
Westchnął i wszedł do środka. Pamiętał, że jego pierwotnym celem było przeproszenie za popołudnie, jednak przed oczyma wciąż miał tę nieszczęsną kopertę.
— Wybacz, że wróciłem dopiero te…
— Nie tłumacz mi się — sparowała, przewracając stronę wybitnie grubej książki, jaką trzymała na kolanach, siedząc opartą o wezgłowie łóżka. — Ty tu tylko mieszkasz, a to co robisz ze swoim życiem, to wyłącznie twoja sprawa, sensei.
Zatkało go, dosłownie.
— Kiedy ja chcę, żebyś wiedziała o takich rzeczach. — Nie miał zielonego pojęcia, dlaczego to powiedział.
— Jak randka? — spytała, marszcząc nos, przy przyglądaniu się jakiemuś zdaniu. Był pewny, że nawet tego nie czytała, a po prostu miała potrzebę ostentacyjnego zachowania.
— Randka? — fuknął, tracąc pozycję względnie miłego i potulnego, skorego do zgody. — Jaka znowu randka?
Nic nie odpowiedziała. Zagryzała policzki, bo była na tyle głupia, by wypalić z takim tekstem bez żadnego namysłu. Złość i żal odebrały jej możliwość racjonalnego myślenia, a temu wszystkiemu winny był właśnie on. Czuła, jak łzy podchodzą pod jej powieki.
— O czym ty gadasz, dziewczyno?
Zatrzasnęła z hukiem książkę, wbijając wzrok w zgniłozieloną okładkę.
— Mam imię…
— O co ci chodzi, co?
— O nic? — Podniosła na niego wzrok. — To ty wciąż chodzisz i na mnie fukasz, jak jakiś kot ze wścieklizną, do jasnej cholery!
Zadrżał. Zaczynała zwracać się do niego coraz odważniej.
Coś się w nim zagotowało. Bez najmniejszego namysłu doskoczył w jej kierunku i wlazł na łóżko, wyrywając z rąk książkę. Cisnął nią w kąt pokoju i złapał za dziewczęce nadgarstki.
— Natomiast ty beztrosko piszesz sobie listy z jakimiś facetami — wycedził, napierając na nią.
Nie bała się, coś w niej zaiskrzyło. Gdy jednak dotarło do niej co powiedział, cała się spięła.
— Czytasz moje korespondencje?! — huknęła, próbując się wyrwać.
On jednak zsunął ją na materac, jak małe dziecko i klęczał okrakiem nad jej nogami, wciąż nie puszczając jej rąk. Nachylił się nad jej buzią; każda normalna dziewczyna powinna zacząć wołać o pomoc, widząc faceta w takim stanie, ale ona mimo wszystko wiedziała, że Kakashi jej nic nie zrobi, a przynajmniej nie powinien.
Niespodziewanie szyba w oknie zadrżała, jakby ktoś w nią uderzył. Popatrzyli tam, jednak szybko wrócili do poprzedniego stanu rzeczy.
Wpatrywał się hardo w zielone oczy, głośno oddychając. Powoli jego uścisk zaczął słabnąć. Dotarło do niego, na jak bezczelnego wyszedł i… Cholera, czemu zakleszczył ją między sobą a łóżkiem? Wyprostował się nagle i przejechał dłonią po twarzy, mrugając energicznie. Chciał zebrać szybko myśli.
— Nie czytam… — szepnął. — To znaczy, bałem się, że…
— Wyjdź! — ryknęła, podrywając nogi. Chciała go z całych sił kopnąć, zrzucić z łóżka. — Wynoś się, słyszysz?!
Była bliska histerii. Chociaż on miał wrażenie, że już została przez nią usidłana.
— Jak tak możesz? — Płakała. Gorzkie łzy spłynęły po jej policzkach. — Od rana zachowujesz się jak ostatnia świnia! Olałeś mnie, swojego przyjaciela! Potem wyszedłeś, rzucając pierwszą lepszą wymówkę! Wracasz w nocy, czytasz moje listy, atakujesz mnie!
— Atakuje? — Nie wiedział, że tak mogła to odebrać. Do tego był wystraszony jej stanem. Miała istne płomyki nienawiści w oczach i zanosiła się płaczem, jak niemowlę. — W życiu nie zrobiłbym ci krzywdy! Chcę wszystko wyjaśnić!
— W dupie mam twoje wyjaśnienia! — pisnęła, wierzgając się na łóżku. Złapała w dłoń poduszkę i rzuciła w niego z całej dostępnej siły. — Od rana, gdy tylko wstałam, wciąż czekałam. Na jakieś głupie: jak się czujesz, jak trening? Cokolwiek! A w zamian dostaję chamskie odzywki, jakieś pieprzone konspiracje i zachowania godne najgorszego skurwysyństwa! Myślisz, ze ten list mnie interesował? Nie! Nic, ani nikt mnie nie interesuje! Zadowolony?! A teraz wyjdź stąd! Wynoś się!
Boże, co ja najlepszego narobiłem… Nigdy nie widział jej w takim stanie. Jak w ogóle mógł zrobić coś takiego, sprawić, żeby jego największy skarb znalazł się w takim amoku. Trzęsła się, dusiła od łez, a on wciąż klęczał wyprostowany, wpatrując się w nią jak w zmaterializowaną gehennę.
— Sakura — szepnął… A może jęknął? Jego głos się łamał. — Sakura.
W myślach również powtarzał jej imię, jak jakąś pieprzoną mantrę. Nagle przypomniał sobie, że też kiedyś kazał jej się wynosić… I chyba pojął już, jaki ból można sprawić w ten sposób drugiej osobie.
— Wyjdź — powtórzyła słabo. — Zejdź mi z oczu, sensei.
Zsunął się z łóżka i wypadł z pomieszczenia, trzaskając drzwiami. Zatrzymał się na korytarzu, słysząc jak się rozwyła. Miał ochotę coś rozwalić.
A najbardziej siebie.
< < ♥ > >
Zerwał się na łóżku, słysząc przeraźliwy wrzask. Wołała go, był pewny, że wykrzyczała jego imię.
Zeskoczył z materaca i pognał do drzwi, przeskoczył korytarz i wpadł do jej sypialni, gdzie panował przerażający mrok. Dojrzał jej jednak; stała w kącie pokoju. Podbiegł szybko, nie zważając na źródło przeraźliwie potężnej chakry, która panoszyła się po pomieszczeniu.
Sakura była przerażona, dyszała głośno, a gdy tylko stanął naprzeciwko niej, szarpnęła go za ramię. Odwrócił się w końcu za siebie i wstrzymał oddech. Pchnął dziewczynę na ścianę i osłonił całym ciałem, cały czas kontrolując lewą dłonią, czy za nim jest.
Przed nimi, pod równoległą ścianą, na wysokości może półtora metra — wznosiły się wielkie, szkliste, pomarańczowe ślepia, które sprawiały wrażenie, iż świecą. Zaczęły przemieszczać się wyżej; do ich uszu dotarło skrzypnięcie łóżka i szelest pościeli, co wyraźnie wskazywało na to, iż ich gość wspiął się na materac.
— Co to za potwór? — jęknęła sparaliżowana Sakura, zaciskając palce na koszulce mężczyzny.
— Wypraszam sobie… — Usłyszeli niski, zachrypnięty baryton, przez który przeszły ich dreszcze. Choć wzbudzał w nich przerażenie, to był… Ciepły.
— Kim jesteś? — zapytał Kakashi.
— Chyba raczej czym! — Sakura, z całych sił zaciskała powieki.
— Możecie się zachowywać jak cywilizowani ludzie, a nie banda niewykształconych umysłem, dzikich istot? Tak ciężko zapalić światło i przyjąć godnie swojego gościa, rozmową i kawałkiem mięsa?
Sakura otworzyła oczy, a jej usta wygięły się w grymasie zdziwienia. Hatake sunął dłonią po ścianie, szukając głupiego włącznika. Gdy już go odnalazł, przez chwilę się wahał, jednak nacisnął go i poczuł piorunujący ból, przez brak przyzwyczajenia. Przeniósł wzrok, w stronę źródła głosu i podobnie jak Sakura, zdziwił się bardziej, niż wystraszył.
— Witajcie — mruknął intruz. — Jestem Menma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz