czwartek, 24 kwietnia 2014

13. Jestem Ashi Tokuno

— Kakashi, obawiam się, że możemy mieć jednak problem z tym człowiekiem — mruknął Yamato, spoglądając przez lornetkę w stronę jednego z baraków.
Znajdowały się one na obrzeżach Trawy; były to stare “domki”, które niegdyś zamieszkiwali ci mniej zamożni ludzie. Nikt nie przejął się tym, że ich żywotność przemija, nie postarano się o odrestaurowanie czy też wyburzenie. Dachy zapadały się do środka, okna były powybijane, drzwi wisiały na zawiasach i poruszały się od najlżejszych podmuchów wiatru. Dosłownie — straszyły przechodzących nieopodal ludzi i raczej nikt by się tam nie zbliżał, co zmieniało to miejsce w idealną kryjówkę. Tylko jeden barak nadawał się jako schronienie przed deszczem czy wiatrem, nie był aż tak zniszczony przez czas. Obserwowali go bacznie, dostrzegając wewnątrz nikłe światło, które uwypuklało sylwetkę potężnego mężczyzny.
— Wygląda, jakby urodził się na siłowni i nigdy z niej nie wychodził — jęknął szatyn, spoglądając na Hatake.
— Pamiętasz tego mutanta, z którym walczyliśmy u podnóży zachodniego pasma gór? — spytał, rzucając mu leniwe spojrzenie. Tenzou skinął głową, robiąc przy tym znaczącą minę. — Nadal sądzisz, że ten tutaj jest od niego większy?
— Nie, nie.
— No to nie gadaj głupot. Pięć minut roboty i jest nasz.
— Słuchajcie! — Usłyszeli nagle i popatrzyli za siebie z szeroko otwartymi oczyma. — Ten wielki tam siedzi i ma dwóch pomagierów, waszej postury. No i jeszcze coś… — Mężczyźni spostrzegli na jego twarzy niepokój. — Mają tam jakąś dziewczynę, prawdopodobnie zakładniczkę. Dookoła nie ma żywej duszy.
Tenzou i Hatake wymienili porozumiewawcze spojrzenie, wiedząc, że plan ulegnie kilku zmianom. Nie mogli tam już od tak wtargnąć i zrobić rozpierduchy, skoro od nich zależało, czy tej dziewczynie nic się przypadkiem nie stanie.
Sai zaczął malować na pergaminie swoje lwy.
— Czyli nie ma na co czekać… — szepnął Yamato, sięgając do kabury.
— Dokładnie. — Sharingan zaświecił się złowrogo pod maską. — Ruszajmy.


< < ♥ > >


— Co z nią robimy, szefie? — prychnął brunet, siedzący przy spróchniałym stoliku. Kręcił kunaiem, a z jego twarzy nie schodził głupkowaty, cyniczny uśmieszek.
— Ja to bym się nią pobawił — rzucił blondyn, poprawiając okulary, które zsunęły mu się nieco z nosa. Kucnął obok dziewczyny i gwałtownie pociągnął za jej niebywale długie, rude włosy. Wyszczerzył się do niej, ukazując rząd pożółkłych od papierosów zębów.
Dziewczyna załkała cicho, próbując odwrócić głowę. Miała czerwone od łez oczy i wciąż szczękała zębami z zimna. Intruz, który ją szarpnął, runął na ziemię, gdy w jego policzek został wpakowany duży but.
— Ta ruda suka jest moja. — Zagrzmiało w pomieszczeniu.
Gigantyczny, umięśniony mężczyzna podszedł do niej i złapał za wątłe ramię. Brutalnie poderwał ją z ziemi i przeciągnął do drugiego pomieszczenia, gdzie rzucił jej ciałem na starte, zatęchłe łóżko. Zrozpaczona chciała szybko uciec, krzyczała i szarpała się, ale oprawca zakrył jej usta wielką, szorstką łapą. Wlazł na materac i przygniótł ją swoim cielskiem. Zaczął zrywać z niej fioletową koszulę. Guziki rozsypały się po kamiennej podłodze, wydając przy tym irytujący dźwięk. Dziewczyna wydała z siebie ogłuszający pisk, a łzy spływające po jej skroniach, chowały się gdzieś we włosach. Gdy tylko chwycił jej stanik, zrozumiała, że to naprawdę był koniec. Nie miała szans wyrwać się spod niego; nie miała swojej broni i nie była w stanie wykonać żadnej pieczęci, która pomogłaby jej w jakimkolwiek stopniu. Zrobiło jej się słabo, niedobrze. jej ciało zwiotczało i przestało się opierać, gdy wielkie palce chwyciły za krawędź spodni. Modliła się; pragnęła, by był to koszmar. A jeśli nie, wolałaby umrzeć.
— Zrobię to powoli, a potem cię zabiję — wycharczał prosto do jej ucha. Zamknęła tylko powieki, cóż innego mogła zrobić. — Boleśnie.
Jego plan jednak spalił na panewce; w pomieszczeniu obok rozległ się wybuch, który wstrząsnął barakiem na tyle, by stary tynk zsypał się ze ścian i sufitu. Jakieś zwierze zaczęło potwornie ryczeć, dziwne dźwięki rozchodziły się po wnętrzu grubych ścian — jakby coś w nich rosło, przemieszczało się. Odgłosom walki wtórował wrzask śmierci, jaki wydał z siebie brunet. Ze ścian zaczęły kiełkować małe rośliny, korzenie wiły się po podłodze, oplatając nogi łóżka, ramy okien. Nagle do pomieszczenia wpadło dwóch mężczyzn, których maski przedstawiały zniekształcone, zwierzęce postacie.
— Konoha — syknął Satoshi, zsuwając się z łóżka.
Dziewczyna zaczęła energicznie odpychać się nogami od materaca, by jakoś zakryć swoje nagie piersi materiałem rozerwanej koszuli. Wcale nie poczuła się lepiej, widząc kolejnych, obcych ludzi.
— Yamato — szepnął ten, którego szare, niesforne kosmyki sterczały w różne strony. — Zabierz dziewczynę do punktu, ja się nim zajmę.
— Jesteś pewny? — zapytał.
Słysząc trzaski i szum, w okolicy dłoni swojego kompana, już o nic więcej nie pytał, tylko błyskawicznie przemieścił się do rudowłosej. Porwał ją na ręce, nie zważając na jej strach i wyskoczył przez okno, znikając w ciemnościach nocy. W pomieszczeniu obok Sai wciąż szarpał się z blondynem, ale Kakashi wiedział, że sobie poradzi.
— Niczego tak nienawidzę — warknął, zbliżając się powoli do wroga — jak skurwieli krzywdzących kobiety w ten sposób.
Wielkiego ogarnęła wściekłość i dosłowna żądza krwi. Jego barki unosiły się od nienawistnych wdechów. Odbił się nagle od ziemi, z uniesioną do uderzenia pięścią. Kakashi wykonał sprawny unik, odskakując w bok, a Ao zdradzony własną masywnością, runął na ziemię, nie mając szans na złapanie równowagi. Hatake władował w jego ciało pierwszą dawkę raikiri, obezwładniając w ten sposób na kilka chwil gigantyczne cielsko. Nie trwało to jednak długo; zaskoczył Kakashiego szybkością — poderwał się z ziemi i wpakował w brzuch szarowłosego swoją wielką pięść, wyrzucając go tym samym na zewnątrz. Wylądował na wilgotnej trawie. Poleżał chwilę na wznak, gapiąc się ze znudzeniem w niebo.
— Skurczybyk — mruknął luźno i westchnął.
Zamaszyście poderwał się na nogi i podparł się pod boki.
— Kakashi-sensei! Wszystko w porządku? — wrzasnął Sai, wybiegając z baraku zaraz za blondynem, który odbił gdzieś w głąb lasu.
— Tak, tak! — mruknął i machnął ręką, jakby chciał mu pokazać, by podążał za swoją ofiarą. — Nie doceniłem przeciwnika, co? — syknął do siebie, aktywując sharingana.


< < ♥ > >


— Już, cicho — szepnął Yamato, odstawiając dziewczynę na ziemię.
Przerażona, gdy tylko odczuła styczność z podłożem, wyrwała się i zaczęła energicznie cofać. Potknęła się jednak o wystający korzeń dębu i runęła na tyłek. Przestraszony szatyn kucnął przy niej, gdy przywarła plecami do grubego pnia i nie wiedział jak sprawić, by dziewczyna nie miała go za wroga. Jej oczy wciąż nie przestawały produkować łez; oddychała szalenie szybko.
— Nie płacz, jesteś już bezpieczna, rozumiesz? — Uniósł dłonie w geście kapitulacji, gdy nieudolnie wciąż próbowała zasłonić się podartą koszulą.
— K-kim j-jesteście? — załkała, ciągnąc nosem.
— Shinobi z Konohy — odparł spokojnie, jakby rozmawiał z małym dzieckiem — jak ci na imię?
— J-jestem, A-ashi. — Zacisnęła powieki i zwęziła usta w cienką kreskę. — Ashi Tokuno.
Tenzou zdjął z twarzy maskę, ukazując jej tym samym twarz, choć było to zakazane. Wiedział jednak, że w ten sposób dziewczyna nabierze do niego choć kilka gram zaufania.
— Yamato — szepnął, uśmiechając się.
Stanął na nogach i zrzucił z siebie zbroję ANBU. Po chwili zdjął granatową, ciepła bluzę i podał ją dziewczynie. Przenosiła wzrok z ubrania na niego i odwrotnie, nie kryjąc zdziwienia i wciąż kryjącego się w wielkich, fioletowych oczach — przerażenia. Gdy jednak poruszył dłonią, wskazując na to, że nalega, odebrała ją od niego. Wciągnęła na siebie ciepły materiał, naciągnęła rękawy na dłonie i schowała nos.
Miała mocne rysy twarzy, co nadawało jej nieprzeciętnej urodzie dodatkowego charakteru. Długie, rude włosy nie były najświeższe, a pod fioletowymi oczyskami widniały okropne wory. Była brudna, jednak cholernie urokliwa. Mimo to wychudzona i blada, ale wciąż nie potrafił przestać się na nią gapić. Popatrzyła na niego i speszona schowała głowę za podciągniętymi nogami. Znowu dało się słyszeć szloch, który wręcz rozrywał nawet te najzimniejsze serca.
Mężczyzna kucnął przed nią i uniósł delikatnie jej głowę.
— Ashi, już nic ci nie grozi — szepnął.
Spoglądała na niego zaszklonymi oczyma, jej usta zadrżały, a nagle gwałtownie zerwała się na kolana i uwiesiła na jego szyi, zarzucając na nią ramiona.
— Dziękuję — jęknęła słabo. — Dziękuję, weszliście w ostatniej chwili… Gdyby nie wy, on… — Wzmocniła uścisk.
Mężczyzna był zupełnie nieprzyzwyczajony do takich zachowań ze strony kobiet. Szczególnie wobec niego; nie miał pojęcia co zrobić. Objął ją jednak, kładąc jedną z dłoni na jej potylicy.
— Nie płacz już, naprawdę jesteś bezpieczna — mruknął cicho. — Jesteśmy tu po to, by ci pomóc.
— Zabierzecie mnie ze mną? — spytała cicho, spoglądając na niego. — Proszę, nie mam tu nikogo, niczego. Nie mam życia…
Coś zacisnęło się wokoło jego serca, a w gardle pojawiła się nieprzyjemna gula. Otarł jej łzy i uśmiechnął się najpewniej jak tylko potrafił.
— Dobrze, nie zostawię cię tu — odparł cicho. — Ale musisz wiedzieć jedną rzecz. — My musimy zabrać tego sukinsyna ze sobą. To było naszą misją.
Dziewczyna wzdrygnęła się i zaczęła nerwowo i przecząco kręcić głową.
— Spokojnie. — Znowu popatrzył prosto w jej wystraszone oczy. — Mój przyjaciel jest cholernie silny, zajmie się nim. Ty będziesz cały czas przy mnie. Ani ja, ani pozostała tam dwójka moich kompanów nie pozwoli cię już skrzywdzić. Zaufaj mi, Ashi.
Zadrżał i rozchylił usta. adna kobieta, nigdy, nie patrzyła na niego tak, jak Tokuno w tamtej chwili.
— Ufam.


< < ♥ > >


— Kolego, tracę do ciebie cierpliwość — syknął lekko zdyszany Kakashi.
— Wielki, Kopiujący Ninja wymięka? — warknął równie zmęczony Satoshi.
— Weź się już zamknij i poddaj, bo naprawdę nie chce mi się tu siedzieć. — Hatake otarł pot z czoła, korzystając z faktu, że jego maska pękła przy jednym ze starć. — Grozi ci kara śmierci, wiesz o tym?
— Za co? — prychnął. — Za morderstwa? Czy gwałty? Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak podnieca mnie ich cierpienie — zaśmiał się głośno, ładując w szarowłosego dużą dawkę nienawiści i obrzydzenia. Naprawdę ich nienawidził. Wszystkich, cholernie. Musiał go szybko obezwładnić i uciszyć, bo inaczej by go zabił, a Piąta jego.
— Poddaj się i chodź, nie stwarzaj mi dodatkowego zadania — mruknął.
— Już wiem skąd cię pamiętam — syknął nagle, lustrując Kakashiego. — Cztery lata temu, gdy trafiłem do waszego więzienia… Wtedy cię widziałem.
Kakashi próbował sobie przypomnieć jakieś szczegóły, nie tracąc czujności. Wiedział, że przeciwnik mógł próbować sprawić, by się rozkojarzył. Mimo to, zupełnie nic sobie nie przypominał. Jak zawsze z resztą; bujanie w obłokach w każdej możliwej chwili sprawiało wiele trudności.
— Nie byłeś tam sam — kontynuował Ao. — Taki cholernie rozbawiony, razem z różowowłosą ślicznotką.
Coś nim wstrząsnęło. Przypomniał sobie ten dzień; Hayate wprowadzał go wtedy z Aobą do siedziby, na spotkanie z Ibikim, a on i Sakura szli zdać raport Tsunade. Cały się spiął, przez samą, głupią myśl, że ten sukinsyn w ogóle na nią patrzył.
— Wprowadzili mnie wtedy świeżo po kolejnym gwałcie. A gdy tylko zobaczyłem tę twoją suczkę, ochota szybko wróciła.
Huk, blask, odrętwienie, łoskot. Wielkie ciało runęło na ziemię w momencie, gdy Sai wybiegł z lasu.
— Sensei! Zdjąłem go… Cholera! — Podbiegł szybko bliżej. — Ten wielki miał być żywy! — jęknął pretensjonalnie.
— I jest — warknął Kakashi. Czuł jak ze zdenerwowania przegryzł dolną wargę, a smak krwi tylko go rozdrażnił. — Weź z nim… Coś… — mruknął bezmyślnie.
— Co?
— Jezu, namaluj jakąś wiwernę, nie wiem! — huknął, łapiąc się za głowę. Musiał się uspokoić. — Po prostu zabierz mi go z oczu.
Sai popatrzył na niego z niezrozumieniem, jednak wykonał w milczeniu jego niepojęte polecenie. Atramentowe węże owinęły wielkie ciało i przymocowały je do grzbietu… Czegoś.
— Gotowe, sensei.
— Chodź, mam dość — szepnął, wzdychając. — Muszę się zdrzemnąć.
Sai podążał za mężczyzną. Wiedział, że coś się stało, gdyż ten nie odezwał się słowem, dopóki nie dotarli do Yamato, a jego złość emanowała na odległość dziesięciu metrów.
— Co z nią? — mruknął Kakashi, obserwując dziewczynę, wspartą o bok Tenzou. Spała, a na jej twarzy w końcu odmalowywał się spokój.
— Wszystko w porządku, choć było ciężko. — Westchnął szatyn. — Jest wystraszona, zagubiona i wychłodzona.
— No dobrze — odparł, wkładając dłonie do kieszeni. — Rozbijamy obóz z rana wyruszamy z powrotem do wioski. Cztery dni bez łóżka były wystarczająco męczące, a przed nami jeszcze dwa — jęknął. — Chcę do łóżka, nic więcej…
— Sensei, jesteś jakiś dziwny — wtrącił Sai.
— Chyba mam gorączkę — skwitował Kakashi. — Budź ją i wybuduj nam domek. Chcę drewniany domek.
— Dobrze, księżniczko — prychnął Tenzou i niechętnie zaczął budzić Ashi.
Tokuno zaraz po otwarciu oczu dostała ataku paniki, jednak nikt nie miał jej tego za złe. Doskonale wiedzieli w jakiej znajdowała się sytuacji. Była przestraszona nagłym pojawieniem się Kakashiego i Saia, jednak widok mutanta przymocowanego do jakiegoś fikuśnego, białego stworzenia — całkowicie ją obezwładnił.
Wyciszyła się jednak, a Tenzou poinstruowany przez Hatake, rzeczywiście stworzył niewielki domek, umieszczony pomiędzy gigantycznymi dębami. Saiowi natomiast kazał odwołać swoje stworzenia, a sam wyciągnął z plecaka coś, przypominającego piórnik.
— Co to jest? — spytał brunet, wciąż obserwując szarowłosego.
Tokuno, stojąca nieopodal, również przyjrzała się przedmiotowi. Kakashi otworzył go, a ich oczom ukazało się pięć strzykawek z błękitną cieczą.
— Sam do końca nie wiem — mruknął, szykując jedną z nich do użytku. — Tsunade mi to dała. Pewnie jakiś środek usypiający… Kazała go używać “dla świętego spokoju”. — Pstryknął palcem w igłę. — Musimy mieć nad nim jakąś kontrolę.
Podszedł do nieprzytomnego zbira i bez czułości wbił szpikulec w jego wielką szyję, po czym wprowadził w nią płyn.
— Gotowe — rzucił luźno.
Domek był naprawdę niewielki. Miał jedno pomieszczenie, w którym mieli spać i drugie, okute w wielkie, grube kraty, za którymi umieścili swoją “zdobycz”. Nałożyli na nie dodatkowe pieczęcie, by sobie za szybko z nimi nie poradził.
Po środku sypialni znajdowało się miejsce na palenisko, w którym żarzył się ogień. Siedzieli dookoła niego, a ciepłe, pomarańczowe płomienie otulały ich twarze.
Ashi trzymała się wciąż blisko Yamato, bo mimo wszystko, wzbudził w niej najwięcej zaufania; zdążyła z nim już trochę porozmawiać i się oswoić. Sai zamykał się na siebie i nad czymś intensywnie myślał, nie wykazując większego zainteresowania jej osobą, aczkolwiek wcześnie przedstawił się jej i posłał jeden ze swoich sztucznych uśmiechów. Kakashi zaś był przez nią obserwowany. Nie odezwał się do niej jeszcze słowem, również znajdując się we własnym świecie. Gdy gwałtownie się obrócił, by sięgnąć po książkę do plecaka, Tokuno aż podskoczyła.
— Nie bój się mnie — mruknął, wyciągając tomik z bocznej kieszeni.
— P-przepraszam… — szepnęła słabo. — Jestem przewrażliwiona.
— Rozumiem, ale nie masz się czego bać — powtórzył, szukając odpowiedniej strony, na której skończył.
— Mówiłem, że z nami jesteś bezpieczna — pocieszył ją Yamato. — Kakashi może wygląda na zimnego drania, ale dałby sobie za ciebie rękę uciąć, gdyby zaszła taka potrzeba.
— Rękę może nie, ale ze dwa palce… — rzucił przeciągając ostatnie słowo, jakby się zastanawiał.
Ashi pierwszy raz od momentu, kiedy ją zobaczyli — uśmiechnęła się. Yamato miał wrażenie, że jego serce w tym momencie zabiło mocniej.
— Dobra, koniec gadania. — Westchnął szarowłosy. — Czas na spanie, przed nami dwa dni drogi. Yamato, budzę cię o drugiej na zmianę, a teraz ie skontrolować naszego byczka.
Cała trójka ułożyła się już w śpiworach. Yamato oddał swój dziewczynie, a dobroduszny Kakashi użyczył mu swojego na czas zmiany. Usiadł na parapecie okna i rozglądał się po okolicy.
Przypomniał sobie słowa wielkiego, które tak bardzo go rozzłościły. Chciał głośno zakląć, jednak zmrużył mocno powieki. Gdyby nie reguły misji, zabiłby go. Poczuł się dziwnie. Z reguły mało co go w życiu interesowało, jeżeli chodziło o takie sprawy. Kiedyś spuściłby łomot takiemu człowiekowi, gdy chciałby coś zrobić Sakurze, a następnie oddałby go w ręce władz. Teraz, gdy ta dziewczyna go tak odmieniła... Fakt, stał się milszy... Uprzejmy, znalazł sobie inne zajęcia oprócz książek, spędzał z nią więcej czasu i... Miał większe tendencje do zabijania. Przerażało go to. Może i uchodził za sławnego i silnego, ale nigdy nie lubił zabijać. Pokojowe rozwiązania może nie były jego specjalnością, ale się hamował. A w tej chwili za każdą krzywdę wyrządzoną Haruno, mógł komuś dosłownie skręcić kark.
Może powinien zacząć myśleć już o świętach... Grudzień był już naprawdę blisko. Chciałby, by były to dla niej najlepsze święta, jakie może jej zapewnić. I kogo do siebie zaproszą? Mówiła, że chce to zorganizować w tym roku u siebie. Na pewno przyjdzie Tsunade, Shizune, Sai. Może i Naruto, chociaż przez sytuację może podejrzewać, że te święta spędzi u Hinaty. Albo i nie... Sakura jest dla niego zbyt ważna, może przyjdą razem. Yamato. Spojrzał na śpiąca dziewczynę. Tak, ona też, był tego pewny tak samo jak tego, że Yamato straci dla niej głowę. Już to zrobił. Widział, jak na nią patrzył. Może i dobrze, nie miał nikogo tyle lat. Tak samo jak on sam. Chociaż teraz ma wrażenie, że już niczego więcej nie potrzebuje.
Jego przemyślenia przerwały jęk i stękanie. Spojrzał na Ashi. Miotała się w śpiworze. Tak bardzo nie chciało mu się ruszyć tyłka.
— Ashi — szepnął, kładąc jej dłoń na ramieniu. — Ashi, obudź się.
Dziewczyna poderwała się z krzykiem, oblana potem. Była przerażona.
Sai przekręcił się na drugi bok, ale Yamato kosmicznym sposobem był już obok nich.
— To był tylko zły sen — mruknął szarowłosy.
— Proszę — jęknęła ochrypłym głosem. — Proszę, niech Pan tam pójdzie.
Patrzyła na Hatake, jakby miała zaraz umrzeć. Przysunęła się do szatyna i złapała za jego ramię.
— Gdzie mam iść? — zapytał Kakashi.
— Tam. — Wskazała głową drugie pomieszczenie, kurczowo trzymając się Tenzou. — On nie śpi. Czuję to, boje się.
Mężczyzna podniósł się i bez słowa poszedł skontrolować sytuację. Yamato, ułożył dziewczynę z powrotem spać, ale ta poprosiła, by położył się bliżej niej, po czym czekała na szarowłosego.
Wszedł po pięciu minutach i zamknął za sobą cicho drzwi.
— Śpi jak zabity — szepnął i się uśmiechnął — ty też śpij, jutro ciężki dzień, długa droga przed nami. A o niego się nie martw, póki my tu jesteśmy, nic ci nie grozi.


< < ♥ > >


— Opowiedz nam coś o sobie — mruknął Hatake, idąc przed wielkim, atramentowym zwierzęciem. W dłoni dzierżył jakąś książkę. — Nie możemy tak sucho wejść do naszej urokliwej Hokage i powiedzieć jej, że mamy w wiosce nową koleżankę, co to ma na imię Ashi i ma rude włosy.
Maszerowali już ze trzy godziny. Kakashi podał kolejną dawkę środka usypiającego od Tsunade, gdy ich więzień zaczął się przebudzać. Nie chciał narobić strachu dziewczynie, a sobie dołożyć kolejnych nerwów. Bał się, że nie wytrzyma i go zabije, co sprawi, że on też stanie się martwy.
— Wiesz, takie bzdety, co ci ślina na język przyniesie. Czym się specjalizujesz? Ile masz lat? Co lubisz robić? — mamrotał spokojnie, jednak nagle zupełnie zmienił przebieg rozmowy, sprowadzając ją na ten istotny tor. — I dlaczego nie chcesz tam wrócić?
Nie odpowiadała mu, wciąż idąc w ciszy. Zdawała sobie sprawę, że takie pytanie padnie i to na pewno, ale nie, że aż tak szybko. Wbiła speszone spojrzenie w czubki zniszczonych butów i próbowała zebrać myśli do kupy. Odezwała się dopiero wtedy, gdy wszyscy mieli się już pogodzić z brakiem odpowiedzi.
— Mam dwadzieścia trzy lata. Urodziłam się w Wiosce Ukrytej w Trawie, jednak od zawsze chciałam z niej uciec. — Jej słaby głos od razu wskazywał na to, że historia nie będzie przepełniona szczęściem, miłością i rodzinnym ciepłem. — Moja matka była zwykłą dziwką, a ojciec alkoholikiem, który lubił się na mnie wyżywać. Jedynym miejscem, gdzie mogłam od nich odpocząć była szkoła, w której i tak wytykano mnie palcami. Nikt nie chciał mnie znać, każdy mną gardził, ale przynajmniej wiedziałam, że za rogiem nie czeka tatuś z pasem czy wieszakiem. — Zwiesiła do tyłu głowę i spojrzała na czyste jak łza niebo. — Przekładało się to na przyszłość. Nie mogłam znaleźć pracy czy mieszkania w innym rejonie.
Chłopcy poczuli się dosyć niezręcznie. Nie spodziewali się, że powód może być tak niesmaczny i jednocześnie dosyć popularny. Słuchali jej jednak z oddaniem.
— Jedynym ratunkiem była dla mnie babcia. Często u niej nocowałam, zawsze o mnie dbała. Mogłam ją traktować jak matkę i tak robiłam, bo tej biologicznej nigdy w sumie nie miałam. Często zabierała mnie do Konohy. — Na jej buzię wkradł się uśmiech. — Tam jest wspaniale! Ludzie są dla ciebie mili, życzliwi… Tacy normalni! Nie obchodzi ich twoja przeszłość, a to, co sobą reprezentujesz. A ja z całych sił starałam się pokazać, że u mnie wszystko w porządku. Babcia chciała mnie wysłać do waszej akademii i załatwić jakieś mieszkanie, ale matka szybko zniszczyła jej pomysł. Zabroniła mi się z nią w ogóle spotykać, aż w końcu babcia zmarła. Niedługo po niej ojciec zachlał się na śmierć.
— Szczęście w nieszczęściu — mruknął Sai, na co Kakashi i Yamato prawie się podusili od histerycznego ataku kaszlu.
— Sai! — skarcił go Tenzou, uderzając w plecy chłopaka.
— Nie, spokojnie — zaśmiała się dziewczyna. — Sai ma rację. W każdym razie, zostałam sama z matką, która zaczęła sobie sprowadzać klientów do domu, którzy mieli chrapkę i na mnie, jednak zawsze udało mi się zwinąć w domu. Jej ostatnim gościem był on. — Wskazała na nieprzytomnego mężczyznę. — Zabrali mnie od niej i wylądowałam w tych barakach. Podobno nieźle się na mnie wzbogaciła. A resztę już znacie.
Kakashi próbował poukładać sobie w głowę, choć nie było to najłatwiejsze. Spodziewał się tego, że ktoś ją szantażuje czy po prostu grozi, a otrzymał historię, której nikomu by nie życzył.
— Specjalizuję się w Iaijutsu — kontynuowała — babcia zabierała mnie czasem do wujostwa, mój kuzyn był mistrzem dobywania katany. Choć wracałam do domu wyzuta z życia, opłacało się. No i znam kilka ognistych technik… Myślicie, że wasza władczyni pozwoli mi zostać?
— Pewnie, że tak. — Tenzou uśmiechnął się ciepło, próbując ją pocieszyć.
— Łatwo znaleźć tam pracę? — zapytała zaciekawiona i nieco weselsza. — Muszę załatwić sobie jakieś mieszkanie, cokolwiek… Przecież idę z niczym! — Złapała się za głowę.
Kakashi zwrócił wzrok z powrotem przed siebie i uśmiechnął się pod nosem, wiedząc, co zaraz usłyszy, a Sai zrównał z nim krok.
— Wiesz, Ashi — mruknął Yamato, drapiąc się po karku. — Praca zawsze się znajdzie, a co do mieszkania… Mam dużo miejsca u siebie, dwie sypialnie. Spokojnie możesz u mnie pomieszkać, póki nie staniesz na nogi.
— Taki przewidywalny — prychnął szarowłosy, spoglądając na Saia.
— Naprawdę? — pisnęła dziewczyna.
— Tak, pewnie, że tak.
Tokuno rzuciła się na jego szyję i mocno przytuliła, roniąc przy tym łzy. — Jesteś takim dobrym człowiekiem — szepnęła i odwróciła się do Kakashiego i Saia. — Wszyscy jesteście! Los w końcu jest po mojej stronie!
— Poczekaj, aż poznasz resztę. — Westchnął Kakashi. — Szczególnie pewnego blondyna, ten to na pewno przypadnie ci do gustu! — Jego ironia wręcz porażała. — O tak, będzie ci u nas dobrze. Wręcz wyśmienicie.
Pomyślał o Sakurze. Wiedział, że wszystkich przyjmuje z otwartymi ramionami, a nowa przyjaciółka na pewno ją ucieszy.
Zacisnął powieki i potrząsnął głową, chcąc wyrzucić z głowy Haruno. Nie wiedział dlaczego, ale nabrał dziwnej ochoty, by mieć ją w swoich ramionach.


< < ♥ > >


Ranek tamtego dnia był słoneczny. Ciepłe promienie dostawały się do gabinetu Piatej, rażąc stojących naprzeciwko jej biurka ludzi.
— Gdzie on jest? — zapytała cicho, cholernie poważnie.
— U Ibikiego — odparł Kakashi.
— Dobrze. — Westchnęła i opadła na fotel. Przeciągnęła się, głośno przy tym ziewając i zatoczyła na fotelu kilka kółek. W końcu się zatrzymała i wbiła spojrzenie w rudowłosą dziewczynę, która chcąc nie chcąc, kryła się za Yamato.
— Skoro Yamato pierwszy raz w życiu mnie o coś tak ładnie prosi, to nie mogę mu odmówić — mruknęła, uśmiechając się ciepło. — Możesz u nas zostać, Ashi.
Dziewczyna przez chwilę nie była w stanie przetworzyć informacji. Gdy jednak Hatake pchnął ją do przodu, przez co mało się nie przewróciła — jęknęła głośno i zakryła usta dłońmi. Do jej oczu od razu napłynęły łzy; przez cały czas, gdy zobaczyła Godaime, miała wrażenie, że odeśle ją z kwitkiem.
— Dziś daję ci spokój, jeśli chodzi o papierki, ale przyjdźcie do mnie tak czy siak wieczorem, do szpitala. — Piąta zmarszczyła czoło. — Trzeba ci zrobić kilka badań, bo nie wyglądasz najlepiej. Anemię widać gołym okiem.
— Dziękuję, Hokage-sama. — Tokuno pochyliła nisko głowę.
— Och, przestań. — Kobieta machnęła ręką. — Jutro Tenzou przyprowadzi cię do mnie i wszystko załatwimy. Całkowicie rozumiem twoją sytuację i byłabym chyba wcieleniem samego diabła, jeśli bym ci odmówiła. Szybko się zaklimatyzujesz, znajdziemy ci jakąś pracę, albo przydzielimy do jakiejś drużyny; wszystko się ułoży. A teraz spadajcie odpocząć. Kakashi, ty też wpadnij wieczorem, zdasz całkowity raport.
Skinęłi zgodnie głowami.
— Jeszcze raz dziękuję za szansę — szepnęła Ashi.
Tsunade uśmiechnęła się tylko, ładując w dziewczynę nowe pokłady nadziei.
Wyszli z budynku i rozdzielili się. Wioska dopiero się budziła, więc wracając do domu, miał okazję dojrzeć tylko nielicznych sklepikarzy.
Gdy tylko wszedł do środka, zamknął drzwi na klucz i zamek, a w progu zastał stęsknioną i głodną Sui. Miał ochotę krzyknąć: wróciłem! Chwilę później ujrzałby rozweseloną buzię, różową burzę włosów. Usłyszałby jej głos. Dostał reprymendę za spóźnienie, czy niezmyty kubek po kawie. Niepościelone łóżko, niedomknięte okno. Jednak jej nie było.
Nakarmił kota, wziął prysznic, narzucił czyste ubrania i rzucił się na kanapę, wcześniej rozpalając w kominku. Nie chciało mu się nawet włączyć telewizora, stawiał raczej na drzemkę. I choć na ulicy robiło się co raz głośniej, a ptaki, które nie odleciały na zimę obsiadły drzewo i zaczęły śpiewać, on szybko odpłynął do krainy snów, a jego ostatnią myślą była ona.


< < ♥ > >


Haruno stała na wysokiej skale przy wodospadzie. Czuła, że osiągnęła już swój limit; jej barki unosiły się od ciężkich wdechów, ciało z trudem utrzymywało pion. Mimo to trzymała wyciągnięte przed siebie ramiona, a przed nią wznosiło monumentalne monstrum, smoczysko stworzone z wody, które było tylko i wyłącznie jej tworem; była cholernie dumna.
Mimo, że przypominał niekształtnego naleśnika.
— Zaatakuj mnie — usłyszała. Zerknęła w dół i wbiła niepewne spojrzenie w Mikashiego, który podpierał się pod boki. Może nie wyglądał na groźnego, ale Sakura po dwóch tygodniach już doskonale wiedziała, że to tylko pozory. — No na co czekasz?!
Zacisnęła oczy i zagryzła dolną wargę, po czym spięła całe ciało. Przecięła powietrze lewym ramieniem i nasłała na Urumę swój twór, który zanurkował w dół, prąc z niesamowitą prędkością w stronę mężczyzny. Zaczął otwierać gigantyczny pysk, z którego wyrwał się ogłuszający ryk. Dziadek uniknął go, lecz ten odbił za nim i prawie wchłonął jego ciało. Mikashi jednak w ostatniej chwili odbił się od skały, która rozbiła się w drobny mak, kiedy wodne smoczysko z impetem w nią uderzyło.
— Blisko — szepnęła i osunęła się w dół, upadając na zimną i mokrą powłokę. Nie miała już sił, a zimno przeszywało jej ciało na wskroś.
— Ładnie, panienko Sakuro. — Usłyszała nagle, a widok zachmurzonego nieba przesłoniło jej niewielkie ciało staruszko. — Nikt nigdy nie osiągnął tego tak szybko. Nawet ja.
Dziewczyna uśmiechnęła się słabo, wciąż dysząc. Starzec przyjrzał się jej bladej twarzy i sińcom, które widniały pod zielonymi oczyma. Doskonale wiedział, że cisnął ją cholernie mocno, by nabrała doświadczenia jak najszybciej, jednak musiał znać granice, która nastąpiła właśnie w tamtej chwili.
— Dziękuję — mruknęła, ocierając czoło. Sama nie wiedziała czy był to pot, czy może woda tryskająca z wodospadu. — Gdyby nie sensei, stałabym w miejscu.
— To nie tylko moja zasługa, drogie dziewczę. — Rzucił, krzyżując ramiona na piersi. — Wstawaj. Czas na zasłużony odpoczynek.
Haruno skinęła głową i podniosła się ospale na nogi, po chwili ruszając za Mikashim. Woda spadająca z wysokości rozstąpiła się, ujawniając im ciemny korytarz, kiedy tylko Uruma uderzył swoją drewnianą laską o lustrzaną taflę. Szli chwilę w ciemności, aż przeszli przez drewniane drzwi.
Dziewczyna przeszła przez nie i od razu skierowała się do łazienki, by wziąć gorący prysznic. Przywykła do życia w skale. Dosłownie. Małe gospodarstwo państwa Urumy, zamknięte w podziemiach nie było wcale takie przytłaczające, jakby się mogło wydawać. Wydrążone w skale pomieszczenia, zostały wyłożone drewnianymi balami; było przytulnie. Okna wyprowadzały na drugą stronę wzgórza, które z zewnątrz nie były dla nikogo widoczne. Widoki były iście piękne.
Dziewczyna wysuszyła się i wskoczyła w dresy, wychodząc po chwili do kuchni.
— Pewnie jesteś głodna, skarbeńku — krzyknęła z przejęciem pani Tomi. Niska kobietka była wybranką życia Mikashiego; tworzyli idealną, kochającą się parkę, która wręcz rozczulała i rozgrzewała najzimniejsze serca. Twardy, nieugięty dziadek miękł przy kobiecie i stawał się zupełnie inny, niż podczas treningów. — Mikashi nie mówi tego głośno, ale nie może przestać cię chwalić — dodała szeptem, wycierając dłonie w fartuszek. — No, siadaj! Zaraz nakładam ciepły obiad, dziś jest strasznie zimno.
— To prawda — odparła, nalewając gorącej herbaty do trzech czarek. Usiadła na miękkiej poduszce i zaczęła upijać napój, chcąc się dobrze rozgrzać. — Już jutro pierwszy grudnia, tylko czekać na śnieg.
— Sakuro — wtrącił mężczyzna, siadając naprzeciwko niej. — Zdajesz sobie sprawę z tego, że opanowałaś wszelkie możliwe podstawy w nienaturalnie szybkim czasie? — zapytał, spoglądając na nią spod krzaczastych, siwych brwi. Dziewczyna spojrzała na niego znacząco, odcinając kawałek wołowiny, którą podała jej Tomi. — Przed tobą już naprawdę niewiele.
— Jaka szkoda, myślałam, że zostaniesz u nas na święta. — Babunia westchnęła, dosiadając się do nich. — Ciekawe, czy Miketsukami nas w tym roku odwiedzi.
— Spróbowałby nie! — huknął mężczyzna. — Powyrywam mu nogi.
Jakiś czas rozmawiali jeszcze o ich synu, jednak rozmowy zaczęły schodzić na inne tory. Sakura była przeszczęśliwa, ci ludzie byli naprawdę wspaniali, a jej trening bez żadnych przeszkód zbliżał się ku końcowi. Uruma powiedział jej wprost, że nie ma wiele do uczenia, oprócz podstaw. Reszta jej umiejętności zależała od jej osobistej inwencji.
Haruno dokończyła posiłek, pomogła posprzątać kuchnie po czym grzecznie przeprosiła, chcąc w końcu odespać kilka męczących nocy. Weszła do sypialni ich syna, która służyła jej za noclegownie i podeszła do torby. Wyjęła z niej ciemną koszulką, którą założyła na siebie i rzuciła się na łóżko. Przytknęła materiał do nosa, zamknęła oczy i z całych pozostałych jej sił, wciągnęła powietrze, napawając się znajomym zapachem. Czuła się jak mała złodziejka, ale nie potrafiła tego nie zrobić. Spakowała koszulkę Kakashiego, którą wręczył jej tamtego wieczora, gdy zmarzła. Nie mogła uwierzyć, że zapach był na tyle intensywny, by wciąż trzymać się tkaniny, ale była dzięki temu naprawdę szczęśliwa.
Wsunęła się pod kołdrę i wtuliła głowę w pierzastą poduszkę, czując jak wszystkie jej mięśnie krzyczą i błagają o chwilę odpoczynku. Zamknęła powieki, czując jak powoli ją nuży i zaczęła myśleć o Kakashim.
Zastanawiała się, czy sobie radził, czy dbał o zdrowie, czy karmił Sui i czy nie siedział wiecznie sam. Na myśl o tym, że Tsunade mogłaby dać mu jakąś misję, robiło jej się źle, a jeszcze gorzej, gdy dopuszczała do siebie myśl o tym, że Yamato ciąga go po spelunach i wieczorami zapijają się do nieprzytomności. Bała się, że jakieś kobiety…
— Głupia — jęknęła, naciągając kołdrę na głowę. — Przecież jest dorosły, to jego życie.
Ale co z tego, skoro coraz częściej przyłapywała się na łączeniu właśnie jego życia, ze swoim?


< < ♥ > >


Gdy stanął u szczytu schodów, irytujące, maniakalne walnie do drzwi rozchodziło się echem po prawie pustym domu.
— Już idę! — krzyknął ponownie, nieco poirytowany.
Leniwie pokonał drogę na dół, przeszedł przez korytarzyk i znalazł się przy drzwiach. Odsunął łańcuszek i otworzył zamek, po chwili ciągnąc do siebie drzwi. Nerwowa żyłka wyskoczyła na jego skroni, gdy nie spostrzegł za nimi żywej duszy. Tylko wiatr poruszał zdziesiątkowanymi liśćmi, które rozpaczliwie trzymały się gałęzi wielkich dębów.
— Przezabawne — mruknął, zaciskając palce na klamce — Naruto, to ty?
Nie, to nie mógł być Uzumaki. Nie wyczuwał żadnej chakry, a tym bardziej tej, należącej do Kuramy. Dookoła domu było zupełnie pusto i cicho, jakby makiem zasiał. Mimo to, rozejrzał się wokoło, próbując wypatrzeć kogoś w ciemności. Chciał już zatrzasnąć wejście, jednak usłyszał szelest papieru. Spojrzał pod nogi i wbił skonsternowane spojrzenie w kopertę, wciśniętą do połowy pod słomianą wycieraczkę, co prawdopodobnie miało ją zabezpieczyć przed porywczym wiatrem. Schylił się i chwycił ją do ręki, po czym cofnął się do wnętrza domu. Przeszedł do kuchni, oglądając zielonkawy papier z obu stron.
Żadnego znaczka, pieczątki, adresu. Samo Sakura Haruno. Zmarszczył czoło, przez chwilę miał ochotę rozpieczętować kopertę, jednak poraziło go poczucie winy, za samą chęć odczytania cudzej korespondencji. Odłożył list na parapet i spojrzał na zegar, który miał zaraz wybić dziewiętnastą.
Podszedł do kuchenki, by zagotować wodę i wsparł się o blat. Ten głupi list go męczył, jednak wyczucie czyjejś obecności go rozproszyło.
— O co chodzi? — zapytał, spoglądając w przejście, gdzie w ciemnościach korytarza kryła się kobieca sylwetka.
— Tsunade-sama cię wzywa. — Członkini ANBU wyszła z cienia i skinęła do niego lekko głową. — Chodzi o misję dotyczącą tego mężczyzny, Satoshiego Ao.
Przewrócił lakonicznie oczyma; miał już dość tej sprawy i przygłupiego giganta, który przy każdym spotkaniu narażał mu się coraz bardziej.


< < ♥ > >


— Coś mi wciąż nie pasuje — mruknęła Godaime, bawiąc się długopisem. Siedziała w swoim fotelu i bujała się na nim, gapiąc w sufit. — Niemożliwe jest to, że tak gładko wam to wtedy poszło. Tam musiały być jakieś patrole, cokolwiek.
— Sai przeczesał dokładnie teren — odparł, opadając na stojącą w kącie gabinetu sofę. — Ja i Yamato również nikogo nie wyczuliśmy.
— Nie podoba mi się to.
— Z opowieści tej dziewczyny, te baraki znajdowały się na obrzeżach rejonu, który ogólnie jest spisany na straty — mruknął w zamyśleniu. — Może straże się tam nie zapuszczają, a władze mają ich w nosie?
— Kakashi… — Westchnęła, rzucając długopis na biurko. — Jaki status społeczny by tam nie był, ten rejon też przyporządkowany jest Trawie, więc nie mogą tego tak olać.
— Nie wiem, naprawdę — westchnął i zwiesił do tyłu głowę. — Po co w ogóle oddaliście Ao Ibikiemu, zamiast wsadzić go od razu co celi?
— Miał na koncie wiele porwań, których ofiar wciąż nie odnaleziono — odparła spokojnie — być może któraż z, prawie pięćdziesięciu, kobiet żyje w jakimś zamknięciu i potrzebuje pomocy. Po samej ucieczce z naszego więzienia, zgłoszono trzy zaginięcia. Ashi można liczyć jako czwartą… Kto wie, może to on je porywał? Swoją drogą, wciąż wam nie pogratulowałam, szybko się uwinęliście.
— Taka praca — sparował, uśmiechając się.
— Kakashi… — Jej ton wystarczył, by wiedzieć, że zaraz go zdenerwuje. Był tego w stu procentach pewny. Podniosła się i podeszła do okna. — Jesteście moją prawą ręką, potężną drużyną, którą mogę wysłać dosłownie wszędzie, nie martwiąc się porażką. Ale nawet wy potrzebujecie medyka.
— Znowu chcesz to przerabiać?
— Tak — warknęła, łypiąc na niego kątem oka. — Musi w końcu do ciebie dotrzeć, że powiem jej o naborze, nawet wbrew twojej woli. Jako cała drużyna tworzycie niezniszczalny zespół do zadań specjalnych.
— Mam wrażenie, że przestałaś nas traktować jak ludzi, a jako broń.
Usłyszał świst. Sharingan uaktywnił się automatycznie, gdy wyczuł zagrożenie; dostrzegł jej ciało, które nagle pojawiło się przed nim i napiął wszystkie mięśnie, będąc gotowym na śmiertelne uderzenie, czy stworzenie gigantycznej dziury w ścianie. Jej ręka jednak nie zwinęła się w pięść, a uderzyła w jego policzek otwartą dłonią.
Dźwięk siarczystego policzka dzwonił mu w uszach, a otępiałe spojrzenie wbijało się gdzieś w nicość, kiedy poczuł jak jego duma została niesamowicie urażona. Roztrzęsiony podniósł na nią wzrok i zamilkł doszczętnie, gdy ich spojrzenia się spotkały.
— Jak śmiesz — wycedziła przez zaciśnięte zęby. Był pewny, że zaraz naprawdę go zabije. — Jak mogłeś w ogóle coś takiego powiedzieć?
Trzymał się za policzek i nie mógł wyjść z podziwu dla własnej głowy, która jeszcze trzymała się na karku. Wiedział, że prawdopodobnie odpali bombę tamtymi słowami, ale takiej reakcji się nie spodziewał. Wybuchy, krzyki, przekleństwa, agresja — tak. Naruszenie jej silnie skrywanych emocji — w życiu. Poruszył ustami jak ryba, jednak nie potrafił nawet jęknąć.
— Jesteście najbliższymi mi ludźmi… Jesteście jedyną rodziną, jaka mi pozostała… — wyszeptała, spuszczając głowę. Jej ramiona również opadły w końcu wzdłuż ciała, choć do tej pory wyglądały jakby gotowe do kolejnego natarcie. — Jak śmiałes w ogóle tak pomyśleć?
Miał wrażenie, że ktoś wbił mu nóż w czubek głowy. Pierwszy raz w życiu widział, jak jej oczy się zaszkliły, a wargi zadrżały, gdy patrzyła prosto w jego zdrowe oko.
— Jak moje dzieci, których nigdy nie miałam — mruknęła, jakby w jakimś amoku. — Jesteście kimś, za kogo śmiało oddałabym życie. Chcę was scalić, bo wiem, że razem będziecie bezpieczni. Razem, rozumiesz?
— Piąta…
— Przecież gdybym wam powiedziała, że chcę was zwolnić ze służby, dać wam wolne do końca moich dni, zabilibyście mnie — zaśmiała się, zwieszając do tyłu głowę i gapiąc się w sufit. — Chciałam wam pójść na rękę. Szczególnie tobie.
— To znaczy? — szepnął, jakby bojąc się, że każdy niepożądany dźwięk doprowadzi do wybuchu.
— Miałbyś ją zawsze blisko siebie. — Spojrzała na niego i uśmiechnęła się pogodnie.
Jego serce zabiło mocniej, szybciej. Wpatrywał się w nią oniemiały; wiedział, że się tym w jakiś sposób zdradza, ale był w jakiś sposób zszokowany. Miał nadzieję, że blondynka stawia go w roli nadopiekuńczego ojca… Choć sam już nie wiedział, czy właśnie tak jest.
— Jeżeli ty, Yamato i Sai będziecie kontynuować życie ninja jako członkowie ANBU, a Sakura i Naruto pozostaną w szeregach zwykłych jouninów, wspólne misje przestaną wchodzić w grę. Będę musiała wam rozdzielać obowiązki, wysyłać ich na wyprawy bez ciebie czy Tenzou. — Podeszła do fotela i klapnęła na nim, przecierając piąstkami powieki. — Wiesz jak jest w naszym świecie. Sakura jest potężna, ale każdy kiedyś trafi na mocniejszego od siebie. Naruto nie zawsze będzie w stanie pomóc jej w pojedynkę… Lepiej, by walczyli u waszego boku i byś miał ją na oku, niż żeby miała zniknąć. Tak jak ty… lub na zawsze, Kakashi.
Wyciągnęła z szuflady chusteczkę, w którą głośno opróżniła nos, po czym wrzuciła ją do kosza, a do ręki chwyciła długopis. Sięgnęła po jakąś kartkę i zaczęła na niej coś zapisywać.
Kakashi nie odrywał od niej oczu, wciąż nie potrafiąc poukładać sobie wszystkiego w głowie, a policzek wciąż go piekł. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek obnażyła się w ten emocjonalny sposób przed kimś innym i czy nie zabije go przez to, że miał świadomość jej drugiego “ja”. Jak długo by się nie sprzeczali, tym razem powiedziała wprost, o co chodziło i w końcu był w stanie przyznać jej rację. Sakura będąca daleko i Sakura będąca przy nim, w trakcie misji — wybór stał się o wiele prostszy.
Chciał mieć Haruno przy sobie i doskonale wiedział, że jego podświadomość nie brała pod uwagę tylko misji, a jego własną potrzebę… Potrzebę bliskości tej dziewczyny.
— Tsunade — szepnął, gdy podbijała papier.
— Ta? — mruknęła pod nosem.
— Przepraszam.
Zaśmiała się głośno i westchnęła.
— Słusznie — rzuciła, ładując dokument do szuflady. — Dawno nikt nie sprawił, że się złamałam. Choć czuję się nieco lepiej, pożałujesz tego, Hatake.
— Nie ma za co. — Sprawnie obrócił kota ogonem, przez co został zgromiony jej rozdrażnionym spojrzeniem. Cieszył się, wróciła stara Godaime.
— A jak tam nasz zakochaniec?
— Yamato? — Nie wiedział dlaczego jego przyjaciel przyszedł mu pierwszy na myśl. A może i wiedział?
— Tak… Chodzi cały w skowronkach — skwitowała, kwasząc się. — To do niego niepodobne.
— O wilku mowa — szepnął, a kobieta przeniosła wzrok na drzwi.
Te chwilę później otworzyły się cicho, a do środka weszli Yamato i Ashi, która wciąż wydawała się być niesamowicie spłoszona.
— Dobry wieczór — szepnęła słabo Tokuno, omiatając ich wzrokiem.
Kakashi pomachał jej beztrosko i popatrzył na nieobecnego, rozmarzonego Yamato. Trochę mu zazdrościł.
Nawet trochę bardzo.


Wyszli z siedziby, by przejść do szpitala, gdzie Ashi miała odebrać ostateczne wyniki badań. Mróz ich poganiał i gdy znaleźli się przed wejściem, obok Hatake ponownie pojawił się jeden z członków ANBU, który szepnął mu coś na ucho. Mężczyzna spoważniał.
— Później do was dołączę — mruknął poirytowany, po czym zniknął w chmurach dymu razem z żołnierzem.
Chwilę później przemieszczał się ciemnym korytarzem. Były to lochy, ze ścianami z grubo ciosanych, kamiennych bloków. Co kilka metrów pojawiały się w nich wnęki, oddzielone od korytarzyka żelaznymi kratami, na których widniały pieczęcie. Stanął przed jedną z cel, wkładając ręce do kieszeni. Nie miał ochoty znowu na niego patrzeć, a co gorsza, słuchać. Potężna sylwetka zbliżyła się do krat, a ANBU pozostawili ich samych.
— Czego chcesz? — mruknął, spoglądając na niego lekceważąco. Szare kosmyki opadały mu na czoło przez brak opaski, ukrywając jego znudzenie.
Satoshi prychnął cynicznym śmiechem i owinął grube palce wokoło żelaznego bolca.
— Myślisz, że miałem tylko dwójkę ludzi? — szepnął, łypiąc w obie strony korytarza.
— Myślimy, że mało nas to obchodzi — rzucił luźno. — Udało ci się uciec przez nieuwagę eskortujących cię strażników. Tym razem po prostu już nigdy nie opuścisz tej celi. — Omiótł wzrokiem paskudne pomieszczenie i uśmiechnął się ciepło do Ao. — I nikt inny ci w tym nie pomoże.
— Nie to chciałem ci powiedzieć, szaraczku — warknął.
Hatake oparł się plecami o ścianę naprzeciwko i przechylił głowę, dając znać mężczyźnie, żeby kontynuował.
— Wiesz jak to jest, kiedy pragniesz zemsty? — Duży oplótł kratę również drugą dłonią. — Kiedy wypala ona w tobie wielkie dziury…
— Nie jestem mściwy — wtrącił Kakashi.
— Tak? — Jego głos zaczęła wypełniać ironie. — To dlaczego mój młodszy braciszek leżał w szpitalu z połamanymi rękoma?
Zimny, nieprzyjemny dreszcz przeszył jego ciało od stóp do głów. Uśmiech zniknął z jego twarzy, a zimny wzrok czarnych jak smoła tęczówek, wbił się w twarz Satoshiego. Mógł się domyślić; po rodzinie nic nie zginie.
— Pilnuj tej swojej różowowłosej suczki — syknął złowrogo, zaciskając dłonie na kratach. — Już moi ludzie ją znajdą i się zabawią, masz moje słowo. Załatwię ci nagranie, jak ją gwałcą, a na koniec podrzynają gar…
Nie miał szansy skończyć. Ręka Kakashiego wpadła pomiędzy kraty i chwyciła za ciemnobrązowe włosy. Pociągnął z całej siły głowę Ao, by uderzyć nią o żelazne szczeble. Wpadł w furię, amok. Powtórzył ten ruch kilkukrotnie, czując nagle, jak krew Satoshiego zaczyna spływać po jego dłoni w dół, nasączając materiał ciemnej bluzy.
Dwoje ANBU pojawiło się nagle i zaczęło odciągać Hatake do tyłu, byleby tylko puścił poturbowanego mężczyznę. Szarowłosy szarpał się i wrzeszczał, wyzywając go od najgorszych ścierw — zupełnie stracił nad sobą panowanie.
— Jesteś taki słaby — wycedził Ao, śmiejąc się przebiegle. Osunął się na kolana i patrzył na Hatake, a krew spływała gęsto po jego twarzy.
— Lekarza! — ryknął jeden ze strażników.
— Ty śmieciu, zabiję cię! — wrzasnął Kakashi, wierzgając się co raz silniej. Huczało mu w głowie, coś paliło go w środku. — Zajebię jak psa!
— Senpai, uspokój się! — Jeden ze strażników w końcu powalił go na ziemię i przycisnął kolanem do ziemi, naciskając na splot słoneczny szarowłosego. — Szefie! Nie chcę zrobić ci krzywdy!
Dusił się, wciąż rozszalały. Próbował brać głębokie wdechy, a jego żyły uwypukliły się pod skórą, dodając mu chorej grozy obłąkańca.
— Kurwa mać — jęknął chrapliwie, kładąc w końcu głowę na betonie.
Minęło może pięć minut, kiedy szczęk żelaznych drzwi, głośne przekleństwa i wściekłe kroki zwiastowały nadejście Piątej.
— Kakashi, na wszystkich Kage! — ryknęła, podbiegając do niego. Zaraz za nią pojawiła się Ino, ubrana w biały kitel. — Co cię znowu napadło?!
— Nic — syknął, mrużąc powieki.
Szarpnęła go za ramię, podrywając z ziemi, niczym ostatniego śmiecia.
— Już się uspokoiłeś, wariacie? — warknęła, próbując ustawić go pod ścianą.
— Ta...
Ino odetchnęła z ulgą i schowała strzykawkę ze środkiem uspokajającym do szmacianej torby. Tsunade zajrzała do Ao i mruknęła coś pod nosem, odwracając się do Yamanaki.
— Kakashi, ja naprawdę nie mam ani czasu, ani ochoty po tobie sprzątać. Masz mi to zaraz wyjaśnić — wycedziła hardo, zaciskając pięści. — Ino, zabierz go do mojego gabinetu i… — Popatrzyła na niego. Był wręcz roztrzęsiony; dostrzegała jak dostaje skurczy mięśni. — Daj mu coś na uspokojenie.


< < ♥ > >


— Ugh! Czemu nie powiedziałeś mi tego w lochach? — huknęła Tsunade, przykładając pięść do czoła.
— A co byś z tym zrobiła? — mruknął otępiały po lekach, próbując skupić wzrok na czymkolwiek.
Yamato dostrzegał pomiędzy tą dwójką cholernie negatywne napięcie, co groziło wysadzeniem Konohy w powietrze.
— Proszę, uspokójcie się. — Westchnął. — Po pierwsze, już jest dwudziesta trzecia i wszyscy pacjenci śpią. A po drugie, nikt już nie ma ochoty słuchać waszych sprzeczek.
Blondynka westchnęła, dotykając własnych skroni. Przelało się przez nią tamtego dnia od groma emocji, naprawdę miała dość. Oparła się tyłkiem o biurko i normowała oddech.
— Jeżeli sytuacja tak wygląda, Sakura musi być wciąż pod stałą obserwacją. — Popatrzyła na Yamato.
— Przecież jest. Pod moją — wtrącił Kakashi. Po chwili jednak zmienił swoją postawę. — A nie, zapomniałem, że ktoś wysłał ją bez mojej wiedzy na jakieś zadupie do postrzelonego dziadka.
— Kakashi… — szepnął błagalnie szatyn.
— Zważając na to, że wracacie do czynnej służby w ANBU… — zaczęła, zakładając ramiona na piersiach.
— Dobra, koniec! — Hatake stanął na równe nogi i podszedł do blondynki, która uśmiechała się z satysfakcją. — Zgadzam się! Zgadzam do cholery… Jak tylko Sakura wróci, poinformuję ją o naborze do ANBU i namówię do wejścia w to. Zadowolona?
— Czy Sakura, to jego żona? — spytała beztrosko Ashi.
Piąta roześmiała się w głos, Yamato próbował za wszelką cenę tego nie zrobić, a Hatake wbił spojrzenie w Tokuno, która pod naporem jego ciemnego oka, zmalała do rozmiarów myszy. Ino z ciekawością doglądała jego reakcji.
— Sakura, to nasza przyjaciółka, Ashi. Jest jego byłą podopieczną z drużyny siódmej. Niedługo ją poznasz. Naruto też, powinien niedługo wrócić z misji — wyjaśniła Godaime, opadając na fotel. — Hatake mieszka u Sakury, bo jego dom strawił pożar.
Dziewczyna zakryła usta dłońmi, próbując spojrzeć wszędzie, byleby nie na szarowłosego, który wciąż obdarowywał ją niezrozumiałym wzrokiem. Przestał jednak ją obserwować, kiedy Tsunade spoważniała.
— Kakashi, znajdź sobie jakieś zajęcie. Czytaj więcej książek, zbieraj różne odmiany skał, a nawet kolekcjonuj znaczki… Nie wiem, cokolwiek. Mam dosyć twoich chorych wybuchów agresji. Ciągle się awanturujesz, a ja to szkodzi i twojemu, i naszemu zdrowiu...
Drzwi gabinetu otworzyły się z hukiem, a do środka wszedł zataczający się, ranny mężczyzna. Brudny, zdyszany, ledwo żywy. Ledwo stał na nogach, aż w końcu obalił się na ziemię. Kakashi doskoczył do niego i pomógł mu się podnieść.
— Gai? Gai! — Tsunade i Ino również znalazły się obok, od razu przystępując do leczenia. — Co się dzieje? Gai!
— Szturmują bramę… — wycharczał, a z jego ust wypłynęła krew.
— Kto? — Yamato pomógł Hatake przenieść mężczyznę na biurko, z którego zdezorientowana Ashi wszystko zdjęła.
— Itachi… I ten rekinowaty…
— Przyszli po Sakurę… — wycedził Kakashi. Podniósł wzrok na przestraszoną Piątą. — Tak jak obiecali.
— Nadal uważasz, że wyeksmitowanie jej z wioski było złym pomysłem? — sapnęła na wydechu.
— Przecież to czysty przypadek, że zrobiłaś to właśnie teraz! — obruszył się.
— Nie zaczynajcie! — wtrącił Tenzou. Mężczyzna był rozdarty; bał się zostawić Ashi samą, a pole walki nie było dla niej najlepszym miejscem.
— Idźcie! Zaraz dołączę — nakazała Tsunade.
Hatake oddał w ręce zaalarmowanych przez Ino pielęgniarek, Gaia i popatrzył na Tokuno. Wykonał kilka pieczęci, a w jego dłoniach pojawiły się dwie, ostre jak brzytwy, srebrzyste katany. Podszedł do niej i wcisnął w jej ręce.
— Czas się wykazać — mruknął, uśmiechając się.
— Kakashi, przecież to Akatsuki! — Yamato aż zadrżał.
— Myślisz, że są sami?
Dziewczyna podniosła wzrok na mężczyzn i uśmiechnęła się.
— Yamato, daj spokój — mruknęła — to moja okazja, nie zmarnuję jej.
— Mam nadzieję — wtrąciła Piąta, mrugając do niej okiem.
— Ruszamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz