poniedziałek, 21 kwietnia 2014

12. Stał się lepszym człowiekiem

Obudziło go nieprzyjemne dudnienie. Otworzył oczy i nabrał w płuca powietrza, wbijając pociemniałe tęczówki w sufit. Nie drgnął, przeniósł wzrok na duże okno, za którym szalała wichura i siąpiący deszcz. Zegar wskazywał piątą trzydzieści. Czuł się dziwnie, nieswojo.
Nie miał pojęcia, dlaczego wciąż spał na kanapie. Podniósł się ospale, jednak jego czujność była niesamowicie wzmożona. Przetarł twarz dłońmi i wbił wzrok w palenisko, gdzie za szybką drewno wciąż się żarzyło. Ktoś musiał go dołożyć, bo niemożliwym było, by wytrzymało tyle godzin.
— Co ja tu robię… — szepnął, przeczesując włosy ręką. Popatrzył na kołdrę i zmarszczył czoło. — Powinna była mnie obudzić…
Zaniepokojony stanął na nogach i przeszedł na górę. Zajrzał do jej pokoju i zacisnął dłoń na klamce, zastając nienaruszone łóżko.
— Cholera — syknął zwracając się na pięcie. U niego też jej nie było. — Sakura!
Jednak nie odpowiedział mu nic, oprócz tępego echa i szumu wiatru, który uderzał w zewnętrzne ściany budynku. Minął łazienkę, której otwarte drzwi i zgaszone światło było jednoznaczne z jej nieobecnością. Zbiegł po schodach i wpadł do kuchni, mijając się z Sui, która wdzięcznie kroczyła korytarzem, by zniknąć gdzieś w jego głębi.
Kartka, która samotnie spoczywała na blacie stołu, natychmiast przykuła jego uwagę. Chwycił ją i od razu nabrał pewności, że była od niej — jej charakter pisma rozpoznałby wszędzie.
Opadł na krzesło i przetarł oczy, czując, że jeszcze nie do końca się wybudził. Rozłożył papier i zaczął powoli śledzić tekst, który był przeznaczony dla niego.


Drogi Sensei!
Nic mi nie jest, nikt mnie nie porwał, nie groził, nie próbował się narażać Twojemu gniewu. Nie budziłam Cię, bo wiedziałam, że to się może źle skończyć. Nie będę tu niczego wyjaśniać, wystarczy, że odwiedzisz Tsunade — wszystko Ci wyjaśni.
Niedługo wrócę, możesz być pewny. Przecież mamy już grudzień, a nie chcę spędzić kolejnego Bożego Narodzenia z daleka od was… A szczególnie Ciebie. Może to głupie, że o tym piszę, a nie mówię… Ale jestem Ci wdzięczna za to, że jesteś obok, wspierasz, pouczasz, dbasz o mnie. Znowu czuję się pełna życia. Powrót do Konohy i walka o Ciebie nauczyły mnie determinacji, która mobilizuje mnie do mojej misji.
Piąta zaraz po mnie będzie… Ale jeszcze jedno. Pamiętasz, gdy uratowałeś mi wtedy życie? Aj, zrobiłeś to wiele razy, wiem o tym. Chodzi mi o ten raz, kiedy wróciłeś i powstrzymałeś śmiertelny cios, który chciano mi zadać. Pojawiłeś się wtedy tak nagle, a zanim straciłeś przytomność, szepnąłeś: uratowałaś mnie. Do tej pory zachodzę w głowę, czy rzeczywiście był w tym jakiś mój prawdziwy udział… Ale chcę, wręcz pragnę tego, by wrócić odmieniona. Taka, byś i Ty czuł się przy mnie bezpiecznie, tak jak ja przy Tobie. Byś mógł na mnie polegać, byś traktował mnie jak równą sobie. Byś mnie podziwiał.
Muszę już iść. Uważaj na siebie i dbaj o zdrowie, bo o tej porze roku może być ciężko.
Ściskam i całuję,
Sakura.


Rzucił kartkę na stół i złapał czubek nosa pomiędzy dwa palce. Zamknął oczy i zacisnął zęby. Nagle przejechał nerwowo dłonią po brodzie i zamrugał kilka razy, czując jak wewnątrz niego rozbijają się nienawistne pęcherzyki.
— Głupia dziewucha! — syknął, uderzając pięścią o stół. — Zamorduję Piątą, jeśli puściła ją samą.
Poderwał się od stołu i złapał swoją czarną bluzę, którą prędko przeciągnął przez głowę. Wcisnął do kieszeni kartkę; nie zmieniając dresowych spodni, wsunął na nogi zimowe buty i pełen złości opuścił dom.


< < ♥ > >


— Wydaje mi się, że coś ci się pomyliło, Hatake! — huknęła Piąta, podrywając się z krzesła, które rąbnęło o ziemię.
Tonton zachrumkała cicho i schowała się za stosem książek, leżących na ziemi.
— Czemu nikt mnie nie poinformował? — wycedził, mnąc w dłoni list.
— Mogła ci powiedzieć, ale najwyraźniej nie miała na to ochoty — warknęła, zaciskając zęby. — Nie ma obowiązku się przed tobą spowiadać, tak samo jak ty przed nią, nie uważasz?
Czuł, jak coś w jego wnętrzu pękło. Nie miała prawa wypominać mu takich rzeczy, jednak przymknął oko na jej słowa.
— Wiesz dobrze, że Akatsuki na nią polują… — warknął chłodno, a jego spojrzenie przeszyło ją na wskroś. Spięła się, czując coś na znak zagrożenia, choć wiedziała, że Hatake nic by jej nie zrobił. — A ty puściłaś ją na samotną wyprawę, Piąta. Więc to chyba nie mi się coś pomyliło.
— Wysłałam ją do zaufanego człowieka. — Cała drżała ze złości, nie spodziewała się, że Kakashi będzie się do niej kiedykolwiek tak zwracać. — Jest dorosła i silna, poradzi sobie.
— Co jeśli ją dostaną? Wczoraj zwolniliśmy pieczęć, a ty nagle...
— Koniec! — huknęła, sprawiając, że szyby w oknach dosłownie zadrżały. Wsparła się ramionami o blat biurka i popatrzyła na niego hardo, nie mając zamiaru więcej tracić na autorytecie jako Hokage. — Nie jesteś już jej przełożonym czy opiekunem. Jesteś byłym sensei, rozumiesz? Nie masz najmniejszego prawa rzucać mi się po gabinecie o to, że dziewczyna zadecydowała o swojej samodzielności.
— Kobieto, czy ty rozumiesz, że jej może się coś stać?
— To ty pojmij, że nie ma na to szans! — Blondynka traciła resztki panowania nad sobą. — To miejsce jest ukryte przed całym światem, nikt jej tam nie dostanie! — Wzięła głęboki wdech, a jej bursztynowe oczy w końcu przyjęły niesamowicie poważny wyraz. — Nie będziesz o niej decydował, rozumiesz?
W pomieszczeniu rozległo się pukanie, a chwilę później drzwi energicznie się otworzyły.
— Siemanko! — Uzumaki zrobił krok do przodu, szczerząc się do nich i machając na powitanie.
— Naruto, wyjdź! — ryknęli jednocześnie
Zniknął szybciej niż się pojawił, a Hatake zwrócił twarz ponownie w kierunku kobiety.
— Pozwól mi ją chociaż stamtąd odebrać, gdy przyjdzie na to czas — mruknął, mając dość potyczki słownej.
— Po pierwsze: Sakura zabrała jedyną mapę, która wskazywała drogę prowadzącą do kryjówki. Po drugie: nie mam pojęcia kiedy będzie chciała wracać.
— Jak to? — spytał oniemiały.
— Tak to, to jej decyzja. — Wciągnął wściekle powietrze, a jego barki uniosły się złowrogo. Chciał się już wycofać, ale kobieta mu na to nie pozwoliła. — Jeszcze jedno, Kakashi. Nie będę już zwracać uwagi na twoje kręcenie nosem. Zaraz gdy Naruto tu wróci, poinformuję go o ANBU.
Zatrzymał się w miejscu i błyskawicznie odwrócił, by po chwili zacząć niebezpiecznie szybko wracać do biurka.
— Poczekaj. Do kurwy nędzy, poczekaj — wyszeptał, zaciskając pięści. — Rozmawiałem z Radą. Chcą przełożyć nabór. Ma się odbyć po Nowym Roku.
— Nie wiem — odparła. — Nie podoba mi się twoje wodzenie za nos.
— Tsunade — warknął, zaciskając powieki. — Wiesz, że wcale mi się nie podoba wasz pomysł, na przyjęcie ich w szeregi ANBU.
— Nie obchodzi mnie twoje zdanie — powtórzyła — to ich wybór.
— Rób jak uważasz. — Wiedział, że dłużej nie wytrzyma i jeszcze powie za wiele. — Mam tylko nadzieję, że nie będziesz później niczego żałować. Życie z poczuciem winy to jego, wielkie gówno.


< < ♥ > >


— Sensei… Przykro mi, ale naprawdę chyba każdy zgodzi się z Tsunade-sama — mruknęła Ino, grzebiąc w papierach Sakury. Weszli do jej gabinetu niepostrzeżenie. — Ta dziewczyna naprawdę sobie poradzi, w końcu ma szansę się wykazać… Czy tłumienie jej chęci nie jest niezgodne z twoją naturą? — Mężczyzna popatrzył na nią zaskoczony. Nagle wychyliła się zza biurka i rzuciła na blat gruby segregator, w której zaczęła szperać. — O, jest! Proszę.
Przyjął starą, pożółkłą teczkę i przyjrzał się blondynce.
— Dziękuję — mruknął i chwilę się zastanawiał. — Czyli ty też uważasz, że przesadzam?
Dziewczyna wzruszyła ramionami i pokiwała zgodnie głową.
— Nie można wiecznie ciągnąć nas za rączki, prawda? — szepnęła, szukając kolejnych kartek.
Nie wiedziała, czy to co właśnie robiła było dobrym pomysłem. I nie chodziło o szperanie w dokumentach, a jej rozmowę z Hatake. Zagryzła dolną wargę, w duchu walcząc sama ze sobą o słuszną sprawę. Chciała sprawdzić, czy może faktycznie nie popycha Sakury w złym kierunku; czy wmawianie jej, że Kakashi coś do niej czuje mogło być… Prawdą?
— Kto potem będzie dbał o dom, gdy wy, mężczyźni, będziecie siedzieć na misjach? Kto będzie wychowywał wasze dzieci, dbał o ich bezpieczeństwo? — Poprawiła odruchowo kucyka. — Robicie z nas łamagi, a potem zastanawiacie się, dlaczego jesteśmy takie a nie inne…
Kakashi roześmiał się głośno, przez co dziewczyna aż podskoczyła. Przeniosła na niego spojrzenie i odczuła coś cholernie dziwnego, gdy w jego oczach tańczyły ciepłe ogniki, a nastrój uległ diametralnej zmianie.
— W sumie, masz rację. — Podrapał się po karku, gdy ochłonął. — Sakura to idealna dziewczyna, czyż nie? Przez moją głupią nadopiekuńczość mogę ją zranić, wręcz zniszczyć. A nie chcę, by w przyszłości przeze mnie cierpiała.
Yamanaka nie dała po sobie poznać zdumienia, jakie ją ogarnęło. Wyciągnęła jeszcze jedną teczkę, zamknęła szufladę i podeszła do niego.
— Wiesz, sensei… — szepnęła, wręczając mu papiery — może i nie powinnam ci tego mówić — ciągnęła, wychodząc z nim na korytarz, wcześniej upewniając się, że jest pusty. — Sakura zawsze widziała w tobie niepowtarzalny autorytet. Nigdy nie pokazałeś jej strachu. Niszczyłeś wszelkie blokady, nic nigdy nie mogło cię powstrzymać, co nie? Zawsze byłeś konsekwentny, odważny, silny; ratowałeś jej życie i w przenośni, i dosłownie. — Szedł obok niej, nie mając pojęcia jak reagować na jej słowa, a w jego gardle pojawiała się co raz większa gula. — Ona z całych sił stara się pokazać, że da sobie doskonale radę, że potrafi się bronić, że jest silna, że może cholernie wiele osiągnąć… e mimo swojej wrażliwości, potrafi być twarda, że…
— Że?
— Że to ty jej tego wszystkiego nauczyłeś. — Zatrzymała się i popatrzyła na niego, gdy również stanął w miejscu i ściągnął brwi. — Sakura wyrosła na tak silną i piękną kobietę, głównie dzięki twoim naukom, twojej obecności. To ty nauczyłeś ją stąpać twardo po ziemi już od momentu, gdy przydzielono nas do naszych drużyn. Nie niczym jej tak nie zależy, jak na tym, by udowodnić ci, jak wiele dla niej zrobiłeś i ile z tego w niej zostało.
Nie mógł się nadziwić, chyba nie do końca w to wszystko wierzył.
— Czemu mi to wszystko mówisz?
— Pamiętasz ten dzień? — Zbyła jego słowa, a w niebieskich oczach pojawił się smutek. — Gdy Piąta informowała Sakurę o śmierci jej rodziców? W gabinecie byliśmy my, Naruto, Yamato-sensei i Sai.
— Pamiętam… — przyznał cicho.
— Przytuliłeś ją wtedy — zauważyła. — Bardzo mocno. Dla wszystkich było to cholernym zaskoczeniem… Wiesz, kiedyś każdy miał o tobie nieco inne mniemanie. Chłodny Hatake, którego każdy się bał. A wtedy? Chwyciłeś jej zwiotczałe ciało i przycisnąłeś do siebie, a ona nagle zaczęła krzyczeć i płakać, jakbyś odblokował w niej wszelkie pokłady bólu i nienawiści. Pozwoliłeś jej w ten sposób to wszystko z siebie wyrzucić. A potem zaczęła opadać z sił, mimo to… — Dziewczyna zawiesiła wzrok na oknie, za którym wciąż szalała burza. — Widziałam w jej oczach, że czuła się bezpiecznie. Że nie chciała być nigdzie indziej… Że to właśnie w twoich ramionach mogła znaleźć ostoję. Powtarzałeś jej, że nie można stać w miejscu, że musi iść dalej. I tak zrobiła. Tylko dzięki tobie.
Stał zupełnie wuzuty z jakichkolwiek emocji, lekko otępiały. Nigdy nie zdawał sobie sprawy z tego, że tym jednym gestem uratował jej życie. Nigdy, przenigdy. Coś rozlało w jego ciele niepowtarzalnie przyjemne ciepło.
— Pamiętasz, co jej wtedy powiedziałeś? — Dziewczyna popatrzyła na niego wyczekująco.
— Że zawsze przy niej będę — szepnął, czując niesamowitą suchość w gardle.
— No właśnie, więc nie próbuj tego spieprzyć. — Uśmiechnęła się do niego i włożyła dłonie do kieszeni kitla. — Ta samotna podróż, to zalążek tego, czym cię jeszcze nie raz zaskoczy, sensei. A ty musisz być na to gotowy. — Westchnęła i popatrzyła na trzymane przez niego teczki. — Tak właściwie, po co ci te rejestry?
— Nie wiem — odpowiedział po chwili zastanowienia. — Sakura zostawiła kartkę z kilkoma zadaniami, prosiła, bym zaniósł je do domu.
— Rozumiem. — Pokiwała zgodnie głową i spojrzała na zegarek, okalający jej nadgarstek. — Uciekam na dyżur.
— Dziękuję, za te papierki… Przepraszam za fatygę. — Westchnął i zamknął powieki. — I za te wszystkie słowa.
— Drobiazg. — Mrugnęła do niego okiem i pomachała mu ręką, znikając po chwili na schodach.


< < ♥ > >


— Nie wiem co o tym myśleć — mruknął, opierając się o barierkę balkonu. Niespokojny wiatr rozrzucał jego szare kosmyki na wszelkie strony, a jego pociemniałe oczy skupiały swoje spojrzenie gdzieś na horyzoncie.
— Wiesz, Kakashi… — Dotarł do niego głoś Yamato, który wyszedł na zewnątrz i podał mu kubek pełen kawy. — Dla mnie to wszystko jest po prostu… głupie?
— Co masz na myśli?
— Wy tego nie widzicie, ale zachowujecie się jak nastolatki — mruknął, upijając łyka gorącego napoju po czym ciszej dodał — zakochane nastolatki.
— Nie żartuj sobie — prychnął Hatake. — To co mówisz jest absurdalne.
— Ty jesteś absurdalny — sparował szatyn — wielki Hatake, którego oczom nic nie umknie, nie widzi, jak bardzo zbliżył się do kobiety. Dobrze się zastanów, mówię ci. — Popatrzył znacząco na Kakashiego i uśmiechnął się. — Sakura to wspaniała dziewczyna, ze świecą takiej szukać. Nie zachowuj się jak dziecko, proszę cię. W końcu coś zaczyna się dziać w twojej sferze miłosnej, a ty tego do siebie nie dopuszczasz.
— Jak mam dopuszczać to, że próbujesz mnie zeswatać z moją uczennicą?
— Byłą uczennicą, mój drogi — zauważył. — Jest już dorosła. Do tego piękna, silna, inteligentna. Nie mów mi, że tego nie dostrzegasz. Wy już jesteście jak rodzina, żyjecie pod jednym dachem i to w całkiem dobrych relacjach, czego chcieć więcej?
— Dobra, już. — Kakashi podniósł w górę dłoń, jakby chcąc tym samym odebrać szatynowi mowę. — Skończ.
— Mam skończyć, bo nie chcesz przyznać, że się zakochałeś? — Tymi słowami wytrącił przyjaciela ze względnej równowagi. — Czy może wstydzisz się tego, że cię zmieniła?
— Czy ty aby przypadkiem nie przesadzasz z tą swoją szczerością?
— To weź się w garść, człowieku — fuknął Tenzou. — Ile mo…
— Sęk w tym, że tego nie rozumiem… — szepnął Hatake, odwracając od niego wzrok. Rozejrzał się po okolic, mrużąc z uwagą powieki. — Nie znam się na tym. Nie wiem jak się kocha, nie mam pojęcia jak to jest być kochanym. Odpycham od siebie te przypuszczenia, bo boję się, że coś spierdolę. Nie chcę jej stracić, chcę mieć zawsze obok. I wolę partnerstwo w zawodzie niż zbłaźnienie się i stratę.
— Masz wiele czasu — szepnął mężczyzna. — Od groma. Zastanawiaj się, poznawaj, doznawaj. W końcu zrozumiesz i zauważysz to co trzeba. A wtedy będzie jak z górki.
Kakashi skinął leniwie głową i zwiesił ją do tyłu, by spojrzeć na zachmurzone niebo. Było cholernie zimno, ale w domu robiło mu się duszno. Wolał mróz i swobodę myśli, niż zamknięcie w czterech ścianach. Nawet na chwilę nie potrafił przestać o niej myśleć. Wciąż była w jego głowie; w każdym wspomnieniu, myśli, wdechu, wydechu. Wszędzie. Nie chciał wracać do domu, był pusty. Ona była daleko; nie mógł się nawet wspierać myślą, że jak nie będzie wytrzymywać z nudów, to przejdzie się do szpitala, by jej trochę pomarudzić.
— Jezu, zapomniałem ci powiedzieć. — Tenzou przerwał jego zadumę. — Mamy jutro misję z polecenia ANBU, razem z Saiem.
— O co chodzi? — Zwrócił ku niemu wzrok.
— Mamy pojmać jakiegoś drania z Trawy — odparł i skinął na wejście do mieszkania.
Kakashi chcąc nie chcąc, podążył za nim do środka, gdzie od razu stracił swobodę. Mimo to podeszli do stołu, a szatyn wskazał leżące na nim dokumenty.
— Nie ma w nich nic, co mogłoby nas zainteresować — mruknął. — Wszystko zatajone, do dyspozycji mamy tylko fotografię.
— Danzou?
— Prawdopodobnie.
— Coś mi tu śmierdzi. — Westchnął. — Akurat na nas padło?
— Podobno typ jest potężny.
— Nie mamy wyjścia. — Kakashi opadł na fotel i dopił kawę. — Musimy ją wykonać, bo w rdzeniu oskarżą nas o stronniczość. Musimy być ostrożni.
— Możesz mi powiedzieć, po co wezwali cię wczoraj do korzenia? — zapytał nagle szatyn.
— Chyba chcieli się mnie pozbyć — prychnął, odsłaniając lewe przedramię.
— Zaatakowali cię?! — Szatyn wbił spojrzenie w opatrunek okalający całą część ręki.
— Odmówiłem złożenia pełnego raportu z wtedy.
— Mówiłeś o tym Tsunade?
— Oszalałeś? Słowo i zabiłaby mnie, tak samo jak Sakura.
— Kakashi, to nie są żarty — mruknął oburzony Yamato. — Targnęli się na twoje życie, Piąta powinna o tym wiedzieć!
— O czym?
Oboje zwrócili przerażone spojrzenia w kierunku korytarza, gdzie w przejściu stała omawiana blondynka. Miała skrzyżowane na piersiach ramiona, a jej oczy ciskały błyskawicami złości.
— P-piąta? — jęknął szatyn.
— No słucham — warknęła ponaglająco, wchodząc do pomieszczenia.
— Jak Czcigodna dostała się do mojego mieszkania? — wydukał Yamato.
— Słucham — powtórzyła, wpatrując się hardo w oczy Kakashiego.
Miał wrażenie, że zatapia się w fotelu. I najchętniej chciałby, by rzeczywiście tak było. Byleby tylko zniknąć z jej pola widzenia… I rażenia.


< < ♥ > >


— Kakashi, przysięgam — czknęła głośno, machając dziwnie palcem. — Jeżeli jeszcze raz zrobisz coś takiego bez mojej wiedzy, to własnoręcznie cię ubiję. Mam takie prawo jako Hokage. — Jej rozbiegany wzrok jakoś się skupił na butelce sake, którą trzymał w dłoni Yamato. Mężczyzna rozlewał alkohol do brunatnych czarek i widocznie miał już dość owego zajęcia. — Za karę powinnam powiedzieć Sakurze, że ją okłamałeś, durny ty. Rano na nią wsiadłeś, a sam jesteś stokroć gorszy! Ona przynajmniej się przyznaje.
Siedzieli w kącie jednego z barów, leżących na obrzeżach Konohy. Piąta zmęczona dniem i silnie spięta, przesiąknięta wszystkimi sprawami wioski — postawiła dzisiaj na wolny wieczór i chwilę wytchnienia, z dala od denerwujących ją urzędników, Shizune i Starszyzny, która wciąż wisiała nad nią jak kat.
— W mieszkaniu wspominałaś, że masz jakąś sprawę — mruknął Tenzou, gdy Kakashi milczał, wpatrując się w okno.
— Ach, tak — rzuciła, rozmasowując czerwone od alkoholu policzki. — Misja, którą otrzymaliście… Nie jest od Danzou, jak pewnie stawialiście. To ja kazałam zataić akta. — Mężczyźni wymienili pytające spojrzenia. — Mam podejrzenia co do tego, że w naszych szeregach jest szpieg, więc wolałam się zabezpieczyć. — Przechyliła czarkę i wlała do ust całą jej zawartość. — Wstrętne… Wasza misja polega na na pojmaniu cholernie niebezpiecznego typa, który zbiegł z naszego więzienia dwa dni temu. Jest nie tylko niepoczytalny, ale też silny. Ma na swoim koncie multum zabójstw ze szczególnym okrucieństwem. Ofiarami były kobiety, które wcześniej gwałcił.
Serce Kakashiego zaczęło niesamowicie szybko tłoczyć krew. Zwrócił ku kobiecie rozgniewany wzrok, a Yamato czuł jak mężczyzna drży.
— A ty puściłaś Sakurę samą?!
— Nie podnoś znowu na mnie głosu! — ryknęła, uderzając w stolik, aż wszystkie kieliszki podskoczyły. Ludzie zebrani w barze ucichli i zaczęli ich obserwować, jednak Yamato jakoś odwrócił ich uwagę. — Sakura poszła w przeciwnym kierunku, rozumiesz? Drogą ewakuacyjną Konohy. A on jest w Trawie. Wschód zachód, niebo a ziemia, chłopie!
Mężczyzna fuknął na nią i podparł brodę na dłoni, wbijając wzrok ponownie w okno. Przestał zwracać uwagę na towarzyszy.
— Co z nim jest ostatnio nie tak? — mruknęła, spoglądając na Yamato. — Jest jakiś inny, wkurwiający. Zawsze bujał w obłokach, ale ostatnimi czasy przesadza.
— Stał się lepszym człowiekiem — szepnął z uśmiechem, zerkając na przyjaciela. — Musi sobie tylko nieco w głowie poukładać.
Blondynka oparła się o kanapę i skrzyżowała ramiona na piersiach. Skupiła spojrzenie na Kakashim, który naprawdę błądził myślami w jakimś odległym miejscu.
— Czy ten chory zboczeniec i Sakura… — szepnęła nagle, a Yamato westchnął.
— Nie — odparł — ale wszystko się ku temu sprowadza. Mimo to, oboje są ślepi. Zmieniając temat — wtrącił, widząc, że kobieta chce znowu zacząć rzucać się do jego przyjaciela — o której mamy się jutro wstawić w siedzibie?
— Dziewiąta.
— Kim właściwie jest człowiek, u którego Sakura ma trenować? — odezwał się nagle Hatake.
— Mikashi Uruma. Bardzo sympatyczny starzec. — Westchnęła i usiadła wygodniej. — Kiedyś, gdy jeszcze ja, Jiraiya i Orochimaru byliśmy drużyną, błądziliśmy po lesie w trakcie wojny. Jakoś niefortunnie się rozdzieliliśmy. Szukałam ich, ale moją uwagę skupiły niesamowite krzyki, więc niewiele myśląc pobiegłam w tamtą stronę. Okazało się, że owy staruszek miał tam skrytą taką mała szkółkę, w której przyjmował pod skrzydła dzieci, obdarzone siłą nad którą nie mogły zapanować. Budynek został zaatakowany, a wraz z nim on i dzieciaki. Zaskoczono go i obezwładniono, więc poczułam obowiązek pomocy i poszłam zrobić porządek. Mikashi podziękował mi… A także swoim uczniom. Doszedł do wniosku, że skoro dał ciała w takiej kwestii, to znaczy, że nie może już na siebie brać odpowiedzialności za tylu ludzi. Odszedł i ukrył się gdzieś, gdzie mógł oddać się spokojnemu życiu u boku jego żony. W każdym razie, zanim odszedł, powiedział, że ma u mnie ogromny dług. — Chwyciła czarkę i wypiła jej zawartość. — Przyszedł czas na jego spłatę.
— Czyli jakiś oszołom — mruknął Yamato.
— A czego się spodziewałeś? — Kakashi westchnął głośno.
Po chwili oboje oberwali w głowy.
— Może i jest wariatem, ale na tym pieprzonym świecie nie ma bardziej odpowiedniej osoby, która pomoże Sakurze — warknęła.
— Obyś miała rację.


< < ♥ > >


— Nie mam na nic siły... - mruknął, głaszcząc siedzącą na szafce w przedpokoju Sui. Zdjął buty, kurtkę i wszedł do kuchni. — Mógłbym zasnąć i obudzić się dopiero jak wróci.
Zgasił światło i poszedł na górę, niosąc z salonu swoją kołdrę. Mijając drzwi jej pokoju, coś go trafiło.
Pierzynę rzucił na łóżko, a potem zwinnym ruchem zdjął z siebie bluzę i bluzkę, na raz. W samych spodniach ruszył do łazienki.
Rozebrał się z reszty i wszedł pod prysznic. Odkręcił ciepłą wodę, która po chwili oblała jego ciało. Sterczące włosy opadły na kark i czoło, po twarzy lały się ciepłe strumienie, dając ukojenie każdej zewnętrznej komórce jego ciała. Ten dzień nie należał do takich, po których wieczorem z zadowoleniem opadało się na łóżko. Oparł głowę o zimne kafelki i oddychał głęboko.
Nie potrafił normalnie funkcjonować, gdy jej przy nim nie było. Wszystko było na nie, każdy go denerwował, najchętniej zamknąłby się w pokoju i nie schodził z łóżka.
Namydlił całe ciało znowu spoczął w bezruchu, gdy woda obmywała go z piany. Zakręcił wodę i sięgnął po ręcznik. Wytarł się dokładnie i wyszedł z kabiny. Stanął przed lustrem i zaczął nerwowo wycierać włosy, potem twarz. Spojrzał na swoje odbicie. Jedną z jego piersi przecinała wielka blizna. Inna znajdowała się na mostku, następna na boku. Czwarta zdobiła biodro. Kiedyś myślał, że blizny nadają charakteru. Tym razem patrzył na to inaczej. Czuł się oszpecony do reszty.
Pomyślał o Sakurze. Przypomniał sobie, jak o niego dbała. Jak oglądała te rany. Wtedy nie odgrywało to dla niego tak wielkiej roli, do teraz, gdy uświadomił sobie, że zostaną na jego ciele na zawsze. Wstydził się sam siebie. Przed nią.
Wskoczył w dres; stojąc bokiem znowu zerknął w lustro. Jego ciało wyszło z formy. Nie czuł tej siły, o którą zawsze dbał. Od momentu powrotu z tego piekła, nie ćwiczył.
Westchnął. Nawet teraz o niej myślał. I wiedział, że będzie myśleć dalej.
Gdy leżał już na łóżku, zaczął się zastanawiać, jak idzie jej droga. Kiedy będzie na miejscu, czy na pewno będzie tam bezpieczna. Długo nie mógł zasnąć.
Bardzo długo.


< < ♥ > >


— Jak ty mnie człowieku denerwujesz — warknęła Tsunade, trzymając się za głowę. Jak bardzo by się nie starała i tak każdy wiedział, że miała kaca. — Gdy coś się dzieje, to się spóźniasz lub w ogóle nie można cię znaleźć, a jak cię nie potrzebuję, to plączesz mi się pod nogami.
— Musiałem nakarmić kota — odparł luźno, wsuwając dłonie do kieszeni.
Nigdy nie sądził, że owa wymówka będzie kiedykolwiek prawdziwa. Każdy wiedział, jak nie znosił kotów. Ale faktycznie, gdy wychodził, Sui dała o sobie znać i nie mógł tego olać.
— Zamknij się — warknęła, zaciskając powieki.
Miał na sobie czarne spodnie i ciężkie, zimowe buciska. Pod czarną bluzą kryła się koszulka z długim rękawem, bo nie miał ochoty marznąć, a na tym wszystkim widniały elementy części zbroi ANBU.
— Pamiętacie, co macie zrobić? — mruknęła.
Skinęli głowami, gotowi by założyć na twarze swoje maski. Kobieta udzieliła im ostatniej reprymendy, a gdy tylko rozpłynęli się w powietrzu, obróciła się na fotelu w stronę okien.
— Wracajcie szybko — mruknęła, zamykając powieki. — Nie chcę mieć do czynienia z Sakurą, gdy dowie się, że puściłam cię tak szybko na misję, Kakashi.


< < ♥ > >


— Uo! — zawyła głośno, napinając całe ciało. — Gigantyczny!
Haruno stała u podnóża jednego z największych wodospadów w Kraju Ognia. Podziwiała jego piękno i potęgę, a jego szum sprawiał, że nie słyszała własnych myśli. Wiedziała, że była już na właściwym miejscu, jednak nie dostrzegała tu niczego co wskazywałoby na cywilizację. Rozwinęła pergamin, by jeszcze raz przyjrzeć się mapie i wykluczyć jakąkolwiek, domniemaną pomyłkę.
— Kto tam?! — Usłyszała nagle.
Nie była pewna, czy to jej wyobraźnia, bo szum spadającej z monumentalnej wysokości wody, dosłownie odcinał ją od świata. Rozejrzała się energicznie, ale nikogo nie dostrzegała. Pytanie się jednak powtórzyło, a jej spojrzenie skierowało w górę. Mniej więcej w połowie wodospadu, wystawała niewielka, kamienna płyta. Mogła przysiąc, że wcześniej jej nie dostrzegła! A na niej zaś sterczał malutki, siwy, wąsaty dziadek, który spoglądał na nią posępnie.
— Nazywam się Sakura Haruno! — ryknęła, zaciskając pięści. Chciała mieć pewność, że ją usłyszy. — Szukam mistrza Urumy!
Mężczyzna nagle postąpił do przodu, a jej serce zabiło mocniej. Zaczął spadać w dół z niewiarygodną prędkością, by na koniec uderzyć o rozszalała wodę.
— O mój boże! — jęknęła, zakrywając usta.
Chciała dać susa do przodu i wskoczyć po niego, jednak wyczuła za sobą czyjąś obecność. Zwróciła się do tyłu i jęknęła przestraszona, widząc zadowolonego dziadka, który był zupełnie suchy i nie wyglądał, jakby przed chwilą umarł.

— Witaj Sakuro, czekałem na ciebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz