wtorek, 23 grudnia 2014

45. Impuls

— Kakashi!
Głos Menmy rozszedł się po całym domu. Nie uzyskał żadnej odpowiedzi, co niespecjalnie mu się spodobało. Hatake nie uprzedzał go o żadnych wyjściach, a sam doskonale wiedział, że mężczyzna jest zwolniony ze wszystkich misji. Dodatkowo Tsunade narzuciła decyzję, o tymczasowym zakazie odwiedzin. Tylko ona i wilk, mogli przebywać z mężczyzną. Powód był prosty. Od kiedy Asuma sprawił mu nieprzyjemny wieczór, szarowłosy zamknął się w sobie całkowicie, a jakiekolwiek odwiedziny prowadziły do awantur, a nawet szarpanin.
I tak, minęły już dwa miesiące. Połowa czerwca przyniosła ze sobą niesamowite upały, które znikały gdzieś, uciekając przed chłodnymi wieczorami. W Konoha pojawiło się wielu turystów, handel morski został wznowiony, ludzie cieszyli się uprawami, a ci nieliczni - nadal nie mogli pogodzić się ze stratą.
Yamato, razem z Ashi i Saiem, wyruszyli pod koniec maja, do odległej setki kilometrów wioski, skrytej w tropikalnych lasach, gdzie rzekomo znajdowali się ludzie, potrafiący rozszyfrować wiadomość od Haruno. Skąd ta wiedza? Naruto przypomniał sobie, że podczas ich długiej misji, odwiedzili tamtejsze miejsce, a jego przyjaciółka z wielkimi chęciami, poddała się nauce. Teraz żałował, że sam tego nie zrobił...
— Kakashi! — ryknął głośniej, jednak nadal nic mu nie odpowiedziało.
Wyszedł z sypialni, należącej niegdyś do Sakury i rozejrzał się po korytarzu. Podszedł pod drzwi łazienki, gdzie również nie było mężczyzny. Skierował się w dół, po drewnianych schodach, które zatrzeszczały w irytujący sposób i zatrzymał się na ostatnich stopniach. Zmarszczył brwi dostrzegając na podłodze korytarza, opakowanie po jakiś tabletkach, które delikatnie kołysało się przez przeciąg. Firanka w oknie kuchennym, falowała w powietrzu, które biegło do salonu.
Zaniepokojony zeskoczył na panele i podszedł do przejścia w dużym pokoju.
— Menma, pomóż mi! — wrzasnęła Sui.
Zszargana lina, zaczepiona o stary żyrandol - sunęła to w lewo, to w prawo; niczym wahadło. Ciało delikatnie podrygiwało, na wznak, iż żegnało się z życiem. Widok przypominał mu najgorsze koszmary.
— Ty pieprzony idioto! — ryknęło wilczysko.
Odbił się od ziemi i chwycił w zębiska linę. Runęli na szklany stolik, który pękł - rozrzucając po pokoju tysiące drobnych kryształków.
— Kurwa mać! — krzyczał, mając nadzieję, że szarowłosy go słyszy. Przetarł zębami, zaciśniętą na szyi Hatake, pętlę. Cisnął nią w kąt pokoju i popatrzył na mężczyznę. — Jesteś nienormalny!
— Jestem... Martwy... — wychrypiał.
— Jeszcze nie... — wyszeptał, próbując wciągnąć go na swoje ciało.
— Od kiedy... Jej nie ma...
— Zamknij mordę, bo cię dobiję! — wrzasnął. — Jesteś nieodpowiedzialny! Pomyślałeś o niej?!
— Jej już... Nie ma...


< < ♥ > >


— Pani Tsunade! — Młoda pielęgniarka wpadła do szpitalnego gabinetu Piątej, która ślęczała nad stertą papierzysk.
— Nao, mówiłam Ci, żebyś mi nie przeszka...
— Wielki, biały wilk przyniósł Pana Hatake! — przerwała godaime, dysząc głośno. — Próba samobójcza!
Blondynka spoglądała przez chwilę na dziewczynę, sądząc, że to jakiś nienormalny żart. Jednak gdy Nao powtórzyła kilka razy jej imię, dotarło do niej, że jej podwładnej nie jest wcale, a wcale do śmiechu.
Kobieta zerwała się z siedzenia i kazała poprowadzić do młodszego przyjaciela, mając wrażenie, że głowa jej zaraz eksploduje. Gdy znalazły się na parterze, dobiegły do sali, oznaczonej numerem dwadzieścia trzy i wpadły tam, nie zważając na tłum gapiów.
— Co on odpieprzył, Menma?! — wrzasnęła, dobiegając do łóżka. — Miałeś go pilnować!
— Wyszedłem na kilka godzin, nie miałem pojęcia, że będzie do tego zdolny! — Wilka wspiął się przednimi łapami na materac i obserwował z góry przyjaciela.
Kobieta podciągnęła koszulkę Kakashiego i zaczęła badać jego ciało stetoskopem. Menma podsunął jej nosem opakowanie po lekach, które położył ówcześnie na pościeli.
— Wziął to... Nie wiem ile, znalazłem tylko opakowanie. I...
— Kurwa, próbował się powiesić?! — Nie mogła uwierzyć w to co widziała. Zaczerwieniona, przetarta na szyi skóra, kontrastowała z bladą twarzą. — Nao! Przygotować go do płukania żołądka! — ponagliła brunetkę. Sama przeniosła wzrok na wpół przytomnego Kakashiego i zacisnęła dłonie na pościeli. — Jesteś głupcem!
— Przyszedłem w ostatniej chwili... — wyszeptało zwierze, obserwując twarz szarowłosego. — Co gdybym nie zdążył?
— Nawet nie chce o tym myśleć.
Do sali weszła Shizune, która kilka chwil później, w towarzystwie Nao, przygotowywała Hatake do zabiegu. Realnie nie trwał tak długo, jak im się wydawało. Godaime siedziała w kącie sali, kryjąc twarz w dłoniach, a Menma wiernie spoczywał przy łóżku.
— Czcigodna? — mruknęła szatynka, świecąc drobną latarką w oczy mężczyzny. Tsunade podniosła na nią wzrok i spoglądała wyczekująco. — On chyba...
Menma poderwał się na łapy, z nieodpartą ochotą na rozszarpanie Shizune, gdy dokończy to zdanie. Ta jednak zaskoczyła dwójkę, której myśli zeszły się ku jednemu.
— On? — Tsunade poderwała się i podbiegła do łóżka.
— To śpiączka... — westchnęła, zakładając za ucho swoje brązowe kosmyki. — Skąd?
Piąta popatrzyła na Kakashiego i zmarszczyła brwi. Rozejrzała się po bliskiej sobie okolicy i chwyciła z szafki, pudełko po leku, który mężczyzna zażył.
— Zolpidem... — mruknęła, obracając w dłoni opakowanie. — Sakura go kiedyś brała, gdy miała jeszcze te lęki, po śmierci Kizashiego i Mebuki... — Spojrzała na śpiącego szarowłosego i westchnęła — Przedawkowanie może grozić krótkotrwała śpiączką... Wszystko wypłukałaś, obudzi się niedługo. Chodźcie, zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Zajrzę do niego później.
Opuścili salę, żegnając przyjaciela marnymi spojrzeniami. Shizune skierowała się do pokoju socjalnego, a Tsunade razem z Menmą, na górę, do jej gabinetu. Nim jednak zdążyli do niego wejść, ich uwagę zwrócił rumor na schodach i dziwne wrzaski.
— Tsunade! — Kobieta zwróciła swoje bursztynowe tęczówki w kierunku schodów. W jej ciele buchnęło gorąco, tak samo jak pod futrem Menmy. — Tsunade!
— Yamato... — szepnęła sama do siebie.
Mężczyzna zatrzymał się tuż przed kobietą. Miał poszarpane ubrania i umorusaną w błocie twarz. Piąta wyjrzała za jego plecy, gdzie Sai wspierał się na Ashi.
— Co się stało? — mruknęła, podchodząc do bruneta. Wiedziała, że bardziej powinna się skupić na pierwotnym powodzie, dla którego ich nie było, ale chłopak potrzebował pomocy.
— Zaatakowano nas, jakieś pięć kilometrów przed wioską... — mruknęła Tokuno. — Trzeba zaszyć ranę na jego plecach.
— Najpierw wieści, potem ja — wysapał.
— Chyba oszalałeś! — Blondynka nadęła policzki i pomogła rudowłosej dotargać przyjaciela do najbliższej sali zabiegowej.
Tam zajęła się nim, a następnie otrzymała do ręki przetłumaczoną treść listu, który zostawiła im Sakura.
— Muszę o tym jak najszybciej powiedzieć Kakashiemu! — krzyknął ochoczo szatyn.
— Obawiam się, że to będzie musiało zaczekać... — wyszeptał Menma.
Ashi podniosła przestraszony wzrok, tak samo jak Sai i Yamato. Ten ton nie zapowiadał im niczego dobrego.


< < ♥ > >


Wiedziała, że słońce powoli zachodzi i pragnęła to ujrzeć. Od kiedy tu przybyła, ani razu nie była na zewnątrz. Miała wrażenie, że życiowa energia już dawno się z niej ulotniła.
Wyszła z łazienki, trzymając rogi ręcznika, którym się owinęła. Miała pod nim tylko czarną bieliznę. Mokre włosy przylepiły się do jej szyi, a ciało owiał podziemny chłód. Nacisnęła klamkę drzwi swojej sypialni i weszła do środka. Gdy chciała już je zamknąć, coś je zablokowało. Zwróciła głowę za siebie i dostrzegła napierającego na drewnianą płytę Deidarę. Zadrżała, widząc, że coś jest nie tak.
— Czego chcesz? — warknęła, próbując nie pozwolić wejść mu do środka.
Blondyn nie odpowiedział, a wparował do pomieszczenia. Zatrzasnął drzwi i wpadł w nią, rzucając po chwili na łóżko. Zakrył jej usta dłonią i nachylił nad nią, uśmiechając się ironicznie.
— Co powiesz na szybki numerek? — mruknął, wsuwając palec pod ramiączko stanika. Strzelił nim, mocno. Zmrużyła oczy, jednak zaraz z powrotem były szeroko otwarte. — Zemsta może być bardzo słodka.
Niemożliwe... Przecież każdy mi tu powtarzał, że jest pieprzonym gejem! Nie wiedziała jak zawołać o pomoc, obezwładniona fizycznie, bez możliwości użycia umiejętności. Sama.


— Gdzie ta Sakura? — mruknęła Konan, siedząc na blacie, gdzie obok Itachi szukał w szufladach noża. — Już powinna być...
— Mówiła, że będzie szła pod prysznic... Daj jej chwilę — odparł, wyciągając właściwe ostrze. — O której idziecie do siedziby miasta?
— Zależy, jak Pain uwinie się z dokumentami. — Przeniosła wzrok na rudowłosego, który siedział przy wielkim stole nad stertą papierów. Czuła się stokroć lepiej, od kiedy Sakura uratowała życie mężczyzny i nie mogła znaleźć sposobu na odwdzięczenie się jej... W końcu był dla niej jak starszy brat.
— Podaj mi deskę — mruknął brunet, wyciągając do dziewczyny dłoń. Sięgnęła za siebie i wręczyła mu ją, po czym przyjrzała mu się z uwagą. — Dzięki.
— Nie ma za co... Masz już długie kudły — prychnęła, ciągnąc go delikatnie za kucyka.
— Przytniesz mi je jakoś na dniach...
— Konan! Choć no tu — krzyknął Pain. — Nie mogę rozczytać tego patałacha, Sashimiego.
Dziewczyna zsunęła się z blatu, mrugnęła okiem do Uchihy, gdy ten zaśmiał się z tonu głosu swojego przyjaciela.
Przez chwilę skupiał się jeszcze na mięsie, które ciął na kawałki, jednak zatrzymał się i zamyślił. Sakura naprawdę długo nie przychodziła, a powinna tu być jakieś piętnaście minut temu. Odłożył ostrze, umył dłonie i ruszył do wyjścia.
— Idziesz po nią? — spytała niebieskowłosa, wertując tekst na kartkach.
— Ta.
Gdy wyszedł na korytarz, minął się z Kisame. Szedł do jej pokoju bardzo wolno, odczuwając zmęczenie, po nieprzespanej nocy. Stanął pod drzwiami i złapał za klamkę, te jednak otworzyły się same, a pomieszczenie opuścił Deidara.
— Co tam robiłeś? — warknął, odczuwając złość. Nie podobało mu się to.
— Gadaliśmy. — Wzruszył ramionami i poszedł przed siebie.
Brunet przyglądał mu się przez chwile, póki nie wszedł do kuchni. Poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy i pchnął drewnianą płytę, słysząc szloch.
Mechanicznie zwrócił głowę w bok, stojąc nadal w wejściu, a jego serce zabiło mocniej. Siedziała w rogu na łóżku, skulona jak jeżyk, zalana łzami, czerwona. Próbowała nieudolnie naciągnąć na swoje nagie ciało kołdrę, aż w końcu podniosła na niego wzrok. Żadna z jego ofiar nie patrzyła na niego w ten sposób. Żadna nie chciała tak bardzo umrzeć, jak ona teraz.
— I-itachi... — wyłkała cicho.
— Czy... — wyrzucił z siebie na szaleńczym wydechu.
Skinęła głową, marszcząc powieki i zaciskając usta. Wybuchła głośnym płaczem, a on nie miał zamiaru czekać chwili dłużej. Podbiegł do łóżka, podał jej z krzesła ubrania i otulił kołdrą, nie mogąc przestać drżeć. Na każdy jego gwałtowny ruch, podrygiwała i pojękiwała ze strachu.
— Już nigdy więcej go nie zobaczysz — warknął cicho. — Przepraszam, że nie przyszedłem wcześniej.
Wyprostował się i ruszył do wyjścia, w połowie drogi korytarzem - przyspieszył i aktywował sharingana. Otworzył z hukiem kuchenne drzwi, by wszystkie oczy zwróciły się prosto na niego.
— Co się stało? — pisnęła Tenshi, widząc, że Uchiha przystępuje do torturowania blondyna, który zawył na krześle.
Madara podniósł na niego głowę i obserwował, co się dzieje. Mężczyzna, niemalże podbiegł do blatu i pochwycił wcześniej używany nóż, po czym doskoczył do Deidary. Chwycił go za włosy i pociągnął je, odsłaniając szyję chłopaka.
— Itachi! — Madara chciał go powstrzymać, ale widocznie jego rządy właśnie zostały obalone.
Sharingan został dezaktywowany. Teraz to blondyn był ofiarą, która czekała na swój rychły koniec. Przyłożył do jego szyi zimną stal, umorusaną krwią surowego mięsa; prychnął mu w twarz.
— Jesteś jebaną gnidą — syknął, dociskając cienkie jak włos ostrze, do jego skóry.
— Zostaw go! — Tobi zerwał się z siedziska i chciał już złapać go za rękę, jednak złowieszcze spojrzenie Itachiego go powstrzymało.
Wszyscy myśleli, że to się nie stanie, jednak ni z tego ni z owego - nóż rozerżnął krtań blondyna, a jucha opryskała stół; białe, porcelanowe naczynia; odsłonięte przedramiona Madary. Ciało Deia rozluźniło się i opadło na stół, po czym zsunęło się na ziemię i runęło na zimne, jasne kafle.
— Skurwiel ją zgwałcił — wyszeptał, rzucając ostrze obok trupa.
Konan dopiero teraz krzyknęła... Zakryła usta i analizowała to co usłyszała. Poderwała się z krzesła, przewracając je i wybiegła z kuchni. Pain i Itachi spoglądali sobie w oczy, a zamaskowany się nie poruszał, tak samo jak Kisame i Kakuzu.
— Przecież... On... — wyjęczał rekinowaty.
— Pieprzony pedał, musiał się odegrać — Uchiha splunął na niego i cofnął się o krok, ocierając przedramieniem pod z czoła.
Rudowłosy podniósł się, dosyć niemrawo i zaczął kierować do drzwi. Rzucił Madarze, który opadł na krzesło, bardzo znaczące spojrzenie.
— Czuj się winny — warknął i wybiegł na korytarz.


— Sakura, Sakurcia! — Konan wpadła do sypialni z mokrymi polikami i dobiegła do łóżka.
Haruno zdążyła się ubrać, ale nadal nie przestawała zanosić się od spazmatycznego płaczu. Wbijała w ramiona paznokcie i rozgryzała do krwi wargi, czując do siebie okropne obrzydzenie. Tenshi podeszła do niej spokojnie, nie chcąc jej wystraszyć i usiadła na łóżku. Nie miała pojęcia co mówić, robić. Chciała jej ze wszystkich sił pomóc.
— N-nien-nawidze, g-go... — wyłkała różowowłosa, pochylając się do przodu. Włosy zakryły jej zapłakaną twarz.
— Nie żyje... Nie żyje... — Powtórzyła mechanicznie niebieskowłosa. Wyciągnęła powoli dłonie do Haruno i otrzymała spodziewaną reakcję.
— Nie dotykaj mnie! — ryknęła dziewczyna, uderzając Konan w palce. Załkała głośno i popatrzyła na nią z przerażeniem. Nie chciała jej tego zrobić. — Przepraszam.
— Rozumiem... — szepnęła, gdy jej bursztynowe tęczówki zabłyszczały od łez. — Itachi go zabił, więcej cię nie skrzywdzi...
Nawet nie spostrzegły, gdy Pain stanął przy łóżku. Zielone oczy podniosły się na niego i badały jego ruchy, wyrażając strach i ból, jakiego sam nigdy nie widział. Kucnął i położył dłonie na zbesztanej pościeli. Obserwował dziewczynę, póki znowu nie zaczęła krztusić się łzami. Jej naruszone ciało, opadło bezwiednie w ramiona Tenshi, a szloch stał się jeszcze głośniejszy, niż do tej pory. Kryła się w nim pretensja do życia, które odebrało jej wszystko.
— Chyba nie mamy już na co czekać. — Itachi stanął w wejściu i patrzył na lidera, który również na niego spojrzał.
— Konan — szepnął, zwracając się ku niej.
— Rozumiem — odparła cicho, głaszcząc różowe włosy.


< < ♥ > >


— Akatsuki. Musiałam z nimi odejść, wszyscy byliście narażeni, Deidara umieścił wtedy w waszych głowach ładunki, które zdetonowaliby, gdybym nie uległa. Nie szukajcie mnie, wiem, że za nim odszyfrujecie ten tekst, raczej już nie będę żyć. Przepraszam was wszystkich za ten kłopot. Za pozostawienie was... Za brak wyjaśnień. Chciałam was chronić... Kakashi, kocham Cię nad życie, wybacz mi. — Tsunade odczytała treść wiadomości, przy wszystkich przyjaciołach. Przy ostatnich słowach, jej głos się załamał, a na twarzach zebranych pojawił się dziwny grymas.
— Ona wciąż żyje, wierzę w to... — szepnęła Ino, trzymając na rękach gaworzącą córeczkę.
— Kiedy po nią wyruszamy? — Wzrok wszystkich zwrócił się na Kibę, którego pięści trzęsły się w złości.
— Podtrzymuję to pytanie — odezwał się Naruto.
— Powinniśmy zaczekać na Kakashiego... — wyszeptała Hinata, ocierając spływające po policzkach łzy. Odczuwała jednocześnie szczęście i jeszcze większy strach. Wolała niewiedzę i zastanawianie się, gdzie przyjaciółka może być, niż szanse pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, czy dziewczyna żyje.
— Hinata, w tej chwili liczy się każda sekunda. — Naruto podniósł głos.
— Niekoniecznie... — westchnął Sasuke. — Albo ją już zabili, albo będą trzymać, póki im się do czegoś nie przyda.
Kiba chciał rzucić się do niego z pięściami, jednak wiedział, że ma racje, do tego jego mina wyrażała szczery smutek.
— Myślałam nad tym, zanim was zwołałam. — Piąta obeszła biurko i usiadła w fotelu, przecierając twarz dłońmi. Była tak samo zdeterminowana jak oni, jednak nie mogła opuścić stanowiska. — Jutro rano, o dziewiątej wstawią się u mnie wyznaczone osoby. Ogłosimy pościg, ponieważ dostaliśmy jakieś tam informacje, żeby starszyzna nie wkręciła w to swoich ludzi czy nie daj Boże - Danzou. Jak uda nam się ją sprowadzić, wszystko jakoś odkręcimy. Na razie musimy stwarzać pozory.
— Dopiero rano? — oburzył się Inuzuka. Blondynka zgromiła go wzrokiem.
— Babcia ma rację — wtrącił Naruto. — Popatrzmy na siebie. Wszyscy wyglądamy jak trupy. Musimy się porządnie wyspać, by po drodze nie dać ciała. Zjeść w końcu coś normalnego... Bądźmy szczerzy, wszyscy się zapuściliśmy, bo myśl o niej nie dawała nam żyć. Skoro zyskaliśmy jakąś szansę, wykorzystajmy ją jak najlepiej.
— Jestem zaskoczony — mruknął Tenzou, kładąc na ramieniu Uzumakiego dłoń.
Wszyscy spoglądali na chłopaka ze zdziwieniem, ale zgodzili się z nim.
— Yamato, będziesz na siłach? — Piąta zaczęła grzebać w papierach.
— Zawsze — odparł twardo. Na jego zmęczonej twarzy malowała się determinacja.
— Dowodzisz. — Położyła przed sobą kartkę i zaczęła coś na niej pisać. — Nie może was iść za dużo, nie dość, że będziecie się rzucać w oczy, to zaraz zaczną się jakieś problemy. Ashi?
— Dam radę — szepnęła, uśmiechając się ciepło.
— Ja idę na pewno — odezwał się Kiba. Zrobił krok do przodu, jakby chciał jej zagrozić, że niezgoda jej zaszkodzi.
— Wiem — prychnęła. — Ty, Akamaru, Hinata i Menma wyruszycie jako grupa tropiąca. Mam nadzieję, że uda nam się jakoś sprowadzić Pakkuna. — westchnęła i przeczesała dłonią włosy. — Shikamaru, Yamato, Naruto, Sasuke i Ashi... Musicie ją odbić. To jest wasze zadanie. Macie się nie wdawać w żadną walkę... To Akatsuki, musimy o tym pamiętać. Jedyny człowiek, który miał pomysł na każdego członka Brzasku, leży w śpiączce... Nie możecie ryzykować.
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami, a w głowie każdego kołatała się myśl o Hatake. Gdyby tylko wiedział, wszystko by się zmieniło. Niestety musieli czekać.
— Jutro, punkt dziewiąta. Będę tu, w szpitalu. — Godaime podniosła się i zwróciła w kierunku okna. — Muszę go pilnować... Rozejść się!


< < ♥ > >


— Zależy ci na tych rzeczach? — wyszeptał Itachi, stojąc pod drzwiami Sakury, które były lekko uchylone.
Cały czas miał przed oczyma widok, jaki tu zastał. Chyba nigdy nie było mu kogokolwiek tak szkoda, jak dziś dziewczyny.
— Tylko na niektórych — odparła różowowłosa, której głos nadal drżał. Pociągała nosem w pośpiechu wrzucając drobiazgi do torby. — Czy my na pewno...
— Na pewno — mruknął twardo, chcąc uświadomić Haruno o tym, że klamka zapadła. — To nie powinno się stać, to nasza wina. Zbyt długo zwlekaliśmy...
— Co z Konan i Painem? — Zatrzymała się przy szafie i wyrzuciła z niej kilka ubrań, które wcisnęła do małej kieszeni. Cały czas zgarbiona i spięta.
— Załatwiają formalności...
— To znaczy? — Zerknęła na niego przelotnie, zakładając różowy pukiel włosów za ucho, odsłaniając tym samym spuchnięte powieki.
— Upozorują wyjazd na delegację. Dosyć długą... Wyznaczają właśnie osoby, które przejmą pałeczkę, jeżeli chodzi o władzę w wiosce.
Przeciąg, który poruszył ich włosami, dał znać o tym, że ktoś wszedł do siedziby. Dziewczyna westchnęła krótko, kopiąc torbę pod łóżko. Itachi jednak stał spokojnie i uspokajał oddech. Kroki dwojga osób zbliżały się przez kuchnie, aż w końcu drzwi korytarza otworzyły się.
— Jak się czujesz? — Tenshi weszła do pokoju, w którym Haruno spoczywała na łóżku.
Konan może i udawała opanowaną, ale nie wychodziło jej to specjalnie. Jej dłonie drżały, a w oczach krył się strach. Sakura zaczynała rozumieć, jak bardzo głupią rzecz chcą zrobić. Madara był potężny, mógł zetrzeć ich na proch. Byli więc odważnymi ludźmi, czy zdesperowanymi głupcami?
— Mam wszystko, co mi potrzebne — rzuciła, zasuwając torbę. — Teraz tylko czekam na wasze rozkazy.
— Nie będzie ich. — Pain pojawił się za plecami niebieskowłosej i ogarnął wzrokiem pomieszczenie. — Działamy wspólnie, mamy być jak jedność. Jeśli któreś zawiedzie, reszta się posypie... Musimy cię ochronić. Itachi, zwolnij w końcu blokadę.
Uchiha podszedł do zielonookiej i przyłożył do jej czoła dwa palce, układając drugą do pieczęci. Poczuła jak przepływ jej chakry przyspieszył. Tak dawno się tym ostatnio cieszyła...
— Konan, chodź po rzeczy. Nie mamy wiele czasu... — Rudowłosy opuścił pokój, a zaraz za nim dziewczyna.
Brunet również wyszedł, ale po chwili wrócił z plecakiem w ręku i położył go obok siedzącej dziewczyny.
— Dziękuję — szepnęła, błądząc wzrokiem po jego twarzy. — Dziękuję — powtórzyła, czując zaciskającą się na szyi, niewidzialną linę.
— Nie masz za co... — mruknął, siadając obok. — To ja powinienem cię przepraszać... Już dawno powinien być martwy. Jednak Madara bardzo go sobie cenił...
— Jeśli przeżyjemy... Co zrobimy?
— Odprowadzimy cię do wioski i się zwiniemy. Sądzę, że nikt nas tam ciepło nie przyjmie.
— Jeżeli pozwolicie mi powiedzieć o tym, jak mi pomogliście... Tsunade was wysłucha.
— To nie takie proste, Sakura...
Zwiesiła głowę, wiedząc, że ma rację. Mimo wszystko, wiedziała, że warto spróbować. Uratują jej życie i wcale nie są źli. To Madara jest tym najgorszym. O ile w ogólnie nim jest.
— Gotowi? — Tenshi weszła do środka z plecakiem i popatrzyła na nich. Mimo przerażenia, gdzieś po jej buzi błądziło szczęście. W końcu mogła się stamtąd wyrwać.
Itachi pochwycił swój bagaż. Haruno podniosła się na nogi i odetchnęła pełną piersią. Cały czas miała przed oczami Deidare i czuła się obrzydliwie, mimo to, szła w zaparte. Zawiesiła na ramieniu torbę i ruszyła za Uchihą.
W kuchni nikogo nie było. Sakura nie wiedziała w jaki sposób zginął jej oprawca, ale duże ilości krwi, zalegające na podłodze, wskazywały na brutalność Uchihy. Wyszli na kolejny korytarz, gdzie w jej nozdrza uderzyło zimnie, wilgotne powietrze. Bała się tej wyprawy i tego, co ich czeka, ale ekscytacja dotycząca wyjścia i kontaktu z naturą - ładowała ją determinacją.
Wilgoć w owym tunelu się nie zmieniła, tak samo jak ciemność. Gdy przeszli pod dywanem, różowowłosa czuła, jak sidła Madary popuszczają. Zaraz będzie wolna, a niedługo później, będzie tam, gdzie być powinna.
Staruszek, którego dane jej już było raz zobaczyć, znowu siedział w swoim bujanym fotelu i palił fajkę. Nie przykuł już jednak tak samo jak wtedy jej uwagi. Pain złapał za klamkę chatki, drzwi skrzypnęły, a zielonooka poczuła pod stopami wilgotną od nocnej rosy, trawę. Owiał ją przyjemny chłód, a blask księżyca rozświetlił jej ożywione tęczówki.
— Brakowało mi tego cholernie — westchnęła.
— Od tej pory biegniemy bez przerwy — rudowłosy sprowadził ją na ziemię. — Nie zatrzymujemy się, nie robimy przerw. Po prostu uciekamy. On się bardzo szybko zorientuje, o ile już nie wie - a my, nie możemy dać się złapać. Nie odłączamy się od siebie, choćby nie wiem co. Zrozumiano?
Skinęli zgodnie głowami, po czym odbili się od ziemi i wskoczyli na gałęzie drzew. Haruno czuła, że jest zdana tylko na nich, więc nie miała zamiaru nie dostosować się do rozkazów. Podążała krok w krok, pomiędzy Itachim, a Konan. Natomiast Pain zamykał szeregi, w skupieniu i ciszy rozpoznając jak najkrótszą drogę.
Dziewczyna nie wiedziała ile wytrzyma. Nie trenowała, nie dotleniała się i nie odżywiała tak jak powinna. Minęło sporo czasu, straciła na wadze. Mimo to, obiecała sobie, że się nie podda, a myśl o tym, że już niedługo wpadnie w ramiona ukochanego - napędzała ją siłą. Nie mogła się poddać. Nie teraz, gdy dostała szansę na powrót.
Nie minęło pełne pół godziny, gdy Pain zaczął ich ponaglać.
— Już wie... — wyszeptał. — Musimy się pospieszyć, przy jego umiejętnościach wcale nie mamy dużej przewagi. Szybko nas znajdzie.
Zielonooka poczuła dziwny dreszcz i z trudem przełknęła ślinę. Wiedziała, że Uchiha ich rozszarpie, więc nie było wyjścia. Choć nogi zaczynały ją już boleć, spięła się i zaczęła biec szybciej.
— Spokojnie. — Melodyjny głos Konan, rozpłynął się po jej umyśle. — Mamy u ciebie dług, nie damy ci zginąć.
Haruno spojrzała na Tenshi z niedowierzaniem. Jeżeli chciała jej w tamtej chwili przekazać, że oni, liderzy Akatsuki - chcą oddać za nią życie, to zielonooka nie miałaby skrupułów, by się zatrzymać i zacząć krzyczeć. Nie po to ratowała Paina i nie po to... No tak, trudno było jej się do tego przyznać... Ale przywiązała się do nich. Za cholerę więc nie odpowiadało jej to, że każą jej uciekać samej.
— Nie chcę, by ktoś jeszcze przeze mnie zginął... — Zacisnęła pięści, przypominając sobie Lee. — Uciekniemy razem.
Niebieskowłosa uśmiechnęła się do niej, ze złudnym pocieszeniem. Tak jakby wiedziała, że to po prostu nie skończy się dobrze.
— Podąża już za nami — odezwał się Itachi, którego sharingan przybrał inną formę, niż zazwyczaj.
— Jaki dystans nas dzieli? — spytała Konan.
— Ma do nas osiemnaście minut... I to z każdą chwilą się zmniejsza.
— Musimy trzymać go z daleka, dopóki nie przekroczymy granic Kraju Ognia — wtrącił Pain.
Czas uciekał nieubłaganie, tak samo jak kilometry, które pokonywali. Haruno czuła się zestresowana, gdy brunet nie powiadamiał ich cyklicznie o odległości Madary, z drugiej strony bała się usłyszeć, że jest tuż za nimi. Pędziła przed siebie ile sił, jednak doszło do momentu, którego tak bardzo chcieli uniknąć.
— Uwaga! — ryknął Itachi. Doskoczył do różowowłosej, jednak nim zdążył cokolwiek zrobić, między całą czwórką rozdarł się wybuch, który porozrzucał ich na boki.
Sakura czuła, jak jej ciało odbija się od ziemi, przepełnionej splątanymi korzeniami drzew. Gdy w końcu zatrzymało się na jakimś pniu, wypluła sporą ilość krwi. Otworzyła oczy i spostrzegła, jak w jej kierunku pędzi niewielka kula ognia. Zacisnęła powieki, osłaniając twarz ramionami, jednak buchnęło w nią samo gorąco, nie żywe płomienie. Osłoniła ją tarcza z papieru, który zaabsorbował technikę.
— Biegnij! — Gdzieś z niedaleka dotarł do niej głos Tenshi.
Poderwała się niezdarnie z ziemi i zaczęła przebierać zmęczonymi nogami. Za jej plecami rozbrzmiewały wybuchy, jednak to co najbardziej ją przeraziło, to wściekły wrzask Madary. Głupia, mówisz jedno, a robisz drugie!
Zatrzymała się i zwróciła za siebie, chcąc im pomóc, jednak Itachi wpadł w nią i pociągnął za sobą przedramieniem.
— Puść mnie! Musimy im pomóc! — krzyknęła, próbując się wyrwać.
— Tylko będziesz przeszkadzać! — zganił ją i szarpnął do przodu.
— Nie jestem, aż tak słaba! — Zdenerwowała się i nadal próbowała zatrzymać, ale skutecznie jej to utrudniał. — Chcę pomóc!
— Nie możesz! Zamknij się już i chodź!
W jej oczach zebrały się łzy, a na każdy kolejny wybuch, jej mięśnie się spinały. Nie miała już siły biec, a świadomość, że Konan lub Pain, naprawdę zaraz zginą - wypompowała z niej chęć na ucieczkę.
— Itachi — wyszeptała przez łzy. Jego usta zwęziły się w cienką linię i rzucił jej przelotne spojrzenie. Widziała, jak jego serce pęka. Czemu więc nie reagował... — Itachi, proszę...
— SKOŃCZ! — wrzasnął, a w jego głosie wyczuła załamanie.
Cały czas mocno trzymał ją przy sobie, nie chcąc pozwolić jej na choćby jeden krok w tył. Odwracał jej głowę przed siebie, gdy wyglądała za ich plecy. W zielonych oczach odbijały się kolejne wybuchy, a w ich wnętrzu malował smutek i żal. Żal o to, że ją zostawili. Po tym wszystkim, gdy w jej słabym sercu - znalazło się dla nich miejsce.


— Nie mogę już... — wysapała, opadając plecami na gruby pień drzewa. — Nie mogę, jestem wyczerpana.
Uchiha przystanął przy niej, rzucił na ziemię swój plecak, a obok niego położył jej torbę. Otarł czoło, na którym skroplił się pot i spojrzał w kierunku, z którego przybyli.
— Dziesięć minut, nie więcej — mruknął, wskakując na gałąź, ponad nią.
Osunęła się w dół, wplątała palce w różowe, wilgotne włosy i schowała twarz, pomiędzy klatką piersiową, a podciągniętymi do niej kolanami. Nie mogła uwierzyć, że przez nią zginęły kolejne dwie osoby. Chcąc ratować jej życie... A raczej cały świat, przed planem Madary.
Zastanawiała się, czy ktokolwiek po powrocie jej przebaczy, czy uwierzą w zmartwychwstanie wielkiego Uchihy... Czy w ogóle ma po co przekraczać bramy Konohy.
Uniosła ku górze swój zmęczony wzrok, by skontrolować, czy Itachi nadal przy niej jest, a przy okazji nie pozwolić łzom opuścić kanalików. Mężczyzna stał na gałęzi, również mocno wyczerpany. Dopiero teraz zorientowała się, że biegli całą noc. Nad koronami drzew, niebo stawało się pomarańczowe, a w tle szumu liści, poruszanych wiatrem - rozgrywał się koncert uskrzydlonych śpiewaków.
— Przepraszam... — szepnęła, nie wiedząc, czy na pewno chce, by Itachi to usłyszał.
Zwrócił ku niej twarz i chwilę spoglądał. Zeskoczył na dół i przykucnął obok. Odgarnął z jej twarzy włosy i zmrużył powieki.
— Przestań — burknął. Wziął głęboki oddech i dopiero po dłuższej chwili wypuścił powietrze z płuc, w towarzystwie głośnego świstu. — To nie twoja wina dziewczyno. To był nasz wybór i doskonale wiedzieliśmy, co nas czeka. Po tym co tam się stało, przyszedł impuls. My może jesteśmy przegrani, ale ty nie.
— Ale, gdyby nie ja...
— Itachi... Sakura...
Ich przerażone spojrzenia, zwróciły się w kierunku, z którego doszedł ich damski głos. Kilka metrów dalej, w cieniu pokaźnego dębu - stała Konan. Jej ciało było w opłakanym stanie, resztkami sił wspierała się o pień.
— Pomocy... — szepnęła.
Oboje zerwali się na nogi, jednak coś nie pozwoliło im dać kroku w jej stronę. Uczucie niepokoju było zbyt silne. Niebieskowłosa zaczęła się powoli snuć w ich stronę, szepcząc pod nosem ich imiona, a oni nadal zastanawiali się, czy to co widzą było prawdziwe.
Jak się okazało, dziewczyna była prawdziwa, ale tylko namacalnie. Otworzyła szerzej oczy i chrząknęła, po czym runęła twarzą w ziemię. W plecy wbity był wielki, papierowy shuriken.
— Żaden sukinsyn... Nie będzie się pode mnie podszywać...
Prawdziwa Konan pojawiła się po chwili za ciałem swojej kopii. Nie była w tak złym stanie, co jej poprzedniczka, ale również mocno poturbowana. Trup zamienił się w białą masę, uświadamiając ich w swojej racji.
— Zetsu — szepnęła Haruno.
Brunet podbiegł do Tenshi i pomógł jej się doczłapać do zielonookiej, która pomogła posadzić ją na ziemi. Od razu przeszła do leczenia kobiety. Spoglądali na nią znacząco, jednak pokręciła głową na nie.
— Boże — wyszeptała zielonooka, próbując powstrzymać łzy.
— Uparł się, że go spowolni. Że mamy się ratować... Że bez Sakury i tak sobie nie poradzi... — recytowała mechanicznie.
Znowu moja wina...
— Powiedział, że masz się nie obwiniać... — Tenshi dotknęła rumianego policzka dziewczyny, na co spod powiek różowowłosej wypłynęły słone krople.
— Nie uciekniecie mi... — po lesie rozszedł się melodyjny, sadystyczny krzyk Madary.
Przyjaciele wymienili się spojrzeniami, czując jak przepływ krwi w ich żyłach znacznie przyspieszył.
— Zetsu go tutaj doprowadził... — mruknęła Haruno, podnosząc się na nogi.
— Złapie nas, jak tylko ruszymy z miejsca... wyszeptała Konan.
— Już was mam. — Cyniczny szept wpłynął do ich umysłów.
Różowowłosa, zwróciła się za siebie, gdy poczuła jego gorący oddech na karku. Cała się spięła, dając wściekłości wziąć górę i zamachnęła, by zadać mężczyźnie najsilniejszy cios, na jaki było ją stać. Ktoś jednak powstrzymał ją, chwytając za nadgarstek.


< < ♥ > >


Piąta ze znudzeniem stwierdziła, że o siódmej rano, jeszcze nigdy nie miała tylu ludzi w tym gabinecie. Szpital powoli się budził, ale w tym pomieszczeniu trwała już bardzo ożywiona dyskusja, na temat misji ratunkowej, która właśnie na nich czekała.
— Wszyscy wszystko wiedzą? — Yamato stanął po środku, jednak jego głos nie zrobił na nikim specjalnego wrażenia.
— LUDZIE! — ryknęła Ashi, stając obok niego.
Głosy ucichły, a kilkanaście par oczu zwróciło się ku nim.
— Dziękuję — odchrząknął Tenzou, po czym wziął głęboki wdech. — A więc, sądzę, iż nasza misja może zostać oficjalnie rozpo...
Jego triumfalną wypowiedź przerwał huk, który powstał po środku pomieszczenia. Wszyscy odskoczyli na boki. W zupełnej dezorientacji obserwowali miejsce, nad którym unosiły się kłęby dymu, wskazujące na to, że coś, co zaraz się spośród nich wyłoni - nie jest małe, lub nie liczy tylko jednego osobnika.
Gdy w końcu sylwetki przybyłych stały się ostre i wyraźne, wrażenie, iż serce przestaje pracować - dopadło wszystkich. Czy oczy ich nie myliły?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz