poniedziałek, 1 grudnia 2014

44. Papierowy motyl

– Sakura! – Tenshi poderwała się z ziemi, gdy zielonooka wyszła na korytarz, po czterech godzinach nieobecności. – I co? Jak poszło?
Haruno nie miała najlepszej miny. Ściągnęła z dłoni rękawiczki i westchnęła. Przetarła czoło i spojrzała w bursztynowe oczy. Uśmiechnęła się jednak, w zmęczony sposób i puściła luźno ramiona. Za Konan, stał Itachi, a w głębi korytarza, ścianę podpierał Tobi.
– Myślałam, że nigdy nie skończę, jednak się udało. Wypłukałam z jego organizmu wszystkie śmiecie i złogi. – Wrzuciła zużyte rękawiczki do kosza. – Dojdzie do siebie w przeciągu dwóch tygodni. W tej chwili śpi. Jeżeli chce wrócić do pełnienia roli najczarniejszego z najczarniejszych charakterów i znowu móc podbić świat, musi wypocząć.
Na twarzy Konan zawitał dziwny smutek, którego różowowłosa nie zdążyła z początku zauważyć. Gdy jednak to spostrzegła, podniosła dłonie w geście kapitulacji.
– Żartowałam – rzuciła, wymijając ich. – Idę pod prysznic i odpocząć. Nie wchodźcie do niego na razie, śpi. I potrzebuje spokoju.
Na Tobiego nawet nie spojrzała, gdy go mijała, odprowadzona wzrokiem zebranych. Doszła do pokoju szybkim krokiem, zgarnęła ciuchy na zmianę i poszła pod prysznic. Dwadzieścia minut później, leżała już z mokrymi włosami na łóżku i gapiła się na sufit, jak większość czasu, którego tu spędziła. Zegar wskazywał godzinę siedemnastą, więc musiała zacząć się mentalnie przygotowywać do kolacji, gdzie będzie musiała oglądać twarz Deidary.
Mimo, że minęło już dokładnie dwanaście dni, od kiedy się tutaj znajdowała, spięcie między nią, a blondynem - nie zostało wygaszone. Sytuacja z pierwszego dnia powtórzyła się kilkukrotnie. Tobi przeszedł nawet do siłowego rozwiązania sprawy, przez co Deidara chodził z podbitym okiem czy przestawioną szczęką - jednak wcale, a wcale nie uspokajało to zapędów chłopaka. Ewidentnie chciał ją skrzywdzić i bała się, że w końcu mu się to uda. Do tego wszystkiego jej uczucia często były szarpane przez zamaskowanego... Czy też Konan. Dziewczyna nie raz i nie dwa, próbowała przekonać Haruno, że Pain nie chce nikomu zrobić nic złego... A ona nie potrafiła w to wierzyć.


Siedziba była prawie pusta. Itachi i Konan mieli od cholery roboty z jakimiś papierami. Tenshi poprosiła Uchihę, by jeszcze na czas okresu powracania do zdrowia przez Paina, chłopak pomógł jej w kilku sprawach, odnośnie Amegakure. Przez to bardzo często ich tutaj nie było. Pain mało wprowadzał swoim stanem do tutejszego życia. Przynajmniej na razie... Kakauzu i Kisame wyruszyli na jakąś misję kilka dni temu i nie zapowiadało się na rychły powrót. Zetsu patrolował okoliczne wioski i również rzadko przebywał w siedzibie. Natomiast Deidara i Tobi, uparcie nie ruszali się z miejsc. Jak się później okazało, do czasu.
Gdzieś w granicach siedemnastej trzydzieści, ktoś zapukał do drzwi jej sypialni. Rzuciła ciche proszę i już po chwili, zmuszona była do oglądania w całej swojej okazałości Tobiego, który miał na sobie płaszcz.
Wróciła do obserwowania sufitu, kiedy mężczyzna podszedł do łóżka.
– Razem z Deidarą musimy opuścić na kilka godzin siedzibę – mruknął. – Konan i Itachi powinni niedługo wrócić. Nie próbuj proszę żadnych sztuczek, bo kryjówka jest pełna pułapek. Nie chciałbym, aby ci się coś stało.
Jej wzrok poszybował na jego maskę, a brwi uniosły się ku górze.
– Nawet mi się nie chce – westchnęła.
– Dasz sobie sama radę z kolacją?
– Za kogo ty mnie masz?
– Za zagubioną sierotę, która tęskni za nic niewartymi ludźmi – odparł.
Czuła, jak krew w jej żyłach zawrzała i uderzyła do głowy. Poderwała się do siadu, chcąc złapać go i przydusić, jednak szybko ją obezwładnił.
– Śmieć – syknęła, gdy docisnął ją przedramieniem do łóżka.
– Jak każde z nas – skwitował.
Podniósł się i opuścił pomieszczenie, zostawiając wściekłą dziewczynę samej sobie. Czasem się zastanawiała, czy nienawidziła bardziej bezpośredniego Deidary, czy jego, który na każdym kroku kipiał fałszem.
Przekręciła się na brzuch i wcisnęła twarz w poduszkę, by móc się uspokoić. Zmęczona operacją oraz fantazjowaniem, o cudownym popołudniu z Kakashim i resztą, przysnęła.


Obudziła się chwilę przed dziewiętnastą. Podniosła się z łóżka i odczuła, że jej żołądek woła o jedzenie. Podniosła się z materaca, wciągnęła na siebie swoją flanelę i opuściła pokój.
W kuchni od razu wstawiła wodę na gorącą herbatę. Ciągle było jej tu zimno, więc każde źródło ciepła, było czymś cudownym. W czasie, gdy woda się gotowała, zrobiła sobie dwie kanapki z jakąś konserwą. Nie narzekała na to, jak ją tu karmili i na produkty, które znosili. Było apetycznie, przez co i pocieszająco.Potrafili gotować, szczególnie Kisame.
Gdy już się posiliła, podeszła z kubkiem do stołu i usiadła na krześle. Podciągnęła do siebie kolana i wbiła wzrok w białą ścianę. Z zamyślenia wyrwał ją zbliżający się dźwięk rozmów i szybkie kroki. Po chwili drzwi kuchni otworzyły się, a w progu stanęła Konan, z której płaszcza spływała woda.
– Tu jesteś – odsapnęła z ulgą. – Już myślałam, że ci coś zrobili.
– Mówiłem panikaro – odezwał się Uchiha, wchodząc zaraz za Tenshi. Był obładowany zakupami i wyraźnie czymś zmęczony.
– Dawno wyszli? – spytała niebieskowłosa, odwieszając wierzchnie ubranie, na jedno z krzeseł.
– Jakoś przed osiemnastą – odparła zielonooka.
– Wspaniale – uśmiechnęła się. – Idę wziąć prysznic, Itachi też i całą trójką widzimy się w moim pokoju za dwadzieścia minut. Mamy piwo i przekąski!
Podekscytowana, przeszła przez kuchnię, a raczej przebiegła i poleciała do pokoju, mrucząc coś pod nosem.
Piwo i przekąski? Serio? Sakura odczuwała ciężką konsternację, nie mogąc nadal przyjąć do do siebie tych... Najnormalniejszych w świecie, zachowań.
– Czemu jest taka wesoła? – spytała mężczyzny, który rozpakowywał zakupione rzeczy.
– Od pół roku była przekonana, że jej przyjaciel lada dzień umrze. Czego się spodziewałaś?
Przyjaciel? Skupiła wzrok na swoich kolanach i zamyśliła się. Chodź z początku nie przychodziło jej to do głowy, zaczynała zastanawiać się na ucieczką. Wahała się jednak, twierdząc, że Tobi po złości zrobi komuś w Konoha krzywdę. Musze być silna, ot co...


Minęło pół godziny, a ona stała pod drzwiami pokoju Tenshi, razem z Itachim. Nie wiedziała czemu drżała. Może chcą mnie tam zabić? Mężczyzna uderzył knykciami w drewnianą powłokę. Po chwili usłyszeli, jak mechanizm klamki skrzypi, a jeszcze moment później - światło wypadło na ciemny korytarz.
– Wchodźcie – zaprosiła ich ochoczo do środka, robiąc przejście.
Haruno była pod wrażeniem wystroju wnętrza. Większość pokoi, które zdołała obejrzeć, były takie... Puste, zimne, nieprzyjemne. Łącznie z tym, który odziedziczyła po Sasorim. Ten był inny. Meble, których było sporo - pasowały do siebie. Ściany, tak jak u niej, pomalowane były na piaskowy kolor, który świetnie komponował się z jasnymi, brzozowymi meblami i jasno zielonymi dodatkami. Naprzeciwko drzwi, stało wielkie łóżko. Z lewej strony dostrzegła meblościankę. Obok niej biurko, jakąś niewielką szafkę, półkę z książkami. Po prawej, znajdował się nie duży telewizor, przed nim niewielki stolik do kawy, oliwkowa kanapa, a po jej bokach, dwa fotele w takim samym kolorze. Najbardziej jednak zaskakiwała ją ilość przeróżnych drobiazgów stworzonych stylem origami. Zdążyła już poznać umiejętności dziewczyny, które niezmiernie jej się podobały.
– Siadajcie – rzuciła, wskazując na siedziska. – Itachi, znajdź coś w tym pudle.
Haruno usiadła na kanapie, zdjęła buty i podciągnęła nogi. Uchiha podsunął fotel bliżej niej, oparł stopę na sofie i zaczął majstrować coś pilotem.
Konan postawiła na stoliku trzy butelki piwa, miskę z chipsami, których cebulowy zapach dotarł do nozdrzy zielonookiej. Kawałek dalej, stała szklanka z paluszkami, oblepionymi makiem.
– O której oni mają być? – odezwała się niebieskowłosa, otwierając kolejno każdą z butelek.
– Na pewno godzinę mamy jeszcze wolną – mruknął brunet.
– To dobrze – westchnęła, wręczając Sakurze zielone szkło.
– Tak bardzo macie ich dość? – spytała zielonooka.
– Nie, mamy czas, by o wszystkim ci opowiedzieć i zaplanować to, jak chronić cię przed Madarą.
Nic nie powiedziała. Zakrztusiła się łykiem piwa, a w sercu poczuła dziwne ukłucie. Co jest kurwa grane?


< < ♥ > >


Wieczór spowił Konohę, oblewając ją ostatnimi, gorącymi promieniami słońca, które dostawały się do gabinetu piątej.
Kobieta siedziała za swoim biurkiem i próbowała się skupić na zaległych papierzyskach, natomiast w rogu jej pracowni, na kanapie, siedział Yamato, zawalony stertą kartek. Próba rozszyfrowania okazała się o wiele trudniejsza, niż mu się z początku wydawało.
– Przyniosłam wam kawę – usłyszeli, chwilę po tym, jak drzwi się otworzyły.
Ashi podeszła z jednym kubkiem do blondynki i postawiła go na blacie. Odpowiedział jej cichy pomruk wdzięczności. Z drugim, zajęła miejsce obok mężczyzny i przyjrzała mu się. Nie wyglądał wcale na zmęczonego.
– Masz już coś? – szepnęła, spoglądając na kartkę, na której widniały znaki, zapisane przez Haruno.
– Sześć pojedynczych słów, które są wyrwane z kontekstu. – Oparł głowę o zagłówek i westchnął. – Niby nic, jednak zawsze coś. A jak Kakashi?
– Gdy wychodziłam od niego z domu, minęłam się z Asumą. Stwierdził, że weźmie go gdzieś, by się trochę ożywił.
– Przecież on i tak pije sam – żachnęła się Tsunade – Sarutobi, to zwykła moczymorda, która po prostu weźmie go gdzieś, gdzie Kakashi upodli się publicznie.
– Nie wiedziałam... – Tokuno poczuła wstyd, pod naporem oskarżycielskiego tonu blondynki. – Zatrzymałabym go...
– Menma przy nim jest... – szepnął Tenzou. – Nie pozwoli, by coś mu się stało.


< < ♥ > >


– Wolałbym nie – mruknęło wilczysko.
Po propozycji, obserwował minę Kakashiego. Widział, że mężczyzna nie ma na to ochoty, a sam nie mógł przy nim dziś pozostać, bo miał zaraz uciekać do swojego wymiaru.
– Oj, nie gadaj – brunet machnął na zwierze ręką. – Kakashi, chodź. Jak będziesz siedzieć tutaj całe dnie, to przyrośniesz do mebli.
Sarutobi miał trochę racji. Szarowłosy nie opuścił mieszkania, od kiedy wszedł do niego, po powrocie ze szpitala i wieści o wiadomości, pozostawionej przez dziewczynę.
Był zarośnięty, wstawał po godzinie szesnastej i można powiedzieć, że w ogóle nie trzeźwiał. Nawet w tej chwili, jego wzrok był rozbiegany.
Przyjaciele robili mu zakupy, przynosili do domu i zostawiali w kuchni. Nie chciał się zupełnie z nikim widywać, pozwalał tylko na obecność Menmy, który czuł się zobowiązany wobec niego. Zrozumiał przekaz Sakury. Skoro zawiesiła na szyi mężczyzny łańcuszek, prosiła go o opiekę. A on starał się wywiązać z obowiązku.
– Nie mam nastroju – wyszeptał, siadając w fotelu. Przeczesał szare kosmyki i wbił wzrok w ciało wilka.
– Nie pieprz – warknął Asuma. – Ubieraj się, musisz w końcu wyjść do ludzi. Napijemy się gdzieś piwa i wrócisz do domu.
Po kilku, dłużących się namowach, Hatake przystał na propozycję. Skoczył na górę, ogarnął się w łazience, po czym ubrał czyste ciuchy.
– Proszę, nie odwal nic głupiego – mruknął Menma, obserwując, jak mężczyzna zakładał w sypialni bluzę.
– Spokojnie – odburknął. – Napiję się z nim, dla świętego spokoju. I wrócę.
– Trzymam cię za słowo – odparł, wzdychając ciężko.
Po niespełna pół godzinie, Kakashi już wiedział, że cała ta wyprawa była błędem. Wszystkie wspomnienia uderzyły ze zdwojoną siłą. Asuma zaprowadził go do klubu, w którym wszystko powoli się zaczynało. Od wyjścia, przy którym uratował godność Sakury, po Sylwestra, kiedy to zbliżyli się do siebie już maksymalnie. Coś złapało go za serce i nie potrafił dać kroku do przodu. Czy Asuma był jego przyjacielem, czy wrogiem?
Szarowłosy jednak się poddał i wkroczył do środka zaraz za Sarutobim. Miejsce nie było przeludnione, ale też nie narzekało na brak frekwencji. Pełno młodych ludzi, bawiło się na parkiecie, lub zajmowało większość stolików. Przebrnęli przez tłum i dostali się do baru. Usiedli na wysokich krzesełkach, a Asuma poprosił o dwa kufle piwa.
Gdy naczynia już do nich trafiły, brunet próbował nakręcić jakąś rozmowę. Niestety nie był w tym najlepszy. Hatake mógł stwierdzić, że w sumie szło mu to tragicznie, zwłaszcza, że wspominał często o Kurenai i ich synku. Ciążyło mu to co raz bardziej, a wrażenie, że mężczyzna jest po prostu nie najmądrzejszy - rosło. Asuma w ogóle go nie rozumiał, jednak nie miał złych intencji. Jedyna rzecz, jaką szarowłosy mógł docenić.
Wyjrzał za rozgadanego przyjaciela i popatrzył na jedno z krzesełek. Siedziała tam w Sylwestra. A obok niej Keyto, który szybko rozlał się na podłodze. Uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie ich pierwszy pocałunek. Choć wszystko wyszło dosyć kontrowersyjnie, było to naprawdę magiczne. Wspomniał jednak jeszcze, pierwszą wizytę tutaj. Całą sytuację, powrót do domu... I jego własne słowa. Już nigdy nie spuszczę cię z oka. Będę przy tobie, do końca swoich dni. Obiecuję. Czuł, że nie dotrzymał słowa, a jego umysł zalało, jeszcze słabe - poczucie winy.
– To co Kakashi, po jeszcze jednym? – spytał Asuma, który głowę do alkoholu miał nie najlepszą.
– Tak – odparł stanowczo.
Czas zaczął płynąć inaczej i wciągał w ciało Kakashiego, co raz więcej alkoholu. Nawet nie zauważył, kiedy jego limit picia w towarzystwie - został przekroczony. Nie był pewny, czy będzie w stanie iść, jednak podniósł się i skierował w stronę łazienki. Dotarł do niej chwiejnym krokiem. Załatwił potrzebę, nieporadnie opłukał ręce i wyszedł. Łazienka znajdowała się na dosyć znanym mu korytarzu, prowadzącym do wyjścia ewakuacyjnego. Zatrzymał się, trzymając za głowę jedną ręką i spojrzał w jego głąb. Gdy przed oczami ukazał się widok Heiko, znęcającego się nad różowowłosą, poczuł napływającą złość wymieszaną z tęsknotą. Mógł ją wtedy bezkarnie przytulać i pocieszać, obiecując, że jej nie zostawi...
– Kurwa! – zawył, chcąc odgonić złe myśli.
Był pewny, że jej odejście spowodował on. Obwiniał siebie jak tylko mógł, nie radził sobie i podupadał jeszcze bardziej na podłożu psychicznym. Wziął głęboki wdech, chcąc skierować się prosto do wyjścia, lecz coś niewielkiego wpadło w jego ciało i popchnęło go na ścianę. Poczuł drobne ręce na swoim ciele i odruchowo wplątał dłoń, w czyjeś miękkie włosy.
– Sakura – wyszeptał sam do siebie, obłąkanym tonem. Czuł, że jest jedną nogą w zupełnie innym świecie, gdy muzyka stała się jakaś wygłuszona.
Nachylił się do niej, zdesperowany myślą, że to prawda. Faktycznie, w jego ramionach znajdowała się jakaś dziewczyna, która go tuliła. Pachniała alkoholem i papierosami.
– Miałaś nie palić – mruknął, czując, jak jego ciało rozpaczliwie się rozluźnia.
Przejechał kciukiem po jej ustach. Otworzył szerzej oczy, wbijając wzrok w roztańczony tłum - to nie był jej usta. Woń alkoholu i papierosów, nie była wymieszana ze słodkim zapachem jego ukochanej, tylko z jakimiś mdłymi perfumami. Włosy był długie, ciało nie miało takiego kształtu jakie mieć powinno. To nie był jej dotyk...
– Wiedziałam, Kakashi... – Szept, który odbił się na jego ustach, nie należał do Sakury.


< < ♥ > >


– Możecie powtórzyć? – mruknęła, przerzucając co chwilę wzrok z Konan na Itachiego.
Uchiha złożył ręce, jak do modlitwy, przymknął na chwilę oczy i rozsunął dłonie. W miejscu, gdzie powinna znajdować się nadal pusta przestrzeń, pojawił się czarny jak smoła, kruk. Wzbił się w powietrze i z dziką prędkością poleciał w kierunku zamkniętych drzwi. Haruno wzdrygnęła, myśląc, że zwierze w nie uderzy, jednak przeniknęło przez drewnianą powłokę niczym duch.
– Powiadomi nas, jak wrócą – mruknął biorąc do ręki piwo. – Od czego zaczynamy?
– Może od uświadomienia kolejnej osoby, że wyginięcie twojego klanu, nie było spowodowane twoimi pobudkami.
Różowowłosa poczuła, jak jej lewa powieka zadrżała, jak u kogoś z chorobami psychicznymi. Może śnię?
Choć to, co powiedziała Tenshi, wydało jej się być niedorzeczne, przez wpajaną jej od dziecka prawdę, wysłuchała historii Itachiego z otwartymi ustami.
– Czy Sasuke... – zaczęła niepewnie.
– Wie. Od jakiegoś roku – mruknął brunet. – Doszło do długo wyczekiwanej przez niego walki, jednak udało mi się do niego dotrzeć. Z początku mi nie wierzył, to normalne. Jego chęć na zabicie mnie wzrosła, ale udało się. Potem długi czas próbowałem go namówić do powrotu do Konohy. Po raz kolejny dałem radę, choć byłem bardzo zaskoczony. Jako jedyna wyciągnęłaś do niego pomocną dłoń. Myślałem, że nadal się w nim kochasz, ale okazało się jednak, że wybrankiem okazał się ktoś inny.
Czuła, jak jej twarz zapłonęła na czerwono, gdy wypomniał jej uczucia, którymi darzył kiedyś młodszego Uchihę.
– Nieee, to niedorzeczne! – krzyknęła i poderwała się z kanapy, gotowa do opuszczenia pomieszczenia.
– Poczekaj! – Konan złapała ją za rękę i pociągnęła z powrotem na sofę. – Wysłuchaj nas do końca, proszę. Potem możesz zrobić co zechcesz.
– Przecież to co mówicie, jest nienormalne!
– Sądzę, że jak zaczniemy mówić dalej, uznasz nas za jeszcze większych wariatów. – Niebieskowłosa uśmiechnęła się głupkowato i ścisnęła mocniej dłoń zielonookiej. – Proszę.
Sakura spróbowała uspokoić niestabilny oddech i popatrzyła na Itachiego.
– Dlaczego mówicie na Tobiego, Madara? – mruknęła. – W to, że Madara Uchiha żyję, nigdy wam nie uwierzę. – Otworzyła szerzej oczy, widząc wymianę spojrzeń tej dwójki. – To nie jest śmieszne!
– To jest, Madara Uchiha – potwierdziła Konan. – Co więcej, wszyscy myślicie, że to Pain założył Akatsuki, po to, by zwojować świat. Tak mieliście myśleć, bo Madara nie chciał się ujawnić. Spotkał... A raczej specjalnie doprowadził do spotkania mnie i Paina. To prawda, stworzyliśmy Akatsuki... Ale po to, by nieść dobro i pomoc, w okresie drugiej wojny światowej.  Jednak Madara tak bardzo zaślepił umysł Paina, że mój przyjaciel zgodził się robić wszystkie te rzeczy. Zabijać dla bijuu. Po to, by odmienić świat. – Dziewczyna oparła się wygodniej i spojrzała w oczy Sakury. – Na szczęście Pain się opamiętał. Zaczął mu odmawiać, przestał brać udział w wyprawach. A potem zachorował.
– Madara nie chciał go zabić, skoro zaczął się buntować? – spytała zielonooka. – Nie uważam was za słabych ludzi, ale wiem doskonale, że ten człowiek był... Jest potężny i mógłby zmieść nas z powierzchni ziemi, jednym ruchem.
– Nie zabił go, bo jest mu potrzebny Rinnegan – wtrącił Itachi. – Widzimy, że wciąż obserwuje Paina, chcąc zrozumieć wszystkie tajniki jego mocy, a dopiero potem go zabije i przeszczepi sobie jego oczy.
– Matko! – Sakura zakryła swoje usta.
– Jego problem polega też na tym, że taką operację może przeprowadzić tylko wykwalifikowany medyk. – Konan wsadziła do ust paluszka. – Dlatego też, nie może cię zabić. Jesteś mu potrzebna tak samo jak Pain.
– Wolałabym zginąć niż mu pomóc! – oburzyła się. Po chwili jednak posmutniała – Nie próbowaliście nigdy od niego uciec?
– Nie da się. – Itachi przechylił butelkę z piwem. – Znajdzie nas wszędzie.
Dziewczyna się zamyśliła. To już nie wyglądało na mydlenie oczu. Przecież gdyby byli źli, nic by jej nie powiedzieli...
– Sasuke dostał od nas misję... – Brunet zmrużył oczy, patrząc nieprzytomnie na poduszkę, leżącą na kanapie. – Miał cię chronić. Dostawał od nas zawsze znak, gdy ktoś z Akatsuki zaczynał się kręcić w Konoha. Stąd jego niektóre dziwne zachowania. Trwało to dosyć sporo... Nawet Pain się któregoś razu pofatygował, jednak okazało się, że cię nie było.
– Kiedy? – Dziewczyna uniosła ku górze brew.
– Gdy porwali tę dziewczynę z klanu Hyuga – mruknął. – Chciał cię ostrzec, bo była okazja. Madara opuścił siedzibę. Akatsuki nie stało za tym porwaniem, ale dowiedzieliśmy się o nim. Pain na miejscu spotkał tylko Sasuke i Naruto. Nie wiedział co im powiedzieć. I po prostu spanikował.
– Tak... Pamiętam te dni... – wyszeptała.
– Madara zaczął się wszystkiego domyślać. Nie podobało mu się zachowanie naszej trójki i zaczął nas ograniczać dosłownie ze wszystkim – kontynuowała Konan. – Oko Kakashiego... – Zielone tęczówki zwróciły się prosto na twarz smutnej Konan. – Już wtedy Madara, Deidara i Itachi, ukrywali się w Konoha. Nie mieliśmy zielonego pojęcia jak was ostrzec, nie mogli nawet dotrzeć do Sasuke. Itachi starał się jakoś za pomocą połączenia Sharingana dać znać Kakashiemu, jednak nie wypaliło za żadnym razem... I stało się.
– Ten ptak, następnego dnia... – wyszeptała, przerzucając wzrok na Uchihę.
– Tak, był ode mnie – potwierdził. – Wysłałem tę wiadomość, gdy miałem na to szansę. Mam nadzieję, że udało ci się to jakoś wykorzystać. Chociaż wiem, że to bez znaczenia, bo nawet jeżeli Konoha spróbuje sama cię odbić, wszyscy mogą zginąć. No może oprócz Uzumakiego.
– Udało się... – wyszeptała. – Napisałam silnie zaszyfrowaną wiadomość w tym czasie, który mi podałeś. Potem wybrałam się do mieszkania Yamato. Przez poprzednią dobę, zdążyłam obliczyć, jak często zmieniacie warty, przy pilnowaniu mnie i ile ta zmiana trwa. Miałam za każdym razem kilka sekund. Od pięciu do dziesięciu... Gdy spostrzegłam, że Zetsu zmieniał się zgodnie z czasem, czmychnęłam do łazienki i zostawiłam wiadomość, korzystając również z dezorientacji, jaka nastąpiła po moim nagłym przemieszczeniu.
Popatrzyli na nią ze zdumieniem i uśmiechnęli się.
– Wiedziałem, że jesteś inteligentna.
Zielonooka posmutniała jednak i wbiła wzrok w telewizor.
– Jest jakaś szansa, że kiedykolwiek ich zobaczę? – szepnęła, spoglądając na Konan.
Dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie i wzięła głęboki wdech.
– Musimy poczekać, aż Pain wróci do siebie. Wtedy będziemy kombinować... – Położyła dłoń, na ramieniu różowowłosej – My też chcemy się stąd wydostać, ale bez niego nie mamy po co nawet o tym myśleć.
W ciele Haruno buchnęło jakieś dziwne gorąco. Może mieli marne szanse, ale nawet jeśli wiedziała, że próba może zakończyć ich życie, to powstała nowa nadzieja, która trzymała ich w ryzach gotowości dla poświęcenia.
– Cholera, są już w środku! – szepnął Uchiha, dociskając przegub do lewego oka.
Sakura przerzuciła wzrok na papierowe motylki, które znajdowały się na ścianie. Zaczęły trzepotać skrzydełkami, tworząc przy tym dziwny szum, który ubrał jej ciało w dziwne dreszcze. Drzwi pokoju otworzyły się, bez uprzedniego pukania, a w progu stanął Madara. Zmierzył ich podejrzliwie wzrokiem, który zatrzymał się na Haruno. Jak było trzeba - potrafiła kłamać. Ale świadomość, że to zmartwychwstały Uchiha, który nie ma w sumie prawa żyć, przytłaczała ją. Bała się, że palnie coś głupiego. Od tej chwili wiedziała już, że musi unikać go jak ognia.
– Był ktoś u Paina? – spytał nagle.
– Ja, jakieś pół godziny temu – odparła Konan, obserwując całującą się, filmową parę.
Zamaskowany zrobił krok do przodu, na co mięśnie Sakury mocno się spięły. Itachi, widząc to, podniósł się z fotela, przysunął go ręką, jeszcze bliżej niej i z powrotem usiadł, przez co poczuła się trochę bezpieczniej. Nie wiedziała dlaczego, skoro jeszcze niedawno chciał ją zabić... Domyśliła się jednak, że musiał to zrobić z powodu Madary, który ich do tego wszystkiego zmuszał. Oprócz Deidary, dla którego zabijanie było czystą przyjemnością.
– Widzę, że dobrze się bawicie – skwitował.
– Świetnie – odparła złośliwie Tenshi.
Zielonooka podziwiała ją za to, jak potrafiła się wobec niego zachowywać. Mając świadomość kim tak naprawdę był.
– Nie rozpijcie jej – warknął, z zamiarem opuszczenia pokoju.
Sakura napięła mięśnie, chcąc powiedzieć mu coś w stylu, że jest już dorosła... Jednak coś wprawiło ją w totalne osłupienie. W jej głowie echem obił się głos Kakashiego, który wypowiedział jej imię. Upuściła butelkę z piwem, czując w potylicy dziwne kłucie.
– Kakashi – pisnęła, mając wrażenie, że jego słowa wyrządzają jej krzywdę.


< < ♥ > >


Ciepło, które pojawiło się na jego wargach - rozeszło się również po całym jego ciele. To nie była ona, jednak potrzeba jej dotyku i obecności, zawładnęła jego ciałem, o mało nie doprowadzając do tragedii... Jego powieki się zamknęły, rozchylił już usta, z których dziewczyna zsunęła maskę, jednak opamiętał się, gdy drażniące jego nos perfumy, znowu dały się odczuć, upewniając go w tym, że jego ukochana nadal jest gdzieś daleko.
– Tęskniłeś? – wymruczała, dając mu do zrozumienia, że jest w nie lepszym stanie od niego.
Złapał ją za barki, odsunął od siebie i poczuł, podchodzące do gardła, piwo. Miał ochotę strzelić sobie w łeb. Odepchnął od siebie brunetkę i z niemałym obrzydzeniem, zlustrował jej sylwetkę, wracając do działającej mu na nerwy, bladej twarzy.
– Oszalałaś, Kirame?! – krzyknął oburzony. Nie był to najlepszy pomysł, bo zakręciło mu się w głowie, jednak zaczął odczuwać silne zdenerwowanie na samego siebie. Chrzanić ją, co ja chciałem zrobić?!
– Nie ma jej... – wybełkotała, znowu się do niego zbliżając, jednak szybko się odsunął, nie specjalnie zwracając uwagę na to, że uderzyła o ścianę. – Nie ma! Zostawiła cię do cholery! I nadal masz zamiar być jej wierny?! – Jeszcze słowo i nie zawaham się jej uderzyć... Zacisnął pięści i zęby. – Każdy wiesz, że jest pieprzoną zdrajczynią!
– Zamknij pysk! – ryknął, odpychając ją, już bez żadnych zahamowań.
– Skąd wiesz, czy gdzieś się właśnie z kimś nie puszcza?! Skąd wiesz, czy nie zostawiła cię dla innego?! – krzyczała, napierając na jego ciało, mimo tego, że zaczynał używać co raz więcej siły. – Ja będę ci wierna!
– Chyba cię popierdoliło! – Nie miał pojęcia, dlaczego zwraca się tak do kobiety. Jakie by nie były, miał do nich szacunek... Ale nikt nie miał prawa obrażać Sakury. – Zabieraj te łapska, bo ci je... – zacisnął zęby. – Nie dotykaj mnie!
– Kakashi! – krzyknęła, gdy zaczął się chwiejnie wycofywać. – Wracaj! Porozmawiaj ze mną!
– Czemu mnie to wszystko spotyka... Dlaczego ja chciałem to zrobić?! – krzyczał sam do siebie, przeciskając się przez tłum.
Czuł jak opada z sił, jak kręci mu się w głowie, jak bardzo niedobrze mu się robi. Ból w klatce piersiowej sprawił, że prawie upadł na ziemię, jednak jakiś młody chłopak chwycił go i pomógł mu ustawić pion... Rzucił bełkotliwym dziękuję i biegł dalej, chcąc jak najszybciej zaczerpnąć świeżego powietrza i uciec stamtąd.
Wybiegł, chłód uderzył w jego rozgrzaną twarz. Przebiegł kilka metrów, wszystko przed jego oczami się rozmazało, a jego ciało ogarnął bezwład. Postawił źle stopę i runą do przodu. Jednak nie uderzył o piach, a o coś miękkiego i ciepłego.
– Wiedziałem, że to się źle skończy... – cichy pomruk przyjaciela go uspokoił.
– Menma, czuję się jak ktoś bez rąk i bez nóg... – wybełkotał. – Jak taka nieporadna, mała dziewczynka, po środku pola bitwy...
– Bądź już cicho – odparł, uginając łapy, by ciało Hatake zsunęło się dalej. Gdy mógł go już swobodnie nieść, podniósł się i ruszył w stronę domu. – Do tej pory na to pozwalałem, bo nie wiedziałem jak ci pomóc i twierdziłem, że jest ci chociaż trochę lepiej. Jednak od teraz, nie masz prawa dotykać alkoholu.
Odpowiedziało mu burknięcie niezadowolenia, na co w duchu się zaśmiał. Musiał nad nim popracować, doprowadzić do porządku, postawić na nogi i wyruszyć po nią. Jak najprędzej.


< < ♥ > >


Dwa kolejne dni, były dosyć niespokojne. Haruno czuła się niesamowicie niezręcznie, znając prawdę. Sytuacja z wieczoru u Konan również nie była dziwna. Szept mężczyzny był tak realny, że znowu popadła w dziwny stan melancholii. Cały ten poświęcony czas, na zbudowanie w sobie siły, okazał się być zmarnowany.
Pain wracał jednak do zdrowia. Itachi starał się zajmować dziewczynie, jak najwięcej czasu, gdy Konan opuszczała kryjówkę, by załatwiać inne sprawy. Sama go o to poprosiła, ponieważ było jej żal Sakury. Zielonooka dojrzała w Tenshi mieszaninę cech Ino, Hinaty i Ashi. Miała wrażenie, że jakiś jej anioł stróż zesłał jej ją, by nie poddała się tak szybko.
W tej chwili leżała w łóżku, wykończona dniem. Madara zarządził jakieś sprzątanie, które rzecz jasna, nie mogło jej ominąć. Na szczęście był na tyle łaskaw, by nie musiała współpracować z Deidarą, którego wywalił na inne, nieznane jej piętro. Konan nie było, przez co czuła się samotnie.
Wilgotne włosy rozsypały się po poduszce, a zmęczone powieki przymknęły się, dając ukojenie zmęczonym oczom. Coś ją mocno zastanawiało i nie dawało spokoju. Skoro to Madara, to jak to możliwe, że chce się mścić na Kakashim? Przecież żyli w dwóch, odległych od siebie czasach. Dziadek Tsunade, wraz z jego klanem wybili większość rodu Uchiha... A resztą musiał zająć się Itachi. Kogo więc z rodziny Madary zabił Hatake? Wszystko to było pomieszane i zupełnie dla niej niezrozumiałe, przez co wcale nie robiła się mniej podejrzliwa.
Nim zdążyła się zorientować, Morfeusz pociągnął ją za sobą do swojego świata. Wyczuła jednak, że coś w nim było nie tak. Stała na wodzie, nigdzie nie dostrzegała lądu. Błękitne niebo, obsypane chmurami odbijało się w podłożu, jak w lustrze, a do jej uszu docierał stłumiony dźwięk... A raczej melodia. Melodia, która z każdą chwilą rosła w siłę i stawała się wyraźniejsza. Melodia, którą doskonale znała. Zacisnęła pięści, słysząc pierwsze wersy... Coś złapało ją za serce.
– Zamykam oczy, czuję, jak w twoich dłoniach tonie moja twarz... – wyszeptała, razem z melodyjnym wokalem kobiety, który narastał. Przygryzła wargę, czując podchodzące do oczu łzy i wszechobecną złość. – Przysięgasz miłość aż po śmierć, słyszę wspólne bicie naszych serc.
Zwróciła się za siebie, czując go doskonale. Stał za nią i patrzył nieprzytomnie w jej oczy. Na jego twarzy malował się dziwny uśmiech, za którym kryły się wszelkie negatywne emocje.
– Nie, odejdź... – szepnęła, robiąc krok w tył.
I chociaż walczysz z całych sił o coś więcej niż parę chwil... Kolejne słowa piosenki sprawiały, że zaczynała tracić nad sobą panowanie. Była co raz bliższa krzyczenia o pomoc... Przecież doskonale ją słyszał, mogła mu teraz o wszystkim powiedzieć... I stracić przez to życie, próbując ją ratować. Podszedł do niej szybkim krokiem i chwycił za dłonie, które przysunął do swojej twarzy, ukazując jej po chwili swoje łzy.
– Zostaw mnie, błagam cię – wychrypiała, mięknąc co raz bardziej. – Proszę, zostaw!
Po cichu ciągle wierzę, że nadejdzie taki dzień, gdy wrócisz, by stąd zabrać mnie... Wyrwała ręce z jego dłoni i odskoczyła do tyłu. Jej serce pękało, na drobne kawałki, widząc, jak mężczyzna kryje zabijające go od wewnątrz uczucia, pod bladym, bezradnym uśmiechem.
– I powiesz mi... – wyszeptał, razem z piosenką. – Wciąż kocham cię...
Poczuła, jak lodowata stal wbiła jej się w pierś. Przeniosła na nią przerażony wzrok. Ostrza nie było, jednak jasna koszulka, zaczęła nasiąkać krwią. Jej serce przestało bić... Wiedziała, co chciał przez to powiedzieć. Spojrzała na niego. Z jego lewej piersi również sączyła się jucha.
– Jak bardzo mnie nienawidzisz? – wyszeptała, kręcąc nerwowo głową, gdy znowu zbliżał się w jej stronę. – Nie mogłam inaczej postąpić, zrozum...
Zatrzymał się i spojrzał ponad nią. Przyglądał się czemuś ze zdenerwowaniem, a ona skupiała wzrok na nasiąkającym krwią materiale jego bluzy. Nawet nie widziała, w którym momencie dał w jej stronę susa i zawinął ją ramieniem za siebie. Wyjrzała zza niego i dojrzała pojawiający się zarys sylwetki. Zbliżające się zło, nienawiść i chęć mordu, którego Kakashi nie chciał tu wpuścić. Zwrócił się w jej stronę i spojrzał w oczy. Chciała już coś powiedzieć, jednak na jej delikatnej szyi, zacisnęły się niewidzialne, lodowate palce. Ściskały ją z niesamowitą siłą, wyraźnie chcąc doprowadzić do zabójstwa. Znała ten zły dotyk, tę energię...
– Uciekaj... – wychrypiała z trudem, próbując rozluźnić uścisk. Pokręcił jednak z przerażeniem głową. – Uciekaj, inaczej zginę... – warknęła, wiedząc, że to pomoże. Wahał się... – Już! Wynoś się!
Czar prysł, otworzyła oczy czując, jak jej płuca zaraz wypełni krew, wściekle połyskujący sharingan znajdował się centymetry nad jej twarzą, a ciężkie cielsko Madary przygniatało ją, gdy zaciskał dłonie na jej szyi. Nie mogła zawołać o pomoc... Nie mogła zrobić nic... Chyba.
– Ty mała suko! – wrzasnął, napierając na nią jeszcze bardziej. – Nigdy go już nie zobaczysz, rozumiesz?!
Widziała go przed chwilą, a to było najważniejsze. To dało jej siłę i wiarę... Chwyciła go za barki, zacisnęła na nich palce i z całych sił, uderzyła kolanem w jego kręgosłup, a następnie zrzuciła na ziemię.
– Nie dotykaj mnie! – ryknęła, zrywając się z łóżka.
Wybiegła przez otwarte drzwi, mało się nie przewracając. Zimno, panujące na korytarzu, owiało jej nagie nogi i ramiona. Wpadła w jakieś drzwi, otworzyła je z hukiem, wbiegła do ciemnego pomieszczenia i wskoczyła prosto na łóżko, miażdżąc ciało mężczyzny, schowała się za nim, a on zszokowany, wyrwany ze snu - odwrócił głowę w jej kierunku.
– Sakura? – szepnął, widząc jej przerażenie, zmieszane z jakimś dziwnym triumfem.
– Chciał mnie zabić, Itachi! – wrzasnęła.
Nie minęło dziesięć sekund, gdy Madara wkroczył do pokoju, dysząc głośno. Zaprzyjaźniony brunet podniósł się szybko z łóżka, gotowy do konfrontacji.
– Dawaj mi ją – warknął zamaskowany.
– Po moim trupie – syknął, ujawniając swojego sharingana.
Madara nie przebierał jednak w środkach i wystartował w ich kierunku, jednak nie dane było mu dokończyć mordu. Jego ciało zatrzymało się w miejscu, a za nim, w progu - pojawiła się jakaś sylwetka.
Żarówka rozświetliła pokój, odsłaniając twarze wszystkich zebranych. Madara podrygiwał dziwnie, jednak coś sprawiło, że zastygł. A dokładnie Pain, wspierający się ramieniem o framugę drzwi. Sprawiło mu to wysiłek, którego nie powinien się podejmować przy takim stanie zdrowia. Dziewczyna nie miała pojęcia, jak się o tym dowiedział, dopóki nie spostrzegła czegoś nad jego głową. Do pomieszczenia wleciał papierowy motylek, który płynął powoli w powietrzu, w jej kierunku. Sfrunął na jej ramię, osiadł i powoli poruszał skrzydłami.
Konan po raz kolejny udowodniła, że nie da jej skrzywdzić. Nawet będąc kilometry stąd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz