wtorek, 25 listopada 2014

43. Bezwzględni mordercy?

— Nad czym się zastanawiasz? — Głos Tobiego wyrwał ją z zamysłu.
Deidara siedział na karku swojego wytworu, ona spoczywała niedaleko za nim, obserwując poruszające się skrzydło, a brunet sterczał za nią i widocznie ją obserwował. Posłała mu tylko nienawistne spojrzenie i wróciła do monotonnej czynności... Miał jednak rację. Coś mocno ją zastanawiało. Mianowicie Sasuke.
Od kiedy pojawił się w wiosce, nie działo się nic specjalnie dziwnego. Oprócz niego samego. Dziwne obserwacje terenu, jaki się wokoło nich znajdował. Zbyt pozytywne nastawienie do wszystkich. Dziwna reakcja na oko Kakashiego... Nie specjalnie trzymało się to kupy, jednak najważniejszą rzeczą, jaka jej się przypomniała to jego słowa, tuż po pierwszej walce z Mizukage. Ostrzegał ją wtedy przed porwaniami medyków, które się nasiliły... W jej głowie zrodziło się pytanie. Czy był zdrajcą, który pomógł Akatsuki do niej dotrzeć, czy też naprawdę chciał ją w jakiś sposób ochronić.
— Skoro i tak nie wrócę do wioski, to możesz mi odpowiedzieć na kilka pytań? — bąknęła, odwracając głowę w jego kierunku.
Mężczyzna nadal patrzył przed siebie, skąd nadciągały burzowe chmury. Zrozumiała, że nie otrzyma odpowiedzi też i na to.
— Buc — prychnęła pod nosem.
— Zależy o co chcesz pytać. — Uniosła ku górze brew, gdy odezwał się po jakiś pięciu minutach.
— Był w wiosce ktoś, kto mnie szpiegował czy wszystko zaczęło się od waszej spontanicznej wizyty w moim domu? — spytała, wodząc za nim wzrokiem, gdy zbliżył się do niej i usiadł po turecku obok.
— Nie było — odparł luźno, wbijając wzrok gdzieś w dal. — A czułaś się szpiegowana?
— Nie, nie... Po prostu mnie to interesowało. — Wyczuł w jej głosie zmieszanie, ale chyba odpuścił, bo po chwili przelotnego spojrzenia, ponownie zaczął obserwować poruszający się krajobraz. — Skoro nie mam po co pamiętać o mojej przeszłości, to próbuję zająć sobie czymś głowę.
— Czyli już się pogodziłaś ze swoim losem? — Deidara zaśmiał się ironicznie, na co wszystko w dziewczynie się wzburzyło. Wsparła się na lewym ramieniu, by móc się obrócić i zadać mu cios, jednak Tobi chwycił ją za przegub prawej reki i sprowadził z powrotem do siadu.
— Ignoruj go — mruknął, gdy uspokoiła zdenerwowany oddech.
— Nienawidzę go — wycedziła przez zęby. Zwróciła twarz w stronę zamaskowanego — Obiecuję, że popełnię samobójstwo, zanim wam pomogę, jeżeli będę musiała mieć z nim styczność.
Brunet wyjrzał na blondyna, a potem ponownie spojrzał na Haruno.
— Ograniczę wasze kontakty do minimum — odparł spokojnie.
— Dokąd tak w ogóle zmierzamy? — spytała, podkurczając nogi.
— Do Amegakure.


< < ♥ > >


— Piesku, mam złe przeczucia... — Kiba biegł przez korytarz siedziby hokage, czując, że nagłe pilne wezwanie, okaże się czymś bardzo nieprzyjemnym.
Akamaru biegł przy nim i skomlał cicho, gdyż sam wyczuwał coś złego. Gdy wpadli do gabinetu Piątej, wiedzieli, że ani trochę się nie mylili. Obleciał wzrokiem zebranych. Naruto wspierał się przedramionami o szybę okna, przyciskając do niej silnie nos. Chakra Kuramy była mocno wyczuwalna. Ino w objęciach Hinaty i Ashi, roniła cicho łzy, jak pozostałe dziewczęta. Shikamaru i Sai siedzieli na podłodze, a za nimi o ścianę podpierał się Yamato, który nie wyglądał najlepiej. Piąta siedziała w fotelu za biurkiem i wbijała wzrok w biurko. Wzrok Inuzuki zatrzymał się jednak na Menmie i Kakashim. Wilk siedział przy mężczyźnie i z zadumą zapatrywał się w jakiś punkt. Dłonie Kakashiego, siedzącego w koszulce z krótkim rękawem, owinięte były w bandaże, które przesiąkały krwią. Sam szarowłosy krył w nich twarz.
Szukał jej wzrokiem, kryjącej się gdzieś w kącie, a może za kimś... Zwrócił się za siebie, czekając, aż otworzą się drzwi...
— Już jej nie ma... — usłyszał szept Uzumakiego. — Nie ma.
— Co się stało?! — krzyknął szatyn, nie rozumiejąc zupełnie tego co się dzieje. Strach przed prawdą przytłoczył go do tego stopnia, że stracił równowagę.
— Zwołałam was, bo wiem, że byliśmy dla niej najbliżsi i sądzę, że nie warto tego na razie rozdmuchiwać — wyszeptała Tsunade.
— Powie mi ktoś co się kurwa dzieje?! Chyba mi nie powiecie, że ona...
— Żyje. — Menma przerwał mu, nie chcąc słyszeć tych słów.  — Żyje, ale nikt nie wie gdzie jest.
— Co się stało?! — powtórzył szatyn.
— Sakura odeszła dziś w nocy. — Piąta położyła na biurku opaskę dziewczyny. Od razu wywęszył, że należała właśnie do niej. — Zostawiła ją na moim parapecie i dołączyła do tego krótki list. Przepisała dom na Kakashiego. Zrzekła się bycia kunoichi. Zrzekła się Konohy. Nie podała żadnego powodu.
— To znaczy? — spytał, zbliżając się do Kakashiego. — Tobie też nic nie powiedziała?
— Powiedziała... Bardzo dużo — odparł szorstko. — Stwierdziła, że to życie nie jest dla niej. Że go nie chce. Że od początku mnie okłamywała.
— Kakashi, kurwa mać! To nie może być prawda! — Ino ryknęła głośno, podrywając się z siedziska. — Dobrze o tym wiesz! Wszyscy to wiemy!
Hatake odsłonił twarz, przez co Kiba aż się cofnął. Mężczyzna wyglądał jak duch, a spojrzenie jakim obrzucał blondynkę, mogłoby z łatwością zabić. Spuchnięte, czerwone powieki i dziwne obłąkanie, które malowało się w oczach - wzbudzało dreszcz i lęk.
— Wysłaliście tropicieli? Dlaczego nikt mnie wcześniej nie powiadomił? — Inuzuka oderwał od mężczyzny wzrok i zacisnął pięści, z trudem powstrzymując samemu łzy. — Znalazłbym ją...
— Niestety... Jej zapach znika w Dolinie Końca — wtrącił Yamato. Chłopak przeniósł na niego wzrok... Również nie wyglądał najlepiej. — Jeżeli nie popełniła jakiegoś błędu w planie, czego jeszcze nie odkryliśmy, nigdy jej nie znajdziemy...
— Najgorsze jest w tym wszystkim to, że Kotetsu i Izumo nie znaleźli mnie i złożyli raport starszyźnie — westchnęła. — Wszystko już wiedzą. Kradzież, uśpienie Kakashiego, zaatakowanie strażników... Sakura jest zbiegiem, a ja mam bezprecedensowy nakaz wystawienia za nią listu gończego...
— Tsunade! — wrzasnął Hatake, podrywając się z miejsca. Krzesełko na którym siedział, runęło na ziemię, a on sam zachwiał się niebezpiecznie.
— Kakashi, wiesz, że od rana walczę o umorzenie sprawy, dopóki nie będziemy mieli żadnych motywów, które nią kierowały... Jeżeli ja go nie wystawię, zrobią to inni.
— To nie jest możliwe... Za dobrze ją wszyscy znamy. — Kiba zacisnął powieki. — Wszyscy wiemy, że nie zrobiłaby tego od tak. — Chłopak rozejrzał się jeszcze raz po zebranych. — Sasuke — syknął. — Co jeśli maczał w tym palce? Od niedawna był cholernie podejrzany.
Menma postawił uszy, gdy jakaś zła energia Kakashiego, błyskawicznie w niego uderzyła. Przeniósł na niego wzrok, gdy poniósł z ziemi swoją bluzę i ruszył do wyjścia.
— Kakashi, stój! — ryknęła hokage. — Nie masz dowodów!
— To je znajdę — rzucił, łapiąc za klamkę.
— Zatrzymać go! — Zerwała się z miejsca i uderzyła pięściami o biurko.
— Nie dotykaj mnie — wycedził przez zęby, gdy Kiba wyciągnął do niego rękę.
— Nie mam zamiaru, idę z tobą — odparł.
— Chłopaki! — Hinata wybiegła za nimi do progu, jednak szybko zawróciła słysząc pisk Ashi. — Jezuś, kapitanie Yamato!
— Menma biegnij za nimi i ich powstrzymaj — rzuciła Tsunade, podbiegając do Tenzou, który trzymał się za serce. — Cholera jasna, Naruto pomóż nam położyć go na łóżku... Naruto!
Blondyn nie odrywał czoła od, rozgrzanej już przez jego ciało, szyby. Dyszał głośno i ukrywał przed wszystkimi to, że jego tęczówki stały się czerwone, a znamiona na policzkach zagłębiły się.
— Za dużo... Za dużo wszystkiego... — wysapał cicho Yamato, który z pomocą Saia i Shikamaru, doczłapał się do kanapy..
— Mówiłam, żebyś brał regularnie leki... Tak jak mówiła Saku... — wyszeptała cicho Ashi, która przysiadła na podłodze przy meblu, oparła się o niego plecami, podkuliła nogi i skryła twarz w dłoniach.
— Wiem... Wiem... — odparł łamiącym się głosem. — Ona musi do nas wrócić...
— Musi... — wyłkała Ino, gdy Hinata tuliła ją do siebie, sama roniąc łzy.
— Wróci — oznajmił głośno Naruto. — Jestem tego pewny. Jestem pewny...


Wpadli do mieszkania Sasuke, nie zważając na nic. Menma mimo usilnych prób powstrzymania ich, uległ decyzji, którą podjęli. Trzeba było to sprawdzić. Sama Sakura mówiła nie raz, że coś w nim było niepokojącego, więc warto to było ogarnąć. Kakashi obiecał, że nie podniesie na niego ręki, póki nie okaże się, że była w tym jego wina.
— Sasuke! — ryknął Kiba, gdy wbiegł po schodach na pierwsze piętro. Kakashi stał na korytarzu przed wejściem, oddychając ciężko i skupiał się na tym, by wyczuć chakrę chłopaka.
— Co jest? Co się dzieje? — usłyszał z lewej strony.
Zwrócił w tamtą stronę wzrok. Brunet wyszedł zaspany sypialni i spoglądał na mężczyznę ze zdziwieniem. Ten dał krok do tyłu, pociągnął za siebie ramię, a po chwili zatopił pięść w twarzy chłopaka, który przeleciał przez ścianę z karton-gipsu, jak przez kartkę papieru.
— Kakashi, dałeś słowo! — wrzasnął Menma.
Kiba zleciał migiem na dół, słysząc huk i zatrzymał się obok wilka.
— Co ci odbiło?! — krzyknął Uchiha, wygrzebując się spod sterty gruzu. Złapał się z nos i syknął z bólu — Cholera jasna!
— Gdzie ona jest?! Wiesz coś o tym, dlaczego odeszła?! — wykrzyczał Hatake.
Sasuke spoważniał. Jego spojrzenie znieruchomiało, zaczepiając o oczy Kakashiego. Osunął od twarzy dłoń, pod którą krył się grymas strachu i przerażenia.
— Sakura? — szepnął.
— Tak! — wtrącił się Kiba. — Odeszła z wioski, zrzekła się bycia kunoichi... Nikomu nic nie wyjaśniając!
— To niemożliwe... — mruknął, mierząc się nadal wzrokiem z Kakashikm. — Niemożliwe!
— Najwyraźniej możliwe, skoro już jej nie ma. Pytam po praz ostatni, wiesz coś o tym?! — Szarowłosy popadał w obłęd.
— Dlaczego rąbnąłeś mnie w twarz?!
Kiba doskoczył do niego, złapał za szyję i z całej możliwej siły docisnął go do ściany.
— Przestań unikać odpowiedzi na pytanie... — Dosłownie wywarczał te słowa.
Menma dostrzegł, że obudziła się w nim właściwa dla klanu Inuzuki natura i zaczął się obawiać, że naprawdę krwawo się to wszystko skończy.
— Nie wiem! Nie wiem czy odeszła, czy ktoś ją porwał, czy jeszcze coś innego! — wychrypiał. — Nic nie wiem, naprawdę. Gdybym wiedział, nie siedziałbym tu tak spokojnie, nie uważacie?
Kiba zwrócił swój wzrok w stronę Kakashiego, który zatrzymał się na wdechu i wyraźnie coś analizował.
— Porwanie? — mruknął pod nosem.
— Sakura odeszła dziś w nocy, Sasuke. — Menma jako jedyny wyrażał się dosyć spokojnie. — Uśpiła Kakashiego, dostarczyła opaskę z adnotacją o rezygnacji z bycia ninja i odejściu z Konohy, zaatakowała stróżów. Miała to wszystko świetnie zaplanowane.
Brunet zaskoczony jego słowami jak i również siłą Inuzuki - wzdrygnął się lekko. Zaczął siłować się z ręką szatyna, gdy zaczął się powoli dusić.
— Kiba puść go — nakazał Menma. Chłopak dopiero po chwili rozluźnił uścisk i odsunął się od ofiary, która przylgnęła plecami do ściany, trzymając się za szyję. — Sasuke, jeżeli wiesz cokolwiek - mów. Wszystko jest ważne. Sądzisz, że ktoś mógł ją porwać? Nie miałoby to sensu, biorąc pod uwagę wydarzenia z ostatniej nocy.
— Przecież ktoś mógł ją do tego zmusić — chrząknął.


< < ♥ > >


— Dzięki — rzuciła cicho, gdy Tobi podał jej rękę, by bezpiecznie zsunęła się z wytworu Deidary.
Nie miała pojęcia gdzie się znajduje. Uszczelniła płaszcz, którym była ukryta, chcąc osłonić się przed deszczem. Zmierzch powoli dawał o sobie znać, poprzez towarzyszący mu chłód i ciemność. Mężczyźni zaprowadzili ją do jakiejś niepozornej chatki, która przylegała jedną ze ścian, do znajdującej się za nią skały. Paliło się w niej światło, a tuż przed wejściem poczuła sapach palonego tytoniu. Nie wyglądało to specjalnie na siedzibę zwyroli, ale gdy o tym pomyślała, w jej głowie pojawił się obraz rozwijającego się bannera z napisem AKATSUKI. Przecież ich stać było na wszystko.
Deidara otworzył drzwi i wszedł pierwszy, mało nie depcząc Haruno. Weszła zaraz za nim, czując za sobą obecność Tobiego, która mimo tej całej chorej sytuacji, napawała ją uczuciem, jako takiego bezpieczeństwa przy Deidarze. Przynajmniej w tamtych chwilach.
Zaraz po wejściu, znaleźli się w przytulnym salonie. W ceglanym kominku żarzył się ogień, a w drugim kącie pokoju, w bujanym fotelu - siedział starszy, wąsaty mężczyzna z książką w ręku. Palił fajkę i zachowywał się tak, jakby ich w ogóle nie dostrzegał.
— Dzień dobry? — szepnęła cicho, lecz nie podniósł nawet wzroku.
— Nie usłyszy cię — mruknął brunet.
Skuliła się, krzyżując dłonie na piersi. Czuła już, jak bark niesamowicie boli ją od ciężaru torby. Złapała za pasek, by ją poprawić, jednak poczuła dziwną lekkość. Zwróciła za siebie głowę i kątem oka zaobserwowała, jak Tobi ją od niej odbiera. Pozwoliła mu na pomoc, jednak trzymała się swoich zasad. Nie miała zamiaru się tu do nikogo przywiązywać, ani okazywać im szacunku. Jednak nie omieszka ich wykorzystać, gdy sami będą się o to prosić.
Przeszli do następnego pomieszczenia, w którym było już chłodniej. Stanęli na przeciwko ściany, na której zawieszony był wielki, perski dywan. Roześmiała się w duchu na myśl o tym, że zaraz któryś z nich rzuci jakieś czarodziejskie zaklęcie, jednak jak się okazało, był to zwykły kawał materiału, za którym kryła się spora wnęka.
Weszli w nią, a po chwili znajdujące się na ciemnym, wilgotnym korytarzu, pochodnie - rozjarzyły się ciepłymi płomieniami. Nie zmieniło to jednak odczucia braku estetyczności. Tunel był nader obślizgły, czuła jak jej ciało obsypała gęsia skórka. Mężczyźni kroczyli przodem, rozmawiając o jakiejś zeszłej misji, a ona błagała w duchu, by sama siedziba nie była tak okropna, bo już w ogóle temu wszystkiemu nie podoła.
Na szczęście, gdy pokonali jakieś wielkie, drewniane drzwi, poczuła zmianę ciężkiego, wilgotnego powietrza, na lekkie i przyjemne, oraz ciepło, które ją ogarnęło. Kremowe, obdrapane ściany, niespecjalnie do siebie przyciągały, lecz lepsze to niż goła skała. Wdrapali się po jakiś schodach na górę i weszli do sporego pomieszczenia, w którym znajdował się stół, kilka krzeseł i aneks kuchenny.
— To taka nasza jadalnia — odezwał się brunet, odwracając w jej kierunku. — Dalej wyjdziemy na korytarz, na którym znajdziesz od cholery różnych drzwi. To nasze pokoje. No i między nimi znajdują się łazienki. Zaprowadzimy cię na razie do twojego nowego lokum, a potem ktoś po ciebie przyjdzie i pociągnie za sobą do mnie. Razem udamy się do innej części kryjówki, byś mogła obejrzeć Lidera.
Skinęła tylko zgodnie głową, uważnie mu się przyglądając. Rzeczywistość jaka ją teraz czekała, zaczęła powoli do niej docierać. Zamknięta w podziemiach, z bandą zabójców. Przecież do niczego innego im się już nie przyda, najprawdopodobniej, gdy doprowadzi zdrowie Paina do normalnego stanu, zabiją ją.
Deidarę zostawili w jadalni, a sami ruszyli w dalszą podróż. Przeszli przez następne drzwi, gdzie rzeczywiście znajdował się kolejny korytarz. Ułatwili sprawę, wejścia do pokojów były ciemno brązowe, a te prowadzące do łazienek - zgniłozielone. Jej nowy pokój znajdował się prawie na samym końcu. Tobi otworzył przed nią drzwi, wszedł z nią do środka i położył jej torbę na łóżku, po czym przyjrzał się jej, gdy rozglądała się po pomieszczeniu.
Zaraz po wejściu, po prawej stronie, znajdowała się niewielka, dębowa komoda, na której stało lusterko. Obok niego, pasujący do piaskowego koloru ścian - wazon, a w nim bukiet kwiatków, stworzony z origami. Uznała to za miły gest, tylko nie wiedziała jeszcze z czyjej strony. Z prawej, wbudowana w ścianę szafa, niespecjalnie pasowała do reszty. Była wielka, masywna, a reszta mebli dosyć drobna, dlatego jej gabaryty były nieszczególnie dopasowane. Dalej, w rogu z lewej strony znajdowało się dosyć spore łóżko, obok niego szafka nocna z niewielką lampką. Na przeciwko wejścia, pod ścianą - stało wielkie biurko. Nad nim wisiały jakieś trzy obrazki, przedstawiające wyraźnie, budowle z Suny. Najbardziej zaskakująca jednak, była lalka, stojąca w lewym, ciemnym kącie.
— To był pokój Sasoriego? — spytała cicho.
— Taaa... — odparł, opierając się plecami o ścianę. — Ta lalka zniknie stąd jeszcze dzisiaj. Kisame miał się tym zająć, ale najwyraźniej zapomniał. Został jeszcze pokój po Hidanie, jednak sądzę, że nie specjalnie by ci się tam... Spodobało.
— Spokojnie... Wolę mieszkać w pokoju człowieka, którego zabiłam, niż w pomieszczeniu, gdzie przelały się hektolitry krwi. — Odwróciła się do niego i posłała mu ironiczny uśmiech.
— Nie boisz się, że Sasori będzie cię nawiedzać? — prychnął.
— Nie mam nic do stracenia — rzuciła, podchodząc do szafy.
Wiedziała, że zdziwił się na jej słowa, jednak nie zwracała na niego większej uwagi. Chciała zostać jak najszybciej sama, zdjąć maskę poważnej i niewzruszonej, po czym rozpłakać się i stwierdzić, że nadal nie chce jej się żyć.
— Jakbyś czegoś potrzebowała, mieszkam dwa pokoje wcześniej — mruknął i złapał za klamkę, wychodząc już z pomieszczenia.
Już prawie uroniła łzy, jednak zacisnęła palce na skrzydle szafy, gdy drzwi się nie zamknęły, a z powrotem rozchyliły.
— Jeżeli ktoś będzie ci dokuczać, zgłoś mi to — dodał, patrząc prosto w jej oczy.
Sharingan znowu ją przestraszył i szybko odwróciła wzrok. Może było to odruchowe, ale w jej mniemaniu dobre. Co, jeśli złapie ją w iluzję?
— Dobrze... — szepnęła.
— Do zobaczenia — odwrócił się plecami, w które wbiła wzrok. — Nie płacz. Póki nie będziesz rozrabiać, nic ci się nie stanie.
Nabrała do płuc powietrza, dziwiąc się jego słowom. Znał jej mimikę, potrafił wyczuć co czuje, po chwili przyglądania się. Tak, jakby widywał ją już od bardzo dawna i dobrze znał... Gdy już wyszedł, ponownie zacisnęła pięści. Miał rację, nie miała po co ronić łez... Przecież to i tak nic nie zmieni.
Podeszła do łóżka i otworzyła torbę, by wyjąć z niej rzeczy i ulokować je sobie w szafie, dla zabicia czasu. Usiadła jednak ze zrezygnowaniem na materacu i wyjęła z kieszeni bluzy zdjęcie Kakashiego. Przetarła kciukiem jego buzię i westchnęła głośno. Sięgnęła do poduszki i podniosła ją do góry, by umieścić tam fotografię. Stanęła nogi, wyjęła kilka rzeczy z torby, zwróciła się za siebie i poczuła dziwny dreszcz, gdy spojrzała na kukłę Sasoriego.
— Zabierzcie ją jak najszybciej — westchnęła.


< < ♥ > >


— Kakashi, robiąc większy bałagan, nic nie znajdziesz. — Menma, stał w progu salonu i obserwował, jak mężczyzna wyrzuca wszystko z szafek.
— Musiała zostawić jakąś wskazówkę — wymamrotał mężczyzna, kartkując jakiś notes.
Nie czuł się najlepiej, grzebiąc w prywatnych rzeczach dziewczyny, jednak był silnie zdesperowany. Dom wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado, a Menma obawiał się, że już niedługo Kakashi zostanie zawinięty w białe prześcieradła i wrzucony do izolatki, jeżeli nie zmieni swojego powstępowania. Miał dziwne zmiany nastrojów. Raz chciał za wszelką cenę zdobyć, jakąkolwiek informacje, a po chwili miało się wrażenie, że nie chce nic o dziewczynie słyszeć.
— Wiesz co? — Wilk usłyszał pretensjonalny ton Hatake, który okazał się być skierowany prosto go jego osoby. — Zachowujesz się, jakby nie obchodziło cie to, co się z nią stało.
— Oszalałeś? — Zwierze poczuło, jak krew się w nim zagotowała. Wkroczył do pokoju z nieodzowną ochotą na rozszarpanie Kakashiego. — Dobrze wiesz, jak ważna dla mnie była. Jak możesz tak mówić?!
— To dlaczego jesteś taki spokojny?!
— Bo wiem, że niczego nie zrobię — odparł głośno. Jego grobowa powaga przytłoczyła mężczyznę.
Jego ramiona zawisły luźno wzdłuż ciała, a wzrok beznamiętnie obiegł pokój, wypuszczając z organizmu resztki wiary, która zastąpiło zwątpienie. Menma miał rację... Gdyby chciała być szukana, już mieliby jej trop. A nie mieli niczego, oprócz gorzkiego kłamstwa, jakim ich obdarowała. Nikt nie potrafił tego zrozumieć...
Hatake opadł na fotel i skrył twarz w dłoniach.
— Trzeba zmienić ci opatrunki — szepnął wilk. Szarowłosy wzruszył ramionami, nie odsłaniając buzi. — Chodź.
Może nie był pałającym do wszystkich miłością wilczurem, jednak zależało mu na co poniektórych. Podszedł do Hatake i trącił go nosem.
— Znajdziemy ją, na pewno — mruknął. — Ale lepiej, żebyś wtedy żył, a nie padł na zakażenie czy wykrwawienie. Chodźmy do szpitala.
Odsłonił twarz i westchnęła ciężko. Wstał zrezygnowany i bez słowa opuścili dom... Menma był jedyną duszą, przy jakiej potrafił się trzymać. Nie wiedział jednak jak długo to potrwa.


Jego twarz pobladła, a oczy delikatnie połyskiwały w świetle zachodzącego słońca. Snuli się jak duchy, niemogące znaleźć swojego miejsca. Nie zważali na powitania i uśmiechy przechodniów, którzy odwracali się za nimi i posyłali im dziwne, tęskne spojrzenia.
— Czemu są tacy smutni? — zapytał, jakiś starszy siwy mężczyzna, siedzący na beczce ze swoim kolegą. Palił fajkę i obserwował oddalające się sylwetki.
— Haruno Sakura odeszła z wioski — westchnęła jakaś babunia. — Nie rozumiem tego... Zawsze taka pogodna i uśmiechnięta. Chętna do pomocy i pierwsza do bicia, gdy chodziło o Konohę. A tu tak nagle... Bez wyjaśnień...
— No co pani opowiada? — Mężczyzna wypuścił z płuc dym i zmrużył oczy, spoglądając na przygarbionego Hatake. — A czy ona i ten młodzieniec, nie mieli się ku sobie? Tak się chłopak dzięki niej rozpogodził...
— Nikt nie wie co się stało... — mruknęła, układając jabłka w koszu. — I nikt nie może jej odnaleźć. Chodzą plotki, że zdradziła wioskę... Ale ja w to nie uwierzę. No każdy, ale nie ona...
— Życie potrafi zadawać nam niesamowity ból... Jednak nie wszyscy na to zasługują... — westchnął drugi mężczyzna. — Nie on... Za wiele już przeszedł. Śmierć mamy, samobójstwo ojca. Strata tylu rówieśników, podczas trzeciej wojny... Potem czwarty. Jakie on miał życie...
— To prawda... — szepnęła kobieta. — Przy niej był inny... Znowu promieniał... A teraz?


< < ♥ > >


Siedziała na łóżku i oglądała fotografię. Łzy cisnęły się jej na oczy, jednak znowu miała wrażenie, że jej kanaliki już wyschły. Wcisnęła ją szybko, z powrotem pod poduszkę, słysząc kroki i odgłosy jakiejś ożywionej rozmowy. Zdążyła się wyprostować, gdy do pokoju wpadł rekinogęby, wepchnięty tu siła przez jakąś dziewczynę.
— Patałachu, mówiłam ci już wczoraj, że masz zabrać stąd tę kukłę! — krzyknęła niebieskowłosa. Kisame prawie wylądował na przeciwległej ścianie. Nieznajoma przez chwilę miała jeszcze nachmurzoną minę, jednak spostrzegła Haruno i otworzyła szerzej oczy. Wyprostowała się, odchrząknęła i podeszła do różowowłosej. Uporczywie przyglądała się jej włosom. — Naturalne? — spytała nagle.
— Tak — odszepnęła zielonooka, czując dziwne osaczenie pod naporem bursztynowego wzroku. Nie znała jej. Widziała wszystkich Akatsuki, których wizerunki zawarte były w Książce Bingo... Czyżby to była współwładczynie Amegakure? To wszystko by wyjaśniało...
— Ha! — krzyknęła, na co Sakura aż podskoczyła. — Myślałam, że tylko ja się urodziłam jakaś pokrzywdzona przez los. Chociaż ten twój kolor ci pasuje... Jestem Konan. — Wyciągnęła do niej rękę, a na twarzy pojawił się pogodny uśmiech. Sakura nie wiedziała czy jest fałszywy, ale nie wyczuwała jakiejś niechęci do siebie, ze strony dziewczyny. Uścisnęła jej dłoń, ówcześnie podnosząc się na nogi. — Wiele o tobie słyszałam. Musisz być naprawdę silna, skoro udało ci się załatwić Sasoriego. I twoje słynne umiejętności medyczne... Poznałam Tsunade podczas Drugiej Wielkiej Wojny Shinobi, widziałam co potrafi. Skoro ją przewyższyłaś, to znaczy, że jesteś naprawdę niesamowita.
Sakura poczuła jakąś dziwną ulgę w środku, gdy Konan zaczęła z nią bardzo ochoczo rozmawiać. Widziała, że niebieskowłosa naprawdę nie pała do niej złością. Wręcz przeciwnie, lgnęła do niej. Może przez to, że była tu jedyną przedstawicielką płci pięknej?
— Nie wierz nigdy w to co mówią ludzie — wyszeptała w odpowiedzi. — Samemu trzeba wyrobić sobie opinię, by się nie sparzyć. — Uśmiechnęła się ciepło, przyjmując ten sam tok rozumowania. Ci ludzie za cholerę nie przypominali jej w tej chwili tych zabójców, z którymi miała nie raz do czynienia.
Sam Kisame, z którym widziała się ostatnio przed nowym rokiem, podczas odbijania ciężarnej Ino. Dał jej wtedy jasno do zrozumienia, że była dla niego śmieciem. A teraz szamotał się w rogu pokoju i uśmiechał do niej, gdy rąbnął się drewnianą ręką w głowę. Tylko ten Deidara stanowił tu problem... Chociaż z samym Itachim również miała na pieńku... Jak będzie teraz?
— Masz rację... — przytaknęła, przykładając palec do ust. Zastanawiała się nad czymś przez chwilę, jednak jej wzrok poszybował na Kisame, który się im przyglądał. — Wyjdziesz stąd, czy mam cię wyprowadzić na kopach?
— IIIIDĘ! — jęknął, ciągnąc za sobą materiały, okalające lalkę. — O dziewiętnastej kolacja. — dodał szybko, ponaglony wzrokiem Tenshi.
Zapanowała dziwna cisza, a sama Haruno zawiesiła wzrok na swoim odbiciu, w wielkim lustrze szafy.
— Sakura. — Poważny głos Konan wyrwał ją z zamysłu. Spojrzała na gościa i nie wiedziała jak odebrać jej intencje. Zamknęła drzwi i zbliżyła się do niej — Gdyby to ode mnie zależało, w życiu nie wyciągnęłabym cię z wioski. Nie odebrałabym ci tego życia... Nie zasługujesz na to, doskonale o tym wiem... To nie Pain zlecił tu ściągnięcie cię... Jemu już na niczym nie zależy... To Tobi, Sakura. Jego zachowanie, to tylko pozory... Musisz na niego uważać... Proszę cię...
— Konan... — wyrzuciła imię niebieskowłosej, na wydechu zaskoczenia. Patrzyły sobie prosto w oczy.
— Zaufaj mi, nie pozwolę by coś ci się tu stało — dodała cicho. Zielone tęczówki zwróciły się na klamkę, która się poruszyła. — A no i przyjdę po ciebie jakoś tak chwilę przed osiemnastą i skoczymy razem na kolację, by było ci raźniej, w porządku? — spytała, uśmiechając się ciepło do dziewczyny.
— Pewnie — odpowiedziała nieśmiało, obserwując stojącego w drzwiach Tobiego.
— Sądzę, że zobaczymy się jeszcze przed jedzeniem — schyliła się i podniosła z ziemi jakiegoś paprocha.
Mężczyzna przyglądał się Konan, która wyprostowała się i pożegnała Haruno uśmiechem. Wyminęła go, tak, jakby w ogóle go nie widziała. Czuła napięcie, jakie panowało między nimi i była rozbita jej słowami. Czy to była jakaś przestroga?
— Rozpakowana? — spytał, zamykając za sobą drzwi. Podszedł do biurka, popatrzył na nie chwilę po czym usiadł na nim i zwrócił głowę w jej kierunku.
— Tak — odparła. Po słowach Konan nabrała podejrzeń. Tobi rzeczywiście, od opuszczenia Konohy wyraźnie chciał zaskarbić sobie jej zaufanie. — Kiedy pójdziemy do lidera?
— Aż tak ci się spieszy? — mruknął, nie kryjąc zdziwienia.
— Trzy dni temu powiedziałeś mi, że zależy wam na czasie, bo nie jest najlepiej... — zauważyła podnosząc się. — Teraz jestem na miejscu, gotowa do konsultacji, a ty siedzisz ze mną w pokoju i gawędzisz o niczym.
Nie podobało mu się, kiedy dziewczyna zwracała mu uwagę. Od razu się przez to denerwował, a jego mentalna maska, przyjaźnie nastawionego człowieka, pękała, odsłaniając całą jego wrogość.
— Od kiedy ty ustalasz warunki? — warknął, zsuwając się z biurka. Podszedł do niej bardzo blisko. Na tyle, że gdyby nie maska, jego złowieszcze wydechy rozwiewałyby jej grzywkę.
— Nie ustalam żadnych warunków, po prostu stwierdziłam fakty — wzruszyła ramionami, patrząc w górę. Pożałowała swoich słów, gdy naparł na nią ciałem. Czuła na piersiach jego klatkę piersiową. Śmiało mogła stwierdzić, że był tego samego wzrostu co Hatake i cała jego aparycja wskazywała na podobny wiek.
— Tu nie ma Kakashiego — wycedził cicho przez zęby. Na imię ukochanego jej ciało odrętwiało i zachwiała się do tyłu, jednak złapał ją mocno za ramiona i ustawił do pionu, znowu przygarniając ją do siebie. — Nikt nie będzie cię bronić, ani głaskać po główce. Musisz uważać na to co robisz i mówisz, bo twoje życie jest teraz porównywalne do płomyka świeczki. Jeden nasz ruch, może zgasić twoje życie już na zawsze.
Nabrała do płuc powietrza, rozzłoszczona jego słowami i zacisnęła pięści. Odepchnęła go od siebie i cofnęła się dwa kroki, napotykając plecami ścianę.
— O co ci chodzi?! — podniosła głos. — Czemu masz z nim jakiś problem?! — Odchylił do tyłu głowę. Wywnioskowała gest zdziwienia i postawiła twardo stopę na ziemi, prostując ramiona wzdłuż ciała. — Mówię o Kakashim! Od początku dajesz mi jawnie do zrozumienia, że coś ci w nim nie odpowiada!
— Nie wpychaj nosa w nieswoje sprawy — syknął, błyskawicznie się do niej zbliżając. — Zajmij się tym, do czego zostałaś tu ściągnięta.
— To mnie kurwa w końcu zaprowadź do tego waszego lidera! — wrzasnęła. Sharingan rozjarzył się pod maską, na co szybko odwróciła wzrok, zaciskając przy tym mocno zęby. Szarpnął jej ciałem i docisnął je ramionami do ściany, cofając tułów. Zniżył głowę na wysokość jej twarzy i wbił w nią wzrok.
— Gdybym go tamtej nocy zabił, nie byłabyś już tak pyskata, co? — wyszeptał cicho.
— Nie dałbyś mu rady! — jęknęła rozpaczliwie. Denerwował ją z każdą chwilą co raz bardziej, ale nie pozostawała mu dłużna. Kim do cholery był, skoro na wspomnienie szarowłosego tak się wściekał... Szczególnie teraz, gdy stwierdziła, że jest od niego słabszy.
— Jeszcze słowo, a utnę ci język — warknął. — On zabił kogoś ważnego dla mnie, ja też mogę mu to zrobić.
Zachłysnęła się powietrzem, gdy odsuwając się od niej, pchnął jej ciało ponownie na ścianę. Zwrócił się na pięcie, poprawił płaszcz i złapał za klamkę.
— Za mną. — Otworzył drzwi i wyszedł.
Uspokoiła oddech, poprawiła ubrania i wyszła zaraz za nim. Ruszyli w kierunku kuchni. W korytarzu minęli się z Deidarą, który posłał dziewczynie ironiczny uśmiech. Fuknęła na niego i szła dalej, nie dając się rozproszyć. On zabił kogoś ważnego dla mnie, ja też mogę mu to zrobić. Powtórzyła w myślach, mrużąc oczy. To zawęża grono podejrzanych... Chociaż, pamiętając o ciemnej przeszłości Kakashiego, w niczym mi to nie pomaga. Swojego czasu zabił wielu ludzi... Ale użytkowników sharingana wybił przecież Itachi, więc jedyną osobą, skrywającą się pod tą maską mógłby być właśnie on lub Sasuke. Tylko, że do dosyć niedorzeczne.
Po dziesięciu minutach drogi, krętymi korytarzami - stanęli przed jakimiś drzwiami. Słyszała lejący na zewnątrz deszcz, co wskazywało, że byli bardzo blisko powierzchni ziemi. Owinęła się ramionami, odczuwając chłód i przeciąg.
— Trafisz z powrotem? — zapytał, nie patrząc na nią.
— Ta — odburknęła.
Bez słowa zwrócił się za siebie i rozpłynął w powietrzu. Westchnęła, złapała za klamkę i ją przekręciła. Gdy tylko między skrzydłem, a framugą, pojawiła się szpara, w jej nozdrza uderzył zapach jakiejś dziwnej chemii. Wkroczyła do środka i zamknęła za sobą. Pomieszczenie było spore i ciemne. Białe ściany, jasne kafelki. Prawie jak sala w szpitalu. I rzeczywiście taka była. Sterylna. W rogu znajdowało się szpitalne łóżko, na którym ktoś leżał. Obok krzesło, niewielka szafka.
— Przepraszam? — szepnęła cicho, czekając na reakcję osoby okupującej łóżko.
— Sakura? — Usłyszała znajomy głos, który sprawił, że trochę się rozluźniła. Z ciemniejszej połowy pomieszczenia wyłoniła się Konan. Ubrana w jasne spodnie i czarną bluzę, zbliżyła się do różowowłosej. — Przepraszam, nie słyszałam jak weszłaś. Sama tu trafiłaś?
— Nie... On mnie odprowadził — odparła cicho. Na twarzy Tenshi pojawił się dziwny grymas zniesmaczenia. — Lider śpi?
— Nie... — Uśmiechnęła się w zbolały sposób. Złapała Haruno za nadgarstek i delikatnie pociągnęła za sobą w stronę łóżka. — Jest po prostu tak osłabiony, że nie może głośno mówić. Być może ci odpowiedział, ale go nie usłyszałaś.
Gdy stanęły przy łóżku, Sakura miała wrażenie, że obserwuje żywego trupa. Rudowłosy mężczyzna, nie dość, że miał na twarzy pełno jakiś dziwnych kolczyków - był tak blady, że gdyby nie włosy, mogłaby mieć problem z odróżnieniem go od jasnej pościeli.
— Pain? — szepnęła Konan. — Pain, Sakura przyszła...
Haruno obserwowała, jak mężczyzna uchyla powiekę i ukazuje jej coś, co w jej przekonaniu było już wymarłe.
— Rinnegan? — szepnęła, nie kryjąc swojego zaskoczenia.
— Lider musi mieć jakieś asy w rękawie — szepnęła niebieskowłosa, z zatroskaną miną. Przyglądała się mężczyźnie z taką samą uwagą, jak ona sama jeszcze kilka dni temu Kakashiemiu. Sprawa stała się dla niej jaśniejsza.
— Witaj — wychrypiał, spoglądając na różowowłosą.
Skinęła mu w odpowiedzi głową, oceniając powierzchownie stan jego ciała wzrokiem. Spostrzegła, że przeniósł spojrzenie na drzwi, którymi tu weszła, a potem porozumiewawczo spojrzał na Konan. Dziewczyna chwyciła do rąk jakieś papiery i długopis. Zaczęła coś pisać i po chwili pokazała to różowowłosej.


Nie możemy teraz luźno pogadać. Tobi stoi za drzwiami i nas słucha. Tak będzie teraz przez dłuższy czas, ale znajdzie się okazja na rozmowę. Musisz być cierpliwa.


Sakura przewertowała słowa i kiwnęła zgodnie głową, jednak w środku znowu poczuła coś niepokojącego. Ich zachowanie było co najmniej dziwne i nie potrafiła go zrozumieć.
— Obejrzysz go? — spytała Tenshi.
— Tak. Pomóżmy mu tylko zdjąć koszulkę — odparła bez ogródek.


< < ♥ > >


— Na kanapę — szepnęła Ashi, gdy razem z Kibą i Saiem przyprowadzili do domu zmęczonego Yamato. Mężczyzna nie bardzo był w stanie iść o własnych siłach, dlatego dziewczyna poprosiła ich o pomoc. — Dzięki chłopcy.
— Nie ma problemu Ashi — odparł cicho Inuzuka. — W razie czego wołaj, przybiegnę razem z Akamaru.
Rudowłosa skinęła w podzięce głową i odprowadziła ich do drzwi. Zamknęła je za nimi i wkroczyła do kuchni, by wstawić wodę na herbatę. Wyjrzała przez okno, za którym słońce już jakiś czas temu zaszło i posmutniała jeszcze bardziej.
— Łeb mi pęka — usłyszała nagle. Zwróciła się za siebie i spostrzegła Tenzou, stojącego w progu. Zgromiła go wściekłym spojrzeniem. — Spokojnie, mogę chodzić o własnych siłach. Trochę przesadzacie.
— To, że możesz... Nie znaczy, że powinieneś — wyszeptała i zbliżyła się do niego. Przytuliła się mocno do jego klatki piersiowej i westchnęła. — Jesteś głodny?
— Coś bym zjadł — odparł, całując ją wcześniej w czoło.
Usiadł przy niewielkim stoliku i wbił wzrok w swoje odbicie w szybie, za którą właśnie się błysnęło. Miał wrażenie, że cała Konoha, sama w sobie i jej okolice, również odczuwają ten sam smutek co oni. Nawet niebo.
— Leki! — krzyknęła Tokuno. — Masz wziąć tabletkę... Gdyby Saku dowiedziała się, że nie przestrzegasz jej nakazów, to chyba by cię rozszarpała.
— Masz rację. — Podniósł się, lecz dziewczyna powstrzymała go gestem ręki.
— Przyniosę — rzuciła, wychodząc z kuchni.
Skierowała się w stronę łazienki, w której znajdowała się apteczka. Zapaliła światło i wkroczyła do niej, przeczesując dłonią włosy. Podeszła do zlewu i otworzyła szafkę, znajdującą się nad nim. Rozejrzała się po znajdujących tam pierdołach i dostrzegła szklany, ciemnobrązowy, mały słoiczek, w którym znajdowały się odpowiednie pigułki. Chwyciła go do ręki, zamknęła szafkę i cofnęła się do wyjścia. Zatrzymała się na chwile, mrużąc powieki. Odwróciła przodem do wnętrza i obleciała je wzrokiem.
— Ashi! — ponaglił ją mężczyzna.
— Już! Już idę... — odpowiedziała, bardziej samej sobie.
Wspomnienie Sakury, która tu weszła, trochę ją ożywiło. Zgasiła jednak światło i wróciła do mężczyzny. Postawiła przed nim flakonik i poszła wyłączyć gaz, gdy woda dała o sobie znać, głośnym bulgotaniem.
— Nie zastanawia cię dziwna, bezcelowa wizyta Sakury u nas? — mruknęła, zalewając herbatę wrzątkiem.
— Myślałem nad tym... — odparł, otwierając opakowanie. Przyglądał się rudowłosej, gdy przechylił naczynko, by kapsułka wypadła mu na rękę, ale po chwili mocowania spostrzegł, że tamta nie wypada. — Co jest? — mruknął, unosząc szkło do góry.
Tabletki się nie skończyły. Ale coś skutecznie torowało im drogę do wyjścia. Wcisnął tam palec i wyciągnął drobną, złożoną na pół kartkę. Ashi nie widziała co robił, ale gdy podeszła do stołu, by postawić na nim kubki - zdziwiła się, tak jak on.
— Co to? — spytała, gdy rozkładał papier.
— Jeszcze nie wiem — odparł, przeciągając litery. Wbił wzrok w niezrozumiałe, zapisane tam słowa. Tokuno z przerażeniem obserwowała, jak jego powieki otwierają się poza granice możliwości. — O kurwa! — wrzasnął nagle.
— Yamato! — pisnęła, czując ekscytację wymieszaną ze strachem. — Co to jest?!
Mężczyzna podniósł wzrok na dziewczynę, a ją przeszedł dziwny dreszcz.
— Musimy iść do Tsunade... Natychmiast! — krzyknął, podrywając się na nogi.
— Powiesz mi o co chodzi?!
Tenzou przyciągnął dziewczynę, zaciskając palce na karteczce i przyłożył palce do ust. W głowie Ashi rozległ się dziwny, otumaniający szum, przez co zacisnęła oczy. Gdy usłyszała cichy wybuch, natychmiast je otworzyła i spostrzegła, że właśnie znajduje się w szpitalnym gabinecie Tsunade, która razem z Kakashim i Menmą patrzyła na nich z przerażeniem.
— Zaszyfrowana wiadomość! Od niej! Rozpoznam jej charakter pisma wszędzie! — wrzasnął szatyn.
Zebrani w ciszy, bezruchu i w szoku - obserwowali go na bezdechu. Tsunade podbiegła do niego i wyrwała mu kartkę. Obleciała ją wzrokiem, który po chwili podniosła na mężczyznę.
—  Czy wy widzicie tę kwintesencję strategii?! Wszystko przemyślała. Wiedziała, że dostanę głupiego ataku z nerwów, dopiero, gdy dowiem się, że odeszła. —  Wbił wzrok w ścianę. —  Doskonale wiedziała, że nie biorę leków regularnie. W ten sposób mogła zostawić wiadomość mając pewność, że nie uprzedzimy jej i nie powstrzymamy.
— Co to za kod? Nie znam go... Co to?! — krzyknęła roztargniona blondynka, wymachując świstkiem w powietrzu.
— To jakieś stare szyfrowanie — odparł, spoglądając na Kakashiego.
Szarowłosy siedział na krześle, z niedokończonym opatrunkiem i patrzył prosto w jego oczy. Nie mógł wyczytać tego, co gościło na jego twarzy, ale nie specjalnie kojarzył to ze szczęściem.
— Pokaż mi to, może ja wiem co to — wtrącił Menma, podchodząc do nich. Przyjrzał się dziwnym znakom, jednak pokręcił ze zrezygnowaniem łbem. — Nigdy czegoś takiego nie widziałem...
— Piąta, musicie dać mi czas — wysapał rozentuzjazmowany Tenozu. — Jestem w stanie to rozszyfrować, tylko potrzebuję czasu. Zrobię co w mojej mocy, dam radę!
— Słyszysz Kakashi? — Tsunade popatrzyła na Hatake, nie rozumiejąc braku jego entuzjazmu. — Jest szansa na zrozumienie tego wszystkiego, na odnalezienie jej.
On o tym nie myślał. Nikt go nie rozumiał, nikt nie był w stanie postawić się na jego miejscu. Usłyszeć, po tym wszystkim co razem przeżyli, że miłość była kłamstwem, nawet jako żart, czy kłamstwo dla innego dobra - było zabójcze. Czuł, że jego serce od momentu, gdy mu to oznajmiła, jest pęknięte i nie nadaje się do niczego. Nie miał pojęcia, czy coś na tym świecie je załata. Bał się, że nawet jej powrót może nie być na tyle skuteczny. I nie mógł na to nic poradzić, bo życie za wiele razy go niszczyło.
Podniósł się, zawinął niedbale resztę bandaża i wciągnął na siebie bluzę. Bez słowa opuścił pomieszczenie, nie zważając na pytania przyjaciół. Zszedł po schodach, dwa piętra w dół i wyszedł z budynku, czując w głowie wielki harmider. Nie umiał sobie pomóc, tak jak reszta nie potrafiła. Wiedział, że to wszystko było ciosem dla każdego, ale równocześnie był pewny, że miał najgorzej.
Przemieszczał się uliczkami Konohy w taki sposób, by jak najszybciej być w domu. Narzucił na głowę kaptur, by przypadkiem nikt nie próbował go zatrzymać, po czym wsunął zranione dłonie, do luźnych kieszeni bluzy.
Przeskoczył płot z tyłu domu i przeszedł przez podwórko, do drzwi frontowych. Co raz bardziej go nosiło i wiedział, że jak nie spuści z siebie energii, to zrobi krzywdę sobie lub, co gorsza, komuś innemu. Zamknął wejście, zsunął buty, a bluzę rzucił na komodę w przedpokoju. Wszedł do salonu i z ulgą dostrzegł, że zdążył dotrzeć do domu w ostatniej chwili przed ulewą, która właśnie się rozpoczęła i powoli nasilała.
Podszedł do barku, który znajdował się niedaleko telewizora i wyciągnął z niego butelkę sake. Nie chciał w to uciekać, ale wiedział, że dziś to jedyne rozwiązanie, by czegoś nie zniszczyć. Postawił ją na stoliku i poszedł do kuchni. Wrócił do salonu ze szklanką i kartonem soku porzeczkowego, który kupił dla niej... Bo przecież tak go lubiła.
Mieszanina, pół na pół. Włączył telewizor i jakiś film. Usiadł na kanapie, wziął do ręki pełną szklankę i wlał ją w siebie, niemalże na raz. Odchrząknął, krzywiąc się i uporczywie patrząc w ekran. Zamrugał kilka razy, aż w końcu pod powiekami zatrzymały się łzy. Usta zadrżały, następnie całe ciało. Złapał w końcu poduszkę leżącą obok niego i wcisnął w nią twarz. Zaczął krzyczeć, tłumiąc swój głos w wacie, oprawionej w sztruksową tapicerkę. To nie był zwykły wrzask. Była to gwałtowna, silna mieszanka bólu, rozpaczy, tęsknoty i miłości, którą nie miał już kogo darzyć. Sakura była cały czas w jego głowie, sercu, żyłach czy duszy. Była wszędzie, bo była dla niego wszystkim. Teraz krztusił się własnymi łzami, przez jej brak. Uzależnienia nie prowadzą do niczego dobrego...
— Wróć! Kurwa, błagam cię, wróć do mnie! —  ryknął, zaciskając palce na głowie.


< < ♥ > >


— I? — Głos Konan przerwał chwilę ciszy, powstałą po zakończeniu diagnozowania Sakury.
Zielonooka podniosła smutne spojrzenie na dziewczynę i mimo wszystko, nie miała chęci przekazywać nikomu złych wieści.
— Wymagasz natychmiastowej operacji — wyszeptała, spoglądając na Paina. — Pomijam już anemię, niedobór wielu witamin i prawdopodobną niewydolność wątroby, bo to jestem w stanie wyleczyć technikami medycznymi z użyciem chakry, ale jeżeli nie zoperuję twojego wnętrza, nie pociągniesz już długo.
— Co jest powodem tego stanu? — Tenshi zacisnęła dłoń na materacu łóżka.
— To banalne, ale przede wszystkim złe odżywianie. Na tyle, na ile mogłam go przebadać, na tyle wskazuje, że jego organizm jest mocno zatruty.
— Kiedy będziesz mogła operować? — Niebieskowłosa była zdeterminowana.
— Mogłabym powiedzieć, że w każdej chwili... Jednak potrzebnych mi będzie trochę ziół na płukankę. Nie tak łatwo je niestety zdobyć. — Haruno opadła na krzesło i popatrzyła bezradnie na Konan.
— Spisz mi je na kartce, proszę — szepnęła. — Zdobędę je.
Haruno widziała w oczach dziewczyny, że nie odpuści. Po chwili zastanowienia wyciągnęła rękę po kartkę i prędko wypisała trudne nazwy. Może i chciała wyleczyć zbrodniarza, ale widząc nastawienie Konan stwierdziła, że robiąc coś dla czyjejś miłości, zrobi dobrze.
— Ile zostało mu czasu? — spytała cicho Tenshi.
— Niewiele — odparła cicho, spoglądając na ciężko oddychającego mężczyznę. — Jeżeli chcemy mieć jak najwięcej szans na powodzenie operacji, musimy wykonać ją jak najszybciej. A z tymi ziołami może być ciężko.
— Wyślę Zetsu. On przemieszcza się najszybciej z nas — wyszeptała, z dziwną tonacją. Haruno wiedziała, że czekała na potwierdzenie ze strony Paina.
— Dobrze — wychrypiał i spojrzał na zielonooką. — Dziękuję ci...
Uśmiechnęła się delikatnie w geście odpowiedzi i westchnęła.
— Na razie nie jestem w stanie nic więcej zrobić więc wracam do siebie. Pomyślę jednak nad planem jadłospisu dla ciebie — wyszeptała, czując napływający do jej umysłu smutek. — Wracam do siebie.
— Przyjdę po ciebie za kilka chwil i pójdziemy na kolację — rzuciła Konan, gdy dziewczyna skierowała się już do drzwi.
— Dzięki! — krzyknęła i opuściła pomieszczenie.
Na tym korytarzu nikogo nie było. Ruszyła szybkim krokiem, zapamiętaną trasą.
Przechodząc przez kuchnię, również nikogo nie spotkała. Wpadła jednak na korytarz, gdzie znajdowały się pokoje i tam poczuła rosnące zdenerwowanie.
Deidara chciał już wejść do swojego pokoju, lecz gdy ją spostrzegł, zamknął z powrotem drzwi, postawił na ziemi szklankę z wodą, którą niósł i oparł się o nie plecami. Obserwował ją z głupim uśmiechem i obracał w dłoni zapalniczką.
— Jak było? — mruknął do niej, lecz zupełnie go olała. Chwycił ją za ramię i uderzył nią o ścianę, po czym zacisnął na jej szyi swoją zimną dłoń. — Myślisz, że kiedykolwiek odpuszczę ci śmierć Sasoriego? Będziesz za to pokutować do końca swoich żałosnych dni.
Czuła jak krew uderzyła jej do głowy, a skronie pulsowały. Próbowała zawładnąć wodą, znajdującą się w szklance, jednak tak jak podejrzewała, jej umiejętności zostały skutecznie zablokowane. Wyczuła to już w pokoju, gdy nie mogła dobrze kontrolować chakry. Chcieli ją całkiem ograniczyć, ale pieczęć Yin im to uniemożliwiała. Mimo to, czuła jak omdlewa, dlatego cień który pojawił się za blondynem, wydawał jej się omamem.
Uścisk się rozluźnił, a ostrość widzenia wróciła całkowicie, gdy nie czuła już znienawidzonego dotyku chłopaka. Zsunęła się po ścianie w dół, okalając dłońmi szyję.
Była niesamowicie zaskoczona, widząc Iatchiego, który zrobił Deidarze to samo, co on jej. Kątem oka dostrzegła, że zbliża się również Tobi.
— Co się dzieje? — warknął, odrywając ją od ziemi. — Nic ci nie jest?
— Godzinę temu, sam chciałeś mnie zabić — wysapała, przybierając złowrogą minę.
Dostrzegła zdziwione spojrzenie Uchihy, który na gest zamaskowanego, puścił blondyna.
— Czego od niej chciałeś? — Tobi puścił ją i przykucnął przy chłopaku. — Chyba ci kurwa mówiłem, że jak będziesz się tak zachowywać to cię ukrócę o twoją spedaloną męskość.
Chłopak wcisnął się w ścianę i poczerwieniał ze złości. Różowowłosa zrozumiała w końcu tę zawiść. Jej ofiara i ten buc... Byli homosiami. Mimo bólu szyi, ciężko jej było powstrzymać rozbawienie.
— Itachi, zabierz ją stąd — zamaskowany nie odrywał wzorku od blondyna.
Poczuła na ramieniu ciepłą dłoń Uchihy i dała się jej odprowadzić. Gdy weszli do jej pokoju, opadła na łóżko i złapała się za szyję, czując nadal niewidzialny uścisk.
— Na pewno nic ci nie jest? — Itachi przymknął za sobą drzwi i popatrzył na dziewczynę.
— Wszystko w porządku — odparła, będąc czujną. Ostatnio sam chciał ją zabić. Wszyscy oprócz Konan i Paina chcieli ją tu zamordować. — I jak mam teraz spokojnie tu zasnąć, skoro on może sobie tu wejść i mnie zabić?
— Nie może — odparł sucho.
— No tak, jestem jak na razie wam potrzebna.
— Nie o to chodzi... Jeżeli spróbuje podnieść na ciebie rękę, to sam zginie. — Wzruszył ramionami. — Masz moje słowo.
Żart?
— Możesz mi coś powiedzieć? — szepnęła, ledwo słysząc samą siebie.
— Tak. Deidara to pedał, któremu zabrałaś lalkę.
Miała ochotę roześmiać się najgłośniej jak mogła, ale powaga bruneta ją przytłaczała.
— Nie o to chciałam zapytać. — Schowała głowę, pomiędzy barkami, słysząc jak Tobi rzuca bluzgami. — Wydawało mi się, że to Paina nazywacie swoim liderem... Dlaczego więc on — skinęła głową na drzwi — tu wszystkimi rządzi?
Itachi pokręcił głową, dając jej do zrozumienia, że to nie czas na taką rozmowę.
Drzwi otworzyły się, a do pomieszczenia wpadła Konan, której mina przedstawiała obrzydzenie. Kątem oka zerknęła za siebie, przez co Haruno wiedziała, że chodzi o tamtą dwójkę. Widocznie również nie tolerowała Deidary.
— O jesteś — mruknęła, na widok Itachiego. — To dobrze, we trójkę raźniej. Idziemy na kolację?
— Daj jej chwilę — rzucił brunet, wskazując głową na Haruno. — Ten idiota ją przydusił.
— Ten gejuch?! — Oburzyła się niebieskowłosa.
— Jest sfrustrowany brakiem swojej lali — westchnął.
To mają być zabójcy? Bezwzględni mordercy? Przecież to jest niepojęte! Różowowłosa zmarszczyła czoło. Nie mogła im mimo to zaufać. Oni tylko grali.
— Ja chyba nie jestem głodna — szepnęła niepewnie.
— O, nie chrzań — mruknęła Tenshi. — Nie jadłaś wiele godzin. Twój żołądek sam się zaczyna pochłaniać. Chodź — wyciągnęła do niej dłoń. — Deidara się do ciebie nie zbliży, masz moje słowo.
Różowa brew uniosła się ku górze. Zgadali się? Podniosła się i ruszyła za nimi. Mijając otware drzwi pokoju Deidary, wzdrygnęła się, gdy spotkała jego nienawistny wzrok. Musiałabyć silna. To wszystko.
Gdy weszli do kuchni, skupiła sie na czubkach własnych stóp, intuicyjnie podążając za Uchihą. Usiadła przy stole i po kilku minutach, dostała od Itachiego gorącą herbatę. Przy drugim końcu blatu siedzieli Kisame, Kakuzu i Zetsu, którzy nie zwracali na nią żadnej uwagi. Gdy Deidara wszedł do pomieszczenia, nie mogła oderwać od niego wzroku, tak jak on od niej, zbliżając się do tamtych.
— Trzymaj. — Konan postawiła przed nią talerzyk ze sporą ilością jajecznicy i dwiema połówkami bułki, posmarowanymi masłem. Co się dziwisz idiotko, przecież nie będą jeść robali i liści.
— Dziękuję — mruknęła. Jednocześnie nie chciała tego jeść, bo nie chciała, by myśleli, że na nich polega. Jednak gdyby nie prawa anatomii, wciągnęłaby tę porcję oczami.
Itachi zasiadł po jej lewej stronie, a Konan zajęła miejsce po jej prawej, przy prostopadłej krawędzi. Zaczęła o czymś rozmawiać z Itachim. Ta dwójka widocznie odstawała tutaj od reszty, jednak nie potrafiła zrozumieć powodu. Wiedziała, że Itachi był potężnym ninja i jeżeli ten podział powstał właśnie przez umiejętności, to bała się dowiedzieć, co tak naprawdę potrafi niepozorna Konan. Doszła jednak do wniosku, że nie ma siły i ochoty na żadne dochodzenia. Grzecznie spożyła swoją porcję i z przyjemnością wypiła ciepłą herbatę. Tobi się nie pojawił, być może nie mógł na nią patrzeć, bo tak działała mu na nerwy? Nie ważne. Bez niego czuła spokój.


Jakiś czas później Konan wyszła z kuchni, by zanieść wskazany przez Haruno posiłek dla Paina, prosząc Itachiego o pokazanie dziewczynie odpowiedniej łazienki. Tak więc odprowadzona wzrokiem Deidary, opuściła pomieszczenie w towarzystwie Uchihy. Mężczyzna pokazał jej łazienkę, z której korzystała do tej pory tylko Tenshi. Sakura nie dała po sobie poznać, jednak poczuła ulgę, widząc, że wszystko w niej było zadbane. Przeszła się po rzeczy i wybrała pod szybki prysznic. Senność zaczęła stawać się odczuwalna, do tego nie miała ochoty już nikogo dzisiaj spotkać. Opłukała się szybko, umyła zęby i wróciła do swojej nowej sypialni. Odłożyła ubrania na krzesło, stojące przy biurku i wskoczyła do łóżka.
Pogodziła się z tym, jak teraz będzie musiała żyć. Albo po prostu jeszcze to do niej nie dotarło.
—  Ciekawe, czy już wiedzą... Czy Yamato znalazł list... —  wyszeptała do siebie.
Miała wrażenie, że na miejscu jej serca - znajduje się teraz pusta luka, której niczym nie wypełni. Mogłaby teraz leżeć, przytulona do jego ciepłej piersi, otulona jego silnymi ramionami i czuć się bezpiecznie. Ale była tutaj i nic nie mogła na to poradzić. Podkurczyła kolana i wcisnęła policzek w poduszkę, spod której wyjęła fotografię. Światło lampki nocnej odbijało się od śliskiej powierzchni zdjęcia. Wbiła w nie wzrok i zacisnęła mocno zęby, spoglądając na wizerunek mężczyzny z wytęsknieniem

— Jak bardzo mnie nienawidzisz, Kakashi? — wyszeptała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz