wtorek, 18 listopada 2014

42. Siedemdziesiąt dwie godziny

Stali tam, w swej całej, złowrogiej okazałości i patrzyli prosto w jej zielone oczy. Deidara w towarzystwie gliniany stwora, przypominającego ptaka - okupowali dach, znajdujący się pod oknem, Itachi stał w kącie pokoju, a mężczyzna w pomarańczowej masce, skupiał się tylko i wyłącznie na Haruno, co niesamowicie ją osaczało.
— To znaczy? — warknęła.
— Dobry jest w łóżku? — burknął Tobi, z dziwnym jadem w głosie. Zupełnie zbił ją tym pytaniem z tropu. Nie miała jednak zamiaru dać się wciągnąć w jakieś dziwne gierki.
— Skoro wiesz co robiliśmy, powinieneś też wiedzieć i to — odparła zgryźliwie, nie tracąc nawet na chwilę czujności.
Choć dało jej to jakąś drobną satysfakcję pożałowała. Prowokacja była błędem - jej ciało, niemalże natychmiastowo, ogarnął dziwny paraliż zmieszany z bólem. Akatsuki i ich umiejętności - nigdy do przewidzenia. Woda runęła na podłogę, a świat delikatnie zawirował. Chciała krzyczeć, ale wiedziała, że to bez sensu. Hatake już dawno by ich wyczuł, a skoro się tu jeszcze nie pojawił, to znaczyło tylko, że coś mu zrobili.
— Nie żeby mi na kimkolwiek na tym świecie zależało, bo takich osób już nie ma — zaczął, podchodząc do jednej z półek. Wziął do ręki zdjęcie drużyny siódmej i przyjrzał mu się. Odstawił je jednak po chwili i znowu skupił się na dziewczynie — Ale nasz lider potrzebuje pomocy, bo podupada nam na zdrowiu.
— Nie interesuje mnie to... — warknęła, chcąc mu dosłownie poderżnąć gardło.
— Powinno, jeżeli nie chcesz mieć na sumieniu sporej liczby istnień. — Nie widziała jego twarzy, ale po samej tonacji głosu, od razu mogła wywnioskować, że posłał jej ironiczny uśmiech.
Jej źrenice rozszerzyły się natychmiastowo, a ślina wyparowała z ust. Z tą organizacją nie powinno się zadzierać, bo zawsze mają jakieś pieprzone asy w rękawie. Przez głowę przewinęły jej się wizerunki wszystkich przyjaciół.
— Co chcecie zrobić?! — krzyknęła, czując jak jej serce zaczyna łomotać w klatce piersiowej.
— Posłuchaj mnie teraz uważnie. Nasz zdolniacha Deidara, zajął się każdym człowiekiem na którym Ci zależy. — Usiadł w fotelu w rogu pokoju i założył nogę na nodze. — Każdy, począwszy od Kakashiego, Jinchurikiego, Inuzuki i jego psa po Hokage, tę dziewczynę z klanu Yamanaka i jej nowo narodzone dziecko... Posiada w głowie wybuchowy mikro ładunek, który Dei wprowadził im przez nosy.
Choć oczy już ją piekły, nie mogła mrugnąć. Świat właśnie wywrócił się do góry nogami, a pewność, że życie wszystkich przyjaciół zależy teraz tylko od niej, wyżerała ją od środka, jak kwas.
— Utrzyma się w ich głowach jeszcze tylko trzy doby, potem się rozpuści — kontynuował. Najbardziej zaskakujące było to, że już kiedyś nie raz miała do czynienia z tym członkiem Akatsuki. Tylko do tej pory nazywał siebie Tobim, zachowywał się jak upośledzony nastolatek i miał dziecinny głos. Teraz był tego zupełnym przeciwieństwem. — Do tej pory masz zorganizować sobie ucieczkę. Jeżeli tego nie zrobisz, Deidara na sam koniec je zdetonuje. Zrobi to szybciej, jeżeli zaczniesz kombinować. Zastanów się wiec dobrze... Oddając swoje życie, nie zmarnujesz dwudziestu innych.
Nie miała pojęcia dlaczego, ale zwróciła przerażony i wołający o pomoc wzrok na Itachiego, który wpatrywał się w nią pustym spojrzeniem.
— Trzy dni... — powtórzył zamaskowany brunet. — Wydaje mi się, że w miarę prosto Ci to wytłumaczyłem.
— Co, jeżeli ktoś się dowie? — spytała cicho.
— Masz się postarać, żeby tak nie było. Inaczej... BUM! — wrzasnął i klasnął jednocześnie w dłonie, na co aż podskoczyła. — Jeżeli ktoś będzie za tobą iść w naszym kierunku, również zginie. A... Pozbądź się tego swojego pchlarza.
— Jemu nic nie zrobisz! — krzyknęła z dziwnym przekonaniem.
— Hmm... Pogrzebałem trochę tu, trochę tam... Wiem, jak odesłać go gdzie trzeba. Powtarzam, jeśli z nami pójdziesz, nikomu nic się nie stanie.
— Gdzie i kiedy mam się wstawić... — wycedziła, niemalże natychmiast przez zaciśnięte zęby.
— No — parsknął — grzeczna dziewczyna. Będziemy czekać na ciebie w Dolinie Końca. Nie ważne kiedy pojawisz się na wizerunku Madary, zjawimy się. Pamiętaj masz tylko trzy doby. Będziesz obserwowana przez cały ten czas, przez wszystkich członków Akatsuki. Każdy twój nieprawidłowy ruch sprawi, że głowy twoich bliskich eksplodują.
Już nic im nie odpowiedziała. Obserwowała tylko z uwagą Tobiego i lukę w jego masce. Dostrzegała w nim połyskującego wściekłą czerwienią sharingana, który zawsze był dla nich wszystkich zagadką.
— Czy będę mogła kiedyś wrócić? — wyszeptała.
— Nikt nigdy nikomu nie zabronił marzyć, dziewczyno — odparł złośliwie. — Niestety tylko głupcy marzą.
Lampka zgasła, a dziwny paraliż ją opuścił. Mało nie zleciała z łóżka, chcąc zapalić ją z powrotem. Jednak już ich nie było. Deidary również. Schowała twarz w dłoniach, docisnęła silnie do twarzy palce i zaczęła płakać. Drżała ze strachu, żalu i bólu, który wdarł się w jej ciało. Nachodziły ją dziwne fale gorąca i zimna, a do wszystkiego, zrobiło jej się niedobrze. Dlaczego ja?
— Kakashi — wychrypiała.
Zerwała się z łóżka i podbiegła do wejścia, szarpnęła za klamkę i opuściła pomieszczenie, gdy drzwi z hukiem uderzyły o ścianę. Przeleciała przez korytarz jak pocisk i mało się nie połamała, zeskakując ze schodów.
— Kakashi! — krzyknęła, gdy już znalazła się na dole. Leżał na ziemi, na środku korytarza. Obok niego znajdowała się rozlana woda, w której pływały odłamki szkła. Upadła przy nim na kolana i wciągnęła go na nogi, powtarzając jego imię jak mantrę. Dotykała lodowatą dłonią, jego rozpalonej na twarzy skóry, płacząc cicho. Łzy spływały jej po policzkach i zatrzymywały się na podbródku. Spadały na jego szarą koszulkę, tworząc na niej ciemne punkty. — Proszę, obudź się.
— Sakura — szepnął, chwilę po tym, jak się poruszył. Otworzył leniwie oczy i przeniósł ledwo przytomny wzrok na nią. — Co się stało?
— Zemdlałeś — szepnęła, czując ucisk w gardle. — To przez tę gorączkę.
— Naprawdę? Czuję się, jakbym dostał obuchem... — Zmarszczył czoło i zmrużył powieki — Sakura, czemu płaczesz?
Zacisnęła na nim dłonie i uśmiechnęła się. W tym wyrazie twarzy kryły się tony bólu i smutku. Przytuliła go do piersi i westchnęła głośno.
— Martwiłam się... To dlatego.


< < ♥ > >


— Nie wiem, kurwa! Poszukaj gdzieś na fotelach... Pewnie Kakashi gdzieś go rzucił.
Zatrzymał się w połowie ruchu. Trzymał w dłoni klamkę drzwi wejściowych, gdy usłyszał stłumiony głos różowowłosej, widocznie przepełniony złością. Już rano, gdy obudzili się razem w łóżku, była jakaś dziwna. Z początku tłumaczył to sobie tym, że martwiła się o niego i nocne omdlenie, ale gdyby to było to... Nie krzyczałaby na niego bez powodu. Jak się okazało, nie tylko on stał się dzisiaj jej ofiarą.
Gdy w końcu pchnął drzwi i wszedł do środka, zauważył Menmę, do połowy wystającego z salonu. Obserwował kuchnię, z oklapniętymi uszami. Dopiero po chwili przeniósł na mężczyznę wzrok. Był smutny, co wydawało się być... Nienormalne.
— Cześć Kakashi — mruknął cicho, jakby bojąc się, że każde słowo sprawi, iż dziewczyna rzuci się na niego i rozszarpie.
— Czego szukasz? — spytał szarowłosy, podchodząc do niego. Poklepał go po głowie i zupełnie nie zwracając uwagi na dziewczynę, przeszedł prosto do salonu.
— Pilota... — odparł cicho, wchodząc za mężczyzną do pomieszczenia. — Nie mam rąk, to nie takie łatwe...
Kakashi podniósł poduszki, leżące na kanapie i wyciągnął spod jednej z nich poszukiwane urządzenie. Włączył telewizor i opadł na mebel, wypuszczając z siebie głośno powietrze. Wilk usiadł na podłodze, obok niego i posłał mu pytające spojrzenie.
— Nie wiem co w nią dzisiaj wstąpiło. Wczoraj było jeszcze dobrze... — wyszeptał, przenosząc wzrok na zwierzę.
Wilk położył się na ziemi i zaczął obserwować telewizor, w którym leciał jakiś program przyrodniczy. Kakashi rozsiadł się wygodniej, poszedł w ślady Menmy, jednak myślami był zupełnie gdzie indziej. Nie chciało mu się wierzyć w to, co powiedziała mu rano. Wiedział, że kobiety, którym zbliża się menstruacja, robią się nerwowe, jednak za długo ją znał. Nigdy, do tej pory nie miewała takich humorów... Wręcz przeciwnie - stawała się potulna jak baranek i spokojna, przez towarzyszący ból. I dobrze pamiętał, że miesiączkuje regularnie, a dosyć niedawno przechodziła okres. Nie był jakiś wścibski tylko pamiętliwy. To ona zawsze informowała go o takich rzeczach.
Zagłębiał się w swoich retrospekcjach do chwili, gdy coś go tknęło. Rozchylił delikatnie usta i wyprostował się, zaciskając palce na pilocie. Co, jeśli ją spłoszyłem? Może to moje słowa, tak na nią wpłynęły? Za wcześnie o tym wszystkim powiedziałem, przecież ona jest jeszcze taka młoda, co też mi strzeliło do głowy?!
— Wychodzę! — Usłyszał. Chciał ją zatrzymać, ale zdążył usłyszeć tylko trzask drzwi.
— Czy wy się pokłóciliście? — Menma wyrwał go z jakiegoś dziwnego letargu. — Ona nie chce gadać, więc może...
— Nie Menma — odparł, przerywając mu. — Wszystko było ok... Do momentu, póki nie poszedłem wziąć czegoś na gorączkę. Wyszedłem z kuchni i uciął mi się film. Obudziłem się w jej ramionach... Płakała... Rzekomo ze strachu.
— Dziwne to wszystko...
— No nie?


< < ♥ > >


Wyszła, jednak sama nie wiedziała gdzie się kieruje. Miała cel na dzisiaj, ale nie wiedziała jak się zabrać za tę czynność. Była w fazie rozpaczy, która miała już niedługo przerodzić się w pogodzenie z sytuacją i zaakceptowanie jej... Ale to nie był jeszcze ten czas.
Skierowała się do parku. Dzień był wyjątkowo ciepły. Stąpała po podłożu w białych tenisówkach. Długie spodnie kryły ją przed jeszcze dosyć chłodnym wiatrem, a rękawy czarnej, rozpiętej bluzy, naciągała nerwowo na dłonie.
Choć nie chciała, coś kazało jej iść tą całą ścieżką bólu. Zatrzymała się na szerokim placu, na którym mimo godzin szczytu, było prawie pusto. Na fragmentach, oddzielonych krawężnikami, gdzie znajdowała się ziemia, posadzono niespełna pół roku temu, młode wierzby. To właśnie wtedy, wszystko wkoło płonęło, a w jej ramiona wpadło ciało Kakashiego, który uratował jej życie. Zacisnęła pięści, by powstrzymać łzy. Wiedziała, że ją obserwują. Całą noc nie zmrużyła oka, czując na sobie rozgrzane, obcymi spojrzeniami miejsca. Nie chciała tego życia. Wolałaby umrzeć, jednak nie mogła ryzykować egzystencji wszystkich jej bliskich. Może, gdy miną już te trzy doby, odbiorę sobie życie? Gdy będę chciała uciekać i tak mnie złapią. Moi przyjaciele będą już bezpieczni, a mi i tak nic nie pozostanie. Przecież nie mogę zdradzić ich i całej wioski. Pomoc tym kreaturom, będzie zdradą. Przygryzła mocno wargę i próbowała unormować swój oddech.
Ruszyła dalej, dziwnie szybkim tempem. Czas z każdą chwilą uciekał, a nie miała go za wiele. Jednak by móc wszystko dobrze wykonać, musiała racjonalnie myśleć. A do tego potrzebne jej było opanowanie i spokój.
Prawdopodobnie, przez piękną pogodę, wszyscy mieszkańcy Konohy znajdowali się w parku, do którego się udała. Stanęła między drzewami, na obrzeżach placu i wodziła wzrokiem po twarzach wszystkich ludzi. Musiała wmieszać się w tłum. Wzięła głęboki wdech i skierowała się w stronę stawu. Będąc już koło niego, zatrzymała się i spojrzała w niebo. Przypomniała sobie wieczór, gdy po powrocie do rodzinnej wioski, pierwszy raz spadł śnieg. Była z Kakashim... Właśnie tutaj, a on oznajmił jej, że te święta będą najlepsze... I takie właśnie były. Znowu poczuła się, jak pomiędzy członkami rodziny... Oni wszyscy nią byli i to cieszyło ją najbardziej. Już wtedy wiedziała, że Kakashi nie przypadkiem pojawił się z powrotem w jej życiu, już jako ktoś inny... A teraz wszystko przepadło. On, rodzina, dom i wspólna przyszłość.
— Sakura! — Usłyszała za sobą znajomy głos. Całe jej ciało się spięło, a do umysłu wkradł się strach. Nie odwróciła się, tylko stała nieruchomo w miejscu.
— Nie — szepnęła sama do siebie. — Tylko nie to...
— Ooo, myślałem, że cię nie złapię. — Kiba wysapał z siebie te słowa, podparł się o własne uda i dyszał głośno. Dziewczyna nadal jednak stała do niego tyłem i obserwowała drogę przed sobą. — Saku?
— Spieszę się. — Usłyszał jej cichą odpowiedź.
Nie widział łez, które spłynęły jej po policzkach. Był dla niej jak rodzony brat... Miała zostawić też jego... Jak wszystkich... Serce rwało się na pół i krzyczało, by od razu je wykończyć. Bladła z każdą chwilą, zaciskała zęby, a szeroko otwarte oczy wyrażały więcej strachu, niż przed obliczem prawdziwej śmierci... Wiedziała, że to właśnie bez nich, stanie się naprawdę martwa.
Chłopak ze zdziwioną miną, wyciągnął do niej dłoń. Zdziwienie przerodziło się w poirytowanie, kiedy zrobiła krok do przodu, by uniknąć styczności z nim.
— Wiśnia! — Był lekko oburzony, gdy zrozumiał, że przyjaciółka z całą pewnością go ignoruje.
— Żegnaj Kiba — szepnęła.
On nie mógł wiedzieć, że to być może ostatnie pożegnanie. Nikt nie mógł tego wiedzieć, bo Brzask postarał się o to, by własnie tak było. Zgotowali jej najgorszy możliwy koszmar.
— No... Do zobaczenia — mruknął, z rezygnacją. Bo przecież nie wiedział...
Po jego ostatnich słowach, serce zabolało ją jeszcze bardziej. Cierpienie... To jedyne, co teraz na nią czekało.


< < ♥ > >


— Witaj Sakura. — Głos sympatycznej, starszej pielęgniarki przywitał ją zaraz po tym, jak przeszła przez drzwi.
Uśmiechnęła się do niej i skierowała na pierwsze piętro szpitala, gdzie znajdował się jej stary gabinet. Wyciągnęła z kieszeni bluzy klucze i zabrała się za otwarcie pokoju, gdy znalazła się pod drzwiami.
Popełniała właśnie przestępstwo, ale wiedziała, że to i tak wiele nie zmieni, skoro ma zamiar zrzec się Konohy i bycia kunoichi. Podeszła do szuflady biurka i wyciągnęła z niej starą, pożółkłą teczkę. Rozłożyła ją na blacie i zaczęła przeglądać umieszczone w niej kartki. Każda przedstawiała specyfikację innego leku... Który nie był dostępny od tak. Były to głównie silne ciecze, stosowane przy operacjach. Morfina, halotan, izofluran i inne, jednak nie tego szukała.
Pośpiech, jaki jej towarzyszył, rozrzucał strony po całym gabinecie. Ręce jej się trzęsły, a w ustach miała zupełnie sucho. Jeżeli ktoś by ją tu przyłapał, jeszcze jakoś mogłaby się wytłumaczyć... Jednak nie z dalszej części planu...
— Mam — szepnęła sama do siebie. W rękach trzymała stronę, zatytułowaną tiopentol. — Teraz tylko muszę dostać się jakoś do magazynu... — mruknęła, składając  nieporadnie strony...
Zrezygnowała jednak z porządkowania. Wiedziała, że nigdy tu już nie wróci, a gabinet odwiedzą dopiero, gdy zaczną jej szukać. Podbiegła do szafki, gdzie miała zapasy różnych rzeczy i wyciągnęła stamtąd niewielką, sterylnie zapakowaną strzykawkę i igłę. Potem podleciała do wyjścia, zgasiła światło i zamknęła za sobą drzwi.
Rozejrzała się po korytarzu, który był zupełnie pusty. Przez okno znajdujące się na końcu wpadało do środka pomarańczowe światło, zachodzącego słońca. Skierowała się w tamtą stronę, bo zaraz obok niego, znajdowały się drzwi ewakuacyjne... Tam nie mogła nikogo spotkać, przynajmniej tak jej się wydawało.
Pchnęła metalowe skrzydło i wsunęła się za nie niepostrzeżenie. Snuła się cicho w dół, wspierając o zimną, metalową barierkę. Czuła dziwne odrętwienie, spowodowane stresem i ciszą, zakłócaną co jakiś czas, stłumionymi  dźwiękami dochodzącymi z budynku.
— Która to była szafka? — szepnęła sama do siebie. Wyciągnęła zmiętą kartkę z kieszeni bluzy, jako tako ją rozwinęła i podświetliła małą latarką. — 348... — Schowała papier z powrotem i zrobiła krok do przodu.
— Tak będzie szybciej, Mia. — Usłyszała nagle z góry.
Okazało się jednak, że nie tylko ona wpadła na taki pomysł. Znajome głosy dwóch pielęgniarek, zbliżały się do niej niebywale szybko, tak samo jak gorąco, które zaczęło uderzać jej do głowy. Ale się wpieprzyłam...
Zeskakiwała po dwa schodki, z pełną finezją, by tylko nie być za głośno. Gdy znalazła się już w podziemiach, wpadła szybko przez kolejne drzwi i schowała się za ścianą, by nie zostać zauważoną. Nie miała wystarczająco dużo czasu, by otworzyć drzwi, zanim się pojawiły. Ale była wykwalifikowaną kunoichi, która przewyższała je umiejętnościami z każdej możliwej dziedziny.
Obserwowała, jak młode dziewczyny otwierają spokojnie zamki, nie wyczuwając jej i rozmawiając o swoich sprawach. Gdy przeszły dalej - Haruno wślizgnęła się od razu za nimi, by nie słychać było ponownego otwarcia metalowego skrzydła. Przesunęła się po ścianie i przysiadła na zimnej podłodze, w ciemnym kącie pomieszczenia. Przeczekała tam ponad piętnaście minut, wzdychając ciężko i smucąc się jeszcze bardziej. Rozmawiały o ważnych dla nich problemach, które w porównaniu do jej sytuacji, były zupełną sielanką.
Gdy w końcu zniknęły i zamknęły za sobą drzwi, wyszła z ukrycia i skierowała się do pancernych szafek. Jako jedna z nielicznych miała do nich dostęp. Odnalazła numer 348 i wsunęła klucz w wąską szparę. Czuła napierający na nią strach i poczucie winy. Pochwyciła tiopentol, zamknęła szafkę i zwróciła się za siebie. Potęga strachu, przerosła jej limit. Poleciała plecami na pancerny mebel i narobiła tym samym sporego rumoru. Wszystko przez to, że spostrzegła czyjąś sylwetkę, skrytą w ciemnościach.
— Nic nie kombinuję — szepnęła, dostrzegając czerwone chmury na czarnym płaszczu.
— Nie interesuje mnie to — odparł mężczyzna, wychodząc z mroku.
Deidara. Jego nienawidziła najbardziej. Był wredny, cyniczny, nie miał za grosz szacunku do nikogo, nie hamował się z niczym - nadąsany, zadufany w sobie bufon. Już wtedy czuła, że będzie mieć z nim największe problemy.
— Mam cię tylko pilnować. Od wyznaczania ci kar, jest ktoś inny.
Zacisnęła mocno zęby i ruszyła przed siebie. Wyminęła go i już po chwili zamykała drzwi. Wsunęła fiolkę do kieszeni i wspięła się na górę. Wyjrzała, czy nikt nie kręci się na korytarzu i wyszła stamtąd z grobowa miną.


< < ♥ > >

— Swędzi mnie nos — mruknął szrowłosy, czekając aż woda na herbatę nabierze odpowiedniej temperatury.
— Alergia? — prychnął Menma.
— Chyba na ciebie — odgryzł się mężczyzna.
Ucichli, gdy drzwi domu się otworzyły. Sakura weszła do środka, zdjęła buty i stanęła w progu kuchni. Popatrzyła na nich dosyć nieprzytomnie.
— Chcesz herbaty? — Kakashi odważył się zabrać w końcu głos.
— Co ty tu jeszcze robisz? — Kompletnie go zignorowała, wbijając oczy w wilka.
— Od kiedy moja obecność ci tak przeszkadza? — Menma zaczął się denerwować.
— Jest już dosyć późno, sądzę, że na ciebie już czas — rzuciła, wychodząc z kuchni.
— Sakura, jest dopiero dwudziesta! — wtrącił się Kakashi.
Ta jednak nie zatrzymała się i nie odezwała. Weszła na górę po schodach, stąpając głośno - tak, jakby chciała pokazać swoją złość.
— Nie zostawię tego tak, do jasnej cholery — warknął wilk, po czym podniósł się z ziemi i ruszył za nią.
— Nieee, Menmaaa... — jęknął Kakashi.
Awantury w domu to ostatnie, na co miał teraz ochotę. Mimo tego, ruszył za nim z czystej ciekawości. Być może czegoś by się dowiedział?
— Przestań się zachowywać jak rozwrzeszczana gówniara i powiedz o co ci chodzi! — ryknął wilk, stojąc w progu sypialni.
Hatake nie musiał nic widzieć, by domyślić się jak teraz musiała się zdenerwować. Nienawidziła tego. Nienawidziła, gdy nazywało się ją dzieckiem, nawet pieszczotliwie. Co było dosyć dziecinne.
— Coś Ty powiedział?! — wrzasnęła w odpowiedzi, przez co Menma wysunął się z pomieszczenia.
— To co usłyszałaś!
— Wynoś się! — krzyknęła. — Wynocha mi stąd, z mojego domu! Słyszysz?!
— TAK ZROBIĘ! — ryknął po czym zniknął w chmurach kurzu.
Hatake obserwował to wszystko ze szczytu schodów i dosłownie odebrało mu mowę, gdy dziewczyna zawyła głośnym nie, wybiegła z sypialni, upadła na kolana w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą znajdowało się zwierze. Zaczęła cicho płakać, nie zauważając szarowłosego. Zmiany jej stanu były zabójcze.
— Co się z tobą dzisiaj dzieje? — spytał, gdy znalazł się obok niej.
— Proszę, daj mi spokój... Proszę... Chcę być sama — wymamrotała, podnosząc się na nogi.
— Będziesz — odparł cicho, na co zrobiła pytającą minę. — Od popołudnia próbuję ci powiedzieć, że razem z Shino, Kibą i Nejim, wyruszamy na nockę infiltracyjną. Wrócę dopiero jutro wieczorem... Dlatego nie podoba mi się, że wyrzuciłaś z domu Menmę. Dziwnie się zachowujesz, martwię się o ciebie. Do tego zostaniesz sama.
Nie wiedział, że strach w jej oczach był spowodowany właśnie myślą o samotności. Mimo wszystko, gdy był w domu - czuła się bezpieczniej. W tej chwili każdy z członków Akatsuki mógł sobie do niego wejść i wyjść, kiedy tylko chciał. Pozbyła się dwóch silnych istot, które mogłyby sprawić, że nie czułaby się tak źle. Ale nie panowała nad sobą, gotując sobie taki los. Do tego wszystkiego pokłóciła się z Menmą... Przecież więcej go nie zobaczy, dlaczego rozeszła się z nim w takich warunkach? Paliła za sobą wszystkie mosty.
— Nic mi nie będzie — szepnęła, nie wierząc w to co mówi.
— Obiecaj mi, że go zawołasz, jeżeli coś zacznie się dziać — zażądał, kładąc dłoń na jej ramieniu.
— O-obiecuję... — jęknęła i odsunęła się kawałek.
— To — zaczął cicho, obserwując swoją dłoń, która jeszcze przed chwilą dotykała jej ciała — idę się szykować.
Cofnęła się do sypialni i usłyszała, jak wchodzi do łazienki i zamyka się w niej. Podbiegła do szuflady ze swoją bielizną i wrzuciła do niej fiolkę z tiopentolem i strzykawkę, po czym zamknęła ją z hukiem. Odetchnęła cicho i usiadła na łóżku. Próbowała uspokoić myśli. Jak ma się zachowywać naturalnie, skoro wszystko ją rozpraszało? Nawet teraz, gdy usłyszała dziwne stukanie, zerwała się z łóżka jak poparzona.
— Co do? — mruknęła, obserwując okno.
Siedział na nim czarny kruk, który stukał dziobem w szybę. To nie było normalne... Ale na pewno denerwujące. Podeszła w tamtym kierunku i próbowała go spłoszyć, ale nie dawał za wygraną. Otworzyła w końcu okno by ostatecznie go pogonić, jednak on wleciał do pomieszczenia.
— Uciekaj stąd! — krzyknęła, biegając za nim. Trzepotał głośno skrzydłami i kręcił koła pod sufitem, aż w końcu zatrzymał się na szafie i spoglądał na nią, jednym okiem.
Wtedy zrozumiała, że to nie jest przypadkowy ptak. Uspokoiła się i wbiła w niego smutny wzrok. Zerwał się do lotu, w stronę okna, lecz za nim przez nie wyleciał, zostawił jej na pamiątkę piórko. Zamknęła okno, a gdy tylko usłyszała, że Kakashi zbliża się do sypialni, chwyciła prezent i schowała go za plecami.
— Czemu tak hałasowałaś? — spytał, wycierając włosy ręcznikiem.
— Sui... Sui przyniosła mysz — zmieszała się, gdy podszedł do niej, ubrany w same spodnie od dresu.
Nie chciała od niego odchodzić... Nie teraz, gdy zaznała prawdziwej miłości i szczęścia... Łzy napłynęły jej do oczu, po chwili dając sobie upust. Chciała odwrócić głowę, jednak złapał ją za podbródek i popatrzył z niepokojem w zielone oczy.
— Sakura... Czemu płaczesz? — szepnął mrużąc powieki. — Do jasnej cholery, ktoś cię skrzywdził? Co się stało? Dlaczego nie chcesz rozmawiać?
— Nic mi nie jest... — odparła, ocierając łzy wewnętrzną stroną nadgarstka. — Naprawdę... Po prostu... Mam taki zły dzień...
— Czym sobie zasłużyłem, na kłamstwa?
To zdanie poruszyło ją bardziej, niż szantaż Akatsuki. Spoglądała na niego przerażona i nie wiedziała już co myśleć. Nie wiedział jak się z tym czuła, przeżywała to strasznie boleśnie. Nie chciała okłamywać kogoś, kogo kochała nad życie. Komu bez żadnych ceregieli zaprzysięgłaby miłość i wierność, aż po wieki. A teraz? Teraz była tylko kłębkiem nerwów, strachu i kłamstwa. Wszystko po to, by nie odebrano mu życia.
— Chodzi o twoją mamę? — spytał nagle. — Wiem, że miałaby jutro urodziny. Jeżeli jest ci z tego powodu smutno, wiesz dobrze, że mogłaś ze mną porozmawiać.
Jak mogłam o tym zapomnieć... Jak mogłam zapomnieć o urodzinach mamy? Wszystko przez to, co się właśnie dzieje...
— Tak... Przepraszam, nie wiedziałam jak ci o tym powiedzieć — odpowiedziała cicho. Przytulił ją do siebie, bardzo mocno. A po jej policzkach spłynęły kolejne łzy. — Wiesz, tęsknię za nią... I jakoś tak...
Jaką szują muszę być, by wykorzystywać to, jako kolejne kłamstwo. Do czego oni mnie zmusili... Czuję się jak śmieć, który nie zasługuje na to, by tu pozostać. Nie chcę kłamać, chcę ci powiedzieć Kakashi, jak bardzo się boję. Jak bardzo cię potrzebuję i pragnę tego, byś po raz kolejny uratował moje życie. Nie chcę odchodzić. Nie chce robić tego ani tobie, ani sobie. Ale muszę... Muszę, dla dobra was wszystkich... Nienawidzę siebie za to, że wybrali akurat mnie... Nienawidzę ich wszystkich. Nie chcę żyć... Chcę umrzeć.
— Postaram się jutro wrócić jak najwcześniej i pójdę z tobą na cmentarz, dobrze? — Odsunął się i zajrzał jej w oczy, przechylając głowę. — Kupimy piękne kwiaty.
Uśmiechnęła się w zbolały sposób przez siarczyste łzy i skinęła zgodnie głową. Pocałował ją w czoło i spojrzał zaniepokojony na okno. Odwróciła się tam energicznie, bojąc się, że zauważył któregoś z nich.
— Miesza mi się już w oczach — mruknął, nadal trzymając w objęciach jej ciało.
Odetchnęła, jednak poczuła napływ konsternacji. Pióro, które cały czas trzymała w dłoni - zmieniło swój kształt. W jej zaciśniętej piąstce ewidentnie znajdowało się coś innego.
— Słońce, widziałaś gdzieś moją szarą bluzę? — Kakashi wyrwał ją z zamysłu. — Mogłem ci nie kupować takiej samej, bo i tak je mieszasz i zawsze znajduję ją u ciebie.
Na słońce coś zakuło jej serce.
— Jest wyprana. Złożona na pralce w łazience — odparła cicho.
Posłał jej ciepły uśmiech i opuścił pomieszczenie. Otworzyła dłoń i ujrzała zmiętą kartkę. Uniosła do góry jedną brew i rozwinęła ją.


Jutro rano, od dziesiątej do dziesiątej piętnaście,
nikt nie będzie Cię obserwować.


Krzywe literki, widocznie zapisane w pośpiechu - zbiły ją z każdego, możliwego tropu. Jak miała to traktować? Jako ostrzeżenie? Czy może pomoc? To niedorzeczne... Westchnęła głośno. Przecież to oczywiste... Sprawdzają mnie.
Zeszła na dół. Chociaż miała wrażenie, że uszło z niej całe życie w momencie, gdy Tobi poinformował ją o tym wszystkim... To nadal czuła, jak powoli ktoś wyciska z niej resztki powietrza. Obmyśliła sobie już wszystko, chociaż ten dziwny liścik namieszał jej w głowie.
— Idę. — Usłyszała nagle. Zwróciła się w jego stronę. Stał w progu, gotowy do wyjścia. — Jutro wracam, nie smuć się już. Nie powinnaś — wyszeptał, zbliżając się do niej.
— Postaram się — odpowiedziała cicho, gdy znowu ją do siebie przytulił.
Pocałował ją przelotnie w usta i już po chwili obserwowała przez okno, jak przeskakuje nad furtką.
Skoro wiedział, że kłamię... Dlaczego nie wiedział czemu to robię? Mógłby to odkryć... Nie! Nie mógłby, przecież wszyscy wtedy zginą. Wyciągnęła z kieszeni zmiętą kartkę i przyjrzała jej się jeszcze raz. A może?


< < ♥ > >


— Oooo, czemu akurat dzisiaj musiało się tak rozpadać? — Ashi wcisnęła się w kąt kanapy i owinęła szczelnie kocem.
Choć w mieszkaniu Yamato było cholernie ciepło, widok spływających po szybie kropel zimnego deszczu sprawiał, że przez całe ciało przechodziły dreszcze.
— Nie marudź, jutro pewnie znowu będzie ładnie. — Tenzou odłożył pilota na stolik i podniósł się z siedziska. — Chcesz herbaty?
— Kawy — odparła cicho.
Szatyn ominął kanapę i skierował się do kuchni, jednak w połowie niewielkiego korytarza zatrzymało go natarczywe pukanie do drzwi. Podszedł do nich i spojrzał przez judasza po czym energicznie złapał za zamek i klamkę.
— Dziewczyno, co cię skusiło, by wyjść w taką pogodę?! — krzyknął, wciągając przemoczoną i lodowatą Haruno do środka.
— Ja... — zaczęła, drżąc z zimna. Jednak nie dał jej skończyć. Zabrał ją do kuchni i wstawił szybko wodę na herbatę.
— Kawa czy herbata?
— Nic...
— KAWA CZY HERBATA? — warknął, widocznie zdenerwowany jej stanem. — Kakashi tylko opuści wioskę, a Ty zaczynasz odstawiać jakieś kabarety.
— Kawa — odpowiedziała, rozglądając się po kuchni.
Tokuno po chwili pojawiła się w pomieszczeniu i owinęła przyjaciółkę kocem. Sama wsunęła na siebie bluzę Yamato i oparła się biodrami o blat szafek.
— Czemu wyszłaś w taki deszcz? — spytała, naciągając na dłonie rękawy. — Mogłaś chociaż wziąć parasol, wariatko.
— Nie myślałam o tym, gdy wychodziłam... — odpowiedziała, spoglądając na okno.
Kryli się dobrze, ale ona z łatwością ich już dostrzegała. Głowa Zetsu skrywała się pomiędzy liśćmi, a bursztynowe oczy skierowane były prosto na nią.
— A dlaczego w ogóle wyszłaś? — spytał mężczyzna. — Sakura, stało się coś?
— Nie... To znaczy — zmieszała się, miętosząc róg koca — nie wytrzymywałam już sama w domu, nie mogłam spać całą noc... Pokłóciłam się z Menmą i potrzebowałam kogoś do towarzystwa, chociaż na chwilę.
Ashi i Tenzou wymienili się zaniepokojonymi spojrzeniami, jednak nie mogli nic powiedzieć. Ewidentnie dziewczyna coś kręciła, ale nie chcieli wnikać widząc, że była czymś zestresowana.
— Mogę skorzystać z łazienki? — spytała, widząc kątem oka, jak Zetsu chowa się w w głąb drzewa, co ewidentnie wskazywało na zmianę warty.
— Tak, pewnie — odparł mężczyzna.
Dziewczyna podniosła się i opuściła kuchnię szybkim marszem.
— Coś z nią jest dziś nie tak... — szepnęła rudowłosa, siadając na krześle.
— Kakashi już wczoraj mi napomknął, że coś się dzieje... — zamyślił się, stawiając kubek Sakury na stoliku.
Para gorącej kawy, której toru nic nie zakłócało, pięła się w górę by w końcu rozpłynąć się w powietrzu. Poruszyła się dopiero wtedy, gdy drzwi łazienki otworzyły się zamaszyście. Różowowłosa stanęła w progu kuchni i popatrzyła na przyjaciół.
— Przepraszam was... — odezwała się po chwili. — Przypomniało mi się właśnie, że o o szesnastej miałam wstawić się u Ino.
— Masz jeszcze dwadzieścia minut — mruknął szatyn. — Wypij chociaż tę kawę, zagrzejesz się trochę.
— Nie... Naprawdę nie mogę — rzuciła, wycofując się z pomieszczenia. — Przepraszam, żegnajcie!
Po chwili słychać było jak zbiega po schodach. Yamato obserwował, jak wybiegła na ulicę. Ale nawet nie skierowała się w stronę mieszkania Nary i Yamanaki.
— Yamato — mruknęła zaniepokojona Ashi.
— Wiem... Widzę, ale nie wiem o co chodzi...


< < ♥ > >


Siedziała na łóżku w sypialni, ubrana w czarne getry i szarą bluzę. Włosy upięte miała w kucyka, oczy delikatnie podpuchnięte. W pokoju panował półmrok, rozświetlany jedynie nikłym płomieniem podgrzewacza. Wbijała wzrok w naszyjnik z zielonym szmaragdem, który trzymała w dłoniach. Na podłodze obok jej nóg, leżała spakowana, nieduża, czarna torba. Postanowiła opuścić wioskę szybciej, niż musiała... Bo czuła się jak tchórz. Nie potrafiła nikomu spojrzeć w oczy, a pytania przyjaciół były przytłaczające. Zegar wybijał właśnie trzecią w nocy, gdy drzwi mieszkania otworzyły się, a do środka wkroczył Kakashi. Miała wrażenie, że wszystko, co ułożyła sobie w głowie - nagle prysło jak bańka. Nie mogła jednak pozwolić sobie na panikę.
Słyszała jak mężczyzna wspina się powoli po schodach i kieruję prosto do pomieszczenia, w którym czekała. Nacisnął na klamkę i wszedł do środka. Na początku widziała, jak jego oczy uśmiechają się do niej, lecz gdy spostrzegły spakowaną torbę, wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił.
— Dostałaś misję? — spytał cicho, ściągając bluzę.
— Nie — odparła krótko, wbijając wzrok w kąt pokoju.
— Więc o co chodzi?
Przez kilka chwil nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Usiadł obok niej i spoglądał na jej twarz. Podciągnął jedną nogę, by siedzieć przodem do jej osoby i zmrużył oczy.
— Przepraszam, że tak długo... Nie spodziewałem się, że się przedłuży — zaczął, kładąc dłoń na jej ramieniu.
— Kakashi...
— Możemy przejść się jeszcze raz, bo sądzę, że sama ją odwiedziłaś...
— Kakashi, odchodzę — oznajmiła, dosyć stanowczo.
— Co? — Cofnął do tyłu głowę, nie rozumiejąc jej.
— Odchodzę z wioski.
— Możesz przestać sobie żartować? Nie bawi mnie to.
— Jestem śmiertelnie poważna — odpowiedziała, zwracając ku niemu wzrok. Zaszklone, zielone tęczówki błysnęły złowrogo, utrwalając jej powagę.
— O co chodzi? Co się stało?!
— Doszłam do wniosku, że nie chcę takiego życia... Nie chce żyć tutaj. Nie czuję się tu dobrze. — Jej głoś drżał i łamał się niemalże przy każdym słowie.
— Przestań chrzanić! — krzyknął, na co się zdziwiła. Był przerażony, nie zły — To jest powód, wymyślony na poczekaniu!
— Kakashi odchodzę, rozumiesz? Powinieneś uszanować moją decyzję, jeżeli naprawdę mnie kochasz.
— To ty powinnaś być wobec mnie szczerza, jeżeli do tej pory naprawdę nie kłamałaś, co do swoich uczuć!
— Kłamałam.
Rozchylił usta, a na jego twarzy wymalował się grymas bólu. Widziała, że chciał coś powiedzieć, jednak nie mógł. Podniosła się na nogi, a on chwycił ją za nadgarstek.
— Nie kłamałaś... Nie mogłaś... — szepnął. — Wiem, że mówiłaś to wszystko szczerze... Jeżeli naprawdę chcesz odejść, zrobię to razem z tobą.
— Nie Kakashi — odparła spokojnie. — To jest moja droga, którą sobie obrałam. Zrozumiałam... Że cię nie kocham. Nie chciałam uciec, nie mówiąc ci prawdy.
— Czy chodzi o to, co ostatnio powiedziałem?! Czy przestraszyłem cię moją wspólną wizją przyszłości? Powiedz mi to w prost, błagam cię, dziewczyno!
— Nie... Po prostu nigdy cię nie kochałam, przepraszam. — Złapała do ręki torbę i przewiesiła ją przez ramię. Zwróciła się za siebie i dała krok do przodu.
— Nie wierzę ci! — wrzasnął, podrywając się na nogi. Doskoczył do niej, obrócił w swoją stronę i mocno do siebie przycisnął. Torba zsunęła się z barku i uderzyła o ziemię. — Nie wierzę, rozumiesz?! Nie po tym wszystkim... Sakura, proszę... Powiedz mi prawdę... Coś się stało? Ktoś cię skrzywdził? Zdradziłaś?
Płakał. Wtulił twarz w jej szyję i delikatnie podrygiwał. Jej serce pękło, czuła jak krew w niej wrze... Wiedziała, jak bardzo go krzywdzi... Wręcz zabija. Odbił się dzięki niej od dna, a teraz uderza w nie ze zdwojoną siłą. Nie rozumiała, jak mogła doprowadzić go do takiego stanu...
— Po prostu... Cię nie kocham — szepnęła, powstrzymując łzy.
Po tych słowach poczuł dziwne, bolesne ukłucie w udo. Odsunął się od niej, ukazując mokre od łez oczy. Spojrzał na nogę i spostrzegł, jak dziewczyna wysuwa z niej igłę. Strzykawka była już pusta.
— Co to? — mruknął, niemalże natychmiast czując skutki działania leku.
Osunął się niżej, złapała go w ramiona i dociągnęła do łóżka.
— Nic ci nie będzie... — wyszeptała, gdy łzy zaczęły w końcu wypływać potokiem. Nie panowała już nad głosem. — To lek usypiający, byś przypadkiem za mną nie poszedł...
— Nie! Nie pozwolę ci odejść! — Podniósł się i po chwili opadł na poduszkę, gdy zakręciło mu się w głowie — Nie możesz...
— Nie wysyłaj swoich psów, mój zapach zostanie dobrze zamaskowany... Nie macie szans, na odnalezienie mnie... Być może za kilka dni będę już martwa, Kakashi. Takie wybrałam życie. Nie szukajcie mnie, proszę — wyszeptała, trzymając go za dłoń.
— Nie... Saku, kocham cię... Kocham, proszę... — majaczył, walcząc z opadającymi powiekami.
— Przepraszam — wychrypiała, wtulając twarz w jego klatkę piersiową. Jeszcze godzinę temu nie miała czym płakać... Teraz nie mogła powstrzymał łez. — Przepraszam Kakashi, przepraszam...
Uścisk jego dłoni, zwolnił się całkowicie... Odsunęła się od jego ciała i wbiła wzrok w jego twarz. Miał mokre ślady po płaczu, a twarz przedstawiała kwintesencję smutku.
— Kocham cię najmocniej na świecie i nigdy o tobie nie zapomnę — wyszeptała, wyciągając z kieszeni wisiorek.
Przełożyła go pod jego szyją i zapięła. Odruchowo go poprawiła i popatrzyła jeszcze raz na mężczyznę.
— Manma chroń go. Liczę na ciebie... — Podniosła się, ucałowała jego czoło i nakryła go kocem.
Podeszła do szafki, na której znajdowała się śliczna, rozkładana ramka na trzy zdjęcia, którą otrzymała od Naruto i Hinaty, na swoje urodziny. Znajdowała się tam fotografia jej, Kakashiego i wspólna. Otworzyła zabezpieczenie i wyciągnęła wizerunek Hatake. Tak bardzo pragnęła mieć jego cząstkę przy sobie... Wsunęła zdjęcie do kieszeni torby, którą podniosła i zeszła na dół. Zamknęła drzwi na klucz, który schowała pod doniczką. I popatrzyła na Sui, która siedziała na płocie. Robiła wszystko, by ten kot nie zobaczył żadnej podejrzanej rzeczy... Przecież mogła wszystko przekazać Menmie... Zwierze odprowadziło ją wzrokiem, zupełnie nieświadome tego, że nigdy więcej jej nie zobaczy.
Choć deszcz przestał siąpić gdzieś o szesnastej, woda nie zdążyła wyparować z ziemi przez chłodną temperaturę. W wielu miejscach kałuże odbijały światło latarni czy księżyca. Wioska była cicha, wszyscy pogrążeni już byli we śnie. Dziewczyna wspięła się po licznych schodkach i wyszła na plac cmentarza. Zbliżyła się do niewielkiej wierzby, pod którą znajdował się nagrobek państwa Haruno. Uklękła na kostce i wbiła wzrok w nazwisko.
— Przepraszam was za to co robię... Ale chcę uratować ich życia... Czy to źle? — wyszeptała, zrzucając z zimnej płyty pojedyncze liście. — Mamo, przepraszam za wykorzystanie twoich urodzin... Naprawdę wszystko robię w dobrej intencji... Mam nadzieję, że oni wszyscy mi kiedyś wybaczą... Że Kakashi mi wybaczy.
Spłoszona rozmową zbliżających się grabarzy, poderwała się na nogi.
— Kocham was. Pewnie już niedługo się zobaczymy.
Chwilę po tym przeskakiwała już z dachu na dach, chcąc dostać się poza bramę wioski. Zahaczyła jednak o jeszcze jeden budynek...


Przed nią stał jednak jeszcze jeden problem. Izumo i Kotetsu. Pomyślała o podziemnym przejściu w dzielnicy klanu Uchiha, jednak nie miała takich zdolności jak Sasuke. Gdy stała już naprzeciwko bramy, spróbowała udać głupią i ruszyła po prostu przed siebie.
— Hej, Sakura! — krzyknął Hagane, nie wychodząc z budki.
— Dokąd to koleżanko? — Kamizuki podszedł do niej z jakąś kartką i przewertował zamieszczony na niej tekst oczyma. — Nie mamy cię na liście.
— Tsunade przydzieliła mi tajną misję, nie mogliście mieć mnie na liście — odparła cicho.
— Sakura, wiesz, że Piąta ma do nas pełne zaufanie i informuje nas o wszystkim — wtrącił brunet, po dołączeniu do nich.
— Chłopcy — westchnęła cicho. — Wiecie, że zawsze was bardzo lubiłam?
— My ciebie też — zaśmiał się Kotetsu. — Ale tak nas nie przekupisz.
— Przepraszam — szepnęła.
Zdążyli wymienić się pytającymi spojrzeniami, gdy dziewczyna doskoczyła do bruneta, wsparła się ramionami na jego barkach i przeskoczyła nad nim, finezyjnie pnąc nogi ku górze. Gdy opadła, tuż za nim, szybkim ruchem ramienia, uderzyła go łokciem w kark, a chłopak opadł na ziemię. Nie czekając na żadną reakcję ze strony Izumo, poczęła w błyskawiczny sposób to samo.
— Przepraszam — powtórzyła, bezzwłocznie uciekając z miejsca zdarzenia.
Ciekawie się zaczyna... Dołączam do Akatsuki z gotową wejściówką... Kradzież, zdrada, uśpienie ważnego jounina, zaatakowanie strażników... Mogę czuć się jak między swoimi...  Biegła najszybciej jak potrafiła, czując jak łzy zostawiają zimną smugę na skroniach. Do Doliny Końca miała kawałek i musiała do niego jak najszybciej dotrzeć, póki była pewna tego, że chce odejść. Bała się, że przez tchórzostwo, tęsknotę i miłość, zabije ich wszystkich.


< < ♥ > >


— Spodziewałem się, że będziesz raczej czekać do samego końca. — Usłyszała za sobą, po pięciu minutach czekania w samotności na głowie Madary Uchihy.
— Wolałam nie ryzykować spóźnieniem — szepnęła, zwracając się w stronę Tobiego.
— A może po prostu nie mogłaś już wytrzymać, co? — spytał, podchodząc do niej bliżej. Złapał ją za podbródek i prawdopodobnie się uśmiechnął. — Nie bój się, jesteś cenna, więc nic ci się nie stanie. Być może ci się u nas spodoba i staniesz się pełnoprawnym członkiem Akatsuki? W końcu jesteś zbiegiem.
— Skończ — syknęła, wyrywając buzię z jego dłoni. — Chodźmy już, zanim się rozmyślę.
— Bojowa dziewczynka... Wezmę ją sobie za partnera, jak już wstąpi w nasze szeregi — wtrącił się kolejny, najbardziej znienawidzony głos.
— Nie wyobrażaj sobie za wiele, Deidara — bąknął zamaskowany.
Blondyn ulepił z gliny niewielkiego ptaka, który po chwili się rozrósł. Minutę później, na jego grzbiecie znajdowała się cała trójka. Zwierzę, o ile można było to tak nazwać - wzbiło się w powietrze i skierowało z powrotem w stronę Konochy. Słońce powoli wspinało się po niebie, oświetlając dokładnie panoramę jej rodzinnej wioski. Gdy przelatywali nad nią, czuła jak do oczu cisną jej się kolejne łzy. Wyłapała wzrokiem poszczególne dachy domów jej przyjaciół i zacisnęła dłonie, ukryte w kieszeni bluzy. Oni jeszcze nic nie wiedzieli... Kakashi powinien już niedługo się wybudzić, tak samo jak chłopaki. A być może ktoś inny, będzie świadom jako pierwszy...

Kocham was wszystkich. Najmocniej na świecie... Na zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz