sobota, 19 lipca 2014

33. Zbieg okoliczności

Chyba każdy wie, że to właśnie nad ranem jest najciszej.
Słońce powoli parło ku próbie wyjrzenia na zza horyzontu, powoli wydłużając cienie w tamtej wiosce. Nocne niebo sunęło w przeciwnym kierunku, gasząc powoli swoje świetliste punkty w postaci gwiazd. Z północy za to nadciągały ciężkie, stalowe, deszczowe chmury, które zwiastowały gwałtowną zmianę pogody, która pomogłaby im w cichej dywersji. Mgła trzymała się nizin, przepływając smętnie pomiędzy wysokimi trawami, gdzieniegdzie sięgając jeszcze liści drzew. Nietoperze kończyły powoli swoje nocne wędrówki i wracały do kryjówek, chcąc schronić się przed światłem.
I choć wszystko wydawało się tak piękne, rzeczywistość była zupełnie inna.
Wszechobecny brud i nędza zaczynały być uwypuklane przez światło zmierzchu, które jaśniało z każdą chwilą. Śmietniska obrzydzały swoim fetorem i wyglądem; nieprzyjemny zapach gnijącego środowiska był wyczuwalny jeszcze w sporej odległości od wioski. Obskurne budynki wołały o litość i pomstę do nieba, a zapadające się dachy nie miały szansy przetrwać już wiele. Powybijane okna, poniszczone meble, które wyrzucono na dziurawe ulice tak samo jak zniszczone ubrania. Widok ten nie napawał szczęściem, a wręcz niepokojem, który wzmagany był przez siłę martwej ciszy, panującej w sercu tej dziury.
Zegar na rozpadającym się dachu wskazywał czwartą trzynaście — dokładnie czas pierwszego starcia, którego podjęła się grupa ratunkowa. Warunkiem jej powodzenia stały się szybkość, zwinność, finezja i cisza... Cisza, którą przerwał zgrzyt metalu zderzających się broni.
To nie przypominało walki, a zorganizowaną, bezwzględną eliminację przeciwników. Przemknięcie do kryjówki w celu odnalezienia tego, co było dla nich cholernie istotne. Nie mogli zostać zauważeni. Spowodowałoby to przegraną, ohydną porażkę, która niosła za sobą stratę przyjaciółki.
Igrali z jej śmiercią.
— Wszyscy? — szepnął konspiracyjnie Gai, kiedy ciało jego ofiary runęło martwe na ziemię.
— Tak — odparł zdawkowo Neji, który z pomocą Byakugana nieustannie badał okolicę.
Krótki, dziewczęcy jęk zaalarmował ich o zagrożeniu. Oboje zwrócili wzrok w stronę Tenten, która oberwała kilkoma shurikenami, a prosto na nią nacierał wróg.
— Tenten! — syknął Hyuuga.
Nim zdążył dobrze odbić się od ziemi, pomiędzy jego partnerką a napastnikiem pojawił się już ktoś inny. Zaprzepaścił wrogie natarcie i powalił intruza na ziemię jednym, zwinnym ruchem. Zdążył również uchronić Tenten przed upadkiem, kiedy osłabiona zaczęła chylić się ku ziemi.
— Dasz radę iść dalej? — zapytał, pomagając trzymać pion. Wolną ręką podniósł jej wielki zwój.
Tenten przyjrzała mu się uważnie. Jej wzrok, który do tej pory wyglądał na wrogi wobec jego osoby, mocno złagodniał.
— Dam — odparła, pokazując mu, że ostrza zraniły tylko jej ramię, którym się osłoniła. — Przynajmniej tak mi się wydaje. Dziękuję, Sasuke.
Aoba podszedł do nich i wziął dziewczynę pod rękę, po czym odszedł z nią na bok w celu opatrzenia ran. Do Uchihy, który wyciągał z ziemi swoją wbitą na sztorc katanę, podszedł rozentuzjazmowany Gai.
— Spisałeś się — powiedział, szczerząc swoje białe zęby, kiedy chłopak wsunął ostrze do kabury. — Jesteś naprawdę niesamowicie szybki.
Wygiął usta w ledwo widocznym, wdzięcznym uśmiechu. Może i nie zależało mu na komplementach tych wszystkich ludzi, ale czuł się naprawdę dobrze, kiedy mu je prawili. Wiedział, że pomocą i szczerością szybciej zdobędzie ich zaufanie i ociepli stosunki. Otrzepał piach z czarnych bojówek i bluzy, krzywiąc się na widok kilku świeżych plam krwi.
— Co dalej? — zapytał Chouji, zbliżając się do nich razem z Shino.
— Moje robaki odnalazły ślady Hinaty — wyszeptał zza kołnierza brunet — jest niedaleko stąd, powinniśmy szybko do niej dotrzeć.
Gai spoważniał, a jego mina stężała.
— Gdy tylko Aoba skończy opatrywać rany Tenten, wyruszamy — zakomunikował, grzebiąc w plecaku.
Minęło kilka minut, kiedy mogli już ruszyć. Nie przedzierali się już ciemnymi uliczkami, tylko śmiało wędrowali po blaszanych dachach tamtejszych ruder. Aburame w skupieniu kontaktował się ze swoim robactwem, a Neji rozglądał się po mieszkaniach, trzymając blisko siebie Tenten.
— Mam! — syknął nagle, gwałtownie się zatrzymując i kryjąc za zdezelowanym kominem.
Kompani poszli w jego ślady, uciekając w pobliskie cienie. Hyuuga wskazał im jeden z najwyższych budynków; okna owego piętra zaklejone były starymi gazetami, spod których wydobywało się blade światło.
— To ona, jestem pewny — dodał Neji — jej chakrę rozpoznam wszędzie...
— Co z nią? — Tenten od razu zauważyła, że chłopak był zaniepokojony. Sięgnęła po zwój.
— Jest bardzo słaba... — oznajmił cierpko, mrużąc oczy. — Prócz niej w mieszkaniu znajduje się dziewięcioro ludzi. Jest związana.
— Wchodzimy? — zapytał Akimichi.
— Nie — odparł Gai, nerwowo zapisując coś na skrawku papieru.
— Musimy poczekać na wsparcie — odezwał się Sasuke, zaciskając palce na rękojeści jego ulubionej broni. — Na pewno już wiedzą, że po nią przyszliśmy. Wpadając tam teraz, możemy zaryzykować jej życie. Chwila zwłoki ich zainteresuje.
— Sasuke ma rację — przytaknął Might, przyczepiając do jastrzębiej nóżki rulonik z wiadomością. — Wysyłam do Konohy informacje o naszym położeniu.


< < ♥ > >


Powieki, kryjące pod sobą błękitne, młode oczka, otworzyły się leniwie. Pierwsze, co zaobserwowała, to nowe pomieszczenie, które było dla niej jeszcze obce. W chwilę jednak przypomniała sobie, gdzie była.
Wakacje poza swoim krajem, bez rodziców, bez straży i bez dziadka. Dużo o tym myślała i pewna była tego, że będzie się bać, a chęci na powrót do Błyskawicą przyjdą prędzej, niż ochota na dobrą zabawę. Zmieniła zdanie, poznając swoje wujostwo. Okazali się być wspaniali.
Podniosła się na łóżku i uśmiechnęła, dostrzegając za wielkimi oknami promienie ciepłego słońca. Prócz nich, widziała zielone liście drzew i słyszała świergot wielu ptaków, a tego nie miała szans dostrzegać w ponurym Kumogakure. Przeniosła wzrok na duży, naścienny zegar i z niedowierzaniem dostrzegła, że dochodziła już jedenasta godzina. Chwyciła w dłonie swoją ulubioną maskotkę i popatrzyła w jej czarne, szklane, paciorkowate oczy.
— Chyba jeszcze nigdy nie spałam tak długo... — wyszeptała. — Opiekunki, mama... zawsze budziły mnie tak wcześnie.
Zsunęła się nieporadnie z łóżka i ruszyła w stronę drzwi, ciągnąc za sobą żabę. Na jej szczęście klamki w domu Sakury były usytuowane całkiem nisko, co nie sprawiało jej kłopotów z przemieszczaniem się po pokojach. Kiedy tylko wyszła na korytarz, do jej nosa dotarł kuszący zapach, który wywołał w jej brzuszku ciche mruknięcie. Natychmiast odczuła głód, jednak bardzo bała się schodzić na dół po stromych schodach. Wróciła się więc o kilka kroków i zaryzykowała wejściem do sypialni dorosłych, mając nadzieję, że kogoś tam zastanie. Widząc pod kołdrą wielkie wybrzuszenie, podreptała do mebla, zza którego wyjrzała w stronę poduszek. Spod nakrycia wystawały jedynie szare, puchate kosmyki.
— Wujek? — szepnęła, ciągnąc delikatnie za kołdrę.
Bała się go obudzić, jednak wolała się upewnić, czy na pewno śpi, by nie wołać niepotrzebnie Sakury. Z wielkim trudem — sapiąc i stękając — przysunęła do łóżka krzesło i wdrapała się po nim na materac. Przysunęła się do poduszek i usiadła grzecznie przy jednej z nich.


Już po jedenastej... Haruno przewiesiła ściereczkę przez rączkę kuchenki i ruszyła z wolna w stronę schodów. Zatrzymała się może pół kroku po przekroczeniu progu swojej sypialni. Widok śpiącego Kakashiego i Yumi, siedzącej obok niego i bawiącej się swoją maskotką ze smutną minką, mocno ją rozczulił.
— Yumi, słońce, co ty tutaj robisz?
— Nie umiem sama zejść po schodach, ciociu... — odparła cichutko, jakby bojąc się pokazać Sakurze, że jest jej wstyd.
— To czemu mnie nie zawołałaś? — zapytała, otwierając okno.
— Nie wiem...
— A czemu szepczesz?
— Bo wujek śpi...
— Hatake! — ryknęła Haruno, właściwie zdenerwowana tym, że jego zazwyczaj płytki sen nie został przerwany przez dziewczynkę. — Wstawaj!
Istnienie znajdujące się pod kołdrą w końcu się poruszyło. Wydobył się stamtąd cichy pomruk niezadowolenia.
— Która godzina? — zapytał mężczyzna.
— Już grubo po jedenastej — warknęła Sakura, odrzucając kołdrę. — Wstawaj — powtórzyła, ściągając brwi.
Hatake przeciągnął się i popatrzył nieprzytomnie na ukochaną, a potem na dziewczynkę, która wciąż wpatrywała się w swoją zabawkę.
— Czemu mnie nie obudziłaś, mała? — Poczochrał jej włosy.
— Bo nie wiedziałam, czy wujek ma maskę... — wyszeptała, zaciskając powieki. — A nie chciałam, by wujek był potem na mnie zły.
Haruno zaciekawiona dalszym przebiegiem tej wymiany zdań, uniosła lekko brwi i usiadła na parapecie, z zadowoleniem przyjmując ciepłe promienie słońca. Kakashi leniwie podniósł się do siadu, skrzyżował nogi i ulokował się naprzeciwko dziecka, które usilnie nie chciało na niego popatrzeć. Faktycznie — nie miał maski.
— Grzeczne dzieci się nagradza... — mruknął, wyłamując palce. — Hej, spójrz na mnie.
Dziecko podniosło główkę dopiero wtedy, gdy mężczyzna dotknął jej podbródka ręką. Jej błękitne oczka otworzyły się szeroko i dosłownie wbiły spojrzenie w twarz Hatake, którą tak bardzo chciała ujrzeć. Rozchyliła usteczka i wyglądała, jakby w końcu dostała w swoje łapki długo poszukiwany skarb.
— Ojej — stęknęła i niemalże natychmiast przeszła na czworaka w jego kierunku. Wspięła się na kolana i z zafascynowaniem dotknęła jego twarzy. Delikatnie. Jakby bała się go uszkodzić. — Bardzo przystojny wujek.
Kakashi uśmiechnął się spokojnie i zamknął powieki. Yumi odebrała to za zwykły, przyjazny gest, za to Sakura poczuła w brzuchu ten przyjemny skurcz, którego jej brakowało. Nie mieli już właściwie czasu dla siebie; ciągłe wezwania do szpitala przez epidemię, misje i inne wybryki losu, które odbierały im możliwość cieszenia się sobą. Zadanie związane z Ibuką — choć wciąż pozostawało misją — było okazją do tego, by w końcu nadrobić stracony czas.
— No, ruchy, ruchy — wymamrotała Haruno, zeskakując z okna. — Pamiętaj, że jesteś umówiony z Yamato na dwunastą, bo mieliście coś załatwić w Rdzeniu. A ja z Yumi idziemy odwiedzić Kibę.
— Będę mogła mu kupić lizaka — zapytało zaabsorbowane dziecko.
— Tak słońce.
Kakashi wyszedł jako pierwszy i zatrzymał się przy drzwiach łazienki, kiedy Sakura wzięła Yumi na ręce.
— Naprawdę Tsunade kazała mu zostać na noc? — Popatrzył na ukochaną zaspanymi ślepiami.
— Zmusiła go do zostania na obserwacji, bo bała się, że może mieć wstrząśnienie — odparła cicho, wzmacniając uchwyt. — Zrobię kontrolę, sprawdzę, czy wszystko jest okay i go wypiszę.
— A co z Naruto? — drążył. Przejechał dłonią po twarzy, jakby chcąc się dobudzić.
— Nie wiem — odburknęła schodząc. — Przesadził. Wkurzył mnie. Najlepiej byłoby, gdyby przez jakiś czas nie pokazywał mi się na oczy. Pospiesz się, masz mało czasu i kawa ci stygnie!


Yumi siedziała na wysokim krześle i pochłaniała swoją kanapkę z masłem orzechowym, którym wysmarowała całą buzię. Z niesamowitym zaciekawieniem obserwowała, co działo się za oknem i odprowadzała wzrokiem każdego przechodnia. Przebierała nóżkami i nuciła piosenkę, która leciała przed wiadomościami w radiu, stojącym na kuchennym parapecie.
— Sakura, przemyśl to — mruknął Hatake, wchodząc do kuchni. — Wiem, że Naruto grubo przesadził, ale kiedy wczoraj nad tym myślałem, i postawiłem się na jego miejscu... Możliwe, że zrobiłbym to samo, gdyby mi porwali ciebie.
— Skatowałbyś Yamato? — spytała cicho, kiedy do niej podszedł. — No zastanów się... rozumiem, wpaść w furię, ale żeby prawie dopuścić się morderstwa na swoim najlepszym kumplu, który chciał go jedynie ochronić przed pochopnymi decyzjami?
— Dobra, masz trochę racji... — mruknął, odchodząc w stronę stołu. — Ale jednak radziłbym ci odpuścić. To po prostu nie ma sensu.
Usiadł na końcu stołu, oparł łokcie o jego blat i sięgnął po kubek z kawą. Wziął sporego łyka napoju i ściągnął brwi, zawieszając wzrok na umorusanej buzi Yumi, która w głębokim skupieniu obserwowała coś za oknem. Nim zapytał o co chodzi, w pole jego widzenia dostała się jakaś sylwetka, stojąca przed furtką Haruno. Kiedy zaniepokojony zwrócił tam wzrok, nikogo nie ujrzał. Zmarszczył czoło i zamrugał kilka razy, po czym ponownie popatrzył na Ibukę, która nagle beztrosko dalej pochłaniała swoje śniadanie.
Uchylił usta, chcąc zapytać ją o to, co tam widziała, jednak jego strumień myślowy został przerwany przez huk tłuczonego szkła. Energicznie poderwał się na nogi, kiedy dziewczynka w tej samej chwili pisnęła i odwróciła się na krześle.
— Cholera... — syknął i doskoczył do Sakury.
Haruno stała pochylona nad rozbitą szklanką, z dłońmi uniesionymi przed sobą. Lewa dłoń, jak i przedramię, umorusane były w gęstej krwi, która zabarwiała jej śniadą cerę na rubinowy kolor. Drugą dłoń trzymała tuż pod łokciem, by nie zapaskudzić podłogi.
— Coś ty zrobiła? — zapytał zdenerwowany, owijając jej rękę ręcznikiem.
— Nie wiem... — odparła zszokowana. — Nie mam pojęcia.
Przestał się ruszać, widząc jej twarz. Jej źrenice rozszerzone były do granic możliwości, a buzia wyrażała przerażenie i niedowierzanie. Na prawdę nie zdawała sobie sprawy z tego, jak to się stało.
— Podniosłam ją z blatu... — wymamrotała, drżąc. Popatrzyła na podłogę, gdzie drobinki szkła pływały w soku pomarańczowym, który powoli zabarwiał się na czerwono od krwi. — Chciałam przenieść na stół i nagle... Zacisnęła się. Ona się zacisnęła Kakashi. Sama.
— Co ty bredzisz? — Zmarszczył czoło, patrząc na nią z lekkim rozbawieniem. — Po prostu złapał cię skurcz...
— Nie, Kakashi — sparowała na wydechu — to nie było to...
Wziął wdech, chcąc powiedzieć jej cokolwiek, co mogłoby ją uspokoić, ale ponownie jego uwaga została przykuta przez Ibukę. Obserwowała dłoń Sakury z takim samym skupieniem, jak wcześniej coś za oknem.
— Yumi... — mruknął.
Dziwne spojrzenie przeniosło się na niego. W jej oczach nie dostrzegał jedynie skupienia, a również strach i coś cholernie enigmatycznego, czego nie był w stanie pojąć. Wręcz w jakiś sposób się tego obawiał. Kiedy po raz kolejny chciał zyskać szansę na zrozumienie tego nadzwyczaj dziwnego zachowania, przez dom przebiegł łomot zwiastujący gościa.
— Wujek! — krzyknęła Ibuka, ostrożnie zsuwając się z krzesła, by przypadkiem nie wdepnąć w szkło.
Kakashi popatrzył zdziwiony na Sakurę.
— Yamato... już po dwunastej — powiedziała beznamiętnie.
Z korytarza dotarł do nich radosny śmiech dziewczynki i głos przyjaciela, który stanął w progu kuchni, trzymając rozbawioną Yumi na rękach.
— Co ci się stało, pechowcu? — zapytał, widząc nasiąknięty krwią ręcznik.
— Skaleczyłam się... — odparła, przenosząc dłonie nad zlew. Czuła, jak w ranach znajdowały się jakieś odłamki, sprawiające jej ból.
— Złapał ją skurcz — oznajmił Hatake, wrzucając do kosza drobne szkło, które zebrał zmiotką na szufelkę — zacisnęła dłoń na szklance.
Sakura się napięła. Za każdym razem, kiedy powtarzał, że to skurcz, miała nadzieję, że owy złapie go za jądra.
— No tak! Przy twojej sile,Sakura, trzeba uważać — zaśmiał się Tenzou. Odwrócił jednak wzrok do Kakashiego. — Jesteś gotowy? Mamy kilka spraw do załatwienia, do tego Takeshi ma nas odwiedzić lada dzień.
— Znowu? — jęknął szarowłosy, robiąc zblazowaną minę.
— Kto to? — Sakura wyraźnie zainteresowała się wspomnianą osobą i zerknęła na ukochanego chwilkę po tym, gdy pozbyła się z dłoni ostatniego odłamka.
— Pamiętasz tego blondyna, który prowadził wtedy spotkanie w ANBU? — zagaił Yamato. — To on, generał Takeshi.
— A! Ten przystojniaczek — zachichotała, lecząc swoje rany.
Puściła szatynowi oczko, gdy ten stawiał Ibukę na ziemi. Zaśmiał się głupio, widząc minę przyjaciela.
— Prosiłbym cię, abyś nie przekraczała niektórych granic, bo kiedy ja sobie na to pozwolę, to wybuchnie wojna — powiedział ze stoickim spokojem, jakby próbował wyartykułować jej jakieś prawa.
— Śmiało, śmiało — zbyła go, wyciągając z szafki niezbędne do opatrunku.
— Do zobaczenia później — mruknął, całując jej policzek.
Nasunął na twarz maskę, poczochrał włosy Yumi i zniknął im z oczu.
Drzwi domu zamknęły się w towarzystwie cichego skrzypnięcia. Sakura syknęła, kiedy nieuważnie zbyt mocno zacisnęła bandaż. Miała ochotę kląć wniebogłosy, jednak powstrzymywała ją obecność Yumi, która siedziała na krześle i dopijała swoje kakao.
— Chodź Yumi — mruknęła, kiedy dziewczynka nieudolnie próbowała włożyć talerz do zlewu. — Musimy się przebrać... przecież nie pójdziemy do Kiby w piżamach, prawda?
— O nie! — pisnęła dziewczynka, zakrywając buzię rączkami. — Śmiałby się z nas!


< < ♥ > >


Ibuka dreptała obok Sakury, próbując utrzymywać tempo ciotki, jednak co i rusz coś odwracało jej uwagę. Haruno sama nie mogła się na niczym skupić. Poranne zdarzenie z udziałem szklanki nie dawało jej spokoju. Dodatkowo wyczuwała, że coś wisiało w powietrzu. Coś nienaturalnego, niepewnego.
Wciągnęła Yumi do sklepu, chwyciła koszyk i zatrzymała się, głęboko nad czymś myśląc.
— Po co tu weszłyśmy, ciociu? — zapytała dziewczynka.
— Sama nie wiem... Kupimy jakieś soki, coś słodkiego...
— Lizaka!
— Lizaka... — powtórzyła cicho po Ibuce. — I banany.
— Banany?
— Tak... Kiba uwielbia banany. — Popatrzyła na dziecko i uśmiechnęła się przyjaźnie.
Po niespełna piętnastu minutach opuściły market z niewielką siatką i kilkoma dodatkowymi rzeczami. Skierowały się w stronę szpitala, rozmawiając o planach na dzisiejszy wieczór, oraz zastanawiając się nad tym, czy nadchodząca ulewa przejdzie bokiem. Niestety, było to mało prawdopodobne. Nieprzyjemny wiatr zaczynał się zrywać jeszcze przed wyjściem z domu ,a w tamtej chwili podrywał z drug kurz i śmieci. Niebo pociemniało, strasząc mieszkańców stłumionymi grzmotami, które zbierały na sile, a pioruny coraz częściej przecinały niebo. Haruno złapała Yumi za rączkę i zaczęła z nią truchtać, czując, jak pierwsze krople deszczu rozbijały się o ich kurtki. Sklepikarze zwijali swoje stragany i towary pod zadaszenia, psy chowały się pod śmietnikami i ławkami, a mieszkańcy w pośpiechu uciekali do budynków.
Do szpitala wpadły właściwie w ostatniej chwili. Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, nastąpiło niesamowite oberwanie chmury. Haruno zdjęła kurtkę i odebrała kamizelkę dziewczynki i wręczyła je starszej pani, która pracowała w szpitalnej szatni. Ruszyły w stronę schodów i wspięły się na odpowiednie piętro, na którego koniec musiały się dostać, by móc odwiedzić Inuzukę. Nim jednak pokonały chociażby jego połowę, budynek aż zadrżał od trzasku pioruna i potężnego grzmotu, które pozbawiły światła najprawdopodobniej całą wioskę.
— Ciociu! — szepnęła wystraszona Ibuka, która wzięła szybki, głęboki wdech i zacisnęła rączkę na dłoni Haruno.
— Nie bój się, znam ten szpital jak własną kieszeń!
— Ciocia, ale ty nie masz kieszeni!
— Yumi... — zaśmiała się, słysząc jej spanikowany głos. Pociągnęła ją delikatnie przed siebie. — Zaraz odpalimy świeczki.
Ibuka dała się przekonać; podreptała z ciotką, robiąc odważną minkę i zaciskając rączkę na patyczku lizaka. Korytarz był wyjątkowo mroczny, ponieważ nie znajdowało się na nim żadne okno. Sakura po omacku odnalazła klamkę ostatnich drzwi; nacisnęła ją i popchnęła do przodu, zastanawiając się już po fakcie, czy aby na pewno była to odpowiednia sala. Wesoły pisk Akamaru dał jej jednak do zrozumienia, że dobrze trafiły. Tak samo jak następujący po nim okrzyk jawnego niezadowolenia.
— Później się nie dało?! — Pretensjonalny ton Kiby zadzwonił im w uszach, przez co od razu go zlokalizowały.
Haruno podeszła do łóżka i posadziła na nim Yumi, po czym sięgnęła do szuflady szafki i wyciągnęła z niej kilka podgrzewczy, które znajdowały się w każdej sali. Ułużyła je blacie mebla i odpaliła, po chwili spotykając wzrok Kiby. Już pomijając jego opuchniętą jak purchawka buzię — z marszu wiedziała, że był naburmuszony i nie był w nastroju do... czegokolwiek.
— Wujku, kupiłam ci lizaka! — Yumi przeczołgała się bliżej chłopaka i wzisnęła mu w dłoń słodycz.
Spojrzenie Inuzuki diametralnie się zmieniło. Choć sprawiło mu to sporo bólu, uśmiechnął się na tyle, na ile pozwalała mu na to kondycja twarzy.
— Jak tylko wydobrzeję, zabiorę cię na lody, dobrze? — mruknął, czochrając białe włosy, przez co dziewczynka radośnie się roześmiała.
Yumi porozmawiała z chłopakiem krótką chwilę, kiedy Sakura była nieobecna w sali. Po jej powrocie zajęła się zabawą z Akamaru, wiedząc, że nie mogła im już przeszkadzać. Haruno usiadła na brzegu łóżka przyjaciela; ujęła jego brodę w dłoń i delikatnie obracała poturbowaną głową, krzywiąc się na widok siniaków i spuchniętych powiek, nie mówiąc już o szwach.
— Jak się czujesz? — spytała szeptem, nie tracąc swojej pokerowej twarzy.
— Słabo — odparł, wbijając wzrok w koniec łóżka.
— Co się dzieje? — Popatrzyła mu w końcu w oczy, doskonale wiedząc, że nie chodziło o stan fizyczny.
— Czuję się winny — burknął, wzruszając ramionami. Miał naburmuszoną minę, niczym pięcioletnie, obrażone dziecko.
— Eeeh? — sapnęła, czując, jak krew się w niej gotuje. — Mam cię po nim doprawić, Inuzuka?
— To był mój obowiązek, jako przyjaciela Naruto i członka drużyny! Powinienem był mieć na nią oko, kiedy nie było go w wiosce.
— Chroniłeś ją przez cały ten czas, człowieku! Żyjemy w takim świecie, a nie innym. Nieustannie jesteśmy wystawieni na zrządzenia losu i durne zagrożenia. Mamy też swoje życia i powinniśmy w największej mierze skupiać się na sobie, zdajesz sobie z tego sprawę? — Nie chciała zabrzmieć pretensjonalnie i wyjść na złą przyjaciółkę wobec Hinaty, ale mówiła to szczerze. Niektórzy w ogóle nie dbali o siebie, a jedynie o innych. To nie było jej zdaniem zbyt zdrowe. — Kto mógłby przewidzieć, ze coś takiego będzie miało miejsce, co?
Kiba złapał się za głowę i zawył, czując tępy ból. Sam już nie wiedział, czy spowodowany on był pobiciem, czy też natłokiem obaw i strachu. Doskwierało mu to od kilku dni, a po zdarzeniu z zeszłego dnia, tylko się wzmocniło.
— Szwy ściągnę ci za tydzień — oznajmiła nieco za szorstko.
— Dobrze — odparł, powracając do postawy naburmuszonego dzieciaka. Odpakował otrzymanego od Ibuki lizaka i wcisnął go między zęby a policzek. — Ta durna pogoda mnie dobija. Marzy mi się dobre mięsko z grilla, pyszne piwko i doborowe towarzystwo.
— Jak tylko sprowadzą Hinatę, możemy zrobić go u mnie — zaproponowała, wyglądając z zamyśloną miną przez okno. — Trzeba tylko uprzątnąć ogród i taras. Zalegają tam tony liści, których nie ruszyłam przed zimą.
Światło, które nagle wypełniło salę, poraziło ich oczy. Każde odruchowo złapało się za twarz i sarknęło z niesmakiem; nawet biedny Akamaru cicho zaskomlał. Zasilanie powróciło w niemalże całym budynku szpitala.
Inuzuka odsłonił twarz i z grymasem popatrzył na Haruno. Jej zabandażowana ręka przykuła uwagę natychmiast. Zaniepokojony chwycił ją delikatnie w dłonie i popatrzył w zielone oczy.
— Nie pytaj. I tak nie uwierzysz — szepnęła, zerkając na Yumi i Akamaru.
— No mów, sieroto.
Sakura opowiedziała po cichu chłopakowi, co stało się wcześniej w kuchni.
— Skoro uważasz, że to nie był skurcz... — Zamyślił się, mrużąc powieki. — Nie wiem... Działo się coś wcześniej? Coś dziwnego?
— Nie, przynajmniej mi się nie wydaje. Kakashi też mi nie wierzy.
— Ej, nie powiedziałem, że ci nie wierzę. — Oburzył się. — Po prostu zastanawia mnie, czym to mogło być spowodowane.
— Czułam się tak, jakby ktoś na ułamek sekundy przejął kontrolę w moim ciele. Jakbym w nim była, ale nie miała najmniejszego wpływu na to, co robię.
Kiba cofnął nieco głowę i po raz kolejny pozwolił na to, by niepokój zagościł na jego buzi. Zerknął na Yumi i swojego kompana, po czym ponownie popatrzył na Haruno. Zamknęła powieki i głośno westchnęła, dociskając kciuk do bandaża.
Bał się o nią.


< < ♥ > >


— Kakashi, do diaska, co się z tobą dzieje? — Yamato dogonił swojego przyjaciela, który kroczył z wolna korytarzem.
Hatake był nieobecny przez cały okres trwania spotkania z zarządem; Tenzou musiał wypowiadać jego kwestie i był sobie niesamowicie wdzięczny za dobrą pamięć, bo tylko dzięki niej był w stanie przytoczyć wcześniej omawiane myśli Kakashiego. Usprawiedliwiał go przed Takeshim nieistniejącą gorączką i zaburzeniami świadomości, w czasie gdy Hatake nieustannie znajdował się myślami w kuchni domu Sakury i zastanawiał nad skurczem niewiadomego pochodzenia. Reakcja ukochanej i jej słowa były właściwie całkiem przekonujące, ale wciąż nie mógł sobie wyobrazić, jak mogło do tego dojść.
— Mam jakieś dziwne przeczucia, Yamato. Coś nie daje mi spokoju — mruknął cicho, maniakalnie masując własny podbródek kciukiem. — Coś wisi w powietrzu. Może powinienem był jej uwierzyć...
— Komu? W co? — Kapitan zaczynał się denerwować brakiem precyzji w wypowiedziach kompana.
— Sakura usilnie próbowała mi wmówić, że to co stało się rano, nie było skurczem.
— A ty wmawiałeś jej, że nim było? — Ściągnął brwi. — Głupi. Chyba sama by wiedziała, że ją złapał. Skurcz to straszliwy ból. Skoro twierdzi, że to nie to...
— To co? — warknął Hatake, zatrzymując się u szczytu schodów, którymi mieli dostać się piętro niżem. Stanął tyłem do nich i wpił wzrok w przekrwione oczy Yamato. — Zamyśliła się i tak po prostu zacisnęła dłoń na szklance? Okay, wiem, że to silna dziewczyna, ale bez przesady... Niepokoi mnie również Yumi.
— Do czego zmierzasz? — zapytał, stając naprzeciwko niego.
Do budynku wdarł się stłumiony, nieprzyjemny grzmot.
Kakashi rozchylił usta, by opowiedzieć o tym, co zaobserwował rano, jednak nie dane mu było skończyć.
— Cześć chłopaki! — krzyknęli jednocześnie Izumo i Kotetsu.
— Co tu robicie? — zapytał Yamato.
— Ten dupek Danzou zażyczył sobie raportu z wejść i wyjść do wioski, z zeszłego tygodnia.
Yamato i chłopaki pogrążyli się w rozmowie, w której Kakashi zupełnie nie uczestniczył. Zmrużył oko, w zastanowieniu obserwując zniszczony skrawek podłogi pod przeciwległą ścianą; gdyby mógł, prawdopodobnie wyrwał by z niej cały panel, bo tak go ów defekt zaczął denerwować. Głęboko zastanawiał się nad tym, czy powiedzieć Sakurze o dziwnym zachowaniu Yumi, jednak nie chciał jej zbyt denerwować.
Ściągnął brwi i wziął głębszy wdech. Jego zmysł węchu odebrał drażniący zapach, który aż wywołał na jego buzi dziwny grymas. Poderwał wzrok, otwierając szeroko zdrowe oko, kiedy poczuł na klatce piersiowej coś ciężkiego i ciepłego — zupełnie jakby ktoś ułożył na jego ciele dłoń.
— Co do... — syknął, zerkając na swoją pierś.
Nie zdążył nic więcej dopowiedzieć, zrobić, rozejrzeć się. Chłopcy odwrócili w jego stronę zaniepokojone spojrzenia w momencie, kiedy poczuł pchnięcie. Najzwyczajniejsze w świecie pchnięcie; tak jakby ktoś stał przed nim i odepchnął go od siebie z dużą dozą siły. Był na tyle zdezorientowany tą sytuacją, że nawet nie pomyślał o tym, by chwycić poręcz. Pozwolił, by jego ciało bezwiednie runęło w dół, prosto na schody. Żaden z chłopców nie zdążył go chwycić. W przerażeniu zaczęli zbiegać za jego staczającym się ciałem i nawoływać jego imię, jakby miało go to cudownie zatrzymać w miejscu.
Klął przy każdym stopniu, czując jak owe odznaczają na jego ciele kolejne ślady. Przeklinał każdy jeden, pierdolony schodek, a szczególnie te kilka przedostatnich, na których jego ciało dosłownie się poplątało. W końcu runął na równe podłoże piętra i z zaciśniętymi zębami obserwował lampę, przymocowaną do sufitu. Chłopcy dosłownie ułamek sekundy po tym znaleźli się przy nim, krzycząc, przeklinając i wypytując o to, co się w ogóle stało.
Spojrzenie Kakashiego przeniosło się w stronę szczytu schodów, zupełnie pomijając zaaferowanych przyjaciół. Coś długiego, czarnego jak smoła zniknęło za ścianą. Doskonale był w stanie ocenić ten kształt.
— Czy to był... — wyszeptał ze zdumieniem.
— Kakashi, co z tobą?! — Wrzask przerażonego Yamato sprowadził go w końcu na ziemię.
Kotetsu i Izumi pomogli mu wstać, a on jedynie przeniósł zbolały wzrok na własną, prawą nogę.
— No nie...


< < ♥ > >


Yumi siedziała na kontuarze w recepcji i śmiała się głośno z wygłupiającego się Kiby. Jej policzki były jeszcze wilgotne od łez, spowodowanych potknięciem o próg i nieuchronnym zranieniem kolanka. Była jednak na tyle dzielna, by nie jęknąć nawet raz z bólu i starała się nie płakać, ale Inuzuka dał jej jasno do zrozumienia, żeby się nie wstydziła, ponieważ łzy dadzą jej trochę upustu w bólu. I choć dziadek uczył ją, że łzy są dla mięczaków — posłuchała wujka i poczuła się po tym stokroć lepiej.
— Podpisz tu. — Sakura wcisnęła przyjacielowi kartkę.
Kiba położył ją na blacie i szybko zapisał swoje nazwisko w odpowiedniej rubryczce. Recepcja znajdowała się naprzeciwko szatni, a oba te miejsce tuż przy wejściu do szpitala, które otworzyło się nagle, wpuszczając do środka kolejno wiatr, błysk, grzmot, deszczowe powietrze i dwóch przemoczonych mężczyzn. Sakura z niedowierzaniem otworzyła szeroko o czy, a nawet je przetarła, sądząc, że widok który jej sprawiony, był tylko zwykłą marą, a serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi.
— Kakashi! — wrzasnęła, widząc, jak Yamato właściwie ciągnął go o resztkach sił. — Jasna cholera, co się stało?!
Kiba, nie zważając na własny ból, podbiegł do nich i pomógł kapitanowi, zawieszając drugie ramię Hatake na barku.
— Spadł ze schodów! — krzyknął Tenzou, jakby nerwowo się śmiejąc. — No wziął, kurwa, i spadł!
Sakura zerwała Yumi z kontuaru i posadziła ją na Akamaru i pognała przodem, nawołując ich za sobą. Wpadła do jednej z opustoszałych sal zabiegowych na parterze i zrzuciła z łóżka stertę pościeli, robiąc miejsce dla Hatake.
— Bark... — jęknął, gdy jego głowa bezwładnie zatoczyła koło.
— Wybity?! — wrzasnęła, z przejęciem próbując podwinąć nogawkę dresu.
Kiba widząc, jak ręce przyjaciółki nie przestają drżeć. Dostrzegł również, że to szarpanie się z ubiorem Kakashiego doprowadziło do otwarcia rany na jej dłoni. Mimo to, biegała po sali jak poparzona w poszukiwaniu przydatnych rzeczy.
— Usiądź, pójdę po kogoś — syknął, kiedy w końcu zagrodził jej drogę a ona odbiła się od jego klatki piersiowej.
— Nie, nie! Ja sobie poradzę! — pisnęła, wyglądając na Kakashiego.
— Sakura, popatrz na siebie! — Chwycił ją za barki i lekko potrząsnął, po czym siła posadził na krześle obok przestraszonej Yumi i zdezorientowanego Akamaru. — Nie powinnaś mu pomagać, bo jeszcze coś skiepścisz.
Dosłownie wybiegł z pomieszczenia, kiedy przestała walczyć, a Yamato potwierdził jego słowa. Nie minęły może dwie minuty, gdy z korytarza zaczęły do nich dochodzić kroki trzech, może czterech osób, a powietrze zaczęło gęstnieć. Kiedy w końcu drzwi sali zamaszyście się otworzyły, Kakashi uniósł lekko głowę znad poduszki i na widok kobiety jęknął zrozpaczony, w duchu modląc się o to, by był to tylko koszmar.
— Coś ty zrobił?! — wrzasnęła Tsunade, której głos podrażnił uszy wszystkich zebranych.
Zaraz po niej do środka wdreptała Shizune, a na końcu przegrany Inuzuka.
— Wpadłem na nie — bąknął, czując na sobie pretensjonalne spojrzenia reszty.
— Spadł ze schodów — powiedział Yamato — prawdopodobnie ma złamaną nogę i wybity bark.
— Jak?! — warknęła, patrząc prosto w oczy Kakashiego.
Za dobrze go znała. Ten Hatake nie był zdolny do takich wypadków, zupełnie. Uczestniczył w walkach, w których dziewięćdziesiąt dziewięć procent jej ludzi po prostu by nie przeżyło i wychodził z tego z kilkoma zadrapaniami. Taka głupota zdawała jej się być niemożliwa.
Kakashi nie odpowiadał. Rzucił tylko kontrolne spojrzenie w stronę Sakury, a ona nie miała pojęcia co się działo. Piąta przywołała ją do łóżka i kazała usiąść obok niego. Razem z Yamato podnieśli go do siadu; Tenzou oparł dłonie na jego plecach, a Haruno objęła go ramionami, by przytrzymać jego ciało w pionie, kiedy Tsunade zabrała się za nastawianie barku. W odpowiednim momencie pchnęła dłonią jego ramię; Hatake dosłownie poczuł, jak jego kości na siebie naskakują, sprawiając mu przy ty spory ból. Sakura czując jak napięły się jego mięśnie, zacisnęła mocniej powieki i oparła skroń o jego obojczyk, chcąc powstrzymać się od płaczu.
— Nic mi nie będzie. — Usłyszała jego nieco zachrypnięty szept.
W tym samym momencie trącił chłodnym nosem jej czoło i uśmiechnął się, kiedy na niego popatrzyła. W takich momentach czuła się zupełnie przegrana, bo wszystkie uczucia względem tego mężczyzny brały górę.
— Nie jest złamana, ale zwichnięta na pewno — zakomunikowała Tsunade, po oględzinach. — Nie wsadzę cię w gips, ale bez stabilizatora i kul się nie obejdzie, Kakashi. Ja i Sakura możemy jedynie ulżyć ci w bólu, ale reszta zależy od regeneracji twojego ciała. Więc bądź dla niego łaskawy.
Poinstruowała Shizune, by poszła znaleźć w magazynie jakieś kule a sama przetarła czoło, po chwili zauważając dłoń Sakury i plaster na kolanie Yumi.
— No co z wami?!
— Mamy jakiś... pechowy dzień? — mruknęła Sakura, która chciałaby w to wierzyć.
— Pani Tsuande! — Czyjś głos wypełnił chyba wszystkie szpitalne pomieszczenia.
Zanim Godaime ruszyła do drzwi, te otworzyły się z hukiem. Shizune wpadła do środka, wepchnięta przez poruszonego Lee, którego klatka piersiowa szalała od głębokich wdechów i wydechów, a ciało ociekało wodą.
— Znaleźli ją! — krzyknął, opierając dłonie na udach. — Znaleźli...
— Hinatę? — Zapytał Inuzuka, podchodząc do chłopaka.
— Tak! Czekają na wsparcie i obserwują kryjówkę, by w ostateczności wkroczyć — wydyszał. — Jakie rozkazy? Możemy wyruszać? Czcigodna!
— O matko, zamilcz na chwilę — warknęła Piąta, masując skronie. — Skąd o tym wiesz?
W mgnieniu oka chłopak wstrzymał oddech i cały poczerwieniał. Nagle zaczął wyżymać swoje ubrania z wody, jakby był tam zupełnie sam.
— Lee? — jej głos nabierał na zdenerwowaniu.
— No dobra! Byłem tak zdenerwowany, że widząc jastrzębia Gai-sensei'a, dopadłem go w locie i odczytałem wiadomość!
Blondynka westchnęła i zwróciła się na pięcie.
— Yamato?
— Mam brać Ashi? — odpowiedział pytanie mna pytanie, kierując się do wyjścia.
— Tak. Dowodzisz! — mruknęła, patrząc z politowaniem na Kibę. — Nie wiem, czy wysłać z nimi Naruto.
— Jeśli tego nie zrobisz, rozniesie wioskę tak jak Kurama przed laty... — wyszeptał Kakashi, który nawet nie otworzył powiek, delektując się leżeniem.
— Tak macie rację — rzekła Godaime i zwróciła się z powrotem do Lee. — Znajdź Naruto, macie wyruszyć w przeciągu godziny.
— Może wezwę Menmę? Może im pomóc — zaproponowała Haruno, łapiąc za swój wisiorek.
— Sądzę, że to dobry pomysł. — Tenzou przytaknął, przepuszczając w wejściu Rocka.
W ułamku sekundy w centrum sali zmaterializowało się wielkie, białe wilczysko. I choć wszystkim wydawało się, że to nic nowego, Kakashi niemalże natychmiast zauważył, że coś było na rzeczy. Jego źrenice były rozszerzone do granic możliwości, kryjąc pomarańczowe tęczówki. Miał ściągnięte uszy i dziwnie zjeżoną sierść. Rozglądał się po sali, jakby zupełnie zaskoczony tym, że się tam znalazł.
— Menma, odnaleźli Hinatę i potrzebują wsparcia — zakomunikowała Sakura, podchodząc bliżej. — Pójdziesz z Yamato i resztą?
Wilk zastygł w bezruchu, mrużąc powieki, jakby się czemuś przysłuchiwał. Kakashi wciąż to obserwował i zmarszczył czoło, kiedy wilcze źrenice znormalniały, a zwierze nieco się rozluźniło na widok Sakury.
— Tak... Tak, pewnie. Naruto też idzie? — zapytał, patrząc po zebranych. Jego wzrok wciąż pozostawał rozjuszony.
Nim ktokolwiek zdążył mu odpowiedzieć, wciągnął kilka razy powietrze i zaniepokojony zapachem krwi, popatrzył najpierw na rękę Sakury a potem na Kakashiego. Jego wzrok z przerażeniem przeniósł się na Yumi.
— Co się stało?! — Kakashi ponownie zaobserwował w nim zmianę. — Kto wam to zrobił?!
Hatake kontrolnie popatrzył na Yumi. Ściskała swoje małe dłonie i patrzyła przerażona na Menmę, przełykając dziwnie ślinę. Był niemalże pewny, że dawała mu jakiś znak.
— Mieliśmy dzisiaj troszkę pechowy dzień — odparła Haruno, uśmiechając się do zwierzęcia.
Była zupełnie nieświadoma tych wszystkich rzeczy, które widział Kakashi. Powoli zaczynał się zastanawiać, czy nie jest to wina Sharingana, ale po chwili wydało mu się to po prostu głupie.


< < ♥ > >


— Myślisz, że poradzą sobie bez nas? — Haruno zerknęła z kuchni w stronę salonu, gdzie dostrzegała dwie, jasne główki, odwrócone do niej tyłem.
— Żartujesz? — Usłyszała pretensjonalne, leniwe wręcz mruknięcie Kakashiego.
On i Yumi siedzieli przed telewizorem na rozłożonej kanapie i oglądali jakiś program rozrywkowy. Mała bawiła się zakupionymi podczas festynu rzeczami, a mężczyzna starał się nie myśleć o śmierdzącej mazi, którą ukochana wysmarowała mu kolano. Sakura natomiast zmieniała sobie opatrunek, cicho klnąc na nieprzyjemny dyskomfort dłoni.
— Chcecie coś do picia? — zapytała wchodząc do salonu.
Stanęła za Kakashim i pochyliła się nad nim, a on owinął jej szyję ramionami, wymuszając krótkiego buziaka.
— Poproszę herbatkę — mruknął jej w usta, uśmiechając się delikatnie.
— Poproszę kakao. — Yumi zabawnie spróbowała naśladować głos Hatake.
Haruno zwróciła się z powrotem w stronę kuchni, jednak zatrzymała się w korytarzu, słysząc skrzypnięcie furtki. Ściągnęła brwi, widząc, jak po chwili klamka wejścia się zapada. Kakashi wyczuł to, że ktoś się zbliżał, a jego aura była dosyć dziwna. Zsunął się prędko na brzeg kanapy a Yumi nakazał siedzieć w miejscu. Złapał kule oparte o fotel i ruszył w stronę Sakury.
Drzwi otworzyły się zamaszyście, a na widok intruza, który ośmielił się wtargnąć do jej domu i bezceremonialnie szarżował w jej kierunku, Sakura zacisnęła zęby.
— Nawet nie chcę cię oglą... — zaczęła, z coraz większym zdziwieniem obserwując, jak chłopak nawet na chwilę nie zwalnia, pewnie krocząc w jej kierunku.
Naruto wpadł w nią jak kula armatnia i objął ramionami. Przycisnął do siebie na tyle mocno, że aż strzeliły jej kręgi, a z płuc uciekło całe powietrze. Wpadli na szafkę, znajdującą się pod lustrem, a Haruno wciąż trzymała szeroko rozwarte dłonie, zszokowana całym zajściem, które Kakashi i Yumi obserwowali z progu salonu.
— Przepraszam cię, cholera jasna! — wrzasnął, wtulając policzek w różowe włosy. — Przesadziłem, wiem o tym! Wybacz mi.
Kakashi przewrócił oczyma i uśmiechnął się głupkowato, po czym spojrzał na Ibukę, przestępującą z nóżki na nóżkę, która nieporadnie klaskała w rączki.
Sakura nie odwzajemniła uścisku. Wsunęła dłonie między nich i próbowała go od siebie odepchnąć, ale miała wrażenie, że przyrósł do niej na dobre.
— Nie puszczę! — syknął, przywierając do niej jeszcze mocniej. — Nie puszczę, dopóki mi nie wybaczysz!
— Naruto! Odklej się ode mnie! — warknęła Haruno, wciąż się siłując.
— Nie!
— Uzumaki!
— No weź! Nawet Kiba mi wybaczył!
Rozluźniła się. Właściwie całą istotą problemu było to, jak zmasakrował Inuzukę. O to była zła i nie miała zamiaru ustąpić, póki Naruto nie pójdzie błagać przyjaciela o łaskę. Skoro jednak już mu się udało...
— Jesteś taki wkurzający... — szepnęła, kiedy się od niej odsunął.
— Lee poinformował mnie o misji — powiedział, poważniejąc. — Chciałem przed nią chociaż nieco odkupić swoje winy. Wiem, że ciebie też skrzywdziłem. Naprawdę przepraszam.
Ujął jej dłonie, chcąc przyłożyć je sobie do czoła, jak to miał w zwyczaju czując przed nią skruchę, jednak opatrunek nieco bardziej przykuł jego uwagę. Popatrzył na jej skonsternowaną minę, a potem na Kakashiego i Yumi, którzy też nosili oznaki jakichś wypadków.
— Spadliście wszyscy z Menmy? — zapytał nieco rozbawiony. Potrząsnął jednak głową i znowu wpatrywał się w Haruno. — To jak będzie?
— Wybaczam — mruknęła, na co dosłownie podskoczył w miejscu i ponownie zaczął ją tulić.
— Ja też, ja też! — wrzasnęła Ibuka, która podbiegła do nich i jakimś cudem wcisnęła się pomiędzy ich ciała.
Kakashi z rozczuloną miną przyglądał się tej scenie, dopóki nie poczuł, że jakieś obce ramiona objęły również jego. Z przerażeniem odwrócił wzrok w lewą stronę, od której biło ludzkie ciepło.
— Lee? — jęknął, krzywiąc się.
— Sensei tak tu stał samotnie... Nie mogłem tego nie zrobić! — krzyknął Rock, po czym wzmocnił uścisk, wtulając policzek w ramię mężczyzny.
— Lee, czuję się niekomfortowo — wymamrotał Hatake, kiedy siedząca na podłodze, pozostałą trójka, przyglądała im się w głębokiej konsternacji.
— Och, bez przesady — mruknął brunet, podnosząc na Kakashiego spojrzenie swoich wielkich oczu. — Gai-sensei powiedział mi kiedyś, że jeżeli widzimy ludzi, którym doskwiera samotność i brak miłości, powinniśmy dzielić się z nimi swoją!
— Ale ja nie potrzebuję twojej miłości! — Hatake jak poparzony podjął się prób uwolnienia, jednak obolała noga mu to uniemożliwiała. — Lee, proszę cię!
— Idźcie — wyszeptała Sakura, przenosząc wzrok na Naruto. — Każda sekunda się liczy. Zabierajcie ją i wracajcie do wioski.
Skinął głową i poderwał się na nogi.
— Lee, czas na nas — mruknął, idąc w stronę wyjścia — zostaw w spokoju tego starego pryka. Nim ma się kto zająć — rzucił przez ramię, mrugając przy okazji okiem do Haruno.
Rock odkleił się od Kakashiego i dłońmi wygładził swój zielony uniform. Odchodząc, nie mógł się powstrzymać, by ostatni raz nie spojrzeć na przerażonego mężczyznę.
— Pamiętaj, sensei. Gdybyś naprawdę potrzebował trochę ciepła...
— Wyjdź! Wynoś się! — wrzasnął, upuszczając jedną z kul.
— Lee! — Z zewnątrz doszedł do nich głos Naruto.
— Idę!
Yumi podbiegła do drzwi i stanęła w ich progu, kiedy zamykali za sobą furtkę.

— Powodzenia wujki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz