piątek, 20 marca 2015

49. Krwią splamiona biel

— Oddział Sakury pobiegł na zachód za Yamakashim, na nas przypada Yakuzo i Makato — wyszeptał Shikamaru, wciskając palec w sam środek mapy. — Jeżeli ich nie złapiemy zanim przekroczą granice lasu, nie będziemy mieli szans na odzyskanie akt.
— Kurwa! — Sasuke cisnął kamieniem przed siebie, następnie przejeżdżając dłonią po brudnej twarzy. — Ganiamy się jak dzieci od ponad czterech godzin i nie mamy z tego żadnych rezultatów. — Zwrócił wzrok na Kakashiego, stojącego na czubku sąsiadującej sosny i zmrużył oczy. — Jak mogłeś pozwolić jej pójść bez któregoś z nas?
— Trochę więcej wiary w Kibę, dobrze? — fuknęła Hinata, rozglądając się uważnie po okolicy z pomocą byakugana. — Z resztą jest z nią Konan i Itachi!
Uchiha prychnął odwracając się za siebie. Nagła misja, która spadła na nich jak grom, dobę przed wieczorem kawalerskim i panieńskim, była czymś niewiarygodnie niewygodnym. Nikt nie był na to przygotowany. W chwili gdy Tsunade powiadomiła ich o włamaniu do archiwum, grunt osunął się pod ich nogami.
Zatajone fakty z życia każdego, tajemnice rodzinne, zabezpieczane próbki czy dane na temat słabości — wszystko to we wrogich łapskach, było jak najsilniejsza broń skierowana prosto w nich.
— Złapałem trop Yakuzo — szczeknął Pakkun, podbiegając do Nary. — Bisuke ma już Makato.
— Szybko! — huknął szatyn. — Ja, Kakashi, Hinata i Shino idziemy z Pakkunem. Sasuke! Ty zabierz Naruto, Nejiego i Tenten! Macie ich zabić! Takie otrzymaliśmy rozkazy!
Hatake zeskoczył z drzewa z wściekłym wyrazem twarzy i od razu ruszył w stronę, z której przyszedł mniejszy pies. Zespoły rozdzieliły się i ruszyły w swoje kierunki, prąc przed siebie z mocną determinacją.
Nie trzeba było być geniuszem, by domyślić się, że w powietrzu wisi coś większego, niż zwykłe starcie z jakąś mściwą osobą. Od dłuższego czasu przypływały informacje z innych wiosek na temat dziwnych zajść na ich terenach. Liść pozostawał do tego czasu nienaruszony, ale dzisiejszego poranka przyszła kolej i na nich.
— Wydanie rozkazu do zabójstwa jest nienajlepsze — wydyszał Shino, gdy dorównał kroku reszcie. — Przecież jeżeli ich złapiemy, możemy dowiedzieć się o co chodziło.
— Tak, ale jakie mamy szanse ich złapać? — syknął Shikamaru. — Jeżeli nam się to uda, zaprowadzimy ich do wioski, aczkolwiek czuję, że to marne złudzenia.
— Przecież Hokage wysłała na tę misję swoich najlepszych ludzi — wtrąciła Hyuuga. — Wszędzie dookoła nas jest pełno straży z ANBU.
— Ich oddziały nie mają na tyle dobrych umiejętności, by się zmierzyć z kimkolwiek z tej trójki. — Kakashi w końcu zabrał głos. Biła od niego niesamowita złość. Cała ta sytuacja przerwała bardzo ważny moment, o którym myślał od dawna. — ANBU robi w tej chwili za żywą tarczę, mogą ich tylko nieznacznie zwolnić, byśmy zdążyli do nich dotrzeć.
— Czyli to walka na śmierć i życie? — spytała dziewczyna, wskakując za chłopakami na gałęzie drzew.
— Nie — odparł szarowłosy, aktywując sharingana. — Taka nadejdzie, jeżeli ich nie powstrzymamy.
— Kakashi, masz jakieś podejrzenia? — Nara wbił wzrok w podążającego przed nimi psa.
— Ta — mruknął. — Ale zachowam je na razie dla siebie, co by nie wzbudzać niepotrzebnej paniki.
— GÓRA! — wrzasnęła dziewczyna, na co mężczyźni automatycznie rozproszyli się na boki. — Jūho Sōshiken!
Dłonie dziewczyny otoczyła gęsta, niebieska chakra, która przybrała po chwili wygląd wielkich, lwich głów. Z niemałą trudnością przyjęła sporych rozmiarów kulę ognia, która niepowstrzymana - rozproszyłaby się na boki.
— Hinata! — Aburame chwycił ją w ramiona i odskoczył w pobliże Kakashiego, a na jej miejsce wbiło się kilka ostrych jak bżytwa sztyletów.
— Hyuuga Hinata, Nara Shikamaru, Aburame Shino i mój ulubieniec, kopiujący ninja - Hatake Kakashi. — Zgrzytliwy śmiech wroga  przytłoczył ich nieco, gdy stracili orientację w terenie. Nie mieli pojęcia skąd do nich doszedł i jaki atak dla nich szykował. — Moje perełki, właśnie zerkam w wasze akta. Sporo przeszliście, co?
— Yakuzo, nie mamy czasu na twoje zabawy — syknął Kakashi, sięgając do kabury po kunaie. — Skończmy to szybko, mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.


< < ♥ > >


Wiatr smagał ich zmęczone gorącem i pościgiem twarze. Drużyna Haruno z niemałą determinacją podążała za Yamakashim, który pogrywał z nimi w swoją grę, chwytając ich co chwilę w jakieś genjutsu. Rozwaga podzielenia ludzi w taki sposób, by w każdej grupie znalazł się jakiś odpowiednik — była, jak zwykle z resztą, fenomenalną ideą Shikamaru. Posiadanie człowieka z sharinganem dawało każdej drużynie sporą przewagę — szczególnie tej, w której znajdował się Itachi.
Ścigany czuł wielkie zagrożenie, zwłaszcza gdy został już raz przyparty do muru. Uratował go jego spryt, który niestety był atutem. Mimo wszystko unikał walki w zwarciu i pędził przed siebie.
— Kiba, nie wychylaj się! — wrzasnęła zielonooka, gdy chłopak zaczynał ginąć w soczyście zielonych liściach, które gęsto obrastały gałęzie drzew.
— Nie mogę zgubić jego tropu! — huknął.
Dziewczyna zacisnęła szczęki, zdenerwowana nieposłuszeństwem chłopaka i jego pochopnymi decyzjami. Każdy niepożądany ruch zbliżał ich do tego, by zginąć lub zgubić ściganych. I jedno i drugie mijało się z należytymi celami, która postawili sobie po drodze.
Jej uważny wzrok zlokalizował cienką żyłkę, kilka metrów przed pędzącym przyjacielem. Odbiła się od gałęzi z całej siły i doskoczyła do chłopaka, którego w ostatniej chwili zrzuciła na ziemię, by uniknąć kolejnej pułapki, która mogła okazać się zabójcza. Oboje runęli na wilgotną trawę, wydając z siebie głuche, stłumione stęknięcia, kiedy Itachi i Konan nie przerwali pościgu, prowadzeni przez Akamaru i Menmę.
— Idiota! — syknęła, wznosząc się na ramionach. — Swojego życia też nie możesz zgubić! — Spojrzała na niego gniewnie.
— Przepraszam — fuknął, próbując rozmasować guza na głowie. — Po prostu się martwię... Jeżeli  zawalimy, wszyscy będą w niebezpieczeństwie. Nic ci nie jest?
Pokiwała przecząco głową. Inuzuka wstał na nogi i pomógł złapać pion dziewczynie.
— Ruszajmy! — syknęła.
W chwilę dogonili Uchihę i Tenshi, którzy nie odrywali oczu od wrogich pleców. Mieli go na muszce i nie chcieli zmarnować kolejnej szansy. Konan złożyła kilka pieczęci, a od jej ciała zaczęły odrywać się karteczki. Te następnie uformowały się w cienki stożek, który nagle wystrzelił przed siebie. Uderzył w ciało mężczyzny, po chwili owijając się dokładnie dookoła niego.
Ciało zaczęło spadać w dół, łamiąc po drodze gałęzie dębów, by na koniec rozbić się o spore kamienie.
— Mamy go?! — krzyknął Inuzuka, zeskakując na trawę.
— Jeszcze nie — sparował Itachi, dobiegając do ciała. — Kurewska podmiana.
— Tutaj jestem! — Sharingan odnalazł Yamakashiego stojącego nieopodal. Mężczyzna nie patrzył na posiadacza kekkei genkai, tylko na jego przyjaciółkę. — To bolało, panienko. Dobrze, że zanim uaktywniło się uwiązanie, zdążyłem uciec.
— Czuję Hinatę — wyszeptał Kiba.
— A ja Sasuke — odparł Uchiha, spoglądając za siebie.
— Wiedzieliśmy, że z Konohą nie będzie tak łatwo — zakomunikował blondyn, zbliżając się do nich. — Żadne z nas nie poradziłoby sobie z wami w pojedynkę.
— To pułapka? — syknęła Haruno, wbijając wzrok w ziemie. — Sprowadzili nas do siebie, to nie logiczne...
— To samobójstwo! — wrzasnął szatyn. — Ściągnęliście na siebie pewną śmierć!
— Trzech geniuszy na dwunastoosobową elitę to błąd — dopowiedziała Konan, przyjmując pozycję gotową do walki.
— Widocznie słabo znacie nasze umiejętności. — Yamakashi uśmiechnął się przebiegle, na co wszyscy się zaniepokoili.
W oddali usłyszeli wrzask Tenten i kilka wybuchów. Czy to miała być pułapka, z której nie mieli szansy uciec?
— Nie bądź taki pewny siebie! Akamaru, ruszamy!
W mgnieniu oka chłopak i pies utworzyli Sōtōrō, którym natarli całą siłą. Było to skuteczne, ale odwróciło uwagę od otoczenia, które okazało się być zdradliwym.
— Sakura, plecy! — ryknęła Tenshi.
Gdy ta odwróciła wzrok za siebie, jedyne co dostrzegła to gigantyczne ostrze, pędzące prosto na nią.
— SAKURA!


< < ♥ > >


— Kakashi? — mruknęła stojąc na środku domowego korytarza. — Hej! Wróciłam!
Odpowiedziała jej cisza, która  ją zaintrygowała. Nie uprzedzał jej, by miał gdzieś wychodzić. Weszła do kuchni i odłożyła torbę z zakupami, po czym pobiegła na górę. Nie zastała go w żadnym pokoju. Przez okno w sypialni dojrzała, że wylegiwał się na hamaku z książką, położoną na twarzy, by rażące promienie słońca nie raziły jego oczu.
— Leniuch — mruknęła i o wiele spokojniejsza, podążyła w jego kierunku.
Ciche pochrapywanie wskazywało na to, że drzemał. Po wczorajszej misji, z której wrócił dosyć późno, należało mu się, jednak zaśnięcie i pozostawienie otwartego domu, nie było najlepszym pomysłem.
— Komary cię zeżrą — szepnęła, gdy czujnie się przebudził. Stała nad nim i zdjęła z jego buzi wolumin.
— Dziś mi wszytko jedno — odparł, uśmiechając się.
Przystawiła sobie plastikowe, ogrodowe krzesło obok niego i rozsiadła się na nim wygodnie. Zaczęła przewracać strony jego lektury, mrużąc powieki. Twarz nabrała nostalgicznego wyrazu, a oddechy stały się bardzo głębokie.
— Martwisz się czymś? — spytał, zerkając na nią z ukosa.
— Nie. — Uśmiechnęła się delikatnie. — Do wesela został tydzień, strasznie mnie to absorbuje.
— Rozumiałbym, gdyby to było nasze wesele — prychnął, spoglądając w górę.
Liście drzew kołysały się przy lekkim wietrzyku, przepuszczając co chwilę kolor błękitu.
— Na to sobie trochę poczekamy — szepnęła, zamykając tomiszcze. Popatrzył na nią uważnie, spodziewając się raczej innej reakcji. — Nie wiem, czy tak naprawdę im zazdroszczę. W końcu to zobowiązanie.
— Mówisz? — westchnął. — Wydaje mi się, że nie do końca. To tylko umowne zawarcie związku, jak któreś będzie chciało zrobić skok w bok, to i tak się tego dopuści.
— Czemu tak do tego podchodzisz? — Jej ton trochę się rozdrażnił. — Masz takie podejście do związku?
— Nie, Sakura. — Zaśmiał się. — Po prostu podchodzę do tego w realistyczny sposób.
— Nie chciałbyś kiedyś zorganizować wesela? Wcześniej oświadczyć się kobiecie? Cieszyć się tymi, na pozór, małymi rzeczami? To są dosyć magiczne momenty.
— Mówisz tak, jakbym miał to zrobić z kimś innym, niż z Tobą. — Zacisnął usta w cienką linię i zmarszczył czoło. — Jeżeli miałbym się dopuszczać tych śmiesznych rytuałów, to tylko z Haruno u boku.
— Sakura Hatake... — mruknęła. Chwilę później parsknęła głośno śmiechem i odchyliła do tyłu głowę. — I pomyśleć można, że jeszcze niedawno wmawiałam sobie, że do końca życia będę zupełnie sama.
— Ja również żyłem z takim nastawieniem... — Poruszył się gwałtownie i usiadł na hamaku, dotykając stopami ziemi. — Życie pędzi.
— Jak głupie.
— Skoro jesteśmy przy temacie białych sukienek...
— Haruno, Hatake. — Dziewczyna zwróciła się za siebie, słysząc obcy, męski głos. Zamaskowany mężczyzna stał kilka metrów dalej i im się przyglądał. — Piąta was wzywa.
— Nie wierzę — warknął szarowłosy. — Jeżeli ma dla nas jakąś misję, to nie wyrobię. Ledwo stoję na nogach.
— To ważne, pospieszcie się — mruknął i zniknął, jak to miało w zwyczaju ANBU.
— To co z tymi białymi sukienkami? — spytała, idąc za nim do domu.
— Innym razem...


— Czemu jesteś taki zły, Kakashi? — spytała, próbując wyrównać tępo, jakie narzucił. — Przecież to w naszym przypadku najnormalniejsza rzecz.
— Sakura, proszę cię... nie teraz — odparł, skupiając wzrok na gmachu budynku Kage.
— Zawsze jesteśmy wzywani w najmniej oczekiwanych momentach. Ten dzisiejszy nie powinien być powodem do złości, chyba, że wylegiwanie się na hamaku to najważniejsza czynność w twoim życiu.
— Proszę cię, przestań. — Przystanął i popatrzył na nią. Była podekscytowana tym, że czekała ich jakaś misja. Widocznie na to czekała, on jednak pragnął zrobić dziś coś zupełnie innego. I wyspać się, by na przyszły wieczór być wypoczętym i gotowym do picia sake z chłopakami. — Miałem coś do zrobienia, a ta misja zburzyła moje plany.
— A co takiego?
— A musisz wiedzieć?
— Możesz przestać być gburowaty? Nic ci nie zrobiłam. — Zmrużyła nienawistnie powieki, podchodząc bliżej niego. Zadarła do góry nos i wbiła spojrzenie w jego pociemniałe tęczówki. — Hatake, co z tobą?!
— Powiem ci w odpowiednim momencie. — Chwycił ją za rękę i pociągnął w odpowiednim kierunku. — Po prostu nie pytaj, bo tylko się zdenerwuję.
— Jak zawsze — odburknęła.
Weszli do budynku i wbiegli na najwyższe piętro, gdzie czekała na nich już cała reszta.
— Jesteście... Dobrze, są już wszyscy? — Tsunade przebiegła wzrokiem z niemałym przejęciem po zebranych.
— Tak — odparł stojący obok niej Yamato.
Mężczyzna był mocno pokiereszowany po jego ostatniej misji, tak jak Ashi, która aktualnie znajdowała się w szpitalu.
— Słuchajcie — zaczęła niepewnie i usiadła za biurkiem. — Włamano się do naszych archiwów. — W pomieszczeniu rozległa się fala westchnień. — Skradzione zostały dane elity z Konohy... W tym też wasze, co nie powinno was zaskoczyć.
— Kto? — spytał Naruto, występując krok do przodu.
— Deszczowe trio — odpowiedziała, masując skronie. — Yamakashi, Yakuzo i Makato.
— Można prosić o więcej informacji? — odezwał się Kiba. — Nie mam pojęcia kim oni są.
Jak większość zebranych, którzy pokiwali zgodnie głowami.
— To trójka potężnych ninja, pracujących na zlecenia bogatych ludzi — wtrącił Shikamaru. — Yamakashi Itamana i bracia Koeru - Yakuzo i Makato. Pochodzą z Amegakure, ale nikt nie wie gdzie przebywają. Od wielu lat są nieuchwytni i zajmują czołowe miejsce na liście poszukiwanych.
— Po co im nasze akta? — mruknęła cicho Hinata.
— Znając ich brudny zawód, zakładamy, że wynajął ich ktoś kto nie mógł się tu dostać sam. Lub nie chciał... I nie mamy pojęcia po co. — Kobieta osunęła się na oparciu i westchnęła głośno. — Kazekage i Tsuchikage wysłali mi już wiadomości na temat tego, że u nich stało się to samo. Wszędzie chodzi o elitę.
— Co z Raikage i Mizukage? — spytała zielonooka. — A raczej na nas nie poluje, ale Kraj Wody raczej nigdy nie odzyska w naszych oczach dobrego imienia. Może coś knują?
— Raikage zapobiegł kradzieży — odparła spokojnie. — Jakimś szczęśliwym trafem był w archiwach, gdy tamci zaatakowali. Woda raczej nie kłamie, mam tam ludzi. Nikt niczego nie zaobserwował.
— Po prostu chcą nas wyrżnąć w pień — oznajmił lekko Hatake.
— Nie wiem, czy powinieneś być taki spokojny. — Uniosła do góry brew. — W każdym razie ANBU ruszyło w pościg. Macie ich dogonić i powstrzymać. Żadne instrukcje nie są wam potrzebne.
— Mamy ich przyprowadzić żywych? — spytał Sasuke, idąc już w kierunku drzwi.
— Bez znaczenia. Akta mają wrócić — odpowiedziała blondynka, zamykając oczy. — Ruszajcie.
Ludzie zaczęli opuszczać gabinet, a gdy byli już na zewnątrz od razu ruszyli w kierunku bramy. Słońce powoli chowało się za horyzontem, a nieboskłon mieszał błękit z pomarańczą.


< < ♥ > >


— Cholera — syknął brunet, który dzielił różowowłosą od gigantycznego ostrza.
Susanoo emanowało fioletowa poświatą. Wielkie ramiona humanoidalnej postaci trzymały mocno broń, przed którą chroniła Haruno i Uchihę. Niestety, jej stalowe zakończenie drasnęło bok chłopaka, z którego zaczęła obficie sączyć się krew.
— Sasuke! — pisnęła, dając krok do przodu.
Drgnął zapobiegawczo, na co przystanęła.
— Nic mi nie jest, odsuń się — warknął, zmuszając swojego opiekuna by odrzucił ostrze gdzieś w dal.
— Popatrz, mamy tu samych bohaterów — prychnął Yamakashi.
Nie wiedzieli do kogo się zwracał, ale intuicyjnie przybrali bojowe pozycje.
— Dajcie sobie spokój. — Makoto zeskoczył z drzewa, tuż obok Tenten. — Nie zatrzymacie nas, choćbyście bardzo chcieli.
— Nie doceniacie nas — syknął Kiba, a Akamaru groźnie zawarczał.
— Być może — Yamakshi zakręcił kunaiem na palcu i zatrzymał go gwałtownie, zwracając spojrzenie prosto na Haruno. — Rzeczywiście rzucasz się od razu w oczy.
Przesunęła lekko stopę po piaszczystym podłożu i zacisnęła zęby. Kim byli i czego chcieli? Jak gruba musiała być ta sprawa, skoro zamieszano w to też inne wioski? Coś zbliżało się wielkimi krokami, sprawiając, że ziemia pod ich nogami zaczynała się osuwać, wprowadzając wszystkich ludzi w silny stan niepokoju. I nie chodziło o aktualną walkę, a całokształt świata, okrytego płaszczem niewiedzy.
Sakura natarła, jak cała reszta.
Czy ta walka miała być jakimś decydującym elementem? Ich wygrana mogła w tamtej chwili ważyć losy świata, choć nie byli tego w ogóle świadomi. Walka...
Walka? Coś mi tu nie pasuje... Różowowłosa stanęła na środku pola bitwy przylegając plecami do tyłu Kiby. Tak nie wygląda bitwa. Ich przeciwnicy tylko się bronili. Przestali wyprowadzać ataki z pomocą ukrytych pułapek czy broni. Odpierali każdy cios i unikali technik, jakby na siłę przedłużając całe zajście.
Yamakashi przystanął nagle i spojrzał w kierunku zagęszczonej korony drzew, skąd wyskoczyła reszta Konohy. Lekko zdyszana, jednak największe obrażenia nosił Kakashi. W jego oczach odmalowywał się wyraz złości i dziwnego obłędu, który przywracał wspomnienia starego Hatake, zdolnego do zabijania z zimną krwią.
— Jesteśmy — fuknął Shikamaru, opadając obok poirytowanej Tenshi.
— Yakuzo... — mruknął Makato, wodząc wzrokiem po zaciemnionych, leśnych okolicach.
— Nie czekajcie na swojego towarzysza — odezwał się Shino, a po jego twarzy przebiegł drobny robaczek.
— No to jednego mamy z głowy — prychnął Naruto, którego okalał już pomarańczowy płaszcz. — Teraz kolej na was.
— Mój brat nie żyje! — ryknął starszy Koreu. — Zapłacicie mi za to...
Chłopak złożył pieczęcie i uderzył dłonią o ziemię. Już po chwili stało obok niego zwierze, wielkości wysokich dębów. Przypominało tygrysa po wielu nieprzyjemnych przejściach. Jego sierść miejscami zdawała się być wypalona, jedno oko pozostawało zamknięte, lewe ucho naderwane i wyraźnie brakowało prawego kła.
— Biorę go na siebie — warknął Menma, przybierając moment później wrogie rozmiary.
— Idę z tobą, Makato będzie mój — szepnęła zielonooka.
Już chciała ruszyć w stronę swojego celu, gdy ktoś mocno chwycił ją za rękę.
— Zostań tu — szepnął Kakashi.
Patrzył jej w oczy, ale miała wrażenie, że przeszywał ją tym spojrzeniem na wylot. Jakby chciał widzieć to, co znajduje się za nią.
— Zajmij się tym drugim, szczeniaka wezmę ja — odparła, wyrywając rękę. — Jest opętany szałem, bardzo szybko popełni błąd.
— Sakura — powiedział twardo.  Chwilę się zastanawiał, jednak zwrócił spojrzenie na Itamanę. — Ty go nie popełnij.
— Spokojnie — rzuciła, porywając się do biegu.
Uderzył w nią ogrom niepokoju, gdy usłyszała charakterystyczne warknięcie i jęk. Wyhamowała, zwracając za siebie spojrzenie. Szarowłosy trzymał dłoń przy lewym oku i zaciskał powieki, drżąc.
— Naruto, bierz Makato! Sasuke - Yamakashi! Reszta ich osłania! — ryknęła, wracając do ukochanego.
Upadł na kolana i zaczął wrzeszczeć. Dziewczyna miała wrażenie, że niebo zaraz posypie się im na głowy, gdy nieprzyjemny jazgot rozdrażnił jej bębenki. Uklękła przed nim, próbując go dotknąć, ale wił się jak szaleniec, odziany w kaftan bezpieczeństwa.
— Kakashi!
— Napierdala! — huknął, przechylając się do przodu.
Uderzył głową o ziemię, chwilę później przewracając się na nią. Jęczał, harczał, tracił nad sobą resztki panowania.
— Boże, co się dzieje?! — Chciała złapać go za ramię, ale odtrącił jej rękę, wierzgając się jeszcze mocniej.
— Zapanuj nad nim! — Usłyszała za sobą zduszony krzyk Itachiego.
Nie mogła. Strach kompletnie ją sparaliżował. Wbiła spojrzenie w jego ciało, opanowane przez demoniczne konwulsje. Nigdy nie cierpiał na jej oczach w ten sposób, a niemoc która ją ogarnęła, nie odpuszczała.
Oko. Znowu to pieprzone oko... Co mam robić?! Zacisnęła mocno pięści i zęby, by wziąć się w garść. Była medykiem, a on jej ukochanym. Nie miała innego, pieprzonego wyjścia jak opanować się i zacząć działać.
Nie zważając na jego ślepo wyprowadzane ciosy, wskoczyła na rozjuszone ciało, próbując przygnieść je swoim. Chwyciła za prawe ramię, które docisnęła do ziemi kolanem, a następnie próbowała uporać się z lewym. Gdy jej się udało, otworzyła usta z przerażenia.
Cała lewa strona twarzy umorusana była krwią, wypływającą z oka. Otwarta powieka eksponowała zabarwione na brunatny kolor białko, a źrenica drżała. Nieprzyjemne dreszcze przechodziły jej plecy, gdy próbowała się przemóc do tego, by cokolwiek zrobić. Cokolwiek...
— Kakashi! — wrzasnęła rozpaczliwie, dławiąc się łzami. — Kakashi, kurwa mać!
Mężczyzna otworzył szeroko drugie oko, stęknął przeciągle, a jego ciało wygięło się w łuk. Docisnęła je całą sobą, chwytając jego głowę w dłonie. Nachyliła się nad nim i próbowała odnaleźć go w niemalże martwych oczach.
— Wróć, wracaj! — krzyczała, lekko nim potrząsając. Zaczął odpływać, na co nie mogła pozwolić. — KAKASHI!


< < ♥ > >


Stała na wprost biurka i wbijała spojrzenie w starą posadzkę. Tsunade milczała, przeglądając odzyskane akta. Naruto siedział na kanapie w kącie, ze spuszczoną w dół głową, a Sasuke opierał się o ścianę, z założonymi na piersiach ramionami.
— Rzeczywiście. Jest wszystko, oprócz akt Sakury i Kakashiego — szepnęła blondynka, spoglądając na swoją byłą podopieczną. — Nie rozumiem tego. Zabiliście ich...
— Musiał być z nimi ktoś jeszcze — warknął brunet, odbijając się od boazerii. — Byli zbyt pewni siebie, a gdy konali - wciąż wieżyli, że ktoś przyjdzie im z pomocą.
Hokage przez chwilę mu się przyglądała. Westchnęła głośno i odsunęła od siebie brudne teczki. Głęboko się nad czymś zastanawiała, aż w końcu popatrzyła na Haruno.
— Już, spokojnie — mruknęła, podnosząc się. — Obejrzałam go dokładnie. Jest cały i zdrów, nawet ze mną żartował.
— Nie uroiłam sobie tego — syknęła dziewczyna, spoglądając groźnie na kobiete.
— Wiem — odparła. — Wszyscy to potwierdzili. Nie mam pojęcia skąd wziął się ten atak. Konsultowałam to z Itachim, ale nie jest w stanie pomóc... Tym razem to nie był on... Kakashi jest jedynym na świecie człowiekiem, któremu przeszczepiono tak niezwykłe oko. Widocznie przez lata nic się nie działo, a teraz wychodzą jakieś powikłania.
— Nie — jęknęła Sakura. — Nie, to niemożliwe. Widziałam, co się z nim działo. Jego ciało błagało mnie o pomoc, o to by uwolnić go z czyiś rąk. Ktoś robi to umyślnie, ktoś chce go zabić.
— Nie wiem, Sakura. — Tsunade zamknęła powieki. — Nic już nie wiem... Egzystujemy w takim, a nie innym świecie. Tu życie każdego jest zagrożone. Chciałabym mu pomóc, ale nie mam jak.
Haruno odchyliła głowę do tyłu i westchnęła. Cholernie się o niego bała. Oddałaby wszystko, by nie musiał więcej tak cierpieć, ale nie miała na to najmniejszego wpływu.
— Idźcie do domów... Przed wami długa noc, wyśpijcie się za dnia.
Różowowłosa wiedziała, że to wydarzenie nie pozwoli jej cieszyć się wieczorem z dziewczętami. Dochodziła druga w nocy, była wykończona i obolała. Musiała zabrać Kakashiego do domu i runąć na łóżko. A wieczorem udawać, że wszystkjo jest w porządku. Nie mogła zepsuć tak istotnego wieczoru swojej przyjaciółki.
Wyszła z gabinetu i kompletnie nie zwracając uwagi na nawoływania Naruto, ruszyła na dół, by odnaleźć Hatake. Jak mówiłą Piata - czuł się o wiele lepiej. Miał zakryte gazami lewe oko, które zabezpieczono bandażami. Siedział na łóżku i prawdopodobnie na nią czekał.
— Jak się czujesz? — spytała, wchodząc do sali.
Podniósł głowę i uśmiechnął sie niemrawo. Zadrżała, nie rozumiejąc jego beztroski. Nie był świadomy tego w jakim stanie się jeszcze niedawno znajdował lub nie chciał być.
— Dobrze... — odparł, zabierając z materaca kamizelkę. — Dom?
— Tak.
Milczenie drążyło dziwne rany w jej umyśle. Każda próba rozpoczęcia tematu oka była bezskuteczna, bo mężczyzna powtarzał, że zupełnie nic nie pamięta od momentu, gdy ogarnął go ten tępy ból. Wrócił do rzeczywistości kilometr przed bramą, niesiony przez Naruto i nie miał pojęcia co się wydarzyło. Wyniszczało go od środka... To był już drugi taki atak, silniejszy. Co jeśli następny miałby go zabić?
— Przestań już o tym myśleć — szepnął, wchodząc za nią do domu.
— Nie da się, Kakashi — sparowała, ciskając buty w kąt przedpokoju. — Nie widziałeś tego, nie mogłam cie ogarnąć, cudem unikałam twoich ciosów.
Usłyszała jak coś lekko opada na ziemię. Odwróciła się by spojrzeć na panele, gdzie spoczywała kamizelka, chwilę później przyglądając się zdenerwowaniu wymalowanemu na jego twarzy.
— Próbowałem cię skrzywdzić? — spytał, zbliżając się do niej.
Złapał ją za ramiona i spojrzał prosto w oczy. Przez chwilę nie opuszczało jej odczucie konsternacji, jednak zmarszczyła czoło i dmuchnęła mu w twarz, na co cofnął się i zachwiał.
— Męska duma! Standard! — Wyrzuciła ramiona w górę i weszła po schodach na piętro. — O samego siebie się nie martwi, jak zawsze. — Zatrzymała się w połowie stopni i zaczęła schodzić znowu w dół z przebiegłym uśmiechem na twarzy. Stanęła przed nim i wycelowała w jego kierunku palcem, który następnie wbiła w splot słoneczny. — Tak, dokładnie tak! Mało mnie nie zabiłeś, kiedy próbowałam ci pomóc, wiesz?
Poruszył ustami jak ryba i mruknął coś pod nosem.
— Teraz, gdy masz świadomość, że możesz mi zrobić przez to krzywdę, zaczniesz się przejmować? — syknęła, wciskając paznokieć jeszcze mocniej. — Czy skupisz się na tym, gdy wrócisz na ziemię i zastaniesz mnie martwą?
— Dobra! Rozumiem! — krzyknął, łapiąc ją za dłoń, którą zaczęła sprawiać mu lekki ból. — Poszukam jakiegoś rozwiązania, nie wiem... Tsunade coś ma?
— Nie.
— Itachi?
— Nie.
— A może Sasuke?
— Nie!
— Ja mam.
Zwrócili spojrzenia w kierunku salonu, gdzie w ciemnościach rysowała się wielka, wilcza sylwetka. Menma wszedł w pole księżycowego blasku, które wpadało do środka przez okno i przyglądał im się, mocno zmęczony.
— No więc? — spytali równocześnie.
— Nie będę z wami aktualnie o tym rozmawiać, bo jeżeli moje spekulacje są trafne, to możecie być zszokowani. Najpierw skonsultuję się ze starszym Uchihą i jeżeli prawdopodobieństwo mojej tezy będzie wysokie, porozmawiamy o tym — odparł, otwierając nosem drzwi tarasu.
— Żartujesz?! — wrzasnęła dziewczyna. — Jak ja nienawidzę, gdy ktoś zaczyna i nie kończy!
— Ty tak robisz — skwitował Hatake.
— Zamknij się, bo wcisnę ci palec w bandaże.
Mężczyzna odruchowo zakrył obolałą stronę twarzy.
— W to może być zaplątany ktoś trzeci? — spytał wilka, wychodząc za nim na taras.
Dziewczyna poszła na górę przygotować łóżko i wziąć szybki prysznic czując, jak nogi same się pod nią uginają.
— Na to wygląda — westchnęło zwierze, siadając na brzegu drewnianego, tarasowego wzniesienia.


Siedziała na łóżku i czekała na niego, wbijając wzrok w ścianę przed nią. Jeżeli Itachi, jako posiadacz był w stanie zrobić coś takiego Kakashiemu, przed jej opuszczeniem wioski, to znaczy, że taką umiejętność mógł posiadać również inny użytkownik sharingana. Na pewno jednak ani Sasuke, ani jego starszy brat tego nie zrobili. Madary również nie było w pobliżu... Była pewna, że wyczułaby go z daleka. Więc kto? Sam sobie nie mógł tego zrobić... Czy po świecie wałęsał się jeszcze ktoś, kto posiadał sharingana i nikt o tym nie wiedział? Przecież cały klan został wymordowany... A może istnieli jeszcze tacy, jak Madara?
— Hej — szepnął, wyrywając ją z letargu. Położył się na łóżku za nią i wciągnął ramionami pod kołdrę, gdzie mocno ją do siebie przytulił. — Już po trzeciej... Musimy się kłaść.
Musnął nosem jej czoło, chwilę później je całując. Przywarła do niego jeszcze mocniej, słysząc grzmot, nadchodzący z oddali.
— Ta deszczowa pora mnie wykończy — szepnęła, zamykając oczy.
— Taki klimat — mruknął, idąc w jej ślady. — Nie martw się już, przecież sobie poradzimy... Sama mi to zawsze powtarzałaś.
— A co, jeśli w końcu trafimy na kogoś mocniejszego?
— Od nas? — Uśmiechnął się, i docisnął dłoń do jej pleców. — Proszę cię...
— Nie jesteśmy najsilniejsi na świecie...
— Sami nie... Razem nic nie jest nam straszne.
Przez chwilę nic nie mówiła, zastanawiając się nad zmianą tego mężczyzny. Kiedyś chłodny, z lekka samolubny. W walce zupełnie indywidualny. A ludzie jednak zaczęli mieć dla niego większe znaczenie... Lub po prostu przestał to kryć, bo któż potrafiłby nic nie czuć?
— Boisz się o mnie czy jest coś jeszcze?
Wzniosła się na jednym ramieniu i popatrzyła na niego.
— Boję się tego, co się dzieje Kakashi... Nie powiesz mi, że nie czujesz tych niezliczonych ilości noży, wiszących w powietrzu. Ktoś w końcu przetnie niewidzialne nici, które je trzymają... A wtedy wszystko się skończy. Nie wyobrażam sobie już tego, byś zniknął... Boję się życia bez ciebie...
Nagle poczuła jego ciepłe wargi na swoich ustach. Nawet nie miała czasu, by zareagować na to, jak szybko się poderwał. Przywarł do niej nieruchomo, niszcząc jakikolwiek dystans. Chwilę później naparł na nią, kładąc na łóżko; ich języki porwały się w wolny i lekki tan, który rozluźnił jej ciało.
— Masz się nie bać — szepnął, a jego gorący oddech owiał jej wargi. — Masz być dzielna, choćby nie wiem co.
— Kakashi...
— Nie wolno ci się niczego bać, nawet gdybym odszedł z tego świata...
— Przestań tak mówić!
— Nigdy nie narażaj niepotrzebnie swojego życia, rozumiesz? — Oparł czoło o jej głowę. Poczuła na skórze szorstki materiał bandaża i zamknęła oczy, czując jak szklą się od łez. — Chcę byś żyła, nawet gdy mi się to nie uda.
— Czemu mi to mówisz — jęknęła cicho, oplatając go ramionami.
— Bo nie chcę, byś popełniła kiedykolwiek jakiś błąd.
— Jeśli mnie zostawisz, to nie wiem co zrobię...
— Nie zostawię cię umyślnie, nigdy.
— No więc po co...
— Po to, byś była tego świadoma... Kocham cię, Sakura. Ty jesteś moim światem. Umrę na marne, jeśli go zniszczysz.
Rozpłakała się. Głośno łkając, zaciskając powieki. Co miały oznaczać te słowa i dlaczego mówił o tym akurat teraz? Położył się i przytulił ją cholernie mocno. Tak jak jeszcze nigdy.
— Przepraszam, że akurat teraz — wyszeptał, głaszcząc ją po głowie. — To był jakiś chory impuls.
— Zamknij się już, błagam.


< < ♥ > >


— Dawno tak nie pospaliśmy, cooo? — mruknął szarowłosy.
Splątał palce na karku i kroczył obok Haruno, która z niepokojem spoglądała w niebo. Ciężkie chmury wisiały nad Konohą i nie zwiastowały niczego innego, jak kolejnych opadów, które ustały na trochę w trakcie pory obiadowej.
— Tak... prawie zaspaliśmy... na dziewiętnastą — odparła, spoglądając na niego jak na półgłówka.
— Nie marudź — prychnął i objął ją ramieniem.
Zmierzali w stronę dzielnicy Uchihów, gdzie Kakashi miał pozostać z chłopakami, a następnie ruszyć do baru, a celem Sakury było odebranie stamtąd Konan.
— Nie popijcie się tam za bardzo — rzucił, otwierając przed nią furtkę.
— To moja kwestia! — krzyknęła, ruszając przodem. — Martw się o was, my nie mamy zamiaru dziś szaleć! To będzie spokojny wieczór, przy litrach wina i rozmyślaniach — wyrecytowała, jakby nauczyła się tego na pamięć.
— Już to widzę.
Zapukali do drzwi, które otworzył im Sasuke. Ubrany w ciemne spodnie i czarną koszulkę, która przylegała do jego ciała — prezentował się bardzo seksownie, jednak dziewczynie to zupełnie umknęło. Przywitał ich i zaprosił do środka.
— No, gdzie Konan? — spytała zielonooka, podpierając się o boki. — Nie mów, że się jeszcze szykuje.
— Właściwie, to nie wiem — odparł brunet, wzruszając ramionami. — Chodźcie, pogonimy ją.
Wspięli się na piętro, gdzie panował lekki półmrok, przez niewłaściwie rozstawienie okien w korytarzu. Chłopak zaprowadził ich w jego głąb.
— Jeszcze niedawno była w łazience, ale sądzę, że powinna być gotowa — mruknął i nacisnął klamkę. Drzwi uchyliły się bezszelestnie, co nie dało żadnego ostrzeżenia o ich wtargnięciu. Natomiast świst wciąganego prędko powietrza, przez ich usta - już raczej tak. Sasuke pociągnął do siebie drewniane skrzydło, zatrzaskując wejście i wbił w nie otępiały wzrok. — No to ten...
— Chyba potrzebuje jeszcze chwili — wydukał Hatake.
Sakura obserwowała powłokę, niedawno pomalowaną na ciemny brąz, z lekko uchylonymi ustami.
— Czy jeśli krzyknę to wcale nie tak, jak myślicie, wyjdę na idiotkę?! — dotarło do nich ze środka.
— I to taką cholernie głupią! — sparował młodszy Uchiha, zdejmując w końcu dłoń z klamki.
— Przepraszam, ale kiedy mieliście zamiar nam powiedzieć?! — ryknęła Haruno, w końcu wyrywając się z dziwnego letargu.
Drzwi się uchyliły, a ze środka wyszedł Itachi, dumny jak paw, próbując zachować godną jego wizerunku powagę. Miał wzniesioną w górę brodę, a na policzkach uwydatniły się lekkie rumieńce. Wyminął ich bez słowa i poszedł do swojego pokoju. W przejściu przed nimi pojawiła się Tenshi, poprawiając czarny sweterek, który zjechał jej z ramienia.
— Dziś! — Uśmiechnęła się szeroko.
Różowowłosa warknęła coś pod nosem i pociągnęła dziewczynę za rękę, po czym ściągnęła na dół, zostawiając chłopaków na korytarzu. Pospieszała dziewczynę, gdy ta zakładała buty i wwiercała w nią wzrok.
— Do jutra! — wrzasnęły, wychodząc przed dom.
Gdy znalazły się już na ulicy, Konan sama zaczęła się sypać, gdy przyjaciółka spoglądała na nią z uniesioną brwią.
— To trwało od jakiegoś czasu... Zaczęło się z rok temu? — westchnęła, krzyżując ramiona na piersiach. — Sama nie wiem jak, tak po prostu...
— Serce nie sługa...
— Prawda. Itachi okazywał mi naprawdę wiele ciepła, denerwowało mnie to, że nie mogłam nic zrobić, by pokazać światu, jaki jest naprawdę.
— A Pain?
— Hm?
— Nie mieliście się ku sobie? — spytała cicho, mając wrażenie, że brnie za daleko.
— Pain... — westchnęła. — Dusza Nagato, ciało Yachiko... oboje byli dla mnie jak bracia, nie potrafiłam patrzeć na nich w inny sposób. — Spojrzała na zielonooką, która przygryzła dolną wargę. — Tak, wiem. Nadal tego nie ogarniasz. W każdym razie... Wydarzenia zbliżają ludzi.
— W sumie i tak każdy się domyślał.
— Co?!
— No nie patrz tak na mnie! — Odwróciła jej twarz z powrotem na drogę. — Gruchaliście do siebie od dawna, myślisz, że jesteśmy głupi?
— No nie... Po prostu, trochę się wstydziliśmy...
— Trudno! — Klasnęła w dłonie, gdy stanęły przed kamienicą, w której mieszkała Yamanaka. Ze środka dochodziły już wesołe krzyki Tenten i Ashi. — Teraz się im pochwalisz oficjalnie!
— Co?! Nie!
— Ależ oczywiście, że tak!


< < ♥ > >


— Gotowi?! — wrzasnął Naruto, biegając wokoło chłopaków. — Zamykaj ten dom i chodźcie!
Itachi przekręcił klucz w zamku, a Sasuke chwycił blondyna za bark, po czym pchnął w stronę furtki.
Ekipa licząca na oko piętnaście osób, skierowała się do ich ulubionego barku, gdzie Shikamaru zarezerwował dla nich sporych rozmiarów przestrzeń. Głupi humor i żarty nie opuszczały ich nawet na chwilę, przez co wszyscy zwracali na nich uwagę.
Bar był przepełniony ludźmi, ale ich trzy stoliki złączone w jeden, pozostawały nienaruszone. Gdy tylko barmani ujrzeli Shikamaru, rozszedł się dźwięk zbieranego do kupy szkła, którym pięć minut później zastawiało już dębowy blat. Obsługa nie zdążyła postawić butelek sake, ponieważ Uzumaki jak i Inuzuka wyrwali im je z rąk i szybko rozlali do każdego kieliszka.
Toasty wchodziły z wysoką częstotliwością, co poskutkowało szybkim upojeniem. Jednak nie spieszyło im się do przerywania czynności, wręcz przeciwnie! Żadne nawet nie proponowało przerywania jej!


— No więc, mój ukochany starszy braciszku, wyjaśnij mi to... — mruknął Sasuke, jeżdżąc opuszką po krawędzi czarki, wypełnionej po brzegi alkoholem.
— Co? — burknął Itachi, zwracając ku chłopakowi lekko skołowany wzrok.
— Jak to robiliście, że nie zauważyłem tego ani razu?
Kakashi parsknął śmiechem i uderzył dłońmi we własną twarz, po czym zjechał nimi w dół, ściągając skórę. Reszta chłopców wymieniła zastanawiające spojrzenia, które skierowali na starszego bruneta.
— Dorośniesz? Zrozumiesz — skwitował, uśmiechając się triumfalnie.
— Frajer...
— Ktoś nam powie o co chodzi? — spytał Yamato, bujając się na krześle.
— Nie domyślasz się? — prychnął Asuma.
— Zamknijmy ten temat, proszę was — westchnął starszy Uchiha, a na jego twarzy pojawił się przebiegły uśmiech. — A ty Sasuke? Jak kontakty z Haną?
Chłopak wyprostował się jak struna, gdy chłopcy głośno się roześmiali i zaczął rzucać nieprzyjemnymi obelgami pod adresem brata.


— Cholera, może to babskie słowa... Ale jest piękny — wymamrotał Yamato, który tak samo jak cała reszta wpatrywał się w okrągły, błyszczący przedmiot, który Kakashi obracał w palcach. — Naprawdę trzymasz go już tyle czasu?
— Tak... Kupiłem go, gdy odebraliśmy Yumi od Raikage. — Hatake kiwnął zgodnie głową, obserwując swoją dłoń.
— Kiedy? — Naruto mało się zleciał z krzesła, gdy nachylał się nad stolikiem.
— Wtedy w tym miasteczku, gdy trwał festyn. Upatrzyłem go, gdy kupowałeś Hinacie bransoletkę — odparł, nie kontrolując tego, że usta wygięły mu się w głupawym uśmiechu.
— Chcesz się oświadczyć?! — czknął Kiba, wracając nagle na ziemię. — O cholera! Zrób to! Prędko!
— TAK! — ryknął Shikamaru, podrywając się w górę. Krzesełko runęło w dół, zwracając uwagę innych ludzi z baru. Zachwiał się lekko, Chouji i Shino wyciągnęli odruchowo ręce, by go chwycić, jednak sam złapał pion. — Zrób to! Najlepiej teraz!
— Co ty chrzanisz Shikamaru? — mruknął Asuma, wypuszczając z ust kłębek dymu.
— Nikt nie wie co przyniesie nam los! — Wtrącił się Sasuke, przechylając kieliszek. Uderzył nim o stół i ściągnął do siebie brwi. — Nie czekaj Kakashi! Co jeśli jutro będzie za późno?
— Sasuke ma racje! — Shikamaru złapał Hatake za koszulkę i zbliżył swoją twarz do jego, mało nie uderzając go w głowę. — Chodźmy teraz!
Kakashi otworzył szeroko zdrowe oko i wstrzymał powietrze, naprężając mięśnie. Wiercili się wzajemnie spojrzeniami, co z boku wyglądało na te romantyczną chwilę przed pierwszym pocałunkiem. Nie poruszali się, a reszta chłopaków obserwowała ich w ciszy.
— Przestań, głupi! — chrząknął w końcu szarowłosy, wyrywając koszulkę z dłoni chłopaka. — Dziś świętujemy twoje ostatnie dni wolności, nie wymyślaj!
Machnął ręką, po czym złożył ramiona na stoliku i zapatrzył się w ścianę, czując jak kręci mu się w głowie od gwałtownego poruszania.
— Nie ważne! — Nara nie dawał jednak za wygraną. — Teraz, albo nigdy!
— Shikamaru, jesteś kompletnie nawalony — skwitował Itachi.
Szatyn obszedł kolegów i obrócił Kakashiego w swoją stronę razem z krzesłem, na co ten złapał się za głowę, nie mogąc znieść bólu i zawrotów. Podniósł na niego wzrok, by coś powiedzieć, lecz ten ponownie nachylał się nad nim marszcząc czoło.
— Boisz się tego? — wybełkotał niezrozumiale. — Boisz się... Ja... Ja też się bałem! — Wyrzucił ramiona w górę. — Ale jej radość... Moja radość. To była taka piękna chwila, jedna z najlepszych w moim pieprzonym, nudnym jak flaki z olejem, życiu! Teraz... Teraz każdy wie, że jest moją żoną, którą z dumą nazywam... Moją żoną!
Usta Kakashiego lekko się rozchyliły.
— Wiesz, jakie to cudowne uczucie, gdy nazywa mnie swoim mężem? — kontynuował, zwieszając do tyłu głowę. — To niby tylko takie werbalne określenie... Ale napawa szczęściem i dumą, jakich nigdy nie czułem...
Może ma rację? Może to jest właśnie to, czego ja potrzebuję? Ile lat jeszcze będę się z tym wszystkim borykać? Kocham ją, kurwa. Kocham nad życie, przez co wszystko inne przestaje się liczyć. Przecież nie chodzi o głupi papierek, status związku... Chodzi o miłość i te drobne rzeczy, które sprawiają, że ludzie stają się szczęśliwi... Zawsze patrzyłem na uśmiechy zakochanych ludzi zastanawiając się, jakie to uczucie... A od niedawna sam to praktykuję. Dzięki niej! Trzyma mnie przy życiu, od wielu lat... Już jako moja uczennica sprawiała, że ten zasrany świat nabierał wyraźniejszych krawędzi i cieplejszych kolorów... Nie mogę się bać robić kolejnych kroków na przód! Mając ją obok! NIE WOLNO MI SIĘ BAĆ, TAK SAMO JAK JEJ! Dlaczego nie potrafię ustosunkować się do własnych słów? Wciąż słyszę w myślach jak wypowiada w ten subtelny sposób "Sakura Hatake"... Tak! tak, tak, TAK!
— Przecież ona nie jest jeszcze Twoją żoną, imbecylu — zarechotał Sasuke.
— Cicho tam! — Shikamaru posłał mu gniewne spojrzenie. Chociaż wzrok ulokował w ścianie nad jego głową... Wziął głęboki wdech i zszedł z podestu kierując się do drzwi wyjściowych. — No Kakashi! Rusz się, nie będę na Ciebie czekać!
Szarowłosy obserwował go z przerażeniem, czując jak jego odrętwiałe ciało rwie się za młodszym przyjacielem. Jego mina jednak stężała. Podniósł się w końcu, czując swoje wiotkie mięśnie.
— Nie wierzę... — Sasuke zaśmiał się głośno, również się podnosząc.
— A ty gdzie?! — Kiba, popatrzył na niego, z trudem obracając głowę.
— Sam do niej w takim stanie nie dojdzie, co nie? — wymamrotał, akcentując to mało subtelnym czknięciem.
— Ty jesteś w nie lepszym — skwitował Yamato.
— Wszyscy w nim jesteśmy — prychnął Asuma, podnosząc się z krzesła. — Ale w kupie siła! Trzeba pomóc przyjacielowi w potrzebie!
— KOCHASZ JĄ?! — ryknął Shikamaru, stojąc na środku ulicy, po której przechadzali się jeszcze nieliczni mieszkańcy wioski. Deszcz lał się z nieba niczym wodospad, momentalnie sprawiając, że wyglądali jak po wyjściu z jeziora.
— KOCHAM! — odkrzyknął Kakashi, wyrzucając ręce za siebie i wypychając pierś do przodu.
— JAK MOCNO?!
— NAJMOCNIEJ NA ŚWIECIE!
— No to zapierdalamy, bo utopimy się we łzach nieboskłonu! — Nara ruszył przed siebie, ciągnąc szarowłosego za ramię.
— Kurwa, przecież leje się z chmur, a nie z nieba — wybełkotał Kiba, ciągnąc za sobą własne nogi.
— Jeden siur, pada to pada... — prychnął Itachi.
Komizm sytuacji przedstawiał grupę nawalonych do cna mężczyzn, którzy przeprawiali się przez centrum Konohy, wrzeszcząc na zmianę o bezgranicznej miłości. Jeden podtrzymywał drugiego, co w ogóle nie skutkowało lepszą przeprawą. Naruto wył jak dziecko, któremu zabrano zabawkę, wzruszony całą sytuacją. Z tego wszystkiego zaczął wypytywać Sasuke o to, czy wybierze się z nim do jubilera, bo przecież Hinata nie może wiecznie czekać.
Gdy doszli do kamienicy i wpełzli na górę, stanęli pod drzwiami, przepychając się o siebie. Shikamaru walił w drzwi z całych sił, jednak głośna muzyka dochodząca z wewnątrz, skutecznie to wygłuszała.
— Wy, przyjaciele — wymamrotał, zwracając się na pięcie — tłuczcie dalej wrota mego mieszkania, a ja i Kakashi spróbujemy pobawić się w zdesperowanych Romweóf... Czy jak to tam odmienić.
Szatyn i szarowłosy wyszli ponownie przed budynek i z niemałym trudem odnaleźli odpowiedni balkon. Jeszcze większą trudność sprawiło im dostanie się na niego, co trwało jakieś dziesięć minut, które dłużyły się w nieskończoność. Zadowoleni osunęli sie po barierce na balkonową, betonową płytę i popatrzyli na szklane drzwi...
Szczelnie osłonięte grubymi kotarami, jakie sprawiła im mama Ino.
— Żart? — burknął chłopak, drapiąc się po karku.
— Może jednak zrezygnujemy? — westchnął Kakashi.
— No chybaś chory... — Chłopak podszedł do szyby i zaczął w nią stukać. Mocno, jednak nie na tyle, by ją rozwalić w drobny mak.


< < ♥ > >


— Raz, dwa, trzyyy... — jęknęła Konan, turlając się po podłodze ze śmiechu. — Tenten patrzy!
— Myślisz, że cię nie znajdę?! — krzyknęła dziewczyna, z zawiązaną na głowie chustką.
— Dziewczyny, zrobicie sobie krzywdę... — Hinata próbowała je opanować od kilku godzin, ale obolała Ashi odciągała ją od tego pomysłu, nie mogąc się napatrzeć na głupotę, jaką reprezentowały sobą po pijaku.
— Duszno tu — mruknęła Ino, podnosząc się z kanapy.
Podeszła do drzwi tarasu i odsunęła zasłony, po czym odskoczyła stamtąd, krzycząc przeraźliwie.
Sakura przybiegła z łazienki i dojrzała powodu wrzasku. Za szybą malowały się dwie ciemne postacie, których kontury wyostrzyły się wraz z przybyciem jasnego błysku, który rozerwał niebo na pół. Hinata wyłączyła muzykę i wbiła wzrok w intruzów.
— Kto to? — spytała cichutko.
— Nie wiem, ale nikt nie będzie przerywać nam dobrej zabawy — warknęła Tenshi, podnosząc się ociężale z ziemi.
Ashi złapałą ją za rękę i pognała na górę, ciągnąc ją mimo oporów. Ino i Sakura złapały puste butelki po winie w dłonie i z groźnymi minami skinęły głowami do Tenten, by ta otworzyła drzwi. Gdy to zrobiła, dziewczęta zamachnęły się mocno.
— Nie! — ryknęła Hyuuga. — Nie rzucajcie!
Za późno. Szkło z impetem wystrzeliło w przód, rozbijając się z hukiem o balustradę balkonu.
— Kakashi?!
— Shikamaru?!
Drzwi mieszkania runęły na ziemię, a razem z nimi Kiba, Sasuke i Naruto. Reszta wpadła do środka z przerażeniem doglądając zdrowia płci przeciwnej, która nadal z przestrachem obserwowała dwójkę, jeszcze mocniej wystraszonych mężczyzn.
— Co wy wyprawiacie?! — wrzasnęła Yamanaka, podbiegając do szklanego wejścia. — Mogłyśmy was zabić!
— No bo... — zaczął Shikamaru, gdy nad jego głową rozdarł się bojowy okrzyk.
— A macie, wy skurrrwysyny! — ryknęła Konan, po czym razem z Tokuno zrzuciły z piętra wielkie donice, prosto na nich.
Shikamaru odskoczył na bok, jednak spowolniony refleks Kakashiego zawiódł, przez co mężczyzna naprawdę mocno oberwał. Zawył głośno i zachwiał się do tyłu. Poleciał na barierkę, której starość nie wytrzymała, pękając pod jego naporem. Zaczął spadać, jednak Nara chwycił go w ostatniej chwili za ciuchy i wrzucił do środka.
Sakura chwyciła go w ramiona i runęła z nim na ziemię. Mimo upojenia, spróbowała się ogarnąć i zaczęła odrzucać mokre włosy z twarzy poszkodowanego.
— Kakashi?! Kakashi! — krzyknęła, potrząsając nim. — Kakashi, żyjesz?!
Mężczyzna z zamkniętymi oczyma sięgnął do kieszeni, po chwili wyciągając z niej złoty pierścionek, z drobnym szmaragdem. Złapał ją za dłoń, wcisnął w nią obiekt westchnień wszystkich dziewcząt i zamknął ją.
— No i chuj strzelił romantyzm — westchnął Kiba.
Oczy Haruno zaszkliły się mocno, a ciało zadrżało.
— Jeżeli mi po tym wszystkim odmówisz, to chyba cię zabiję.


< < ♥ > >


Wielki ogród, przyozdobiony różnorakiego rodzaju białymi kwiatami, tętnił życiem przez zebranych ludzi. Krzesła tej samej barwy, równo ustawione przodem do cudownej białej altany, zapełniały się powoli gośćmi, którzy stwarzali niesamowity rumor rozmowami i śmiechem. Eleganckie stroje mieniły się barwami, od których oczy aż piekły.
Tsunade ubrana w cudowny, zielony strój stała na środku podestu, poproszona o udzielenie ślubu młodej parze. Shikamaru stał obok niej, w towarzystwie Kakashiego, który zaprzysiągł być świadkiem w tak ważnym dniu, tak samo jak jego ukochana. Sakura ze łzami w oczach obserwowała przejście pomiędzy miejscami siedzącymi, które wszyscy zdążyli zająć.
Znana melodia rozegrała się głośno, zwiastując początek ceremonii łączącej dwójkę ich przyjaciół paktem małżeńskim. Ino wkroczyła na kamienną ścieżkę w towarzystwie dostojnego blondyna - Inoichiego Yamanaki. Wspierała się o jego ramię, próbując nie uronić nawet jednej łzy, jednak jęki Konan i Ashi zawaliły wszelkie blokady.
— Nie płacz, kretynko — syknęła Haruno, gdy odziana w piękny strój przyjaciółka, właśnie ją mijała.
Blondynka wkroczyła na podest, stając u boku swojego wybranka. Piąta z tęgą miną przyglądała się temu wszystkiemu, najwyraźniej próbując powstrzymać własne wzruszenie.
— Dlaczego pozwoliłam się w to wkręcić — mruknęła, spinając wszystkie mięśnie.
Zebrani najbliżej prychnęli cicho śmiechem.
Sakura spojrzała na niebo, które tym razem było czyste jak łza. Odetchnęła pełną piersią uśmiechając się ciepło sama do siebie. Hinata stała obok niej, trzymając w dłoniach czerwoną poduszkę, na której spoczywały złote obrączki, odbijające promienie gorącego słońca.
Menma spoczywał obok Akamaru i Kiby. Zwierzęta miały przewiązane na szyjach wielkie, czarne muchy. Pies dumnie się prezentował, a wilk co chwilę burczał, czując niewygodę i zażenowanie.
Gdy Hokage zaczęła swoją oficjalną przemowę, wszystkie szepty ucichły. Nikt nie ośmielił się głośno oddychać czy choćby załkać. Wewnętrzna euforia rozpierała serca każdego, czekając na moment swojego wybuchu. Państwo młodzi posyłali sobie ciepłe spojrzenia, niemo wyznając sobie miłość i powstrzymując się od wszelkich obaw.
Sakura spoglądała na twarz Piątej, lekko się uśmiechając. Jej wzrok powiódł jednak w inną stronę. Prosto na nią leciał papierowy samolot, który wiódł delikatny wiatr. Odruchowo chwyciła go w dłonie. Kakashi zauważył to i obserwował kątem oka jej poczynania. Gdy zauważyła jakiś wielki napis, który przebijał się przez kartkę, nie wytrzymała. Powolnym ruchem dłoni rozłożyła prostą konstrukcję.
Co jest...
Pierwsza strona jej akt. Z przekreślonym zdjęciem. Przez cały tekst przechodził odręczny napis "suka mordercy". Otworzyła szerzej oczy i mimowolnie przyłożyła dłoń do ust. Hinata wyjrzała zza jej ramienia, a Kakashi z niepokojem zwrócił się w jej stronę.
— No więc — chrząknęła Tsunade — Jeżeli ktokolwiek ma coś przeciwko zawarcia tego związku małżeńskiego, niech przemówi teraz lub zamilknie na wieki.
Cisza. Grobowa, wręcz przerażająca. Kobieta wzięła wdech, by mówić dalej, jednak ziemia zadrżała, jakby miał się kończyć świat.
— Skoro już tu jestem... — odezwał się ktoś. Znany, męski głos wbił niewidzialny sztylet prosto w serce Haruno. — Nie omieszkam się nie sprzeciwić.
Za plecami wszystkich gości stał on.
Madara.
Oczy ludzi zwróciły się ku niemu, słychać było przerażone szepty i wdechy. Pisk, przekleństwa, płacz dzieci... Powietrze zgęstniało od przerażenia ludzi.
— Madara! — Konan poderwała się z krzesła i stanęła na środku przejścia, chcąc zatarasować mu drogę. Zaraz za nią pojawiła się reszta przyjaciół.
Jednak on, z lekkością pióra wyminął ich, pojawiając się przed Ino i Shikamaru. Sakura miała wrażenie, że wrosła w ziemię. Nie mogła drgnąć, złapać oddechu. Świat się zatrzymał.
Z rękawa płaszcza intruza wysunął się wielki szpikulec, który chwilę później utorował sobie drogę prosto w serce Yamanaki. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Nara chciał odsłonić ukochaną, jednak jego ciało zostało odrzucone w tył, prosto na Kakashiego i Naruto. Ostre narzędzie wbiło się w szeroką klatkę piersiową. Krew prysnęła na białą suknię; brunatne plamy zaczęły wsiąkać w jej materiał.
— OJCZE! — ryknęła blondynka, chwytając wiotkie ciało rodziciela, który stanął na przeszkodzie ustalonego celu.
— Ty skurwielu! — Haruno doskoczyła do niego, czując najsilniejszy pociag do zemsty w jej życiu.
Chwycił ją jednak za szyję, a jego oczy skryte już pod inną maską, posiadającą dwa otwory — skrzyżowały swoje spojrzenie z tym, należącym do Hatake.
Roześmiał się.
Głośno.
Raniąc wszystkich, niszcząc doszczętnie ich dusze i umysły.

— Uznajcie to za najcudowniejsze wypowiedzenie wojny całej ludzkości! — ryknął, okazując swoje obłąkanie. — Ten świat jest już mój.

1 komentarz:

  1. Wracam tu z ogromnym sentymentem.. Mayu, jeśli nie planujesz już odświeżać kolejnych rozdziałów, czy jest możliwość wysłania ich mi na maila? Wiele lat temu zakochałam się w tym opowiadaniu dając Ci nawet o tym znać na fejsbukowym mesendżerze.. Piosenka z Miasta 44.. aż trudno uwierzyć że od tamtego momentu minęło już tyle czasu

    OdpowiedzUsuń